Witajcie!
Z racji nie dziłającego tematu pt. Zakończenie5 wrzucę tutaj moją twórczość własną. Zachęcam do zcytania moich wypocin i szczerych komentarzy.
A, że ja lubię romantyczność i rodzinność moje opowiadania będą właśnie w tym stylu.
Życzę miłego czytania
Super to wszystko poprowadziłaś :) Mi się osobiście nie śpieszy zbytnio do końca. No, chyba, że zaczniesz nowe opowiadanie :D
mi nie przeszkadza,że to nie koniec bo uwielbiam to opowiadanie nie pozostaje mi nic innego jak czekać na kolejną część:)
ja sie wlasniemartwie bo koniec sie zbliza. mam nadzieje ze masz pomysl na nowe opko, a na razie czekam na cedeka!
Super:)
Ale Booth ma instynkt.
Dobrze, że Brennan ma rodzinę.
Czekam na kolejną część:)
To już koniec:)
XXXI
Pomimo obaw Bren, Rodzina przyjęła ją bez najmniejszych zastrzeżeń, była ich cała gromadka. Seel bardzo cieszył się z tego powodu. Zawsze czuła się samotna bez rodziny. Teraz ma dwie; jego i swoją. A co najważniejsze ona była bardzo, bardzo szczęśliwa z tego powodu. W ostatni weekend sierpnia do domu wracali rodzice Seela. Zabrali ze sobą Parkera. Musiał iść do szkoły a oni jeszcze dwa tygodnie mieli zostać w L.A. I dopiero wracać do D.C. Jared chodził ze zwieszoną głową. Największą ochotę miał już wracać w D.C. Była Cam. Nie mógł jednak zostawić brata samego. Obiecał mu to...
- Jared jak chcesz to wracaj do D.C. Ja już daję sobie radę sam. Mogę ćwiczyć. Damy radę. A poza tym...
- Obiecałem bracie i dotrzymam słowa – odpowiedział do salonu weszła Bren słyszała ostatnie zdanie i „entuzjazm” jaki miał w głosie.
- Seel ma rację. Damy sobie radę sami. Nie ma już Parkera. Więc mogę cały czas poświęcić na pilnowanie Twojego niesfornego brata.
- Niesfornego? No nie – uśmiechnął się – bracie mógłby się domyśleć... sami bez Parkera... – popatrzył z miłością na Tempe.
- Boże, że ja się nie domyśliłem... to wy z łóżka nie wyjdziecie przez całe dwa tygodnie...
- Jak się postarasz to sam będziesz mógł nie długo tak nie wychodzić... - nie skończył bo dostał poduszką od brata – no co, nie mam racji?
- Dobra jak chcecie się mnie pozbyć to wracam – poszedł z delikatnym uśmiechem błąkającym się na ustach.
- Bierz się do roboty bracie – powiedział – bo możesz przegapić coś ważnego.
Jared wrócił do D.C. nie wiedział co zrobić. A jeśli Seeley ma rację i przegapię coś ważnego – myślał trzymając jej wizytówkę w ręce – ostatnio jak byliśmy na kolacji w L.A. Było świetnie. Bawiłem się wyśmienicie, jest zabawna, inteligentna i piękna.
Wziął telefon i wykręcił numer.
- Cześć Cam z tej strony Jared
- Cześć co słychać w słonecznym L.A. Jak fale?
- Właściwie to wróciłem już do D.C. wyrzucili mnie
- Nie wierzę – śmiała się razem z nim
- No dobra delikatnie zasugerowali, że chcą zostać sami. Więc się zwinąłem. Do pracy idę dopiero w poniedziałek...
- No to masz przed sobą weekend.. - Cam nie bardzo wie co o tym myśleć.
- Tak... słuchaj może wybrałabyś się ze mną jutro na wycieczkę za miasto
- W sumie to czemu nie – próbowała ukryć radość
- To jesteśmy umówieni. Podjadę jutro po Ciebie o 10 może być?
- Jasne – już miała się rozłączyć kiedy usłyszała
- Cieszę się na jutrzejszy dzień – powiedział cicho i odłożył słuchawkę.
W sobotę bawili się świetnie. Pochłonięci sobą nie wiedzieli nawet kiedy słońce zaczęło zachodzić za horyzont.
- Kolacja? - zapytał
- Jasne – odpowiedziała – u mnie czy u ciebie?
- Jedziemy do ciebie...
Jak to w takich wypadkach bywa na kolacji się nie skończyło... to był początek czegoś dobrego. To chyba o tym jego bart mówił wypowiadając „bo możesz przegapić coś ważnego”.
Nie przegapię bracie – pomyślał leżąc z wtuloną w jego bok Cam..
W poniedziałek, po wyjeździe, pojechali do Jesse na wizytę. Zrobili rezonans, komplet prześwietleń. Pobrali krew na badanie. Jednym słowem kompleksowe badanie. Po 2 godzinach „męczarni” jak na to mówił Seel. Był wykończony. Weszli do gabinetu
- Więc mam już komplet wyników, Booth.
- I jak? Jaki wyrok?
- Proszę bez policyjnych porównań. Jesteś zdrowy. Jeszcze nie do końca sprawny ale zdrowy. Możecie powoli myśleć o powrocie. Jednak nie widzę, cię jeszcze w pracy. Za biurkiem owszem, czasami gdzieś wyjechać ale jeszcze przynajmniej przez pół roku bez pełnej służby
- Nie da się tego jakoś pominąć. Ja uschnę za biurkiem nie cierpię papierologi stosowanej.
- A ja nie dam Ci zniszczyć tego, co osiągnęliśmy. Wiem, że Temp tego dopilnuje.
- Jasne nie pozwolę. A jak będzie oponował to ja już mam na niego sposób – uśmiechnęła się złośliwie
- W to nie wątpię – śmiał się lekarz
- Ej, to nie ładnie śmiać się z biednego uziemionego człowieka.
- Czyli możemy już wracać?
- W zasadzie tak. Zatrzymałem was żebyście odpoczęli. Przez całe lato mieliście gości i zero prywatności. To taki mały prezent ode mnie
- Dzięki. Uwielbiam rodzinę i w ogóle gości ale chyba masz rację.
- Jesteśmy trochę zmęczeni – dodała Bren
- Odpoczywajcie, kąpcie się w oceanie, jedźcie gdzieś na kolację. Pełny relaks...
- Dzięki. Wpadniecie na kolację w któryś dzień?
- Mam inną propozycję. Jak zatęsknicie za towarzystwem to przyjedźcie do nas. Coś zjemy albo gdzieś pójdziemy. Teraz po prostu cieszcie się sobą. Jesteście młodzi całe życie przed wami. Korzystajcie z tego...
Tak jak im radził, tak zrobili. Spali do południa. Potem szli na plażę na obiad jedli przeważnie coś na zimno. Odpoczywali w ogrodzie. Wieczorem oglądali zachód słońca. Pełny relaks. Dwa razy byli u McCainów na kolacji. Mieli wspaniałe wakacje. Przed powrotem do D.C. posprzątali cały domek. Pożegnali się z miejscami gdzie byli tacy szczęśliwi. Wracali w doskonałych humorach.
- Stęskniłam się za nimi, za instytutem, za naszymi śledztwami
- Ja też. Ale nie mogę jeszcze jeździć w teren. Nie wiem co ja będę robić.
- Cullen na pewno coś dla Ciebie znajdzie
- Pewnie tak.
Po powrocie do Waszyngtonu wprowadzili się do domku Angeli, zabrali do siebie na stałe Parkera. Booth do całkowitego powrotu do zdrowia został oddelegowany jako na stanowisko wykładowcy w Quantico, szkolił przyszłych agentów. Uczniowie go uwielbiali. Bren wróciła do pracy w instytucie, bardzo szybko wdrożyła się ponownie w swoją pracę. Większość zostawiała Zackowi, ona skupiła się na naukowej części. Pisała podręcznik antropologii i równocześnie kryminał. Parker był szczęśliwym dzieckiem. Kochał tatę i uwielbiał Bones. Angela zamieszkała na stałe u Jacka. Jared i Cam, po pół roku ukradkowych spotkań w końcu oznajmili światu to, co od dawna było”tajemnica poliszynela”.
Rok później został opublikowany pierwszy podręcznik antropologii sądowej autorstwa dr Temprence Brennan. Wróciła do pracy w terenie razem ze swoim partnerem w pracy ale przede wszystkim w życiu prywatnym. Kłócili się jak to oni. Nigdy jednak nie gniewali się dłużej niż pięć minut. Nie potrafili, zbyt mocno się kochali.
