Po obejrzeniu całego serialu, który coraz bardziej mnie rozczarowywał ostatni odcinek nieco
uratował sytuacje. Może to moja wina, bo spodziewałem się czegoś w rodzaju zespołu The Wire
szukającego psychopaty, ale wszystko zaraz okazuje się naciągane.
Sam czarnobiały poster sugeruje, że będziemy mieć do czynienia z serialem w starym stylu,
gdzie nikt nie zawraca nam głowy scenami akcji, a słowo "True" w tytule dawało nadzieję, na w
miarę dokładne oddanie realiów. Wszystko szybko okazuje się ściemą. Bohaterowie rozwiązują
sprawy piorąc ludzi po pyskach, informacje wymusza się torturami, a praca policji polega na
strzelaniu. Szczytem wszystkiego był czwarty odcinek (ten o gangu motocyklowym) nie posuwał
fabuły do przodu nawet o milimetr, za to dawał sceny akcji które bardziej by pasowały do
jakiegoś film o Chucku Norrisie. Jest to o tyle pozbawione sensu, że ludzie którzy szukają w
serialach strzelanin i mordobicia przestali oglądać serial na najdalej drugim odcinku, a tych
którzy akceptowali serial oparty na gadaniu nudzą z kolei nic nie wnoszące sceny akcji. Drugim
przykładem jest scena ataku na fabrykę mety. Wydawałoby się, że w U.S.A. policja zanim gdzieś
wkroczy potrzebuje powodu (zeznania wymuszone torturami od porwanego człowieka się nie
liczą), nakazu, pozwolenia dowództwa itp. Tutaj z kolei absurd goni absurd, bo okazuje się, że w
środku Ameryki ludzie otaczają tajne laboratoria (które dymią, zużywają prąd i w ogóle są bardzo
widoczne) polami minowymi, co raczej na pewno przyciągnie uwagę policji, gdy na minę wejdzie
aligator.
Drugą sprawą są bohaterowie, Woody'ego Harrelsona nie lubię od czasu roli w Natural
Born Killers, ale tutaj gra najbardziej antypatycznego idiotę jakiego widziałem od dłuższego
czasu. Nigdy nie rozumiałem tej konwencji, że bohater jest ludzki i mamy się z nim utożsamiać,
bo reaguje irracjonalnymi wybuchami agresji na to co się dzieje wokół niego, demoluje dom
kochanki, zabija zatrzymanego człowieka i zupełnie niczego go to nie uczy. Utrzymanie przy
kobiecie zapiętego rozporka jest zadaniem o wiele ponad jego siły, podobnie zresztą jak
utrzymanie dobrych relacji z rodziną (chociaż to podobno jest typowe dla policjantów).
McConaughey z kolei gada długo i monotonnym głosem o wszystkim, poza sprawą której
szczegółami właśnie powinien się dzielić. Połowa jego dialogów to zresztą egzaltacja własnego
cierpienia. A na koniec bez chwili wahania uprawia seks z żoną kolegi i jest zdziwiony jego
gniewem.
Trzeci sprawa która szczególnie mnie denerwuje to poprawność polityczna. Skoro serial
dzieje się głównie w latach dziewięćdziesiątych to można było parę razy puścić do nas oko (tak
jak to robi Mad Men), zamiast tego mamy XXI wieczny teatrzyk wątków antychrześcijańskich.
Żaden tam ze mnie zelota, ale tutaj natężenie tych ataków osiąga już poziom absurdu. Mamy
pełną gamę: kler ma władzę, kler ma pieniądze, kler ukrywa pedofilię, kler ukrywa morderstwa,
kler malwersuje pieniądze i tak dalej. Co najśmieszniejsze twórcy chyba nie mogą się
zdecydować który kościół chcą obsmarować bo raz mówią o katolickich szkołach, diakonach,
seminariach co sugeruje katolicyzm, a zaraz potem tytułują kapłanów pastorami i odprawiają
msze jakiegoś dziwnego rytu które raczej nie przeszłyby w żadnym zorganizowanym kościele (a
tylko taki mógłby sobie pozwolić na swoje seminaria). Tę sprawę ratuje trochę zakończenie
serialu w którym nieco kruszy się racjonalistyczna arogancja bohatera (nie wydaje mi się, aby
można było mówić, że się nawrócił. Dopuścił do siebie wątpliwość, myślę, że to jest ważne).
Wreszcie najboleśniejsza sprawa, czyli nielogiczność zdarzeń. Wspomniany już atak na
wytwórnie mety jest irracjonalny już zanim się zaczyna. Marty i Rust trafiają tam, dzięki informacją
wymuszonym siłą od ludzi, których nielegalnie przesłuchiwali. Wątpię aby coś takiego mogło
trafić do raportu, ale bohaterowie w myśl zasady "jakoś to będzie" postanawiają zaatakować
wspomnianą już fortecę na środku Luizjany, przemykają ponad polem minowym (bo ojciec
Rusta uczył go polować z łukiem!) i bez nakazu wpadają do czyjegoś domu, co mogłoby
spokojnie skończyć ich pracę w policji. Tam zabijają dwóch podejrzanych. Gdyby nie to, że akurat
w domku znaleźli dwójkę dzieci (o czym wcześniej nie wiedzieli), to zupełnie zasadne byłoby ich
natychmiastowe aresztowanie. Nie wspominam nawet o Harley'owcu w bagażniku, bo to akurat
mogli przemilczeń koledzy z policji. Jednak kumulacją absurdu jest ostatni odcinek, gdzie
przypomnę: Bohater domyśla się, że zielone uszy potwora z portretu pamięciowego stworzonego
20 lat wcześniej przez dziecko, to czapka w której człowiek malował dom, który akurat jak widać
na 2 przypadkowych zdjęciach był wtedy malowany na zielono i akurat wszyscy pamiętają, kto go
malował. Ostatni raz widziałem coś tak absurdalnego w serialu Luther, gdzie John domyśla
się, że okrągła poświata opisana przez świadka to światło z okna łódki.
Jednak koniec końców serial był całkiem w porządku. Mam wrażenie, że niepotrzebnie
obiecywali filozoficzną opowieść, niepotrzebnie obiecywali realistyczne dochodzenie, a rozbicie
akcji na 3 etapy w ciągu 20 lat wydaje mi się wyłącznie daniem zajęcia charakteryzatorom.
Niezaprzeczalnie jest to bardzo klimatyczny i solidnie zrobiony serial, jakich w tym roku bardzo
brakuje, choć wymaga dużego samozaparcia w dotarciu do finału.
No ozłociłbym Cię, naprawdę.
Po pierwsze – ja strzelałbym, naprawdę, szarpałbym cęgami i kołem łamał za debilne posty w stylu: „zasnąłem na n – tym odcinku, nuda brak akcji”. Twój pierwszy zarzut jest dokładnie odwrotny, opiera się na przekonaniu, iż najbardziej dynamiczna akcja całego widowiska była niepotrzebna. Nie zgadzam się z tym, ale masz u mnie plusa, naprawdę.
Po drugie – ja osobiście otaczam serial czymś w rodzaju takiego małego prywatnego kultu. Mam swoje powody, ale naprawdę potrafię docenić próbę merytorycznej krytyki – no bo jest z czym dyskutować. Drugi plus.
„Wydawałoby się, że w U.S.A. policja zanim gdzieś wkroczy potrzebuje powodu' – tak jest w rzeczy samej. Fachowo to się nazywa probale cause. Czyli uzasadniony powód. Z tym że dla rewizji potrzebny jest i probale cause i nakaz sądowy, ale żeby wkroczyć na teren aby dokonać zatrzymania podejrzanego wystarczy policjantowi sam probale cause, uzasadnione podejrzenie że na danym terenie popełniane jest przestępstwo, i na danym terenie przebywa osoba popełniająca je. No idiotyzm – aby wejść na teren gliniarz może mieć tylko uzasadnione czymś tam podejrzenie że na tym terenie jest produkowana meta i są gwałcone dzieciaki, ale żeby zebrać dowody które mogą być użyte w sądzie, musi już być świstek.
Dalej piszesz „że w środku Ameryki ludzie otaczają tajne laboratoria” - no tak., ale w środku Ameryki są tez odludzia stanu Luizjana. Zresztą nie tylko w Ameryce przestępcy minują teren, i nie tylko laboratoria mety – przypomnij sobie akcję w Magdalence z 2003 roku.
Błędem merytorycznym jest, gdy piszesz, że Twórcy „tytułują kapłanów pastorami i odprawiają
msze jakiegoś dziwnego rytu które raczej nie przeszłyby w żadnym zorganizowanym kościele”. Tutelle prowadził katolickie seminarium, i katolicką fundację, w której pracował pastor a nauki pobierał w jego seminarium. I nie ma w tym nic dziwnego, nawet w Polsce są seminaria katolickie które prowadzą kierunki studiów nazywanych „pastoralne” – mogą się na nich kształcić w teologii, sztuce katechezy i religioznawstwie osoby innych wyznań niż katolickie. Lata dziewięćdziesiąte to nie tylko czas skandali pedofilskich w kościele, to także czas ekumenizmu. Tak, nabożeństwa w namiocie z kaznodzieją który zachowuje się jak Elvis raczej nie przeszłyby w żadnej zorganizowanej religii. Ale protestanckie zbory Kościołów Chrystusowych odrzucają organizację taką do jakiej przyzwyczajeni jesteśmy w katolickiej Polsce.
„ bez nakazu wpadają do czyjegoś domu” - no jak wyżej. CO innego zatrzymanie kogoś przy w laboratorium mety, CO innego przeszukać posiadłość. Ja wiem, na zdrowy rozum to się kupy nie trzyma, ale tam tak jest. Po za tym, Ladouax był poszukiwany, chociażby za to że zwiał kuratorowi - złamał zasady warunkowego, więc nakaz na niego był. Zresztą, aby zatrzymać POSZUKIWANEGO nakazu nie trzeba.
Inną sprawą jest FAKTYCZNE przestrzeganie prawa przez amerykańską policję. Na przykład wymuszanie zeznań. W sądzie takie zeznania są bezużyteczne. Co więcej wszelkie dowody uzyskane na podstawie dowodów bezprawnych według skrajnie pojmowanej zasady owoców zatrutego drzewa też nie mogą być użyte w sądzie. Tyle teoria.
A rzeczywistość? Kto to wie.... lewicowo – liberalni prawnicy ciągle pieją o „police brutality” i o sądach przymykających na to oko, natomiast konserwatywno -prawicowi prawnicy ciągle utyskują na pobłażliwe prawo które chroni bardziej przestępce niż pokrzywdzonego.
No i Twój ostatni zarzut: „Bohater domyśla się, że zielone uszy potwora z portretu pamięciowego stworzonego 20 lat wcześniej przez dziecko, to czapka w której człowiek malował dom, który akurat jak widać na 2 przypadkowych zdjęciach był wtedy malowany na zielono i akurat wszyscy pamiętają, kto go malował”. - i z tym się zgadzam. Jest to jedyna słabość serialu. Tylko że gdy oglądałem Luthra to miałem wrażenie że mnożenie absurdów to metoda tworzenia scenariusza, tutaj to była po prostu jedna wpadka. Tam idiotyzmy były regułą, tu są wyjątkiem.
Wniosek: True Detective to serial tak idealny, że nawet wad mu nie brakuje.