Pierwsze odcinki trochę niemrawe były, ale potem to już się rozkręciło na całego i chciało się oglądać. Były emocje, zwroty akcji, a przede wszystkim świetna gra aktorska, zwłaszcza głównego antybohatera. Jedyne co mnie momentami denerwowało to wszechobecny wątek polityczny (zwłaszcza, że to świeży temat, od którego człowiek chce odpocząć podczas serialu, a nie się nim nakręcać) z ostatnich wyborów w USA, choć z drugiej strony właśnie na tym jest oparta fabuła. Plus za nieznane mi historie radykalnej feministki Valerie Solanas i przywódców sekt. Nawet nie myślałem że są prawdziwe, tylko wydawało mi się, że wymyślili je scenarzyści. O Koreshu i Gałęzi Dawidowej to powiedzmy, że wiedziałem akurat. Przywołano tu kawał historii USA, dotąd nieznany mi w większości.