Wyrażenie "polski film kryminalny" to, niestety, wciąż oksymoron. Kto nie wierzy, niech wybierze się na "Uwikłanie" Jacka Bromskiego. Reżyser, które ostatnie lata spędził na podglądaniu z kamerą gołych bab u pana Boga w ogródku, w widowiskowy sposób zmasakrował stanowiącą podstawę scenariusza książkę Zygmunta Miłoszewskiego. Literackie "Uwikłanie" miało wszystkie atuty dobrego kryminału: sprawnie nakręconą intrygę, sympatycznego bohatera i ciekawe tło społeczne. Jego ekranizacja przypomina odbicie w krzywym zwierciadle: jest pokraczna i nie trzyma w napięciu.
Bromskiego zgubiła megalomania. Zamiast podejść z szacunkiem do powieściowego pierwowzoru, postanowił pokazać, że jest najmądrzejszy ze wszystkich. Wymienił bohaterów, poprzestawiał niektóre fabularne klocki i dopisał dialogi gęsto okraszone słowami na "k" i "ch". Najbardziej boli mnie pierwszy z adaptacyjnych zabiegów. Książka opowiadała historię przeżywającego kryzys wieku średniego prokuratora Teodora Szackiego brnącego w śledztwo, które wszyscy (na czele z jego przełożonymi) chcieliby jak najszybciej zakończyć. Miłoszewski pokazywał, że bycie przedstawicielem wymiaru sprawiedliwości to zajęcie źle opłacane i rzadko przynoszące satysfakcję. Prawo zawodzi, bandyci wychodzą na wolność, a jedyne, co liczy się w zawodzie, to gra o stołki. Filmowa prokurator Agata Szacka (Maja Ostaszewska) jest postacią z zupełnie innej bajki – rozwrzeszczanym, mało lotnym i zadowolonym z siebie babsztylem, który wszystkie dowody w sprawie dostaje jak na tacy. Jej największym ekranowym osiągnięciem pozostaje rozbicie szyby w samochodzie,w którym jakiś sadystyczny właściciel zamknął w upalne południe psa. Wygląda na to, że Frank Drebin i inspektor Clouseau nareszcie doczekali się godnego następcy!
Partner Szackiej – również dopisany przez alfę i omegę Bromskiego komisarz Smolar (Marek Bukowski) – jest jeszcze lepszy. Przez cały film wali wódę i obnosi się ze spojrzeniem zbitego wyżła, a jego główny wkład w śledztwo to porada, by zajrzeć do portfela ofiary morderstwa. Razem z panią prokurator spotykają się w najmodniejszych krakowskich lokalach, gdzie głównie dyskutują o swoim romansie z czasów studenckich. Skoro już wspomniałem o Krakowie, to warto nadmienić, że do budżetu "Uwikłania" dołożył się tamtejszy fundusz regionalny. Reżyser odwdzięczył się, umieszczając w filmie co dziesięć minut ujęcia z kamerą panoramującą z lotu ptaka stolicę Małopolski. Zaprawdę, bez wstydu można by je wykorzystać w jakiejś turystycznej reklamówce.
Ustaliliśmy już, że Jacek Bromski umie zdobywać pieniądze na swoje filmy. Pytanie, czy potrafi je właściwie wykorzystać? W tej kwestii zdania mogą być podzielone. W opinii niżej podpisanego tempo "Uwikłania" jest ślamazarne, a sceny mające w założeniu podnieść widzom ciśnienie wypadają niezamierzenie śmiesznie. Obrazki Smolara popisującego się celnym okiem na strzelnicy albo walczącego w barowej ubikacji z nasłanym zbirem mają więcej wspólnego z leciwym "07 zgłoś się" niż współczesnymi mrocznymi kryminałami w stylu "Millennium". Z kolei w trakcie sceny erotycznej Bromski puszcza w tle muzykę poważną, której używało się do ilustracji spraw damsko-męskich jakieś 30 lat temu. Chyba tylko Andrzej Wajda mógł powiedzieć o "Uwikłaniu", że to: fantastycznie zrobiony film, tak żywo.
Kryminał Bromskiego ma mimo wszystko parę zalet. Podobają mi się zdjęcia Marcina Koszałki – lekko prześwietlone, sugestywnie oddające klimat metropolii, gdzie słupki temperatur przekraczają trzydzieści stopni w cieniu. Z aktorów najlepiej poradzili sobie Andrzej Seweryn i Krzysztof Pieczyński jako starzy cyniczni ubecy oraz Danuta Stenka w roli żony zamordowanego. Szkoda, że uwikłali się w pracę na tak słabym scenariuszu.
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu