Fabuła filmu jest tak uroczo banalna, iż niemalże z miejsca budzi skojarzenia z podobnym tematycznie "Trzynastym wojownikiem" (...). Twórcy scenariusza nawet nie silili się na większą głębię,
Niezaprzeczalny boom na opowieści z pogranicza magii i miecza, wskrzeszony niedawno przez bijącą rekordy oglądalności "Grę o tron", zdecydowanie sprzyja powstawaniu tworów przynależących do wspomnianego gatunku. Początkowo "Saga Wikingów" zdawała się być jedynie kolejną próbą zgarnięcia nieco grosiwa na fali popularności rozchwytywanego tematu. Co za różnica czy w fabule występują norwescy wojownicy czy władcy fikcyjnego królestwa, najważniejsze są szczęk stali, liczne starcia na polu bitwy i elementy fantastyczne, których w obu pozycjach nie brakuje. Jak się okazało po premierze filmu, ani widzowie, ani krytycy nie pokochali przygód dzielnych mężów. Przy okazji wydania "Sagi Wikingów" na DVD, postanowiłem przekonać się empirycznie o faktycznej wartości szwajcarskiej produkcji. Koniec końców wyszło na to, iż recenzowany tytuł ma wiele punktów stycznych z "Trzynastym wojownikiem", który też mało komu przypadł do gustu... poza moją skromną osobą.
Oddział dziarskich Wikingów dowodzony przez Asbjorna (Tom Hopper) trafia na terytorium wroga. By zyskać kartę przetargową mogącą ocalić ich skórę, wojownicy decydują się wziąć w niewolę napotkaną przypadkowo dziewoję, Inghean (Charlie Murphy). Niestety, mężni wojowie nie zdają sobie sprawy, iż podnieśli rękę na córkę samego króla Dunchaida (Danny Keogh). Bezlitosny władca wysyła na pomoc pierworodnej oddział noszący nazwę "Wilcze Stado", któremu przewodzą Hjorr (Ed Skrein) i Bovarr (Anatole Taubman). Wspomagani przez tajemniczego mnicha Conalla (Ryan Kwanten) Wikingowie muszą dotrzeć do oddalonych o wiele kilometrów łodzi, by ujść w porę z życiem. Widmo morderczego starcia między intruzami i bezwzględnymi najemnikami wisi w powietrzu, zwiastując śmierć i pożogę...
Fabuła filmu jest tak uroczo banalna, iż niemalże z miejsca budzi skojarzenia z podobnym tematycznie "Trzynastym wojownikiem". Intryga zaserwowana w "Sadze Wikingów" cechuje się prostotą porównywalną z konstrukcją przysłowiowego cepa. Ot, grupka wojów ląduje w obcym kraju, z którego wydostać się można jedynie przemierzając całą krainę. Niemalże od początku historii wiadomo kto jest niepoprawnie zły, kto ma krystalicznie dobre serce i kto zgrywa twardziela ukazującego ostatecznie swą wrażliwszą naturę. Twórcy scenariusza nawet nie silili się na większą głębię, stawiając w zamian na mocno przygodowy charakter produkcji. W przyswojeniu mało skomplikowanego filmu bardzo pomaga nieźle zarysowana drużyna głównych bohaterów, z których każdy śmiałek posiada wyróżniające go wady i zalety. Jak jednak przystało na zahartowanych Wikingów, wszyscy jak jeden mąż lgną do bitwy, niemalże z uśmiechem na ustach wyrzynając przeważające zastępy wroga.
Wspomniane potyczki, stanowiące główny punkt programu, cieszą oko dzięki zaskakująco sprawnej reżyserii. Niejaki Claudio Fäh nie miał dotychczas zbyt imponującego dorobku filmowego, strasząc głównie słabiutkimi sequelami znanych pozycji, tj. "Człowieka widmo" i "Snajpera" z Berengerem. Na szczęście w "Sadze Wikingów" twórcy udało się dobrze oddać dynamikę pojedynków poprzez solidną pracę kamery i stosunkowo czytelne wymiany razów. Oczywiście powszechnie nielubiane sztuczki montażowe zwiększające chaos batalii również są w dziele Fäha obecne, występują one na szczęście w ograniczonym natężeniu. Filmowi nie poskąpiono także brutalności, oferując widzowi takie "atrakcje" jak przypalanie żywcem biednego nieszczęśnika nad paleniskiem czy lejącą się wybiórczo posokę. Ekranowa przemoc jest zatem utemperowana, aczkolwiek twórcy raz po raz przypominają odbiorcy, że żywot Wikinga to nie przelewki.
