Recenzja Sezonu 1

Dexter: Zmartwychwstanie (2025)
Marcos Siega
Monica Raymund
Michael C. Hall
Uma Thurman

To żyje!

Ogółem pierwszy sezon "Dextera: Zmartwychwstania" – mimo fabularnych wywrotek i jawnych niedorzeczności, bezczelnie przegięty jak chyba żaden inny – podejmuje zaskakująco złożone problemy
To żyje!
źródło: Materiały prasowe
Dexter zmartwychwstał. I nikt się tu nie kłopocze skomplikowanymi wywodami, mozolnym przeglądaniem dokumentacji medycznych w poszukiwaniu podobnie cudownych ozdrowień ani piętrowymi wyjaśnieniami, dlaczego dzieje się to, co się dzieje. Innymi słowy, po co drążyć? Żyje to żyje. Kto pamięta, że Dexter Morgan (Michael C. Hall) na końcu poprzedniego sezonu padł ciężko na skutą lodem ziemię z – dosłownie i metaforycznie – podziurawionym sercem, ten zapewne nie spodziewał się zobaczyć go na ekranie raz jeszcze. Chyba, że sprawdził uprzednio słupki oglądalności. A te były na tyle wysokie, że ulubionego mordercę Ameryki nie tylko – o czym bez wstydu informuje tytuł – zmartwychwstano, to jeszcze dokręcono mu prequel ("Dexter: Grzech pierworodny"), niespodziewanie skasowany tak prędko, jak otrąbiono jego sukces.

Cokolwiek niespodziewane powstanie z mar Dextera dziwi nie tylko lekarzy, ale bodaj wszystkich jego bliższych i dalszych znajomych, na czele z detektywem Angelem Batistą (David Zayas) z policji z Miami. Niegdysiejszy partner tytułowego mściciela przez ostatnie lata nie próżnował i ma całkiem zasadne podejrzenia, że dawny kumpel to seryjny morderca. Ale to nie jedyny problem, z jakim zmierzyć musi się socjopata z piątym krzyżykiem na karku. Podążając śladami syna, Harrisona (Jack Alcott), Dexter przyjeżdża do Nowego Jorku, gdzie decyduje się obserwować prześladowanego przez demony dzieciaka z daleka. Przy okazji rozmyślając nie tyle, czy chłopak potrzebuje ojca, ale czy potrzebuje takiego ojca. 



Ogółem pierwszy sezon "Dextera: Zmartwychwstania" – mimo fabularnych wywrotek i jawnych niedorzeczności, bezczelnie przegięty jak chyba żaden inny – podejmuje zaskakująco złożone problemy tożsamościowe. Dexter dawno pogodził się z tym, kim był, jest i będzie, skupiony jest raczej na tym, co ze sobą zrobić. Odpływa przez to ku coraz głębszym introspekcjom, nadając im postać tych, których niegdyś pozbawił życia. Jest to znakomity pretekst do niezłych gościnnych występów, od Johna Lithgowa po Jimmy’ego Smitsa.

Ewolucja postaci Dextera, od klasycznego antybohatera do niemalże romantycznego anioła zemsty, dokonała się już dawno. Nie ma tu moralnych szarości, nie ma psychomachii. Oglądając "Zmartwychwstanie" niejako godzimy się z tym, że mord bywa usprawiedliwiony, zwłaszcza kiedy chodzi o jednostki przegniłe od środka, znajdujące się poza zasięgiem sprawiedliwości. Rzecz jasna próżno tutaj szukać refleksji natury etycznej, nic z tych rzeczy, to czysta rozrywka, której sprzyja fabularna umowność. Dochodzenie Batisty i próby pojednania bohatera z synem to pikuś. 



Jeżdżący na taksówce i wynajmujący mieszkanie u ugandyjskiego kierowcy Dexter trafia bowiem pod skrzydła niejakiego Leona Pratera (świetny Peter Dinklage), miliardera fascynującego się seryjnymi mordercami do tego stopnia, że organizuje dla nich spotkania zapoznawcze, chroni ich i czerpie niemalże seksualną satysfakcję z obcowania z nimi. Spotkanie to staje się zarzewiem kolejnego wewnętrznego konfliktu, bo, przebywając dłużej z innymi mordercami, Morgan zaczyna zadawać sobie pytanie, czym się od nich różni. Szukanie odpowiedzi zajmie mu co prawda góra dwa odcinki, ale tym samym pozwoli zrozumieć coś innego: pozostanie outsiderem i rodzinne życie podpatrywane na co dzień u jego landlorda to mrzonka. 

Konkluzja ta nie stanie się jednak dla niego ciężarem, bynajmniej, to trampolina do ostatecznego wyzwolenia się i podjęcia decyzji o konieczności eksterminacji znajomych z Klubu Killera. To już fantazja na bogato: zamiast jednego zabójcy na sezon mamy tu kilku. Na dodatek grają ich między innymi Krysten Ritter, Neil Patrick Harris czy David Dastmalchian – i są cudowni. A przecież jest tu jeszcze Uma Thurman jako szefowa ochrony Pratera. Szyte to wszystko jest na grubo, ale, hej, czego możemy wymagać od serialu, który rozpoczyna się ożywieniem istnego potwora Frankensteina, pozszywanego z wyrzutów sumienia, poczucia obowiązku i podniety towarzyszącej przebiciu człowieka nożem.



Finał "Dextera: Zmartwychwstania" nie pozostawia złudzeń, że, o ile dopiszą oglądający, będzie to zaledwie początek przygody, istnego road tripu, który zabierze Morgana tam, gdzie jest potrzebny, niczym współczesnego błędnego kowboja, ronina poza prawem. Trudno mieć coś przeciwko temu, bo – nie oszukujmy się – twórca serialu, Clyde Phillips, powiedział wszystko i więcej na temat swojego bohatera. Pozostało mu już tylko pozwolić Dexterowi dobrze się bawić. A przy okazji także i nam.
1 10
Moja ocena serialu:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?