Recenzja serialu

Arnold (2023)
Lesley Chilcott
Arnold Schwarzenegger

Bezterminalny

 Choć przyznaje się do błędów i niepowodzeń w życiu prywatnym, w netfliksowym świetle skazy tylko dodają mu szlachetności. Dając świadectwo bycia człowiekiem – pozostaje człowiekiem z mięśni,
Bezterminalny
Wśród wielu fragmentów dokumentu "Kulturyści" z 1977 roku, w którym przyszły odtwórca Terminatora pręży większe od mięśni ego, mam swój ulubiony. Oto młody pretendent do tytułu Mr. Olympia w znoju i pocie z każdym dźwignięciem sztangi motywacyjnie cedzi imię głównego konkurenta: "Arnold! Arnold! Arnold!". Po montażowym cięciu pojawia się rzeczony faworyt, wielokrotny zdobywca trofeum i punkt odniesienia dla innych zawodników. Z uśmiechem od ucha do ucha i cygarem w ustach (cygaro mogłem zmyślić), podnosi nie sztangę, a parę kobiet. Zgadnijcie, kto wygra.

Pół wieku później najsłynniejszy kulturysta w dziejach kontynuuje megalomańsko-łobuzerski maraton. W trzyczęściowym dokumencie o bezpretensjonalnym tytule "Arnold" 75-latek opowiada o życiu pełnym sportowych, filmowych i politycznych sukcesów, którymi mógłby obdzielić kilka osób i pokoleń. Choć przyznaje się do błędów i niepowodzeń w życiu prywatnym, w netfliksowym świetle skazy tylko dodają mu szlachetności. Dając świadectwo bycia człowiekiem – pozostaje człowiekiem z mięśni, motywacji i autopromocji. Tych widzów, którzy Arnolda ubóstwiają, "Arnold" nie zaskoczy. Ci, którzy po lekturze autobiograficznej "Pamięci absolutnej" liczą na wyczerpujący wielogłos, rozliczenie, sensację lub odrobinę kontrowersji – mogą doznać zawodu. Dla wszystkich dokument Lesley Chilcott powinien stanowić inspirującą przebieżkę po historii jednego z największych celebrytów XX wieku: biednego emigranta z cielskiem tura i twardym akcentem, który nie przyjął do wiadomości, że z amerykańskiego snu trzeba się w końcu wybudzić.

Niezależnie od roli, jaką w kolejnych odcinkach Arnie pełni – kulturysty, aktora lub polityka – trzy godzinne części wydają się efektem raczej zmyślnego zarządzania własnym mitem niż reżyserskiej wnikliwości. Jeśli szukać tu Prawdy celebrowanej przez autorów kina faktu, pojawia się w sposób niekoniecznie zamierzony. Mowa o szczerości przerośniętego samoluba, o barwnych anegdotach, o monologach i wypowiadanych z bezgraniczną pewnością siebie bon motach. Innymi słowy punktem wyjścia, naczelnym przykazaniem i kropką nad i jest tu autokreacja. Tego typu narracja raziłaby w innym wydaniu, tutaj jednak przypomina autotematyczną i uwiarygodniającą bohatera metodę. Świadczy o wierze w sukces, która pozwoliła "Szwarcemu" (jak mówił o nim Zygmunt Kałużyński) czynić cuda. Pełna motywacyjnych frazesów retoryka nie wyklucza przy tym humoru i lekkości. Choć filmowa forma jest daleka od artystycznego ekscesu, tempo narracji czyni tę opowieść dynamiczną i atrakcyjną. Gęste opatrzenie archiwami i gadające głowy nadają całości popkulturowo-nostalgicznego uroku. Stały współpracownik James Cameron oddaje hołd pomysłowości swojego ulubionego aktora, Sylvester Stallone przyznaje tamtemu palmę pierwszeństwa w wyścigu herosów kina akcji, a niedawna zdobywczyni Oscara Jamie Lee Curtis ujawnia dług wdzięczności. Nie oni pierwsi i nie ostatni.

Znamienna jest wzmianka o dzieciństwie w powojennej Austrii i strachu przed ojcem-nazistą, którą musi natychmiast zastąpić opowieść o hartowaniu stali i niezaspokojonym głodzie wygranej. Podobnie rywalizacja ze zmarłym przedwcześnie bratem i ewentualna żałoba okazują się w oczach Szwarcego bodźcem do działania niegodnym głębszej autorefleksji; jego zdaniem ciążyłaby mu bowiem na drodze do sukcesów. Sam Arnie dostrzega toksyczność tego typu zachowań – jak jednak twierdzi, z mocną psychiką i (odmienianą przez przypadki) "wizją" mógł sobie na nie pozwolić. Żal z powodu niestosownych zachowań wobec kobiet lub zdrady małżeńskiej rządzi się podobną zasadą: nawet jeśli jest szczery i stanowi dowód zmian na lepsze, ważniejsze jest dla niego spojrzenie w przyszłość. Także demaskowana tu polityczna obłuda z gubernatorskich czasów da się wpisać w wizerunek inteligentnego łobuza, który rozpoznał zasady gry, a dziś potrafi się od nich zdystansować. W efekcie "Arnold" stanowi ciekawy przykład autoportretu psychologizującego na swój temat, chorobliwie ambitnego, mierzącego swoją wartość w dolarach, idącego za aktualnymi trendami PR-owca, który każde niepowodzenie potrafi obrócić na swoją korzyść.

W odwracaniu kota ogonem bywał bezwstydny, bywał też psotny, lecz dziś uśmiech na twarzy, cięta riposta na ustach i towarzystwo udomowionych psa, osła i kucyka sprawiają, że trudno nie ulec jego czarowi. W tym cały jego urok: choć przypomina boga Olimpu, jest też naszym kumplem. A przynajmniej sprawia, że tak nam się wydaje.
1 10
Moja ocena serialu:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones