Recenzja serialu

Czas (2021)
Lewis Arnold
Andrea Harkin
Sean Bean
Stephen Graham

Dni, tygodnie, lata...

Krótkie rozmowy i porozumiewawcze wymiany spojrzeń między pierwszoplanowymi aktorami stanowią o sile "Czasu" i odciążają ładunek zawartej w nim brutalności i cierpienia. Kameralna, głęboko
Mark Cobden (Sean Bean) przekracza niegościnne progi więzienia Craigmore, w którym ma spędzić najbliższe cztery lata. Facet wygląda, jakby pomylił adresy. Jego spokojne, wręcz łagodne usposobienie, przyjazne oblicze i niechęć do wchodzenia w konflikty odróżniają go od większości skazańców: wiecznie nabuzowanych, wykrzykujących głośno swoje racje i bagatelizujących popełnione zbrodnie. Co więcej, na wolności bohater zajmował się uczeniem młodzieży i o przekraczaniu prawa nawet nie fantazjował. Jednego dnia Mark przesadził jednak z alkoholem, wsiadł za kółko i potrącił rowerzystę. Nieznajomy zmarł na miejscu i sprawy przybrały fatalny obrót. Odtąd Cobden musi ułożyć sobie życie na nowo w więziennej rzeczywistości. Pytanie, czy pokorny mężczyzna tam przetrwa, wydaje się nie mniej istotne niż to, czy udźwignie brzemię własnej winy i zdoła ocalić poczucie godności. 

Równolegle obserwujemy pracę Erica McNally’ego (Stephen Graham), doświadczonego strażnika, który słynie z niezawodności i sprawiedliwego traktowania osadzonych. Kiedy jego syn zostaje skazany i grozi mu niebezpieczeństwo ze strony współwięźniów - uprzedzonych przez wpływowych kryminalistów z Craigmore - funkcjonariusz staje przed okrutnym wyborem. Może układać się z przestępcami lub narażać zdrowie, a nawet życie dziecka za cenę zawodowej wiarygodności. W trzech odcinkach serialu przesądzą się losy Marka i Erica, którzy nie raz będą się spotykać na więziennych korytarzach.


Tytuł miniserialu BBC jest równie precyzyjny i wieloznaczny, co sam scenariusz. Przede wszystkim ukrywają się pod nim niespokojne dni, miesiące i lata, które za kratkami mijają ludziom wolniej i odkładają się w ich, coraz bardziej zmęczonych, ciałach. Szczególne wyraźnie widać to po Marku, zyskującym w areszcie wiele zmarszczek i gasnącym w oczach na skutek podwyższonego stresu, bezsenności i niedojadania (prześladowca zabiera mu i tak marne porcje). Czas, a raczej jego brak wywiera też presję na Ericu, który musi szybko podejmować decyzje zaważające na przyszłości syna i rodziny. Potrzeba za to długich tygodni, by wkraczający w nową przestrzeń Cobden pojął reguły rządzące Craigmore, przyzwyczaił się do tamtejszej rutyny, rozpoznał, kto jest wrogiem, a kto sprzymierzeńcem. Jeszcze więcej dni i nocy musi minąć, by bohater pogodził się ze strasznym uczynkiem, który popełnił, by przepracował traumę nawiedzającą go w sennych koszmarach z miejsca wypadku i sali sądowej. Nie da się natomiast wyliczyć czasu, jakiego będą potrzebować bliscy zabitych osób na wybaczenie sprawcom. Trudno też przewidzieć, ile zajmie Ericowi ocena tego, czy dokonał jedynego, słusznego wyboru. 

Reżyser Lewis Arnold ("Des") i scenarzysta Jimmy McGovern ("Oskarżeni") elegancko wplatają wymienione problemy w tkankę fabularną i, mimo stosunkowo krótkiego metrażu, znajdują czas na odpowiednie rozwinięcie każdego z nich. Chciałoby się wręcz napisać, że nigdzie im się nie spieszy, bo przy tak skrupulatnie przemyślanym tekście i wyważonej ekonomii narracyjnej wyczerpują potencjał historii, co do minuty. W dzisiejszym krajobrazie telewizyjno-streamingowym, który dominują urywane przedwcześnie bądź przeciągane w nieskończoność seriale, ich strategia wydaje się szlachetna i najzwyczajniej w świecie - uczciwa.


Ponadto, "Czas" sprytnie wyłamuje się z tradycji kina więziennego. Nie zamienia znienawidzonej instytucji w oczywisty symbol tłamszenia jednostek i nie przekreśla całkowicie sensu resocjalizacji. Daleko mu też do budowania prostej opozycji między strażnikami i więźniami, zwłaszcza, że ewoluująca na ekranie relacja Marka i Erica zaprzecza idei totalnego podporządkowania jednych przez drugich. Brytyjskie dzieło omija też wszystkie pułapki czarno-białych moralitetów i liczonych w setkach, nieudolnych prób przepisywania tematów "Zbrodni i kary" Dostojewskiego. Serialowa rzeczywistość została utkana z tylu psychologicznych niuansów i etycznych niewiadomych, że pochopna ocena którejkolwiek z postaci staje się maksymalnie utrudniona. Kiedy słyszymy z ust rodziców Gerarda Wilsona kategoryczny sąd nad Danielem, kolegą Marka z celi, wiemy przecież, że przemawia przez nich nieukojony ból i gniew. Podobnie brzmią w głowie protagonisty gorzkie i miażdżące wyznania kobiety, której męża zabił, ale jak się okaże, nie pogrzebią one ostatecznie szans na przebaczenie. Unoszące się nad serialem myśli i wątki kojarzą się oczywiście z religijnymi naukami, w więzieniu ważną rolę odgrywa zresztą anglikańska kapelanka, lecz twórcy nie wygłaszają kaznodziejskiego monologu. Serial zmierza raczej w stronę uniwersalnego traktatu o piętnie zbrodni, nierównej walce z wewnętrznymi demonami, przekraczaniu kręgu winy oraz wybieraniu mniejszego zła w imię dobra rodziny. Rozliczanie innych i wydawanie jednoznacznych wyroków autorzy zostawiają organom sprawiedliwości.

Serial wspiera się przy tym na barkach dwóch gwiazd, Seana Beana ("Gra o tron", "Władca Pierścieni") i Stephena Grahama ("Punkt wrzenia", "Zakazane imperium"). Pierwszy wciela się w Marka, bohatera tragicznego i dobroduszną jednostkę usilnie szukającą nadziei w egzystencjalnym mroku. Od strony formalnej operator stawia na ciasne kadrowanie i duże zbliżenia, które pozwalają dostrzec najdrobniejsze grymasy na zmęczonej i wychudłej twarzy mężczyzny. Bean sprawia, że momentalnie czujemy do Cobdena sympatię, a jednocześnie nie przestajemy się zastanawiać, czy życzliwy nauczyciel nie złamie się i nie przejdzie na ciemną stronę. Graham z kolei, jeden z najbardziej niedocenianych aktorów z Wysp, znów daje zaś jasny sygnał, iż nie odstaje na krok od największych w swoim fachu. Artysta o aparycji everymana porusza się swobodnie i po rejonach toksycznych, niekontrolowanych emocji, gdy jego bohater atakuje bezpardonowo grożącego mu więźnia, i po różnych odcieniach męskiej wrażliwości, gdy Eric cierpliwie tłumaczy coś synowi i żonie. Krótkie rozmowy i porozumiewawcze wymiany spojrzeń między pierwszoplanowymi aktorami stanowią o sile serialu i odciążają ładunek zawartej w nim brutalności i cierpienia. Kameralna, głęboko humanistyczna propozycja McGoverna wymyka się dzięki temu zaszufladkowaniu i oskarżeniom o demonizowanie zakładów karnych. I choć "Czas" mija w mgnieniu oka, zadane przezeń pytania zostaną z Wami na dłużej. 
1 10
Moja ocena serialu:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones