Recenzja filmu

Rozkołys (2021)
Łukasz Ratuski

Na fali

Ratuskiemu udaje się nie tylko zarazić energią chłopaków, ale i zrodzić zazdrość ukierunkowaną na jeden cel subkulturową komitywą, tę samą, którą znany z "Na fali" czy z "Wielkiej środy". Tak jak
Bujający już w tytule (nieprawdaż?) "Rozkołys" to dokumentalna opowieść o dwóch kumplach, których pasją jest surfowanie. Zanim przywołacie fantazyjne wspomnienia pewnego polsatowskiego hitu z lat 90. i zaczniecie marzyć o Keanu Reevesie i Patricku Swayze’em na rodzimej ziemi, muszę was ostrzec i brutalnie sprowadzić na ziemię. Mamy do czynienia z polskim dokumentem i z polskim Bałtykiem. Wieje jakby trochę słabiej, fale są jakby niższe, bywa deszczowo aż do przesady, a zimno tak, że o wciskaniu się w piankę myślą tylko najbardziej szaleni. A jednak debiutującemu w pełnometrażowym dokumencie Łukaszowi Ratuskiemu udaje się sięgnąć do widzowskiego serca i troszkę w nim pogmerać. Jego "Rozkołys" przyjemnie zaraża pasją do sportu i miłością do surferskiej kultury – nawet jeśli nigdy nie miało się z nimi do czynienia.

Paweł i Artur znają się od lat. Od lat zwichrowane polskie morze działa na obu jak cukierek na dzieci – obietnica pięknych fal każe gonić nad Bałtyk. Nawet przez 500 km. Wiadomo, pasja nie zna granic. Przeszkody w kumpelskiej sztamie nie stanowią także różniące się metryki i biogramy. Domyślam się, że kilkuletni potomek u boku Pawła lub nastoletniość Artura w Australii mogłyby napisać dla tej przyjaźni zupełnie inny scenariusz, jednak wodny żywioł robi swoje. Co prawda nikt tu nie serwuje tagline’ów w rodzaju: "Rzuć korpo, pędź nad morze!", lecz "Rozkołys" ma w sobie tę samą pozasystemową energię. Rebelia nie wynika tu jednak z próżnego pragnienia łamania zasad – raczej z nieliczenia się z nimi, gdy w grę wchodzi sportowa podnieta, chęć walki z wodnym żywiołem, głód przeżyć innych niż szara polska codzienność. "Żar jakby zelżał" (cytuję z pamięci), mówi przy –10° jeden z bohaterów. Fakt, że jest akurat bez ubrania, jak w soczewce podkreśla afirmatywną strategię naszych pozytywnie zakręconych sportowców. Co by się nie działo, już za chwilę fale powinny im zrekompensować trudy i cierpienia.

Ratuskiemu udaje się nie tylko zarazić energią chłopaków, ale i zrodzić zazdrość ukierunkowaną na jeden cel subkulturową komitywą, tę samą, którą znany z "Na fali" czy z "Wielkiej środy". Tak jak w kultowym filmie Johna Miliusa, tu też rytm opowieści wyznaczają kaprysy przyrody. Ratuski ujmuje w kadrze nie tylko wakacyjną sielankę, ale i zaśnieżone plaże. Tym samym każe nam zadać sobie pytanie o granice fizycznej tolerancji i bezsłownie dotykając kwestii przenikania się – również sportowych – (pop)kultur. Mówisz "surfing”, myślisz: "palmy Miami"? Nie w Polsce. Tu plucha, zimno i pada. Szczególnie jeśli chcesz surfować przez cały rok, musisz czekać, z potężną determinacją lub beztroską w serduchu. "Rozkołys" to film o powrotach i o niezmiennych. Raz pokochałeś morze? Ono prędzej czy później ci się odwdzięczy.

Mimo wszelkich realizacyjnych przeciwności film o czekaniu i wpisanych w to czekanie niespełnionych nadziejach oddaje ekranowi nie tylko nagie emocje pozbawionych pretensji sportowców, ale i piękno polskiego Bałtyku. 26 wypadów ekipy filmowej na północ ułożyło się w kalejdoskop złotych, błękitnych i magicznych godzin. Przed nastaniem wieczornych ciemności słońce rzuca między drzewami łagodne promienie, a fioletowe niebo zamienia szarą polską rzeczywistość w coś więcej. Plastyczność bałtyckiego brzegu w horyzontalnych ujęciach i geometryczność Helu w ujęciach z dronu odkrywają przed nami filmową magię. Cudze chwalicie, swego nie znacie? Widzimy się nad morzem!
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones