W starciu z Górą Umarłych

Tragedia na przełęczy Diatłowa to być może jedna z największych tajemnic XX wieku. Dziewięcioro uczestników wyprawy pod wodzą studenta Politechniki Uralskiej, Igora Diatłowa, zginęło w
Tragedia na przełęczy Diatłowa to być może jedna z największych tajemnic XX wieku. Dziewięcioro uczestników wyprawy pod wodzą studenta Politechniki Uralskiej, Igora Diatłowa, zginęło w niewyjaśnionych okolicznościach, uciekając w panice ze swych namiotów i zamarzając na dwudziestostopniowym mrozie. Przez lata pojawiały się kolejne próby wyjaśnienia, co mogło spowodować, że doświadczeni alpiniści zaryzykowali niemal pewną śmierć, byle tylko uciec jak najdalej w kierunku schronienia, jakie dawał pobliski las.

Szczegóły sprawy pozwalają wyobraźni rozpocząć snucie rozmaitych, nawet najbardziej nieprawdopodobnych dywagacji, z których większość wywołuje dreszcz na plecach. Nic zatem dziwnego, że historię - a właściwie pewną jej interpretację - zdecydowano się przenieść na srebrny ekran, bo temat na horror nadaje się wyjątkowo dobrze. Nie zdecydowano się jednak na rekonstrukcję samej wyprawy; zamiast tego śledzimy losy piątki studentów, którzy postanawiają nakręcić dokument, przemierzając szlak ekspedycji, która dla Diatłowa i jego kompanów okazała się ostatnią w ich życiu.

Przyjęta konwencja gatunkowa - przeżywający ostatnimi czasy swoisty renesans found footage - dała reżyserowi ograniczone pole manewru. Narracja skupia się najpierw na beztroskim klimacie studenckiej wyprawy, która wraz z oddalaniem się od cywilizacji i zwiększoną częstotliwością tajemniczych zdarzeń, zmienia się w koszmar. Kiedy nad przełęczą zapada zmrok, nie da się przewidzieć, kto przeżyje, a kto zginie. W tych chwilach, w ostępach tajemniczych gór, bez szans na ratunek, widz zostaje wciągnięty w sam środek akcji, co sprawia, że "Tragedia na przełęczy Diatłowa" to kawał solidnego straszaka. 

Niestety, druga część filmu, która przenosi widza do radzieckiego bunkra, zdecydowanie zaniża loty, głównie za sprawą fabularnej płycizny. Scenarzysta podrzuca w pewnym momencie jasne rozwiązanie całej zagadki, które w najmniejszym stopniu nie jest wiarygodne, będąc w rzeczy samej mało spójnym konglomeratem podnoszonych od pół wieku hipotez. W tej sytuacji nie jest w stanie pomóc nawet końcowa wolta, która ginie zresztą pod naporem nielogicznych rozwiązań. Przez ostatnie pół godziny "Tragedia na przełęczy Diatłowa" grzęźnie w nerwowych ruchach kamerą, gasnącym co kilka sekund świetle i krzykach głównych bohaterów, przy czym żaden z tych elementów nie jest w stanie wykreować klimatu grozy. Zanim zdążymy zrozumieć, co tak naprawdę się stało, oglądamy napisy końcowe z głębokim przeświadczeniem, że zostaliśmy oszukani. 

Bo "Tragedia na przełęczy Diatłowa" obiecywała nam wiarygodne przedstawienie zdarzeń, które zaszły ponad pół wieku temu. Tymczasem po seansie widz odnosi wrażenie, że obejrzał kolejny horror wzorowany na "Blair Witch Project". O ile jednak film duetu Myrick/Sanchez miał w sobie coś z miejskiej legendy, która - choć nieprawdopodobna - wywołuje dreszcz na plecach, o tyle obraz Harlina nosi znamiona kłamstewka, dla którego rzeczywiste zdarzenia są jedynie wygodną wymówką.

"Tragedia na przełęczy Diatłowa" nie jest, niestety, filmem godnym polecenia. Lektura tyleż przerażających, co tajemniczych materiałów na temat rzeczywistej historii dawała nadzieję na nakręcenie filmu genialnego. Niestety, obraz pozbawiony jest dreszczu oryginalnej opowieści. Dlatego o wiele lepszym pomysłem jest przestudiowanie samej historii wyprawy Igora Diatłowa i jego kolegów - tym bardziej że głównym źródłem dyskomfortu jest wiedza, iż cała rzecz wydarzyła się naprawdę. Tego zaś, niestety, wbrew staraniom twórców, o filmie powiedzieć nie można. 
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones