Recenzja gry PS4

Far Cry Primal (2016)
Jean-Christophe Guyot
Elias Toufexis

Smutne życie jaskiniowca

„Far Cry Primal” bardzo chce być inna od poprzednich odsłon serii. Szkoda tylko, że różnice są pozorne, a gra to ordynarny festiwal gromadzenia złomu.
"Far Cry Primal" - recenzja
Far Cry Primal” bardzo chce być inna od poprzednich odsłon serii. Szkoda tylko, że różnice są pozorne, a gra to ordynarny festiwal gromadzenia złomu.



Podstawowe założenia „Primal” są bardzo interesujące. Oto bowiem wcielamy się w człowieka mezolitycznego – akcja gry toczy się bowiem 10 tys. lat p.n.e., kiedy to środkowy kawałek Europy był przepiękną krainą, pełną zwierzyny i bogatą w surowce naturalne. Teren ten nazwano Oros. W te strony przybywa główny bohater „Primal”, łowca Takkar. Na samym początku swojej drogi spotyka Sajlę, jedną z kobiet Łindźa (Wenja), koczowniczego ludu, do którego należy i nasz protagonista. Jak się okazuje, Łindźa toczą nierówną walkę z innym plemieniem, Udam, które jest zbieraniną kanibali pod przewodnictwem straszliwego Ulla. W międzyczasie pojawia się też trzecia siła, czyli przybyli z okolic Mezopotamii Izila. Konflikt jest więc nieuchronny. 



Nie ma co się spodziewać zbyt wielkich zakrętów w tej historii. Jeśli tylko rozegracie prolog, podczas którego jasna staje się główna misja (niespodzianka - zabić Ulla), do samego końca będziecie podążać tą ścieżką. Można zapomnieć o twistach, narracyjnych wygibasach czy po prostu dobrej historii. „Far Cry Primal” od początku do końca jest grą głównie o przetrwaniu i waleniu się po głowach maczugami. Niestety ani jedno ani drugie nie jest szczególnie pasjonujące.



Ubisoft zrobił odważny krok, gdy postanowił umieścić akcję nowego „Far Cry” w tak przedziwnym okresie jak prehistoria. I choć fabuła w tej serii była zazwyczaj - z nielicznymi wyjątkami - pretekstowa, to z reguły Francuzi mieli przynajmniej smykałkę do tworzenia ciekawych postaci. W czwórce był to choćby Pagan Min, a w trójce – połowa obsady z Vaasem i szalonym Australijczykiem, Buckiem, na czele. „Blood Dragon”, bardzo ciekawy spin-off, w zasadzie cały ociekał geniuszem. Jak to się więc stało, że z „Primal” wyciśnięto naprawdę niewiele? Przecież postacie, które poznajemy, jako żywo nadają się do kolekcji obłąkańców. I czasem zdarza się im ukraść chwilę czy dwie z czasu antenowego - ale jest to zdecydowanie za mało, byśmy ich na dobre zapamiętali. W zasadzie jedynym wyjątkiem jest szaman Łindźa, który podkarmia nas halucynogennymi napojami. Wizje, których doznaje Takkar, to jeden z bardziej interesujących fragmentów gry. Choć misje te są dość krótkie, zaprojektowano je fenomenalnie i z pazurem. Raz bowiem w skutej lodem jaskini ścigamy ogromną statuę Wenus z Willendorfu [sic!], kiedy indziej – i jest to chyba najlepszy moment w grze – oglądamy psychodeliczną apokalipsę, walcząc ogniem z całymi tabunami Izila.




Niestety, te krótkie interludia nie upiększają nam dość przygnębiającego obrazu życia jaskiniowca. Otóż głównym zajęciem Takkara, zanim zdobędzie parę poziomów doświadczenia, jest uciekanie przed niemal wszystkim, co żyje. Nawet borsuk spuści naszemu dzielnemu łowcy konkretne manto. Takkar rozwija się jednak szybciej niż uczestnicy szkoleń marketingowych i po paru godzinach spędzonych z „Primal” bohater potrafi już sprawnie dźgać włócznią oraz maczugą, strzelać z łuku, a także – uwaga – prowadzić rekonesans za pomocą sowy zrzucającej „pszczele bomby”. Ostatnia rzecz brzmi nieco idiotycznie, ale to całkiem ciekawe przełożenie poprzednich elementów mechaniki na realia prehistoryczne. Nasza sowa oznacza bowiem przeciwników, a po pewnych ulepszeniach zrzuca na nich zrobione z pszczelich uli bomby czy inne wybuchowe zabawki, które zdobywamy na późniejszych etapach gry. Poza przyjazną sową w grze napotkamy wiele innych zwierząt. Wszystkie możemy zabić, ale cała plejada drapieżników czeka tylko na oswojenie. Ba, możemy nawet pojeździć na tygrysie czy niedźwiedziu. Po pewnym czasie zdobędziemy też możliwość ujeżdżania mamutów.
Niestety, klasyczne środki perswazji nie są zbyt spektakularne. Łuki mamy dwa, a każdy z nich - podobnie jak inny oręż - da się ulepszać. Do walki na dystans możemy użyć też zarówno maczugi, jak i włóczni, choć realne zagrożenie jako broń dystansowa będzie stanowić raczej ta druga. 