EPILOG
Cztery lata od wydarzeń tamtego lata.
Angela i Jack byli od dwóch lat małżeństwem. Ich malutka córeczka otrzymała imię po swojej matce chrzestnej – Temprence. Była ślicznym i strasznie rozpieszczanym dzieckiem. Jak nikt nie widział Tempe brała maleńką na ręce. Zastanawiała się jakby to było mieć własne dziecko. Czy byłaby zdolna do opieki nad takim maleństwem? Nie znała odpowiedzi na te pytania. Ale w jej umyśle zaczęła kiełkować pewna myśl.
Jared i Cam wzięli ślub rok temu. Na dzieci się bynajmniej na razie się nie zanosiło. Byli szczęśliwą parą.
Bren wiedziała, że Seeley chciałby, żeby oni także zalegalizowali swój związek. Nie powiedział tego nigdy głośno. Mimo tego widziała to w jego wzroku na ślubie Angeli i Jacka i potem Cam i Jareda. Wiedziała też, że nigdy tego nie powie na głos. Musi więc sama działać.
- Booth czy Ty nie uważasz, że powinniśmy się pobrać? - zapytała wprost ze swoją rozbrajającą szczerością. Popatrzył na nią swoimi czekoladowymi oczami. W ciemności błyszczały jak dwa węgielki. Pomyślał, że ona chyba żartuje.
- Bren kiedy tylko zechcesz – odpowiedział ze śmiechem ale i z lekkim żalem w sercu. Bardzo chciał ale znał jej stosunek do tej instytucji.
- Booth ale ja mówię poważnie. Chcę za ciebie wyjść – z wrażenia odebrało mu mowę – no chyba, że Ty nie chcesz...
- Tempe jeśli żartujesz to to jest głupi żart. A jeżeli...
- Nie żartuję mówię całkiem poważnie – powiedziała przytulając się do niego – to jak będzie? Mam uklęknąć? - w jednym momencie klęczał przed nią. Bał się, że się rozmyśli.
- Temprence Brennan czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? Spełnisz moje największe marzenie?
- Tak – porwał ją w ramiona.
Rodzina i przyjaciele oszaleli z radości na wieść o ich ślubie. Było to wielkim zaskoczeniem. No może poza Angelą, która wiedziała o odwiedzinach jej u jej malutkiej córeczki. Cieszyła się bardzo. Wiedziała, że budzi się w niej chęć posiadania własnego dziecka. Kto jak kto ale Ang czuła to „przez skórę” wiec jak usłyszała o ślubie… no cóż przecież zawsze mówiła, że na każdego przychodzi czas.
Uroczystość zaślubin Temp i Seeleya była pięknym wydarzeniem. W pięknej kaplicy na obrzeżach miasta, otoczeni rodziną i przyjaciółmi przysięgali sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Bren nie do końca wiedziała po co to ale jej partnerowi, teraz już mężowi, na tym zależało. Byli tacy szczęśliwi…
Pewnego popołudnia zadzwonił do niej jej były wykładowca z wielką prośbą. Musiał poddać się operacji i nie miał go kto zastąpić na uczelni. Z pewnym wahaniem, ale zgodziła się. Będzie musiała ograniczyć pracę w instytucie ale co tam. Jest przecież Zack. Rozmawiała z Cam wiedziały, że Zack sobie poradzi więc nie było najmniejszych problemów. Mogła nawet przez ten czas nie pracować tylko zająć się pracą na uczelni. To było dobre rozwiązanie. Zwłaszcza, że… no tak zobaczymy co z tego wyniknie…
Dwa miesiące później stała przy oknie i zastanawiała się czy dobrze zrobiła. Kiedyś nie miała wątpliwości, że on chce dziecka. Teraz niestety w jej serce zaczęły się wkradać. Teraz gdy pod jej sercem rosła mała istotka, zastanawiała się czy dobrze zrobiła.
Widział jej rozterkę na twarzy pytał parę razy o co chodzi ale go zbywała. Coś się działo, coś co bardzo mu się nie podobało. Odsuwała się od niego… to wcześniej się nie zdarzało. Przyciśnie ją chce znać prawdę jakakolwiek ona by nie była.
- Bren czemu nie śpisz?
- Nie mogłam zasnąć. Przepraszam jeśli Cię obudziłam – powiedziała siadając obok niego, musi mu w końcu powiedzieć.
- Co się dzieje? I nie mów, że nic bo ja nie jestem ślepy.
- Seeley zrobiłam coś bez Twojej wiedzy i nie wiem…
- Tempe cokolwiek to jest poradzimy sobie z tym – przytulił ją mocno.
- To nie takie proste… to jest coś co wpłynie na nasze całe życie… - nie wie jak mu powiedzieć. On nie wie co o tym myśleć
- Temp, Ty chyba nie chcesz… nie chcesz rozwodu…? – słowa ledwo przeszły mu przez gardło
- Nie. No co ty – popatrzyła na niego wielkimi oczyma – przecież Cię kocham
- W takim razie cokolwiek by to było to sobie poradzimy – odetchnął głęboko.
- Booth ja w dniu naszego ślubu… wtedy wydawało mi się to dobre byłam pewna, że właściwie postępuję, chciałam dobrze a chyba nie bardzo mi wyszło, powinnam była cię zapytać o zdanie a teraz już za późno. Pewnie będziesz zły... – przyłożył palec do jej ust
- Temp to zrobiłaś ? Po prostu powiedz
- Przestałam brać tabletki antykoncepcyjne – patrzy na nią i nie bardzo wie co ma o tym sądzić, zaraz, zaraz to w takim razie… jego oczy robią się okrągłe jak spodki - Booth ja jestem w ciąży. Zrobiłam przedwczoraj test… - nie skończyła mówić jak mąż zamknął jej usta pocałunkiem. Chwilę potem wydał okrzyk radości. Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku. Najdelikatniej jak potrafił położył rękę w miejscu gdzie było ich dziecko. Położyła swoją rękę na jego. Wtuliła się w jego silne opiekuńcze ramiona.
- Ja miałbym być zły? Tempe chyba żartujesz! Boże jak ja się cieszę, naprawdę to zrobiłaś? - trzymając ją przy sobie.
- Tak, chciałam żeby nasze dziecko było wynikiem miłości a nie przypadku. Nie wiem czy jestem na to gotowa, ale chcę tego dziecka… - nie słowami jej odpowiedział.
Rankiem budził się powoli. Za oknem ledwie świtało. Trzymał w ramionach swój najcenniejszy skarb a właściwie dwa skarby. Zrobiła to dla niego. Choć nigdy nic nie powiedział, nie śmiałby ona wiedziała. Wiedziała tylko musiała do tego dojrzeć. Czuł, że za tym stoi jej maleńka chrześnica. Widział jak na nią patrzy. Kiedyś wszedł za nią do pokoju. Trzymała dzieciątko w ramionach i coś mówiła. A już nie długo będzie trzymała nasza maleństwo. Obudził ją pocałunkiem.
- Dziękuję – powiedział – a jak się w ogóle czujesz?
- Dobrze. Nie przeszkadza mi kawa jak Angeli. Zauważyłam tylko, że jestem nieco drażliwa.
- Hormony?
- Tak piszą w poradniku. Mam tylko jedną prośbę. Nie zamęcz mnie pytaniami „Jak się czujesz?” bo będę mało przyjemna – uśmiecha się błądząc ustami po szyi męża.
- Ktoś tu ma ochotę...
Jak wstali była już godz 11. wczoraj zawieźli Parkera do dziadków, mieli czas tylko dla siebie. Musieli tyle ustalić
- Seel nie wracam do instytutu. Będę tylko wykładać na uczelni.
- Nie mógłbym Cię o to prosić. Twoja kariera...
- Może poczekać. Teraz ono jest najważniejsze. Jeszcze mam dwa miesiące zajęcia na uczelni. Wiem, że praca w laboratorium może maleńkiej istotce zaszkodzi. Ja już je kocham wiesz?
- Wiem – patrzył na nią z taką miłością...
- Seel nie mówmy jeszcze nikomu...
- Bren ja mam ochotę to wykrzyczeć światu...
- Wiem ja też. Ale Seel ja jestem w grupie podwyższonego ryzyka – patrzył na nią nic nie rozumiejąc – mam 35 lat a to moje pierwsze dziecko. Różnie może być...
- Nic Ci nie będzie. Tobie ani maleństwu. Musi, w końcu to nasze dziecko. Część ciebie i mnie. Nie może być inaczej
- Wariat jesteś wiesz? Ale za to Cię kocham. Pójdziesz ze mną do lekarza?
- Za największą przyjemnością.
W poniedziałek po wizycie u ginekologa siedzieli w aucie jak zahipnotyzowani. To co powiedział lekarz... Boże, bliźniaki... dwoje za jednym zamachem. Nieźle o ile mnie zaraz nie zabije – myślał.
- Chłopczyk i dziewczynka. Booth... to dziwne ale ja wcale nie czuję lęku – w ręce trzymała zdjęcie dzieci.
- Ani ja. Czuje tylko wszechogarniającą radość. Lekarz mówił, że wszystko jest w porządku. Bren ja nie wytrzymam długo. Chcę o tym mówić każdemu kto będzie chciał słuchać...
- Wiem. Widzę to. Proszę tylko do końca trzeciego miesiąca.
- Tempe... no dobrze ale jak ktoś się połapie np. Angela?
- Nie zaprzeczę. Ale sama wstrzymam się do końca 3 miesiąca.
- Dobrze – zgodził się.
We wtorek Booth jak co tydzień od 4 lat miał wykłady w Quantico. Bren właśnie skończyła wykład i miała „okienko” kiedy zadzwonił telefon. Dzwoniła dyrektorka ze szkoły Parka. Wdał się w bójkę musi tam pojechać. Poprosiła jeszcze Zacka, że jakby nie wróciła na czas poprowadził za nią wykład.
Weszła do gabinetu. Popatrzyła na Parka nie widziała śladu bójki.
- Nic Ci nie jest? - zapytała – co się stało?
- Nic mi nie jest. A oni sobie zasłużyli – powiedział z zawziętością.
- Pani Booth Parker pobił 2 chłopaków na przerwie,
- Hej dlaczego to zrobiłeś
- On dokuczali Ellee. Popychali ją i śmiali się – w tym niezmiennie przypomina ojca.
- Kim jest Ellee?
- To dziewczynka z klasy Parkera. Dołączyła niedawno ma zespół Downa jemu to nie przeszkadza ale innym dzieciom no cóż...
- I dlatego che go pani ukarać? Bo postąpił słusznie?
- Nie powinno się tak załatwiać spraw, zgadzam się, że im się należała kara ale...
- Może zrobił to dlatego, że nikt inny nie zareagował. Ci którzy powinni – popatrzyła sugestywnie na dyrektorkę. Do gabinetu weszli ci chłopcy z rodzicami. Bren na ich widok zachciało się śmiać. Oni byli co najmniej o jakieś 25 cm więksi od Park i delikatnie mówiąc potężniej zbudowani. Parsknęła
- Na waszym miejscu wstydziłabym się, że chłopiec drobniejszy, młodszy i pozornie słabszy was pokonał – powiedziała ironicznie.
- To ten chłopak was tak urządził? - zapytał jeden z ojców. Był czerwony ze wstydu i złości.
- Oni śmiali się z Ellee i jej dokuczali. Wszyscy o tym wiedzą tylko nikt nic nie mówi bo się ich boją. Jak dzisiaj przewrócili ją i spadła ze schodów. To im za nią oddałem
- Chyba Ci się chłopcze coś pomyliło. Mój syn nigdy nie uderzyłby dziewczyny – powiedział drugi ojciec. Mały wyciągnął komórkę. I puścił nagranie. Sprytny ten nasz syn – pomyślała. W miarę słuchania ojcowie dwójki zmieniali się na twarzy. Z bladej wściekłości do bordowego wstydu.
- Co pani na to pani Dyrektor? - zapytała – mój syn odziedziczył coś po swoim ojcu. Jest zapobiegliwy i nigdy nikogo nie oskarża bez powodu. Powinni ponieść karę
- Ma pani rację. Zostajecie zawieszeni na dwa tygodnie w prawach ucznia. A jak jeszcze raz coś takiego zobaczę to pomyślimy o bardziej radykalnym rozwiązaniu.
- Ale to on nas pobił – oponował jeden z nich
- Zamknij się, jeszcze się policzymy w domu – powiedzieli
Bren zabrała syna do instytutu.
- Ja mam jeszcze jeden wykład pobędziesz z wujkiem Zackiem albo z Jackiem?
- Pewnie lubię ich.
Po południu przyjechał Seeley. W instytucie była chwilowo Angela z córeczką. Zabrał małą by mogła się zająć pilną sprawą i poszedł do biura Tempe. Siedziała przy biurku i sprawdzała prace swoich studentów.
- Popatrz kogo znalazłem – powiedział wchodząc z małą
- Tempe. Angela przyszła? Nie była tu jeszcze. Cam porwała ją od razu do projektora. A ja zabrałem ją z wujkiem nie będzie jej źle no i z ciocią. Podeszła do niego i wzięła małą.
- Jest śliczna. To ona obudziła we mnie tą chęć...
- Domyśliłem się – patrzył na nie – jesteś taka piękna. Ciąża dodaje Ci uroku. A z małą wyglądasz nieziemsko – bawili się chwilę z dzieckiem. Do biura wszedł jack w poszukiwaniu córeczki. Zaniemówił na ten widok
- Powinniście sobie takie sprawić. Pasuje wam – powiedział
- Już sobie sprawiliśmy – powiedziała Temp Booth ucieszył się, że powiedziała to na głos
- I to nawet dwa – Jack zaśmiał się i wyszedł – chyba myślał, że żartujemy – w tym momencie wpadł z powrotem
- Przepraszam bo się chyba przesłyszałem
- Nie przesłyszałeś się – mała ziewnęła – oj chyba komuś chce się spać. Chodź poszukamy mamy – wstała, minęła „wrośniętego w ziemię” Jacka – Angela mała chyba ma już dość.
- Bren do twarzy Ci z tym dzieciakiem – dopiero teraz zauważyła szwagra – powinnaś sobie takie sprawić.
- Dzięki – Cam przekonana, że jej mąż zaraz dostanie co najmniej ochrzan zdziwiona patrzy na szwagierkę – już nie długo – wszedł Seel, oddała małą oniemiałej Angeli. Wszyscy patrzyli i zastanawiali się czy dobrze słyszą. Booth przytulił do siebie żonę i położył dłoń na jej brzuchu.
- Za jakieś 7 miesięcy – dodał Seel. Zamurowało ich. Nie byli w stanie powiedzieć ani słowa.
- Może być wcześniej, bliźniaki rodzą się przeważnie jako wcześniaki. Ale nie koniecznie – dodała. Angela odzyskała głos jako pierwsza.
- Zaraz. Chcesz powiedzieć, że jesteś w ciąży? Bliźniaczej?
- Tak. Chłopiec i dziewczynka. Chcecie zobaczyć zdjęcie? - Booth wyjął z portfela foto z USG. W chwilę potem nastąpiła fala gratulacji.
Wieczorem Tempe brała kąpiel.
- Tato mogę cię o coś zapytać?
- Nie jestem zły ale powinieneś iść z tym do dyrektorki – powiedział grożąc palcem.
- Ja nie o to. Dzisiaj w gabinecie Bones nazwała mnie swoim synem i ja nie wiem czy...
- Mówiła poważnie? - dokończył za niego – wiesz dobrze, że Tempe nie oszukuje i nie rzuca słów na wiatr. Zawsze uważała Cię za syna.
- To dlaczego nigdy mi tego nie powiedziała?
- Bo Ty już masz mamę. Kochasz ją, lubisz do niej jeździć. Ja nie chcę zajmować niczyjego miejsca. Kocham Cię jak własnego syna. Nie chcę żebyś myślał, że chcę zająć miejsce Twojej mamy. Mimo tego, że mieszkasz z nami wciąż jest twoją mamą i ją kochasz. Nigdy nie postawiłabym Cię przed wyborem albo ja albo mama – Seel cieszył się, że to ona to powiedziała.
- Ja też Cię kocham. I kocham mamę i tatę. Bones a mógłbym też mówić do Ciebie mamo?
- Jeżeli tego chcesz to będę zaszczycona. Poza tym mamy ci coś z tatą do powiedzenia.
- Chcę mówić do ciebie mamo. Już dawno chciałem – jest już dużym 11 letnim chłopcem. Ale nigdy nie będzie na tyle duży żeby nie móc się przytulić do mamy. Nawet tej przybranej, która kocha tak samo – co się stało?
- Synu, będziesz miał rodzeństwo – powiedział tata
- Serio? Ale bomba!
6,5 miesiąca później na świat przyszło dwoje zdrowych i całkiem dużych dzieci. Joy i Kyle Booth.
Jak zawsze czekam na opinie
i za bieram się za nastęone:)
szkoda,że to już koniec ale przynajmniej wszystko się dobrze skończyło
nie pozostaje mi nic innego jak tylko czekać na następne opowiadanie:)
jak dobrze ze wszystko jest ok! ale niestety koniec! super jak zawsze! czekam na kolejne opko!
Dzięki byłoby już dzisiaj gdyby nie głupi komputer który pożarł dwie pierwsze czesci;/
TO TAKI MAŁY WSTĘP DO KOLEJNEGO OPOWIADANIA JA SIĘ SPODOBA TO BĘDZIE SUPER. A JAK NIE TO I TAK BĘDĘ PISAĆ:)
MAŁŻEŃSTWO???!!!
- Rebecca był wspaniałą kobietą, matką... - głos pastora rozbrzmiewał między żałobnikami na cmentarzu. Booth wrócił myślami do tamtego dnia. Tego w którym się poznali... nie był z siebie dumny wspominając tamte czasy. Kobiety6 traktował raczej jak przelotną znajomość na jedną ewentualnie kilka nocy. Ona była pierwszą z którą spotykał się dłużej...
- O przepraszam – powiedział wpadając w drzwiach na długonogą blond piękność
- To ja przepraszam powinnam była bardziej uważać – odpowiedziała – jestem Rebecca – wyciągnęła do niego dłoń
- Seeley Booth – odpowiedział odwzajemniając jej uścisk – może dasz się zaprosić na kawę?...
To był początek ich krótkiego burzliwego romansu. Trzy miesiące spotkań i pięknych szalonych nocy. Byli młodzi świat należał do nich. Aż pewnego dnia nadeszło otrzeźwienie. Tego dnia przyszła do niego z niewesołą miną
- Okres mi się spóźnia – powiedziała
- Jak to się spóźnia? Przecież mówiłaś, że nie będzie problemu z tym... uwierzyłem Ci
- To nie moja wina tak się czasem zdarza. Kupiłam test.
- Zrobisz go teraz? - weszła do łazienki. Kiedy tam była Booth zdążył nieco ochłonąć, co ja mam teraz robić? Przecież jestem jeszcze młody mam na wszystko czas, wyszła z łazienki
- Na wynik trzeba chwilę zaczekać
- Jeżeli jesteś w ciąży to powinniśmy wziąć ślub, dziecko musi się wychowywać z obojgiem rodziców – poczerwieniała ze złości na twarzy, co prawda myślała, że ewentualnie mogliby... ale nie po takich oświadczynach!
- Nie wyjdę za ciebie! Nie będę niczyją zawadą. Która złapała agenta Bootha na dziecko. Nie ma mowy!
- Rebecca to jedyne wyjście – pojawił się wynik testu. Pozytywny!
- Nie wyjdę za ciebie. Nie zabronię ci spotkań z dzieckiem. Będziesz dla niego ojcem ale za ciebie nie wyjdę – wyszła trzaskając drzwiami.
8 miesięcy później na świat przyszedł mały chłopczyk. Podczas ciąży omówili wszystkie szczegóły. Pozwoliła mu nawet wybrać imię dla syna. Parker – otrzymał imię po jego przyjacielu z wojska. Nigdy nie zabraniała mu spotkań z małym. Nie miał z tym problemu, czasami tylko nie podobali mu się faceci z którymi się spotykała. No ale cóż... teraz stoi z ich synem nad jej grobem. Tydzień temu zginęła w wypadku z drodze z pracy... trzymał syna na rękach, mały jak dla niego przyjął to za spokojnie, musi poprosić Sweetsa o pomoc. Obok stała jego najlepsza przyjaciółka, nikt im nie wierzył kiedy mówili, że są tylko przyjaciółmi a tak było naprawdę, dr Temprence Brennan. Bardzo mu pomogła przez ten tydzień. Spali u niej z Parkerem... zajęła się nimi. Pomogła wszystko zorganizować. Parker wyciągnął do niej rękę, łaknął kobiecej bliskości. Pomimo swojej awersji do dzieci dogadała się z jego synem. Chwyciła wyciągniętą rączkę malca, polubiła go był słodkim chłopcem. Teraz trochę zagubionym ale słodkim
- ... Dzisiaj żegnamy ją z żalem w sercach. Wierzymy, że kiedyś się jeszcze z nią spotkamy – zakończył swoją mowę pastor.
Żałobnicy wśród których byli Angela, Cam, Jack, Zack i Sweets. Zebrali się w domu pogrzebowym żeby powspominać zmarłą. Bren nigdy nie rozumiała tych rytuałów ale wiedziała, że jest mu potrzebna. Podeszła do niego. Chłopiec wyciągnął do niej ręce, wzięła go od Seela.
- Zabiorę go na zewnątrz, nie musi tego wszystkiego słuchać – powiedziała cicho
- Dzięki ja muszę zostać – powiedział posyłając jej blady uśmiech...
Co kolejne opowiadanie to super pomysł :) Mam nadzieję, że z kompem już w porządku i nadal będziesz nas raczyła takimi smacznymi kąskami XD
bd ryczec. Bren taka czula i te scenki z Parkerem...az sie wzruszylam. super sie zaczyna czekam na cedeka!
Super zakończenie opowiadanie:))
Uwielbiam szczęśliwe zakończenia:)
Fajnie że Temp i Seley zostali rodzicami:)
II
Wyszła z Parkerem na zewnątrz. Postawiła na ziemi. Nie była przyzwyczajona do dzieci. Można nawet powiedzieć, że ich nie lubiła. Ale tego małego nie można było nie lubić. Jego można tylko kochać. To słodkie dziecko. Nie znała się za bardzo na dzieciach ale wiedziała, że nie powinien tam teraz przebywać. Booth zawsze mówił, że dzieci trzeba chronić. On miał teraz dużo na głowie. Widziała rodziców Rebecci ale oni nie mieli zamiaru mu pomóc. Z tego co mówił była z nimi skłócona ale żeby na pogrzebie własnej córki... w ogóle nie znała się na psychologii ale jak dla niej to dzieciak nie zachowywał się właściwie. Wcale nie płakał. Nic prawie nie mówił. Tak, nie, proszę, dziękuję, dzień dobry, dowidzenia. To wszystko co mówił przez ostatni tydzień. Jak już spali zadzwoniła wczoraj do Sweetsa po radę. Chyba się ciut zdziwił. Ale powiedział jej żeby spróbowała opowiedzieć dziecku jak ona się czuła po stracie matki. Podzielić się tym co przeżyła, nie podobało jej się to nie ma zwyczaju mówić o tym, ale jakby to miało pomóc otworzyć się Parkowi to może warto...
- Pójdziesz ze mną kogoś odwiedzić? - nie spodziewała się odpowiedzi raczej kiwnięcia głową lub coś w tym stylu
- A kogo? - zapytał chwytając ją za rękę. \
- Moją mamę – powiedziała prowadząc go alejkami cmentarnymi do miejsca gdzie była pochowana jej matka
- Ona tu mieszka?
- Tak, można tak powiedzieć, moja mama nie żyje – podeszli do płyty z napisem „Christine Brennan” - jego oczy zrobiły się jak okrągłe spodki ze zdziwienia,
- Twoja mama też nie żyje?
- Tak umarła dawno temu. Jak miałam 15 lat zaginęła. Odnalazłam ją parę lat temu ale już nie żyła. I teraz tutaj leży – starała się nie używać słowa szczątki jak radził Sweets. Kiepsko jej to wychodziło. Booth gdzie jesteś...?
- Ja też nie mam już mamusi – jego usta wyginają się w podkówkę. Za wszelką cenę chce nie płakać. Pociera oczy żeby ukryć łzy.
- Parker nie musisz się wstydzić łez. Po stracie kogoś bliskiego płacz jest normalny – powidziała
- Ale tatuś mówił, że mężczyznom nie wypada płakać. A ja jestem już duży... - jego małym ciałkiem targają dreszcze powstrzymywanego płaczu.
- Każdy może płakać. Kochałeś mamusię prawda? - kiwnął głową – strata ukochanej osoby bardzo boli a płacz przynosi ulgę. Każdy ma prawo opłakiwać stratę ukochanej osoby
- Nawet tata? – wiedziała, że ta moralność Bootha kiedyś mu bokiem wyjdzie
- Nawet tata
- Ale on nie płakał – powiedział ale już nie powstrzymywał łez. Jak wytłumaczyć trudne relacje między dorosłymi dziecku? Pomocy....!
- Posłuchaj Parker. Twój tata i twoja mama kiedyś się kochali i wtedy Ty się urodziłeś. Z czasem ich relacje trochę się zmieniły. Nie mieszkali razem, nie czuli do siebie przywiązania takiego jak ty i mama.
- Tatuś nie lubił mamusi?
- Nie, lubił ją ale już nie tak jak kiedyś. Masz w szkole kolegów prawda? No więc na pewno miałeś kiedyś takiego dobrego kolegę który już nie jest twoim najlepszym kolegą. Prawda? - O matko jak namieszałam sama teraz nie rozumiem co mówię a dopiero on, myśli.
- James siedziałem z nim w ławce przez miesiąc był moim najfajniejszym kolegą a potem pani nas przesadziła i teraz mam innego fajnego kolegę.
- Ale z tamtym rozmawiasz tak?
- Tak
- No widzisz tak samo mama i tata. Kiedyś bardzo się lubili teraz już mniej ale nadal rozmawiali ze sobą. Tatę i mamę nie łączyła taka więź jak ciebie i mamę. Ty możesz płakać... - nie wiedziała czy zrozumiał ale zaczął płakać teraz już na głos. Przytulił się do niej i szlochał. Usiadła z nim na ławeczce i trzymała na kolanach aż się uspokoił. Płacz przechodził w cichy szloch aż całkiem ucichł. Podała mu chusteczkę, wytarł oczy i popatrzył na nią
- Już mi lepiej. Ale jest mi żal, że więcej jej nie zobaczę
- Nie do końca. Przecież masz jej zdjęcia. Kiedy zrobi ci się smutno zawsze możesz wyciągnąć i oglądać. Ja tak robię to bardzo pomaga. Albo przyjść i się jej pożalić.
- Tata mi pozwoli?
- Na pewno a nawet z tobą przyjdzie. Ze mną czasami tu przychodzi. Więc z tobą tym bardziej.
- Bones a czy Ty nadal tęsknisz za mamą?
- Tak czasami jak jest mi bardzo smutno chciałabym się do niej przytulić.
- Ja też chciałabym się do niej przytulić...
- Ty masz tatusia, do którego możesz się przytulić. On Cię nigdy nie zostawi
- Ty nie miałaś taty?
- Nie, zostałam sama i dałam radę. Ty też dasz masz tatę, przyjaciół, mnie jak tylko będziesz chciał zawsze możesz do mnie przyjść.
- To możesz się też do taty i do mnie przytulić. Przecież nas lubisz prawda?
- Pewnie.
- I ja Cię lubię i Tata też – siedzieli jeszcze chwilę popatrzyła na zegarek. Minęła godzina.
- Wracamy?
- A możemy tam nie wracać? Wszyscy głaskają mnie po głowie i mówią jaki muszę być dzielny nie chcę tam iść
- Ok to nie pójdziemy, zadzwonię do taty gdzie nas ma szukać i pójdziemy w nasze ulubione miejsce ok?
- Dobrze – ufnie trzymał ją za rękę okazała mu zrozumienie. Podbiła tego chłopca na całej linii.
- Ma wyłączony telefon. Zadzwonię do Angeli – wykręciła nr – No hej Ang, nie nic nam nie jest,. Słuchaj powiedz Boothowi, że jesteśmy na schodach. Dzwoniłam ale ma wyłączoną komórkę. Dzięki. Nie nic nam nie jest chcemy po prostu iść gdzie indziej na razie pa – włożyła telefon do kieszeni – to co idziemy?
Angela podeszła do Bootha
- Dzwoniła Bren, zabrała małego na schody, mówiła, ze będziesz wiedział gdzie
- Tak wiem dzięki Angela. Nie wiem co bym bez niej zrobił.
- Zajęła się małym nawet ja jestem w szoku.
- Tak. Ja muszę to zostać do końca, chodź mam ochotę zwiać.
- Rozumiem cię. Zostaniemy z Tobą do końca. Od tego są przyjaciele – odeszła. Bał się o syna. Musi się nim zająć. Niech to się tylko skończy. Podeszli do niego rodzice Rebecci
- Gdzie nasz wnuk?
- Tempe zabrała go stąd. Nie musi tego oglądać. Jest jeszcze mały.
- Na pogrzebie własnej matki powinien być
- Nie musi, był na cmentarzu. Wystarczy mu przeżyć jak na jeden dzień – starał się zachować poprawnie ale...
- Chcieliśmy go zobaczyć.
- Jakoś nie spieszyło się wam przez te wszystkie lata.
- Niech się pan nie wtrąca w nasze rodzinne sprawy
- Tak się składa, że to mój syn.
- To się jeszcze okaże czy on z panem zostanie – powiedzieli odchodząc, pięknie jeszcze tylko tego mi brakuje. W dwie godziny później, gdy wszyscy już poszli włączył telefon i dostała sms „Jesteśmy nad jeziorem schody się nam znudziły” poprosił, żeby go ktoś podrzucił Sweets jechał w tamtą stronę więc się z nim zabrał. Szybko dojechali na miejsce. Szedł po cichu. Wiedział ich z daleka a ten obrazek go zaszokował... jego syn uczył Bren puszczać kaszki na wodzi. Jego śmiech rozchodził się echem po jeziorze. Nie możliwe.. popatrzył na Sweetsa, który nie był szczególnie zdziwiony.
- Ja chyba nie jestem już potrzebny – powiedział a lekkim uśmiechem i zawrócił
- Bones to nie tak się robi. Nie możesz tak rzucać bo zamiast odbijać to się topią
- Ja dobrze rzucam – upierała się – mam naturalne zdolności do sportu. Mówiłam to już kiedyś tacie
- Ale to nie tak się robi. Daj pokarzę CI jeszcze raz – śmiali się nawet nie zauważyli, że od jakiegoś czasu ktoś im się przygląda...
Kolejne wypociny pozostawiam waszej ocenie...
wypociny? no jak chcesz. jak ja kocham takie rodzinne fiki sa takie sweetasne. czekam na cdk! mam nadzieje ze nie bd musiala długo czekac.
Matko... Ja chcę więcej! Nic nie mogę na to poradzić, ale chyba się uzależniłam... Pójdę do psychologa i przedstawię tutaj rachunek :) A tak serio, to ten post był świetny.
Wspaniałe opowiadanie. Bardzo fajnie sie je czyta.
Mam nadzieje, że rodzice Rebeki nie odbiorą Boothowi Parkera.
III
Stał i nie mógł uwierzyć. Jego syn, ten który przez tydzień prawie nie mówił teraz śmiał się w najlepsze. Widział, ze Bones złapała kontakt z Parkerem. On do niej lgnął, potrzebował kobiecej ręki. A ona, jak aby nie była przeciwna kontaktom z dziećmi, podbiła jego małe serduszko. I chyba ze wzajemnością. Wiedział, że ich nie zostawi, że pomoże chociażby w wychowaniu Parka. Lubiła go i ma wrażenie, pewnie się do tego nie przyzna, nawet go pokochała.
Była już zmęczona. Zmęczona przeżyciami minionego tygodnia. Dzisiejszego dnia. Otworzyła się przed małym żeby mu pomóc. Wyczerpało ją to ale mały miał niespożyte pokłady energii.
- Parker a może odpoczniemy na chwilę?
- Bones miałaś się nauczyć a Ty w ogóle mnie nie słuchasz.
- Przecież robię tak jak mówiłeś nie moja wina, że mi nie wychodzi.
- Mówiłaś, że masz zdolności sportowe – próbuje wejść jej na ambicję
- Parker ja po prostu jestem już stara i zmęczona, odpoczniemy? Kiedyś jeszcze tu przyjedziemy i wtedy dasz mi 2 lekcję ok?
- No dobra i wcale nie jesteś stara. Jesteś młodsza od taty a tata mówi, że jest jeszcze młody
- Taaa młody – prychnęła
- A masz jakieś wątpliwości – odezwał się znajomy głos
- Tata – podbiegł do niego syn i mocno się przytulił – uczyłem Bones puszczać kaczki ale ona nie umie – powiedział z nutka żalu w głosie – musimy ją nauczyć
- Jasne, że musimy – powiedział siadając koło niej z dzieckiem na kolanach – nie wiem jak to zrobiłaś ale dziękuję – zwrócił się do niej, uśmiechnęła się tylko. Tylko ona wiedziała i le ją to kosztowało – nie wiem jak ci dziękować
- Daj spokój to nic takiego. Zrobiłbyś dla mnie to samo – Dziwne ale wiedziała, że to prawda.
- Pewnie masz rację choć nawet nie wiem co zrobiłaś. Od tego są przyjaciele.
- W końcu mogłam ja coś zrobić dla ciebie. Do tej pory ty zawsze poświęcałeś się dla mnie. I nie mów, że to nie prawda.
- Dobra, dobra mądralo. Co robiliście ciekawego?
- Byliśmy w odwiedzinach, siedzieliśmy na schodach pijąc czekoladę, potem przyjechaliśmy tutaj i uczyłem Bones puszczać kaszki. I w ogóle fajnie było – powiedział mały. Myślała, że powie ojcu gdzie byli i co mu powiedziała, ale mały instynktownie czuł, że to nie czas ani miejsce na takie rozmowy. Będzie dobrym człowiekiem jak jego ojciec. Booth wiedział, ze coś musiało się stać, coś musiała mu powiedzieć, że się otworzył. Nie wiedział co ale było na tyle skuteczne to było teraz najważniejsze. Widział lekkie zmęczenie na twarzy partnerki. Była zmęczona jak oni.
- Zmęczeni?
- Trochę – odpowiedziała z uśmiechem – to żywe dziecko, ma tyle energii, że szok
- Tato, Bones ma jeszcze więcej energii – powiedział z uśmiechem
- No dobra niech ci będzie. Idziemy do domu?
- Tak musimy zabrać rzeczy od Bones i wracać do siebie – powiedział z żalem
- Zostańcie na weekend jeszcze jutro sobota, przeniesiecie się w niedziele – powiedziała. Musiała się upewnić. Że dadzą sobie radę sami.
- Jak nie będziemy przeszkadzać to chętnie skorzystamy – popatrzył na syna, zamykały mu się oczy. Może w końcu prześpi całą noc.
- Nie przeszkadzacie. Fajnie jest od czasu do czasu kogoś gościć.
- Jedźmy – wrócili do niej. Położył małego spać. Usiedli z kieliszkiem wina w ręce. Zmęczony oparł głowę o kanapę i zamknął oczy nie wiedział nawet kiedy odpłynął w świat snu. Bren już chciała coś powiedzieć gdy zauważyła śpiącego partnera. Jak tu zostanie rano się nie ruszy przy jego problemach z kręgosłupem. Potrząsnęła jego ramieniem.
- Booth, Booth wstań – mało przytomnie wstał i dał się zaprowadzić do jej sypialni. Ona prześpi się na kanapie. Rozwiązała mu krawat i zdjęła koszulę. Miał piękne ciało no cóż pomyślała, zawsze mówiła, że jest przystojny. Ograniczyła się do zdjęcia butów i skarpetek, na spodnie się nie odważyła. Przykryła go kołdrą, zgasiła lampkę i po cichu wyszła, zamykając za sobą drzwi z sypialni. Pościeliła sobie na kanapie, otworzyła drzwi do pokoju gdzie spał mały i poszła spać. Obudziło ją delikatne pociąganie z ramię. Otworzyła oczy
- Parker? Czemu już nie śpisz? - popatrzyła na zegarek 6:30 – nie chce ci się już spać?
- Nie chce. Mogę pooglądać bajki?
- Jest mały problem ja nie mam telewizora – zrobił zawiedzioną minę – może w takim razie wybierzemy się gdzieś na śniadanie? - nie chciała budzić partnera powinien się wyspać – co Ty na to?
- Wyjedziemy z domu? - oczy zaświeciły mu się z radości – sami bez taty?
- Pewnie, że tak. Czasami z tatą jemy w takiej knajpce mają tam pyszne naleśniki. Idź się ubierz ja też się ubiorę i pójdziemy.
Ubrała się i napisała kartkę Seelowi gdzie poszli i wyszli. Jedli śniadanie w Royal Diner kiedy zadzwoniła komórka Bren.
- Halo
- Cześć Słodziutka – powiedziała Angela
- Cześć Ang, co słychać i czemu dzwonisz o 7:30 do mnie?
- Przecież i tak nie śpisz – zaśmiała się – słuchaj mamy z Hodginsem plan na dzisiejszy dzień. Co ty na to jakbyśmy zebrali się u niego w posiadłości, poopalali, popływali w jeziorku zjedli lekki lunch potem znowu popływali a wieczorem zrobili wielkie ognisko?
- Ang ale po co ja wam do kolekcji?
- Nie chodzi o nas dwoje ale o wszystkich, Zack jest na miejscu dzwoniłam do Cam i Sweetsa też mogą przyjść. Tylko musisz do tego namówić Bootha. Bo to w sumie chodzi o nich, o Bootha i Parkera. Co Ty na to?
- Wiesz co to nie takie głupie. Ok słuchaj załatwię to dwójkę a wy resztę, może być?
- Wiesz co nie sądziłam, że dasz się tak szybko przekonać.
- Oj daj spokój. Przecież może być całkiem fajnie. Zawsze mi to powtarzasz. A tak poważnie to sama zastanawiałam się żeby coś im zorganizować. A skoro sama zaproponowałaś to czemu nie.
- Oni teraz nas potrzebują. To słuchaj czekamy na was. Dzwonię do reszty.
- Parker masz ochotę spędzić dzień nad jeziorem ze zwariowaną bandą zezulców?
- Pewnie może dzisiaj uda mi się nauczyć cię puszczać kaczki – ruszyli w drogę powrotną, zabrali śniadanie dla Bootha, weszli do mieszkania usłyszeli szum prysznica.
- Tata już wstał – powiedział Park – idę go wołać na śniadanie. Tato, bo naleśniki wystygną!
Do jadalni wszedł Booth ubrany w dres i podkoszulek z mokrą głową. Uśmiechnął się do nich
- Zakładam, że to Ty mnie położyłaś do łóżka?
- Przecież nie mogłeś zostać na kanapie, nie ruszyłbyś się dzisiaj.
- Dzięki – lekko się zdziwił jak się obudził w łóżku Bones. Do tego na wpół rozebrany. Nie pamiętał żeby się kładł a tym bardziej rozbierał. Ale nie skomentował tego – a ty pewnie spałaś na kanapie?
- Ale mnie przynajmniej nic nie jest. Jedz bo całkiem wystygnie.
- A Wy?
- My jedliśmy na miejscu – odpowiedział Park
- Dzwoniła Angela. Organizują u Jacka zjazd zezulców. Mają w planach opalanie, kąpanie lunch, opalanie, kąpanie a na koniec ognisko. Dostałam zadanie dostarczenia Waszej dwójki na miejsce
- Poważnie? Podejrzewam, że ma to coś wspólnego ze mną, prawda?
- Chcą dobrze
- Wiem, chętnie się wybierzemy prawda?
- Pewnie, tato i nauczymy Bones puszczać kaczki?
- To nie będzie takie proste synu – dostał poduszką w głowę – ale wiecie co musimy wstąpić do jakiegoś sklepu nie mamy kąpielówek synu
- Ja w sumie stroju tez nie mam. Ten stary jest już na mnie ciut nie dobry. To co jedziemy?
W sklepie rozeszli się w dwa różne kierunki. Miała dylemat ten jest piękny ale to co zasłania pozostawia wiele do życzenia. A co mi tam... kupiła śliczny błękitny dwu częściowy
strój bikini, który więcej odsłaniał niż zasłaniał.
Zajechali na miejsce, wszyscy już tam byli.
- No w końcu, już mieliśmy ekipę poszukiwawczą wysyłać.
- Musieliśmy jeszcze wstąpić do sklepu nie mieliśmy odpowiednich strojów – powiedział Booth
- Chodźcie są już prawie wszyscy tylko Sweets ma jakiegoś pacjenta i przyjedzie za chwilę
Poszli za Angela. Zaprowadziła ich do pokojów gdzie mogli się przebrać.
Bren ubrała strój i popatrzyła w lustro, przesadziłam pomyślała. Zapukała do Bootha
- Hej słuchaj mogę pożyczyć twoją koszulę czy będziesz ją zakładał? - zapytała
- Nie, jasne, że możesz. Co się stało? - Zapytał widząc ją owiniętą w ręczniki
- Nic tylko chyba przesadziłam z tym strojem, dzięki za koszulę oddam potem – wyszła nic więcej nie mówiąc.
Wyszli i czekali na Bones. Wyszła lekko niepewnie, nawet jego koszula nie zasłaniała tyle ile powinna.
- Bones to tylko strój, przecież nie masz się czego wstydzić. Wszyscy wiemy, że jesteś piękną kobietą – powiedział lustrując ją wzrokiem
- Dzięki ale ja nie czuję się za pewnie. Jeszcze raz dzięki za koszulę. Choć nie zasłania wiele czuję się o niebo lepiej.
Poszli do przyjaciół. Parker szybko przełamał nieśmiałość i rozmawiał ze wszystkimi. Angela podeszła do Bootha
- Widzę, że z małym już wszystko ok
- Tak, dzięki Bones. Nie wiem co zrobiła ale jak do nich dotarłem wczoraj to było już dobrze.
