Recenzja filmu

Wszystko za życie (2007)
Sean Penn
Emile Hirsch
Vince Vaughn

Historia jednego buntu

Był sobie amerykański młodzieniec (autentyczny amerykański młodzieniec, niejaki Christopher McCandless), który... No właśnie, cóż ten młodzieniec uczynił? Zbuntował się przeciw czemuś? Szukał
Był sobie amerykański młodzieniec (autentyczny amerykański młodzieniec, niejaki Christopher McCandless), który... No właśnie, cóż ten młodzieniec uczynił? Zbuntował się przeciw czemuś? Szukał czegoś? A może tylko zmagał się z swoimi problemami natury psychologicznej? Jednoznacznej odpowiedzi widz nie otrzymuje. Bohaterowie mówią całkiem sporo mówią i pozornie nawet na interesujący widza temat. Są to jednak stwierdzenia zbyt ogólne, zbyt błahe i zbyt wieloznaczne, by można było uznać je za odpowiedź. Wiemy więc, że męczące relacje rodzinne są dla niego wielkim obciążeniem. Mogę się z tym zgodzić. Nieczuli, egoistyczni rodzice to bez wątpienia koszmar, który długo może się kłaść cieniem na życiu człowieka, ale czy na tyle duży, by uciec całkowicie od życia? Czy prócz poczucia krzywdy wyrządzonej przez najbliższych i niechęci do konsumpcyjnie nastawionego społeczeństwa czynnikiem motywującym do wędrówki ku bliżej nieokreślonej przygodzie na Alasce nie musi być też umiłowanie wygody i strach przed najmniejszymi wyzwaniami, które niesie życie? Buntownik nie musi użerać się z szefem, głosować w wyborach czy odwozić dzieci do przedszkola. Buntownik nie ma obowiązków, buntownik nie ma zobowiązań, buntownik ma miłe zdanie o własnej osobie i swoją przygodę. Tylko czy w takiej buntowniczej postawie jest odwaga i bezkompromisowość czy zwykłe lenistwo i tchórzostwo? Czy wolność, która wynika z powodu braku posiadania jakichkolwiek dóbr i jakichkolwiek długoterminowych planów, jest prawdziwą wolnością? Bohater swą postawą twierdzi, że tak, a traktujący go z dużą sympatią Sean Penn robi wszystko, by widz w to uwierzył. Sporządzony przez niego zapis ucieczki lub też poszukiwań (w zależności od nastawienia widza do głównego bohatera) rysuje nam obraz porządnej i ciepłej Ameryki, owszem są brutale (jeden sadystyczny strażnik kolejowy), są egoiści, są i hipokryci, ale w gruncie rzeczy nie jest to zły świat. Nawet jeśli paskudni rodzice zafundowali swoim dzieciom domowe piekło, to palcem żadnego z nich nie tknęli. Na swój sposób nawet domowe potwory wspierają swoje potomstwo i cierpią po jego stracie (płaczący Hurt z podciągniętymi nogawkami to jedne z najbardziej przejmujący kadrów). Niemal wszystkie napotkane przez Christophera osoby darzą go sympatią. Ktoś zatrudni, ktoś podwiezie, ktoś zaproponuje adopcje. Zbyt kolorowy obraz świata, który niejako nagradza postawę bohatera aż do ostatniej chwili. Jak dla mnie, trochę to za prosty świat w którym wystarczy tylko sięgnąć po karierę, zacząć zarabiać i tyć. Można niemal uznać, że kto nie odnosi w nim sukcesu, czyni to z własnego wyboru. Christopher oczywiście nie traci czujności i zawsze potrafi w porę uciec przed mackami konsumpcyjnego społeczeństwa. "Wszystko za życie" to kawałek irytującego kina i irytującej postawie życiowej irytującej osobowości. Kawałek irytującego, ale poprawnie przyrządzonego kina. Na tyle poprawnie przyrządzonego, by mimo wszystkich uprzedzeń ze strony widza zacząć darzyć bohatera (przynajmniej w końcowych minutach filmu) sympatią i odczuć niejaki wstrząs spowodowany zapisem jego głodowej śmierci.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Historia we "Wszystko za życie" opowiada o Chrisie McCandlessie (Emile Hirsch), świetnie zapowiadającym... czytaj więcej
Christopher McCandless w 1990 roku, po ukończeniu Uniwersytetu Emory, niszczy swoje dokumenty, przekazuje... czytaj więcej
Co daje nam szczęście? Czy uwolnienie się od świata materialnego, norm rządzących społeczeństwem i... czytaj więcej