Uczta od kuchni

"Sanah na stadionach" to bardziej rozbudowany, pełnometrażowy making of z produkcji widowiska muzycznego połączony z telewizyjnymi kulisami sławy. W jego ramach zajrzymy na backstage, zobaczymy
W tygodniu, w którym Spotify Wrapped ponownie zaskoczył (znaczną) część z nas odpowiedziami na pytanie o to, kogo najchętniej słuchaliśmy, i stanęliśmy przed niezwykle ciężkim wyborem, czy się tym zestawieniem pochwalić, czy też ukryć je przed social-mediowymi oczami wszechświata, na ekranach kin zagościła wieloletnia laureatka statystycznego konkursu mojego własnego muzycznego gustu. I choć w tym roku wyjątkowo nie dostałem od sanah nagrania skierowanego do najbardziej wiernych fanów (poniekąd na skutek nadmiernego słuchania "Unwritten" Natashy Bedingfield po seansie "Tylko nie ty", gdzie nucił ją Glen Powell), wraz ze św. Mikołajem ponownie weszliśmy w świąteczne konszachty. I tak jak rok temu na Mikołajki złożyliśmy się na bilet na koncert autorki "Ale jazz!" dla dwojga, tak i teraz pod choinką znalazły się wejściówki do jej świata; tym razem w postaci filmowej pocztówki z trasy po stadionach.

Choć pocztówka to niewłaściwe słowo. "Sanah na stadionach" to bardziej rozbudowany, pełnometrażowy making of z produkcji widowiska muzycznego połączony z telewizyjnymi kulisami sławy. W jego ramach zajrzymy na backstage, zobaczymy przygotowanie do wejścia na scenę (i to jaką! – od Stadionu Śląskiego po PGE Narodowy), fruwający w dynamicznym tempie dron pozwoli nam zobaczyć koncertowy rozmach w takt jednego z licznych hitów, a przejścia między jednym a drugim wątkiem będą wypełniać wspomnienia i archiwalia o początkach kariery jednej z najpopularniejszych polskich artystek. Z jednej strony ten fakt nie zaskakuje – w końcu podobną stylistykę (gadające głowy i archiwalia) miały poprzednie muzyczne filmy Krystiana Kuczkowskiego (kręcone wraz z Michałem Bandurskim) o Krzysztofie Krawczyku i Maryli Rodowicz. Z drugiej rozczarowuje – bo nie pozwala koncertom tętnić własnym życiem. Tak bezpieczna, klasyczna struktura odbiera to co w sztuce sanah mi najbliższe – jej autentyczność.

Na ekranie oglądamy wtórną konwencję realizacyjną, brak pomysłu na wizualną inscenizację nagrań, niemożność uchwycenia piękna performatywnego rozmachu występu (a że rejestracja występów może być dziełem sztuki filmowej, przypomina obecne właśnie na pojedynczych seansach w polskich kinach "Stop Making Sense" Jonathana Demme’ego). W idealnym świecie zdefiniowany artystycznie, nowatorski koncept stylistyczno-realizacyjny (obecny wszak w licznych odmianach w trakcie utworów sanah na żywo) pozwoliłby wkroczyć z jej dźwiękową bajką nie tylko na stadiony ale i ekrany – stworzyć audiowizualną "Ucztę nad ucztami". Film, który zarchiwizowałby to produkcyjnie wielkie muzyczne wydarzenie, zwróciłby jeszcze większą uwagę na narracyjną strukturę jej koncertów, a także pozwolił większemu gronu osób doświadczyć muzyki z "Poezyj" czy "Irenki". O tym, że takie produkcje wzbudzają apetyty na zobaczenie artysty czy artystki na żywo, świadczy światowy sukces "Taylor Swift: The Eras Tour", będącej – czego doświadczyłem empirycznie – przyczyną zakupienia przynajmniej kilku biletów na rodzime występy piosenkarki (sama "sanah na stadionach" kończy się zapowiedzią kolejnego koncertu na stołecznym Narodowym już w przyszłym roku, po czym wnioskuję, że to mógł być to jeden z celów produkcji).

Moje zarzuty do konwencji nie zmienią jednak faktu, że sanah jako główna bohaterka dzieląca się różnymi historiami ze swojego życia jest świetną narratorką, a jej anegdoty i sposób, w jaki je opowiada, budują przesympatyczny obraz całości. Podobnie jest z przeróżnymi oglądanymi na ekranie rozmowami i interakcjami (m.in. z gośćmi jej koncertów, od Dawida Podsiadły po Grzegorza Turnaua) – nawet gdy ma się poczucie znużenia formą, za sprawą jej energii tkwi się w tej opowieści. Szkoda natomiast, że nie udało się wyciągnąć więcej od innych osób wypowiadających się w dokumencie – zwłaszcza od ludzi słuchających muzyki sanah. Mógł to być intrygujący początek poszukiwań klucza do sukcesu wokalistki. Zalążek tej refleksji pojawia się w trakcie narracji Michała Rusinka (prezesa fundacji Wisławy Szymborskiej komentującego popularność "Nic dwa razy"), choć, no właśnie – jest to wciąż li tylko zalążek.

Czując się częścią grupy dla, której "sanah na stadionach" mogła być dziełem ważnym – fanów twórczości artystki – w trakcie napisów końcowych zacząłem się zastanawiać, czy film Kuczkowskiego cokolwiek zmienił w mojej percepcji jej pracy, czy wniósł coś nowego. Tą zmianą może jest ponowny impuls do słuchania "Uczty". Ale mówimy o medium, które pojedynczą sceną potrafi spowodować, że po wyjściu z sali kinowej słucham jakiejś muzyki i myślę o niej non stop (wspomniane na początku "Unwritten", Nick Cave po tegorocznym "The Birthday Party: Bunt w niebie" czy obecni równolegle z sanah na ekranach raperzy z "Kneecap"). Fakt, że tym razem zostaje mi tylko melodia (skądinąd piękna), jest bez mała rozczarowujący.

Parafrazując więc tekst mojej ulubionej piosenki z dorobku sanah: "wszystko to, co mam, wszystko to, co mam, to ta nadzieja, że polskie kino mnie poskleja". I stworzy film koncertowy na miarę rozmachu samych widowisk muzycznych - oby z koncertu sanah właśnie
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?