A co poza walką robi Takkar? Zbiera rzeczy. Rozumiem, że twórcy chcieli nieco oddać realia kultur łowiecko-zbierackich, jakie wciąż istniały w tamtym czasie, ale najwyraźniej zabrakło im umiaru. Takkar zgarnia wszystko, co nie jest przyśrubowane do podłoża – łupki, kamienie, różne rodzaje drewna, tłuszcz, skóry, kwiatki, zioła, zwierzęce skóry, kości… To wszystko mieści w swojej przepastnej sakwie i ewentualnie wioskowej skrytce. Myślicie, że szczytem zbieractwa było polowanie na krokodyle, żeby mieć pojemniejszy portfel? Tu niemal każdy element jest rozwijalny tylko wtedy, gdy uzbieramy odpowiednią liczbę pewnych przedmiotów. Ze znalezieniem drewna czy kamieni nie ma problemu. Gorzej, jeśli do ulepszenia potrzebujemy skóry „rzadkiego czegoś”. Wtedy pozostają modlitwy do prabogów i wyczekiwanie jak kretyn w jednym obszarze w nadziei, że w końcu pojawi się jakiś unikalny łoś czy inny lampart. Zbieramy graty cały czas, ale równie często łazimy po tych wszystkich pięknych okolicach tylko po to, żeby odkryć nowe miejsce albo ogołocić jakąś zaznaczoną na mapie skrytkę czy znaleźć „manele Łindźa” oraz inne przedmioty kolekcjonerskie. „Far Cry Primal” w ogóle nie kryje się z tym, że kierowane jest głównie do graczy, którzy uwielbiają chomikować i kolekcjonować różne rzeczy. Cała nasza jaskinia to hala sław, w której możemy podziwiać swoje postępy w grze. Spraw do zrobienia jest w „Primal” zatrzęsienie, ale niestety wszystkie jednakowo nudne dla każdego, kto ceni coś innego niż zbieranie drzewa na nową chatkę.



Chatkę? Tak, w „Far Cry Primal” rozwijamy całą placówkę. Takkar wszak prowadzi do boju całe plemię Łindźa. Kryje się tu jednak podstęp. Otóż nasza wieś to po prostu erpegowe drzewko rozwoju, tyle że rozpisane na kilka lepianek i totem. Tak jak w innych grach kupujemy nowe zdolności za jakąś walutę, tak tu ową walutą są surowce, a wizualizacją postępu – ulepszenie jakiegoś budynku. Poza tym osada nie pełni żadnej konkretnej funkcji w grze, nie możemy jej zresztą – jak choćby w „Fallout 4” - w żaden sposób projektować czy modyfikować. Podobnie sprawa ma się z większością zadań – to typowa zabawa w kuriera. Przynieść, wynieść, pozamiatać. Bardzo pozytywnie wybijają się na tym tle misje polowania na najgroźniejsze zwierzęta Oros. Przez pół nocy skradamy się na przykład za przerażającym Krwawym Pazurem, potem kilka razy walczymy z nim, korzystając z pomocy pozastawianych przez siebie pułapek, aż wreszcie ścigamy ranne zwierzę, by stoczyć z nim ostatnią walkę w jaskini. To bardzo dobrze zaprojektowane fragmenty gry. Szkoda tylko, że jest ich tak mało.



Strona wizualna „Far Cry Primal” poraża. To gra przepiękna, zaś wiecznie cyzelowany silnik Dunia pozwala na naprawdę genialnie zrobione miejscówki. Trudno tu mówić o jakimś ogromnym skoku graficznym względem „Far Cry 4”; to raczej kwestia innych zupełnie terenów, a co za tym idzie - estetyki.

Ciekawe jest za to podejście do oprawy audio. Twórcy wystarali się o specjalistów od historii języka i postanowili stworzyć luźne wariacje na temat rekonstrukcji elementów języka praindoeuropejskiego. Każde plemię mówi nieco inaczej, w wyraźnie odmienny sposób akcentuje podobne słowa czy używa innych określeń oraz gestów. Nieosłuchane z takimi lingwistycznymi dziwactwami ucho musi się jednak przez dłuższą chwilę przyzwyczajać. Bolesna prawda jest bowiem taka, że nasi praprzodkowie brzmią jakby urwali się z ostatniej odsłony „The Sims”.




Nie ma co ukrywać – „Far Cry Primal” żeruje dość bezczelnie na dorobku serii, a zwłaszcza jej wizji zapoczątkowanej wraz z „Far Cry 3”. I choć pomysł na grę w klimatach prehistorycznych jest niezły, w efekcie dostajemy wciąż to samo, tyle, że z innym wyglądem. I tego przykrego wrażenia nie zatrze niestety kilka arcyciekawych fragmentów. „Far Cry Primal” twórcy zgrabnie określają jako powrót do korzeni. Niestety to nie powrót, a bolesny regres.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones