Czy ktoś może mi wyjaśnić ten fenomen, czemu tak wielu widzów go nienawidzi i życzyło mu śmierci w serialu? :) Ja osobiście bardzo polubiłem tę postać, myślę, że była jedną z najbardziej złożonych w serialu. Przyznam że był moment, kiedy również go nie cierpiałem, było to kilka sezonów temu (nie pamiętam dokładnie w którym) kiedy rozeszli się z Waltem i każdy próbował sam kręcić lody. Długo czas nie mogli dojść do porozumienia a Pinkman wszystkiego się wtedy czepiał. Jednak z czasem znowu go polubiłem, a nawet jeszcze bardziej niż na początku. Fajne w nim było to, że nigdy nie był wielki, zatwardziałym gangsterem a człowiekiem z krwi i kości, który miał swoje rozterki, wahania i (co najważniejsze) wyrzuty sumienia. Świetnie uzupełniał tym samym postać Walta. Mimo wielu kłótni, jakie przechodzili, zawsze jakoś los krzyżował ponownie ich drogi. Co właściwie większość ludzi mu zarzuca? Skąd tyle nienawiści i komentarzy w stylu "miałem nadzieję, że Jesse umrze" lub "Jesse powinien był umrzeć"?
1. Jesse wypiął się na Walta, owszem, ale czy rzeczywiście dziwicie się mu? Walt przez bardzo długi czas nim manipulował, grał na jego emocjach, wykorzystywał do swoich celów, nie był z nim w pełni szczery. Walt miał swój własny kodeks, zbiór zasad ale Jesse również. Problem w tym, że kodeksy obu postaci nie był ze sobą zawsze kompatybilne.
2. Jesse zdecydował się na współpracę z policją ponieważ A: miał wyrzuty sumienia co do czynów, jakich dokonał z Waltem (i cierpienia, jakie spowodowali chcący/niechcący) B: chciał odegrać się na Walcie za (patrz pt. 1). Nie odnoszę się tutaj do komentarzy dzieci JP, ponieważ są one zbyt prymitywne.
3. Pamiętajmy, że Jesse sporo przeżył, podobnie jak Walt, co odbiło się na jego osobowości. Mimo to przetrwał nie jeden kryzys, świadczy to jednak o sile jego charakteru.
Ogólnie uważam Jessego za bardzo pozytywną postać i cieszę się, że dożył końca (chociaż od kilku odcinków byłem przekonany, że scenarzyści go nie uśmiercą). Teraz już możemy sobie tylko dopowiadać co dzieje się dalej z filmową postacią, ale gdybym miał spekulować, to miałbym nadzieję, że jeszcze jakoś ułoży sobie życie. Miejmy chociaż jeden wątek z happy endem (no, może przynajmniej partly happy endem). ;)
W momencie kiedy wpadł na pomysł sprzedawania mety na spotkaniach dla uzależnionych udowidnił, że jest śmieciem
Wyodrębniłem 4 grupy oceniających biednego Jesse'ego i życzących mu śmierci... Ech. Są to:
1. osoby pozbawione jakiejkolwiek empatii, które nie potrafią wczuć się w jego postać, aby poczuć w jakiej sytuacji został postawiony. Tej grupy bym się bał, gdyż mogą być psychopatami.
2. gówniarze z mlekiem pod nosem, czyli ludzie którzy niewiele przeżyli i nie rozumieją pewnych zachowań. Oczywiście nie wszyscy, zależy to od dojrzałości. Większość z nich z wiekiem zmieni zdanie.
3. przestępcy, którym ich tzw. "kodeks moralny" nakazuje, aby uznać go bezwzględnie za kapusia i należy mu się śmierć. Ta grupa jest szczególnie śmieszna i żenująca zarazem.
4. po prostu prostacy, czyli ludzie do których nic nie dociera. Są to osoby dla których świat jest czarno-biały. Dla nich wystarczy jedna negatywna cecha by zmienić poglądy. To nie jak dzieci, ponieważ dzieci dorastają, a tych ludzi mentalnie nie idzie zmienić.
Dziękuję za uwagę.
Myślę, że ludzie go nie lubią, bo czego się nie tknął, to musiał to zepsuć. Ja Jessego polubiłam w pewnym momencie, a nawet zaczęłam myśleć o nim jako najbardziej pozytywnej i autentycznej postaci w serialu. Niemniej, jego głupota i infantylizm mogły drażnić (osobiście mnie bawiły, scena z wanną niezapomniana, "persona non gratis" itd.)