To, co do pewnego stopnia urzekło mnie w "Sadze Wikingów", to jej prostolinijność. Przy okazji nadmienionej cechy, nie mogę nie uciec się do porównania recenzowanej produkcji z przytoczonym już wyżej "Trzynastym wojownikiem". W epopei McTiernana z 1999 r. arabski protagonista dołącza do zgrai norweskich bojowników, chłonąc jednocześnie ich styl życia i zwyczaje. Nowy kraj otacza aura tajemnicy spowijająca równocześnie żyjące nieopodal wojów plemię kanibali. O ile w filmie z Banderasem uwzględniono ciekawy aspekt zderzenia dwóch odmiennych kultur, tak w "Sadze Wikingów" fabułę spłycono do głębokości skromnej kałuży, skupiając się w głównej mierze na jatce i podróży przez nieprzyjazne tereny Szkocji. Pomimo pewnych mniej lub bardziej subtelnych różnic, oba filmy łączą zaprawieni w bojach protagoniści o norweskich korzeniach, słabość do wojaczki i (pozorna) obecność wątków nadnaturalnych. Trudno wszak wpisać w ramy zwykłych możliwości ludzkich zatrzymanie galopującego konia gołymi rękoma (!) tudzież przewidywanie przyszłości poprzez kontakt z otoczeniem, a takie właśnie wyczyny mamy szansę zaobserwować podczas seansu z "Sagą Wikingów". Mimo wszystko wymienione elementy wpisują się udanie w baśniową konwencję filmu będącego niczym bajda przeznaczona dla dorosłych widzów.
Umówmy się, obsada dzieła Fäha nie zalicza się do pierwszego garnituru świata filmowego. Aktorom biorącym udział w "Sadze Wikingów" daleko do rozpoznawalnych twarzy, co jednak nie umniejsza im w żaden sposób. Pierwsze skrzypce udanie gra Tom Hopper, przypominający Chrisa Hemswortha dla ubogich, pozostałe postacie również zostały solidnie odegrane przez drugoligowych artystów. Dobry występ w kinowej produkcji zaliczył także Leo Gregory, który niedawno dał niezły popis gry aktorskiej w średniawym "Top Dogu". Na pewno w nakreśleniu protagonistów pomaga dobra charakteryzacja, włącznie z kostiumami i takimi szczegółami jak żółte zęby i przetłuszczone włosy. Azaliż któż dumałby nad higieną, gdy wroga siły nadciągają?
Elite Filmproduktion
Jumping Horse Film
Two Oceans Production (TOP)
Ciężko przymknąć mi całkowicie oko na ewentualne przywary opisywanego filmu, mimo wszystko prymitywny klimat "Sagi Wikingów" mnie po prostu kupił. Zastawianie pułapek na nieustępliwego wroga, nawiązywanie przegranej z góry walki z pieśnią na ustach i poświęcanie się bohaterów w imię braterskiej przyjaźni to motywy niezbyt odkrywcze, aczkolwiek pasujące do prostoty ukazanej historii jak ostry nóż do gołej gardzieli. Dodatkowo w całym tym bitewnym szale reżyserowi udało się w miarę czytelnie oddać dynamikę starć bez zbytniej straty na klarowności potyczek. Summa summarum, osobom opluwającym jednego z moich kinowych faworytów, tj. "Trzynastego wojownika", nie radzę nawet podchodzić do znacznie gorszego filmu Claudio Fäha. Tym kinomanom, którzy z różnych powodów darzą dzieło McTiernana sympatią, polecam jednak rozważenie romansu z "Sagą Wikingów". Wyprawa to co prawda krótka i wtórna, aczkolwiek szalenie intensywna... tak jak i intensywny był byt wojownika rodem z Norwegii w zamierzchłych czasach.
Ogółem: 7=/10
W telegraficznym skrócie: kinowa iteracja "Trzynastego wojownika" wypuszczona na fali popularności "Gry o tron" to filmowy recycling w dość przystępnym wydaniu; mało znane twarze w obsadzie nie przeszkadzają w odbiorze produkcji; oko cieszą dobrze nakręcone potyczki i malownicze widoki; dla fanów prostych historii pozbawionych zbędnego przekombinowania "Saga Wikingów" winna być pozycją godną uwagi.