Nie będę ukrywał na wstępie że żadnego serialu animowanego Clone Wars poza wersją Genndyego Tartakovskyego nie obejrzałem i nie ciągnie mnie by to zmienić nawet po obejrzeniu Tales of the Jedi. Nie będę także ukrywał że serial animowany The Bad Batch mnie zmęczył, niańczenie dziecka miałem już w Mandalorianinie. Wreszcie nie będę ukrywał że nie przepadam *delikatnie* mówiąc za postacią Ashoki Tano, którą Dave Filoni wciska do wszystkich w które jest zaangażowany. Nie kupuje też samej postaci, tego że Anakin Skywalker miał uczennice i to jeszcze w czasie trwania największego konfliktu w Galaktyce.
Ale czwarty odcinek to jest clue Gwiezdnych Wojen, to jest creme de la creme dla wszystkich fanów postaci Dooku, która wydaje mi się mocno niedoceniana. Odcinek jest mocno odwołujący się do EP I i EP II, więc fan prequeli powinien być zadowolony, co też mi się podoba. Jest tak zgrabnie zbudowany narracyjnie, że naprawdę fajnie się to oglądać. Czuć ciemną stronę mocy. Dobrze że wytłumaczono co się stało z Yaddle i jest to lepszy finał dla tej postaci niż książkowa wersja z powieści Planeta Życia. Ale nie można zapomnieć też o Dooku, o jego przemianie. Do tej pory myśleliśmy że to zabicie Sifo-Dyasa było punktem zwrotnym w jego historii. Jedyny mój drobny zarzut tyczy się tego że Darth Sidious ani razu nie zwraca się do niego per Darth Tyranus i że śp. Christopher Lee z oczywistych tutaj powodów nie użyczył głosu Dooku. Ciężko się mi przyzwyczaić do głosu Coreya Burtona który jest zupełnie inny