Brutalizm to nie tylko architektura - to sposób patrzenia na świat. O tym też opowiada film Brady'ego Corbeta, ,,The Brutalist". Film mówi o emigracji Węgra Laszlo Totha (Adrien Brody), który
Brutalizm to nie tylko architektura - to sposób patrzenia na świat. O tym też opowiada film Brady'ego Corbeta, ,,The Brutalist". Film mówi o emigracji Węgra Laszlo Totha (Adrien Brody), który jest wybitnym i wykształconym architektem, straumatyzowanym przez Holokaust. Niestety, skutki II wojny światowej uniemożliwiają mu dalsze życie na Węgrzech i postanawia wyemigrować do Stanów Zjednoczonych, uważanych za raj na Ziemi. Film ten do polskich kin trafił w styczniu 2025 roku i z automatu stał się hitem, wymienianym jako jeden z faworytów do Oscarów. Ale czy zasługuje na to miano?
Film jest wielowątkowy, ale głównie skupia się na takich aspektach, jak emigracja, poświęcenie, czy też stosunek Amerykanów do imigrantów. Film to 3,5-godzinna wycieczka architektoniczna, składająca się z czterech aktów, rozciągniętych na wiele lat. Zaczyna się w roku 1948, a kończy na epilogu w 1980. Jest jak inwestycja (czasowa), która niekoniecznie musi się nam zwrócić. Nie jest to z pewnością dzieło proste w zrozumieniu. Przed obejrzeniem warto zagłębić się w historię Stanów Zjednoczonych po II wojnie światowej, bo przecież wtedy toczy się akcja, a reżyser bardzo dobrze bazuje na faktycznych wydarzeniach. Rzekomy raj na Ziemi, dla imigrantów może się jednak nie okazać wcale taki świetny. Laszlo, jako że jest człowiekiem inteligentnym, widzi że Amerykanie nie są zadowoleni z jego obecności, traktując go często jako konkurencję. Jakby tego było mało, musiał opuścić żonę Erzsebet, która została na Węgrzech, by opiekować się siostrzenicą Zsófią.
Początek filmu daje nam myśl, że może być on w pewnym sensie wzorowany na filmie "W pogoni za szczęściem" reżyserii Gabriele Muccino, ale jest to teoria zgubna - później bowiem "Brutalista" opuszcza wszelkie schematy i staje się w pełni oryginalnym dziełem. Tytuł ten jest niezwykle trafny pod wieloma względami - "Brutalista" zarówno nawiązuje do brutalizmu, jako styl architektoniczny. Termin "brutalizm" pochodzi od francuskiego beton brut, co oznacza "surowy beton". Odnosi się to również do życia w Ameryce, które dla bohatera okazuje się brutalne - ksenofobiczni Amerykanie wymagają bowiem od niego wykazania się ogromnym poświęceniem, by walczyć o własne wartości. Z okazją przychodzi do niego Harrison Lee Van Buren (Guy Pearce). Główny bohater ma od teraz być odpowiedzialny za zaprojektowanie przełomowego kompleksu służącego do życia mieszkańcom. Od tego momentu, całe jego życie koncentruje się na tym projekcie. Komplikują mu to jednak wykonawcy, którzy próbują ciąć koszta. Cała budowla musi się zmieścić w granicach 800 tysięcy dolarów amerykańskich. Laszlo nie chce się jednak na to zgodzić i uparcie brnie ku przekazaniu mieszkańcom swojej własnej wizji na budynek. Jest to dla niego na tyle priorytetowe, że postanawia przeznaczyć na projekt część swojej pensji, mimo iż nie wiedzie wybitnego życia w Stanach.
Pod względem technicznym uważam, że "Brutaliście" blisko jest do osiągnięcia ideału. Muzyka momentami "daje kopa", a praca operatorska w tym filmie jest nieoceniona. Przykładem może być scena, w której Laszlo jest pijany. Operator wtedy celowo potrząsa kamerą, chcąc ukazać nam obecny stan głównej postaci. Więcej o układzie kamery będę chciał się jednak rozpisać w podsumowaniu. Warto wyróżnić także grę aktorską, zwłaszcza trzech aktorów. Nie będzie zaskoczeniem, że wymienię tutaj Adrien Brody. Aktor nabrał już przedtem doświadczenia w wielu wielkich produkcjach, takich jak "Pianista" lub "Peaky Blinders". Jego akcent, czy emocje, którymi dodaje filmowi charakteru, wznoszą produkcję na wyżyny. Potrafi również wzbudzić grozę. Oprócz niego wyróżniłbym też Guy Pearce oraz Felicity Jones. Nie chodzi tu oczywiście o dyskredytowanie pozostałych aktorów, bo do powstania takiego arcydzieła przyczynić muszą się wszyscy. Jest to gra zespołowa i każdy gra do jednej bramki, wzajemnie się uzupełniając. Dlatego, żeby o nikim nie zapomnieć, powinienem wspomnieć o całej obsadzie zarówno aktorskiej, jak i producenckiej, ale nie o tym jest ta recenzja, dlatego to właśnie tę trójkę uważam za najważniejsze aktorskie postacie, choć cała obsada spisała się znakomicie.
Dużo zastrzeżeń odnośnie filmu widziałem w epilogu. Rozumiem, że publiczności nie podoba się, iż Brady Corbet podał wszystko na tacy. Ja podchodzę do tego bardzo ambiwalentnie. Z jednej strony rozumiem rozczarowanie widzów, którzy chcieli snuć teorie dalszej historii, bo informuje, że nie jest to historia na faktach, chociaż Laszlo Toth faktycznie żył, ale jako geolog i jego historia bardzo różni się od tej filmowej. Z drugiej strony, nie krytykowałbym tak dosadnie reżysera za to, jaką miał wizję zakończenia go. Uważam to mimo wszystko za spójne zakończenie historii. Nie da się jednak ukryć, że poszedł na łatwiznę. Dłuższe rozbudowanie historii wymagałoby więcej czasu antenowego, a film trwający ponad cztery godziny mógłby odstraszyć przeciętnego widza. A teraz wróćmy do układu kamer, o którym wcześniej wspomniałem - na początku filmu oglądamy Statuę Wolności odwróconą do góry nogami, na końcu seansu zaś widzimy krzyż - również odwrócony do góry nogami. Ten metaforyczny przekaz pięknie zaburza koncepcję "American dream", na której przejechał się nawet Laszlo.
Finalnie rzecz ujmując, film "The Brutalist" jest dziełem, do którego z pewnością będę wracał. Poleciłbym go głównie pasjonatom historii, ale w praktyce wydaje mi się, że każdy mógłby dać filmowi szansę. Po prostu przed seansem warto zagłębić się w wątki historyczne w okresie po II wojnie światowej. Pomaga to w ostatecznym odbiorze filmu. Uważam, że o "Brutaliście" jeszcze długo będzie się mówiło i z pewnością może namieszać na nadchodzącej gali Oscarów. Moim skromnym zdaniem faworyt w wielu konkurencjach, w tym dla najlepszego filmu roku.