Ten serial to dla mnie majstersztyk. Klimat, wątki poboczne, obyczajowe, wciągające, ludzkie i prawdziwe, muzyka -to wszystko dla mnie świadczy o tym, że jest to najlepsza produkcja Netflixa. Jestem zakochana w tym uniwersum. Pierwszy sezon, zwłaszcza wątek Mikkela, dziecka skazanego na życie w nieswoim świecie to materiał na oddzielny film/ serial, jestem urzeczona tym wątkiem. Drugi sezon to poniekąd "to samo", w tym przypadku na plus. Znów mamy cudowny klimat lat 50 i 20, fantastycznie pokazany rok 2019 (spotkanie Jonasa z ojcem i doprowadzenie do samobojstwa, impreza u Nielsenow) i mój faworyt chyba całego serialu : spotkanie Ulricha i Mikkela w latach 80, łzy ciekły mi ciurkiem) Trzeci sezon jednak rozczarował.. jest on może logiczny i przemyślany, ale finał nie wbija w fotel, momentami można znudzić się tym wiecznym zapewnieniem że koniec jest poczatkiem i odwrotnie, a końcówka dla mnie jest porównywalna z zakończeniami typu " to było snem", bo po co z wypiekami na twarzach przeżywaliśmy powiązania na drzewach genealogicznych i poczynania Ulricha, Mikkela, Jonasa, Bartosza, Aleksandra by ostatecznie pojąć że tak naprawdę nie istnieli, ich losy zostały wymazane i do niczego nie doprowadziły.. gra warta świeczki. I "nagroda" pod postacią sceny z najbardziej nudnymi i mało ciekawymi postaciami kreującymi świat 0.
Twierdzę, że rozumiem każdy szczegół fabuly. Prócz jednego. Skąd Claudia wiedziała o świecie 0, jak na to wpadła, dlaczego sama nie udała się do tego świata by uratować Marka i Sonie i skąd wiedziała że to jedyny świat w którym Regina nie zachoruje (przecież to nie ma nic wspólnego z genealogia)?