Recenzja filmu

Zabij to i wyjedź z tego miasta (2019)
Mariusz Wilczyński
Krystyna Janda
Andrzej Wajda

Byty i niebyty

W pełnometrażowym debiucie "Zabij to i wyjedź z tego miasta", nad którym reżyser pracował 14 lat, stworzony jego kreską świat ożywa na całe 85 minut i jest to bardzo intensywny czas. Choć
Czerwona kropka żarzy się na czarnym tle. Słyszymy charakterystyczny dźwięk palącego się papierosa - już po tym wstępie czujemy, że przed nami bardzo mroczny seans. Momentami wręcz upiorny, ale do takiej tonacji Mariusz Wilczyński zdążył nas już przyzwyczaić swoimi krótkimi formami. W pełnometrażowym debiucie "Zabij to i wyjedź z tego miasta", nad którym reżyser pracował 14 lat, stworzony jego kreską świat ożywa na całe 85 minut i jest to bardzo intensywny czas. Choć niełatwy - wymaga skupienia i woli wejścia w imaginarium, które początkowo swą posępnością może odrzucać. Znamy ją aż za dobrze z polskich ulic i ciemnych miejsc wewnątrz nas samych - każdy przecież czasem wolałby To zabić i wyjechać z miasta. Wilczyński proponuje jednak, by się Temu przyjrzeć.

Jesteśmy w Łodzi, na Fabrycznej, gdzie pociągi tylko czekają, by jak najszybciej odjechać. Ale właściwie moglibyśmy być gdziekolwiek, bo rodzinne miasto reżysera charakteryzują dość typowe kominy, tramwaje, dancing "Jubileuszowa" i samotny neon świecący dla nikogo. Najgorsza jest jednak nie uroda miejsca, a werbalna przemoc, którą zadają tu sobie mieszkańcy - rodzice dzieciom, dzieci rodzicom, personel klientom. Gdy akcja przenosi się do pociągu czy nad morze, okazuje się, że winne nie jest wcale miasto, które na kozetkę wysłała już Ewa Podgórska w "Diagnosis". Piekło jest w głowie, która lubi tu zresztą odłączać się od ciała. W tych szalonych obrazach odnajdziemy coś z Lyncha, coś z Schulza, pojawiają się i nawiązania do "Mistrza i Małgorzaty" - na ekranie zobaczymy nawet granego przez Daniela Olbrychskiego Behemota.

Bohaterów jest więcej: myśląca tylko o mężu, synku i niemożliwej do zrobienia liście zakupów Jadwiga (Krystyna Janda), artysta Mariuszek - mały i duży, jego rodzice, ekspedientka, konduktorka czy para staruszków spotkanych w pociągu. Tym ostatnim głosów użyczyli - uwaga - Barbara Krafftówna i Andrzej Wajda, wypadli przezabawnie. Są w końcu i zwierzęta, które lubią zamieniać się rolami z ludźmi. Czasem wygląda to diabolicznie, gdy ci patroszeni są zamiast ryb; innym razem komicznie, kiedy chodzą na czworakach i obsrywają ulice niczym Marek Kondrat w "Dniu świra". Z Koterskim "Zabij to i wyjedź z tego miasta" łączy coś jeszcze - świetne, wyrwane jakby wprost z rzeczywistości dialogi. A właściwie ich strzępy, zdradzające jednak wielkie wyczulenie na język, rozsmakowanie w niuansach polszczyzny: wszystkich tych "beksach-lalach", "myszkach fiki-miki", ale i "kurwach". Czy będzie to czytelne poza Polską? Na pytanie to zdążył już odpowiedzieć dyrektor Berlinale, Carlo Chatrian, włączając film do konkursu Encounters.

Nie tylko język filmu, ale i cała warstwa dźwiękowa robi wrażenie: szumy, charknięcia, pluski. Ważna jest też muzyka - Wilczyński wykorzystał tu utwory swego przyjaciela Tadeusza Nalepy i uczynił go jednym z bohaterów. Zmarły w 2007 roku muzyk, jak pada z ekranu, miał polubić swoją chorobę i wydaje się, że intencja pogodzenia się z przemijaniem mogła być jednym z motorów powstania filmu. Bo śmierć, choroba, rozkład nie są tu po to, aby obrzydzać widza, ale by go oswajać z ekstremami, by spróbować odnaleźć w nich piękno, a może i sens. Zajmującej, dalekiej do ilustracyjności muzyki Nalepy wydaje się jednak trochę za dużo, w pewnym momencie zaczyna filmowi ciążyć. Dlatego tak miło usłyszeć też Ordonkę śpiewającą, że miłość nam wszystko wybaczy. 

To ważne, gdyż mimo całego mroku (reżyser zwyzywany zostaje w pociągu od melancholików) to także film o miłości lub raczej - by użyć ulubionego słowa noblistki - o czułości. Czuć ją najmocniej, kiedy animowany reżyser obejmuje nieszczęśliwą Jadwigę, tuli ją jak dziecko i w dziecko przemienia. Powrót do dzieciństwa, niekoniecznie idyllicznego, to jeden ze stałych motywów autora lubiącego bawić się skalowaniem postaci i ich metamorfozami, wskazującymi na płynność między byciem dorosłym a dzieckiem, człowiekiem i zwierzęciem. Dzięki tym zabiegom, jego film jest na tyle otwarty, że każdy może poukładać po swojemu zapętlone wydarzenia, pogubiony czas i zwielokrotnionych bohaterów, których reżyser nieustannie przekształca w inne byty. Albo w niebyty.
1 10
Moja ocena:
7
Filmoznawca, dziennikarz, krytyk filmowy. Publikuje m.in. w "Filmie", "Ekranach", "Kwartalniku Filmowym". Redaktor programu "Flaneur kulturalny" dla Dwutygodnik.com, współautor tomów "Cóż wiesz o... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones