Recenzja filmu

Wygrać ze śmiercią (1990)
Bruce Malmuth
Steven Seagal
Kelly LeBrock

Trudny do zabicia

Pod względem warsztatu aktorskiego Steven Seagal bardziej niż aktora przypomina kłodę drewna. O dziwo, jego wyjątkowo kiepskie umiejętności nie przeszkodziły w tym, by pierwsze filmy z jego
Pod względem warsztatu aktorskiego Steven Seagal bardziej niż aktora przypomina kłodę drewna. O dziwo, jego wyjątkowo kiepskie umiejętności nie przeszkodziły w tym, by pierwsze filmy z jego udziałem zyskały status kultowych. Twardego męskiego kina nawet dziś jest jak na lekarstwo, a w tamtym czasie Seagal idealnie wstrzelił się w potrzeby rynku. Co – oprócz upływu czasu – sprawiło, że "Wygrać ze śmiercią" zajmuje zaszczytne wysokie miejsce w hierarchii filmów Stevena?

Przede wszystkim genialna w swej prostocie historia gliniarza, który demaskując grubą aferę, pada ofiarą skorumpowanych "kolegów" po fachu. O tym, że "zemsta najlepiej smakuje na zimno", przekonał nas Quentin Tarantino w "Kill Billu". Zgadnijcie tylko, na czym się wzorował… Siedem lat śpiączki musiał czekać Mason Storm (Steven Seagal), by w końcu gołymi rękoma zatłuc wszystkich, którzy odważyli przeprowadzić zamach na jego rodzinę. Bohaterowie ówczesnego kina akcji pod względem poczucia moralnego obowiązku mogli śmiało konkurować z Ligą Sprawiedliwości DC Comics. Wśród tej całej plejady "herosów" Steven Seagal jest prawdziwym Supermanem, który jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki eliminuje wszystkich "jednostrzałowców". Biorąc pod uwagę wszystkie dokonania Seagala, w "Wygrać ze śmiercią" wykańczanie bandziorów ogląda się z największą przyjemnością. Krwawa zemsta, moralna słuszność Storma w tej prywatnej wojnie nie podlega najmniejszej krytyce.

"Wygrać ze śmiercią" to typowy teatr jednego aktora i nawet piękna (choć niestety dość irytująca) Andy Stewart (Kelly LeBrock) z trudem odciąga naszą uwagę od głównego bohatera. Steven Seagal mógł w tamtym czasie spokojnie pokusić się o stworzenie własnej wersji Jamesa Bonda. W stosunku do poprzedniego filmu ("Nico"), z wyjątkiem imienia głównego bohatera oraz partnerującej mu kobiety, zmieniło się właściwie niewiele. Mason Storm i Nico Toscani mają nawet podobny gust co do ubioru, nie mówiąc już o zachowaniu. Dla fanów rzecz istotna, Steven od tamtego czasu dorobił się charakterystycznego "kucyka". Grać specjalnie nie musi, bo po co? Facet, jak przystało na byłego agenta CIA lub Secret Service (jak mówią plotki), jest twardy z natury, i tyle wystarczy.

Za charakteryzację pojedynków Seagal odpowiadał osobiście, a to oznacza, że widzimy tu rękę prawdziwego profesjonalisty, bo cokolwiek by mówić o jego umiejętnościach aktorskich, to w choreografii walk jest naprawdę solidnym rzemieślnikiem. Zadaniem skomponowania muzyki ponownie obarczono Davida Michaela Franka. W "Nico" wywiązał się z niego całkiem przyzwoicie, ale tym razem przeszedł chyba samego siebie. Muzycznie "Wygrać ze śmiercią" to prawdziwy majstersztyk oryginalności i zarazem prostoty. Frank właściwie jednym motywem niemal perfekcyjnie zbudował atmosferę filmu.

Tak jak wiele akcyjniaków "Wygrać ze śmiercią" cierpi na wyjątkową umowność scenariusza i absurdalność scen, których wymienienie zajęłoby zapewne sporo miejsca w tej recenzji. Film ma jednak plusy: świetna choreografia walk, znakomita ścieżka dźwiękowa i przede wszystkim prosta, acz bardzo chwytliwa fabuła. Vendettę przebudzonego ze śpiączki Masona Storma nawet dziś ogląda się całkiem nieźle, pod warunkiem wyłączenia mózgu na jakieś 96 minut. Dla wielu będzie to fajna i sentymentalna wycieczka do starych dobrych czasów. Pozostali mogą się nieco zawieść… No chyba, że zastosują powyższą regułę.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones