Recenzja filmu

Sztuka kłamania (2018)
Laurent Tirard
Jean Dujardin
Mélanie Laurent

Autorka widmo

Tym, co wyróżnia "Sztukę kłamania" na tle innych komedii romantycznych, jest nietypowe dla gatunku tło historyczne, czyli epoka wojen napoleońskich. Połączenie współczesnego poczucia humoru z
Zawodowe ścieżki reżysera Laurenta Tirarda oraz nagrodzonego Oscarem aktora Jeana Dujardina przecięły się ze sobą po raz pierwszy dwa lata temu na planie "Faceta na miarę". Współpraca okazała się na tyle owocna, że panowie postanowili raz jeszcze zewrzeć szeregi. Ich kolejne dzieło "Sztuka kłamania" to ponownie komedia romantyczna. Tym, co ją jednak wyróżnia, jest nietypowe dla gatunku tło historyczne, czyli epoka wojen napoleońskich. Połączenie współczesnego poczucia humoru z XIX-wiecznym kostiumem przyniosło ciekawy rezultat - "Sztukę" ogląda się niemal jak farsową wersję powieści Jane Austen.



Jest rok 1809. Grany przez Dujardina kapitan Robert Neuville oświadcza się nadobnej Pauline (Noémie Merlant), by chwilę później otrzymać rozkaz wymarszu na front. Wojak przyrzeka zrozpaczonej narzeczonej, że osłodzi jej rozłąkę, pisząc listy. Niestety, miesiące mijają, a korespondencja nie nadchodzi. Usychająca z tęsknoty Pauline zaczyna podupadać na zdrowiu. Jej starsza siostra Elisabeth (Mélanie Laurent) postanawia więc wziąć sprawy we własne ręce, fabrykując wiadomości od narzeczonego. Z talentem godnym Alfreda Szklarskiego bohaterka opisuje w nich nieprawdopodobne przygody kapitana, by w ostatnim liście zasugerować jego mężną śmierć. Niestety, kłamstwo w słusznej sprawie odbija się dziewczynie czkawką, gdy po kilku latach Neuville niespodziewanie powraca do miasteczka.



Wizyta uruchamia karuzelę komediowych komplikacji. Kapitan - za sprawą listów będący herosem w oczach lokalnej społeczności - musi odgrywać rolę chwata, maczo i milionera. Z kolei rozważna Elisabeth próbuje powstrzymać Pauline (która w międzyczasie została żoną i matką) przed wpadnięciem w objęcia dawnej miłości. Pod płaszczykiem towarzysko-erotycznych perypetii reżyser bierze na warsztat zaskakująco poważne zagadnienia. Mówi m.in. o stawaniu się więźniem zmyślonego wizerunku, traumie wywołanej przez wojenne doświadczenia, a także o silnych i utalentowanych kobietach, które w patriarchalnym społeczeństwie zmuszone są stać w cieniu mężczyzn. Nieprzypadkowo, gdy Elisabeth poucza Neville'a, jak wymyślać atrakcyjne, a zarazem wiarygodne historie, przywodzi na myśl ghostwriterkę udzielającą porad mniej zdolnemu klientowi.



Szkoda więc, że koniec końców "Sztuka kłamania" skręca w znajome rejony, stając się jeszcze jedną sympatyczną opowieścią o tym, iż przeciwieństwa się przyciągają, a "kto się czubi, ten się lubi". Ot, francuski komediowy standard - umiarkowanie zabawny, odrobinę amoralny i rubaszny, ale nieprzekraczający granic dobrego smaku, z dobrze zagranym drugim planem. Największą atrakcją filmu Tirarda są odtwórcy głównych ról. Dujardin wypada doskonale jako słodki drań, który niczym Zbigniew Cybulski w "Salcie" rozbudza swoimi opowieściami wyobraźnię znudzonych mieszczan. Laurent w roli dumnej i uprzedzonej Elisabeth stanowi skuteczną przeciwwagę dla szarżującego partnera. Jeśli więc aktorstwo można uznać za najszlachetniejszą odmianę kłamstwa, to para gwiazd opanowała tę sztukę na piątkę.  
1 10
Moja ocena:
6
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?