Są filmy, które się ogląda, i są filmy, które się przeżywa. The Brutalist Brady’ego Corbeta jest jednym z tych, które osadzają się głęboko w sercu, zostawiając po sobie ślad na długo po
Są filmy, które się ogląda, i są filmy, które się przeżywa. The Brutalist Brady’ego Corbeta jest jednym z tych, które osadzają się głęboko w sercu, zostawiając po sobie ślad na długo po zakończeniu seansu. To nie tylko opowieść o architekturze, ale przede wszystkim o człowieku, który próbuje odbudować swoje życie na ruinach przeszłości.
Historia László Tótha (fenomenalny Adrien Brody) zaczyna się w Europie ogarniętej wojną, a potem prowadzi nas przez ocean, do Ameryki, gdzie wszystko jest możliwe – przynajmniej w teorii. Tóth, inspirowany surową estetyką Bauhausu, próbuje tworzyć coś pięknego w świecie, który często woli rzeczy łatwe i wygodne. Ale to nie architektura jest tu najważniejsza – to ludzie, ich relacje, miłość, rozczarowania i nadzieje.
Każdy kadr tego filmu przypomina starannie zaprojektowaną budowlę – surową, ale pełną ukrytych emocji. Zdjęcia są zimne, minimalistyczne, jakby świat bohatera był nieustannie przytłaczany ciężarem betonu. I choć brutalizm może wydawać się chłodny, to w tej historii kryje się ogromne ciepło – w spojrzeniu bohatera na ukochaną kobietę, w delikatnym dotyku dłoni, w milczeniu, które mówi więcej niż tysiąc słów.
To film o marzeniach – o tych, które udaje się spełnić, i o tych, które rozpadają się jak kruche konstrukcje. O poświęceniach, które wydają się warte wszystkiego, dopóki nie okazuje się, że może straciliśmy zbyt wiele. "The Brutalist" to niełatwe kino, ale piękne i poruszające. To film dla tych, którzy wierzą, że czasem trzeba postawić fundamenty od nowa – nawet jeśli buduje się na gruzach.