Przecież Jesse to skończony debil, narkoman, który ciągle ściągał na nich kłopoty, bo "wiedział lepiej", bo ciągle miał poczucie krzywdy, choć podarowano mu miliony dolarów (dzięki Waltowi). W normalnych warunkach dawno by zginął lub siedziałby w pudle. Jednym z minusów tego filmu było bezustanne ciągnięcie go za uszy przez Walta, jakiś dziwaczny sentyment do tego imbecyla. Jesse był megawkur****ący.
a mnie Walt denerwował, wielki Pan życia i śmierci, decydował kto ma umrzeć a kto ma żyć, zabił tyle osób, niektóre z nich niczemu winne, zmieniał się przez cały serial, z normalnego fajnego faceta w mordercę żądnego jedynie forsy, nie patrzył na rodzinę co na nich sprowadzi, że zniszczy ich, dodatkowo nie pomógł Jane to już wiadomo i otruł chłopca, przez niego zginął Hank i ten drugi policjant, zdecydowanie byłam za Jessim
aha zapomniałam dodać że zabił Mike'a którego nie musiał zabijać, po prostu się wkurzył i to zrobił..
Zabił go bo był idiotą. Jeden prawnik opłacał całą grupę przekupionych współpracowników. Jak się wydało, to by sypali. Mike chciał uciec, ale Walt i Jesse mogli iść siedzieć. Walt ich sprzątnął za pomocą wujka Todda, ale gdyby Mike żył to mógłby szukać zemsty, nieważne że sam to zje*ał. Beczka dla niego to idealne zakończenie.
Film jest w końcu o stawaniu się złym, bandziorem - od nauczyciela chemii do mordercy, tak wyewoluował. Z głupotą Jesse'ego potwornie przesadzili - w niektórych scenach był poważny, refleksyjny, by za chwilę być kompletnym idiotą albo 5-latkiem, nie rozumiejącym oczywistych rzeczy.
to może na początku tak było, potem już stawał się bardziej świadomy, ale też trzeba mieć na uwadze, że Walt nim strasznie manipulował, okłamywał go, więc Jessie mu wierzył we wszystko, dopiero jak się przekonał jakim Walt stał się złym człowiekiem, doszło do niego, że skoro nie ma problemów z likwidowaniem innych ludzi to zabije i jego
On nigdy nie chciał zabijać Jessego, był dla niego jak syn i siedzieli w tym razem od początku. Dlatego tak bardzo nie chciał zostać sam po tym jak mogli wziąć pieniądze za metyloaminę i się rozejść. Zresztą i tak by to się nie udało, po tym jak współpracownicy Majka zaczęli sypać po schwytaniu prawnika i braku gotówki dla rodzin za milczenie. Kretyn Mike chciał uciekać do końca życia, dobrze że Walter zapewnił mu przytulne miejsce w beczce.
Bo Jessie to debil i w dodatku zdrajca. Na wyrzuty sumienia już dawno było za późno, jak się robi takie rzeczy to trzeba było myśleć na początku. Zresztą Walt nie zabił nikogo niewinnego o ile dobrze pamiętam z jego ręki zgineli sami przestępcy, mordercy i narkotykowi dealerzyz generalnie Ci którzy chcieli zabić jego. Bronił się. Normalka. Z ręki Jessiego zginął natomiast chemik, a dzieciak o którego zrobil dym został przytruty konwaliami nic by mu i tak nie było. Był za glupi żeby sprawdzić, że na rycynę nie ma odtrutki i że to nie mogla być wtedy rycyna. Jest zdrajcą najgorszego sortu, Walt nie dość że wyciągał tego ćpuna z dna wiele razy, ratował przed policją, przed śmiercią, przed zaćpaniem się uczynił go milionerem i dal szansę żyć na lepszym poziomie. Walt pomógł mu odzyskać dom, a stracone pieniądze kilka razy. Jessie to człowiek bez zasad. Jak mu pasowała kasa to pracował w tym jak nie to biegał po dzielni i kłapał mordą na prawo i lewo. Może i WW złamał prawo ale czy nikt nie widzi ile zrobil dla rodziny, dla Jessiego? Że nawet dal pieniądze na leczenie Hank'a, choć ten deptał mu po pietach? Co go spotkało na koniec od wszystkich?
Ludzie, włącznie ze mną nienawidzą Pinkmana za to, że jest przygłupem. Wszystkie problemy jakie mieli od początku były spowodowane jego głupotą, impulsywnością, paranojami. Generalnie ten człowiek nie nadawał się do tego interesu i gdyby nie on prawdopodobnie Walt nie zostałby zdemaskowany przez wiele, wiele lat. Wszystko do czego Jesse się dotykał, musiało zostać spieprzone. Nie potrafił nigdy kogoś posłuchać, był małostkowy i dziecinny. Nawet jak na ćpuna był idiotą. Nie potrafił wyciągnąć wniosków z niczego, był tylko piątym kołem u wozu dla Waltera. Proste rzeczy jeśli się do nich dotykał, stawały się skomplikowane. To był po prostu debil do potęgi i bardzo szkoda,że jego rola została tak rozbudowana, bo jak go widziałem to mnie tylko nerwy brały. Gus powinien był go zabić na samym początku. Albo Tuco. Jak można w ogóle brać do takiego interesu, takiego idiotę?