- Nie łatwo w to uwierzyć. Zawsze myślałam, że pod tą maską kryje się dobre serce. A on znalazł sposób na dotarcie do niej. Muszę mu pogratulować.
- Masz rację. Bardzo nam pomogła, nie wiem co bym bez niej zrobił.
- Każdy by z nas to zrobił. Od tego ma się przyjaciół. Popatrz Sweets w końcu dotarł z Daisy, nie wiem jak Bren to przeżyje – zaśmiali się cicho
- O ile ona za dużo nie będzie się odzywać to Bones jej nie powali – tłumił śmiech
- Tak, już to widzę. Słodziutka idziemy do wody?
- Pewnie, kto jeszcze idzie? - nikt się nie pokusił woleli słońce
- Kochana a ty masz zamiar kąpać się w koszuli agencika?
- Nie tylko lepiej się w niej czuję. Nie czuję się goła – na brzegu zdjęła koszulę
- No Bren muszę powiedzieć, że on jest cudny. Ale masz racje lepiej żeby nasze chłopaki nie dostały zawału – pływały już jakiś czas kiedy dołączyli do nich chłopaki. Bren zanurzona po szyję czuła się dużo pewniej. Wyszli z wody położyli się na kocu i opalali. Booth nie mógł oderwać wzroku od pięknego ciała partnerki. Zawsze wiedział, że jest ładna. Ale w tym stroju niesamowicie działała na wyobraźnie. O Boże o czym ja myślę skarcił się.
- Ang posmarujesz mi plecy? - zapytała, Angela smarowała plecy Jackowi.
- Daj ja to zrobię – powiedział jej partner – teraz już przynajmniej wiem dlaczego założyłaś koszulę i powiem, że całkiem niepotrzebnie – zaczerwieniła się
- Booth nie przesadzaj
Dzień upłynął im bardzo szybko. Dobrze się bawili wieczorem zebrali się przy ognisku, piekli kiełbaski, popijali piwo superowy dzień. Nawet Daisy nikomu nie przeszkadzała. Była wyjątkowo spokojna.
- Mały już ma się chyba dobrze. Nadal chcesz żebym się z nim spotkał? - zapytał Sweets
- Tak. Nie wiem jak to się stało. Tzn nie wiem co Bones zrobiła ale mały zaczął mówić normalnie.
- Zrobiła to co mogła najlepszego
- A skąd Ty wiesz co zrobiła?
- Nie wiem. Ale podejrzewam...
- Nie ważne co ale zadziałało.
Było już po 22 jak zbierali się do domu. Niedziela upłynęła im szybko. Pakowali się i po obiedzie przenieśli do Bootha mieszkania.
Kolejny tydzień rozpoczął się wraz z poniedziałkowym porankiem. Oboje wrócili do pracy. Znowu było jak dawniej. Rozwiązywali zagadki kryminalne, czasami jedli razem kolację we troje. Teraz on musiał się skupić na potrzebach syna. Dzień spędzali razem w pracy wieczory już raczej osobno. Tylko czasami we troje zasiadali do posiłku. Brakowało jej tamtych wieczorów. Wiedziała jednak, że dla niego syn jest najważniejszy. Rozumiała to. Tylko czasami było jej smutno... nadal byli przyjaciółmi to się nie zmieniło.
Pół roku później, pewnego sobotniego ranka Booth z Parkerem stali przy grobie jego matki.
- Tato możemy odwiedzić mamę Bones? - zaskoczył go tym pytaniem – też mieszka tutaj na cmentarzu. Mogę wziąć jej jednego kwiatka od mamy?
- Możemy, jasne, że tak na pewno się nie pogniewa – nie wiedział co o tym sadzić i skąd Park wie o matce Bones – a skąd wiesz, że jej mama też tu mieszka?
- Byłem ją odwiedzić z Bones. Opowiadała mi o niej – podeszli do grobu Christine Brennan. Mały położył kwiatka. Pomodlił się chwilę – mówiła, że jej mama umarła dawno i, że została sama. Powiedziałem jej, ze jak jej będzie smutno to zawsze może się do nas przytulić prawda tato?
- Pewnie, że może – więc to jest ta tajemnica – otworzyła swoje najboleśniejsze rany dla jego syna. Gula dławiła go w gardle. Siłą powstrzymywał łzy cisnące się do oczu. Boże tyle zrobiła dla mojego syna, w duchu dziękował jej za to.
- Pani Bones obiecuję, że będę się opiekował Bones i tatuś mi pomoże – powiedział, co jeszcze bardziej go wzruszyło – możemy już iść.
Wyszli z cmentarza. Teraz dopiero zrozumiał ile ją to musiało kosztować. Nawet z nim nie rozmawiała o niej, a odsłoniła się przed małym dzieckiem które togo potrzebowało.
- Tato a możemy dzisiaj odwiedzić Bones?
- Zadzwoń do niej i zapytaj - Nie był pewny czy to dobry pomysł dzisiaj mijały trzy lata od kiedy znaleźli jej matkę. Wątpił czy się zgodzi. Zawsze wtedy chciała być sama.
- Cześć Bones. Możemy dzisiaj do ciebie przyjechać? - słuchał chwilę uśmiechnął się – wracamy z cmentarza. Poczekaj, tato pyta się czy pojedziemy gdzieś czy ma zrobić obiad
- Powiedz, że pojedziemy gdzieś.
- Tata mówi, że pojedziemy. Nie wiem tatuś coś wymyśli, będziemy – popatrzył na ojca pokazał mu, że za godzinę – za godzinę. Pa
- Tatku a czy Bones może spędzić z nami święta?
- Synku Bones nie obchodzi świąt. Zawsze jedzie gdzieś za granicę.
- A dlaczego?
- Nie wiem – wiedział ale nie chciał tłumaczyć dziecku tego
- Zapytam ją
- Park to nie jest dobry pomysł.
- Tato...
- Park nie pytaj i już rozumiesz? - patrzył na niego – możesz zapytać czy spędzi je z nami ale nic więcej ok?
- No dobra – powiedział lekko zawiedziony. Podjechali pod jej dom. Widziała podjeżdżające, czarne, duże auto. Była ciekawa gdzie ją zabierali. To już trzy lata pomyślała z żalem patrząc an rozłożone na stoliku zdjęcia. Na pewno pamiętał. Tyle, że tym razem nie chciała być sama. Czuła pustkę tego dnia. Dziwne zawsze płakała, w tym dniu pozwalała sobie na okazanie uczuć. W czterech ścianach płakała, złościła się na wszystko i wszystkich. Dzisiaj obudziła się z dziwnym uczuciem, wyciągnęła zdjęcia i nie czuła już żalu tylko zwykły smutek, żal po czymś co minęło. Wspominała te radosne chwile kiedy we czworo zasiadali do obiadu... usłyszała klakson za oknem. Wzięła kurtkę i wyszła.
- Cześć chłopaki – patrzył na nią uważnie. Uśmiechnęła się dając mu sygnał, że wszystko w porządku – to gdzie jedziemy?
- Jedziemy do cyrku potem na obiad a potem to się jeszcze okaże
- Cyrk powiadasz? - może być
Spędzili sympatyczne do południa, zjedli obiad w zajeździe. Potem planowali spacer tyle, że się rozpadało.
- To może chodźmy do mnie – zaproponowała Bren – może zrobię coś dobrego na kolację – nie miała ochoty wracać samotnie do domu. Nie dzisiaj, nie tym razem...
- Pewnie, że mamy ochotę – weszli do jej mieszkania. Zapomniała, że na stole zostały zdjęcia. Parker od razu je zauważył
- Kto to jest na tych zdjęciach? - zapytał
- Parker tak nie wolno, przepraszam – zwrócił się do Bones – Odłóż to
- Daj mu spokój, to moja rodzina – podeszła do nich zaczęli oglądać zdjęcia. Popołudnie minęło na oglądaniu zdjęć i wspominaniu czasów dzieciństwa Bones. Parker zmęczony wrażeniami całego dnia zasnął na kanapie. Poszli do kuchni przygotować kolację.
- Bones już wiem co zrobiłaś wtedy...
- Powiedział Ci?
- Nie, domyśliłem się. Byliśmy na cmentarzu i Park chciał odwiedzić Twoją mamę. Wiem ile Cię to kosztowało. Nie odwdzięczę ci się do końca życia.
- Nie masz za co. Wiesz co jest najdziwniejsze? Że mnie to też pomogło. Dzisiaj obudziłam się i wszystko co złe odeszło. Zostało tylko to co dobre. Oglądałam zdjęcia i wiesz co czułam smutek ale taki inny... - uścisnął jej rękę na znak zrozumienia.
Przy kolacji, pysznym makaronie z serem, Park zapytał.
- Bones a co robisz w święta?
- Jadę do Iraku – mały zrobił smutną minkę.
- A możesz nie jechać? - zapytał
- Już obiecałam, że przyjadę.
- Bo chcieliśmy Cię z tatą zaprosić
- Innym razem Parker.
Grudzień szybko minął. Dzień przed wigilią do Bootha zadzwonił jego prawnik. Prosił o wizytę. Pojechał. Wszedł do gabinetu była tam też Caroline
- Dzień dobry a co tak aż dwóch?
- Bo mamy mały problem.
- Co się stało – podali im list od prawnika rodziców Rebecci. Wnieśli sprawę do sądu o przejęcie opieki nad wnukiem.
- Chyba zwariowali! Nie oddam im go!
- Spokojnie. Booth posłuchaj wiemy, że nie chcesz go oddać. Dlatego tu jesteśmy
- Co to oznacza? Mają jakieś prawa? Mogą mi go zabrać?
- Różnie może być... jesteś samotny masz pracę podwyższonego ryzyka...
- To znaczy, że dlatego, że nie mam żony i jestem agentem FBI mogę stracić syna?
- Bardziej chodzi o to, że jesteś samotny. Oni do tego są zamożni. Może być trudno...
- Co proponujecie?
- Ożenić się to najlepsze rozwiązanie...
Kolejna porcja wypocin:)
ślub? chyba wiem kim bedzie panna młoda. opowiadanie sweetaśne a tu nagle coś takiego. mam nadzieje ze booth zatrzyma Parkera. czekam na cdk!
I cóż mam powiedzieć? Cudna część... Tylko teraz mam wielkiego głoda na następną :)
Cudownie:0
Ciekawe co zrobi Booth, żeby nie stracić Parkera:)
Czekam na ciąg dalszy:)
IV
- Ożenić?! A niby z kim?
- Booth to najlepsze rozwiązanie. Dyskutowaliśmy na ten temat. Wówczas będziesz miał największe szanse na utrzymanie opieki
- Nie, to jakaś paranoja
- Niestety takie mamy prawo
- I do tego ja go bronię. Paranoja. Gdzie ja znajdę kobietę która za mnie wyjdzie
- I najlepiej żeby to nie była nowa miłość bo to będzie od razu podejrzane
- Nie spotykam się z nikim od prawie 2 lat
- O matko, Booth a Bones twoja partnerka
- Jesteśmy tylko partnerami. Kiedy to w końcu wszyscy zrozumieją
- OK. ja rozumiem ale wszyscy sądzą inaczej. Ona mogłaby być kandydatką
- Czy wy słyszycie co mówicie? Bones w życiu z mnie nie wyjdzie i nie dlatego, że mnie nie lubi. Ona po prostu nie uznaje instytucji małżeństwa.
- Booth my tylko mówimy co byłoby najlepszym rozwiązaniem. Ty musisz się na coś zdecydować
- A jakie mam teraz szanse sam, tylko szczerze
- 25% niestety
- Ile?! Chyba żartujecie
- Chcielibyśmy. Zapytaj ją. Tak naprawdę tylko ona wchodzi w grę w tym momencie, każda inna opcja będzie podejrzana
- Nie ma możliwości. Ona nigdy się nie zgodzi… - wyszedł zrezygnowany. Piękne święta z widmem straty syna nich to szlag. Wrócił załamany do domu. Co zrobić. Miotał się od ściany do ściany. Jak ją zapytam to jak wyjdę z tego z podbitym okiem to będzie rewelacja. Ale z drugiej strony jakie mam wyjście? Muszę spróbować. Poprosił Rosę, żeby została z Parkerem wieczorem i pojechał do niej. Chciał ją zapytać przed jej wyjazdem. Będzie miała czas do zastanowienia. Zapukał
- Booth… cześć wejdź, co cię niesie o tej porze?
- Przeszkadzam? Jak coś to powiedz
- Nie przeszkadzasz, jestem już spakowana. Wchodź, co się stało
- Bones wiem, że zabrzmi to dziwnie ale daj mi skończyć. Wyjdziesz za mnie? Bo…
- Booth czyś ty oszalał całkiem?
- Posłuchaj mnie proszę daj wyjaśnić dlaczego
- Nie ważne, ja nigdy nie wyjdę za mąż przecież wiesz…
- Przepraszam, że w ogóle zapytałem. Pójdę już nie będę przeszkadzać miłej podróży – i wyszedł. Wrócił do swojego mieszkania załamany. Dosyć, że nie zgodziła się to do tego chyba stracił najlepszą przyjaciółkę…
Jechała taksówką na lotnisko. Zastanawiała się co wstąpiło w jej partnera, przecież tyle razy powtarzałam, że nie wyjdę nigdy za mąż. A on wyskoczył z takim tekstem. Dojechała na lotnisko, już miała płacić i wysiadać i nagle powiedziała
- Proszę zawrócić na ulicę… - podała adres Bootha było już późno ale musi się dowiedzieć o co chodzi nie da jej to spokoju. Zapłaciła i wysiadła. W salonie paliło się światło mimo późnej pory jeszcze nie spał. Coś się musiało stać. Weszła na górę. Zapukała
- Bones...
- Wpuścisz mnie? Czy na darmo przegapiłam samolot
- Jasne wejdź, Bones przepraszam za ten mój wyskok...
- Booth posłuchaj, to nie Twoja wina. Powiedz co się stało...
- Muszę sobie z tym poradzić sam...
- Nie poprosiłbyś jak by nie było to coś pilnego. Przecież wiesz, znasz moje zdanie na temat małżeństwa powiedz co się stało – usiadł na kanapie
- Chcą mi zabrać Parkera
- Zabrać? Kto?
- Rodzice Rebecci. Po świętach dotrze do mnie pozew sądowy o pozbawienie mnie praw ojcowskich na rzecz jej rodziców.
- To jakiś żart! Przecież jesteś jego ojcem, najlepszym dodam
- Taaa a w świetle naszego prawa jestem samotny, mam niestabilną pracę, niższe dochody i nie mam odpowiedniego wykształcenia. On jest prawnikiem ona nauczycielką oboje na emeryturze. Mają kupę kasy i odpowiednie warunki. A ja jestem tylko ojcem i moje szanse wynoszą aż 25% , farsa
- Czy ten świat całkiem oszalał? Rozmawiałeś z Caroline i Jekiem?
- Tak to oni mi doradzili ślub. Tyle, że on nie może być podejrzany. Musi być prawdziwy a, że nie spotykam się z nikim od 2 lat i wszyscy uważają nas za parę. Uznali, że powinienem się z tobą ożenić. Przepraszam ale nie wiem już sam co robić – załamany spuścił głowę.
- Booth ja nie wiem co powiedzieć...
- Po prostu chciałbym żebyś się zastanowiła. Wiem, że nie uznajesz małżeństwa ale ja musiałem spróbować. Nie mam wyjścia. Proszę nie gniewaj się mam nadzieję, że nasza przyjaźń przez to nie ucierpi...
- Nie, nic się nie zmieni. Booth... - popatrzyła na niego - … zastanowię się – i wyszła, zostawiając swoje rzeczy u niego w domu...
Nie wiedziała co o tym sądzić. Nie miała pojęcia jak zareagować. Nie nadaję się na żonę ale jak on przeze mnie straci syna nigdy sobie tego nie daruję. Podjechała pod dom Caroline była 2 w nocy może mnie nie zabije... zapukała.
- Dr. Brennan czy wie pani która jest godzina?
- Przepraszam ale nie mogę czekać do rana. Ja rozmawiałam z Boothem...
- Wjedź – wpuściła ją do środka – i chcesz zapytać czy to prawda
- Nie, wiem, że by mnie nie okłamał. Tylko jakby to miało wyglądać? I w ogóle
- Usiądźmy. Posłuchaj nasze prawo niestety podobno chroni dzieci choć w tym wypadku mam pewne wątpliwości co do tego. I prawda jest taka, że oni mają więcej niż on. I nie chodzi o materialną stronę. Oboje na emeryturze ona nauczycielka on prawnik. Mogą się całkowicie poświęcić małemu. A on wiesz jaką ma pracę. Zaproponowaliśmy to bo to najlepsze wyjście. Wszyscy uważają was za parę od lat. Nikt nie będzie podejrzewał, że to małżeństwo na pokaz.
- Jak długo?
- Nie wiem, nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. Ale z pozoru ono musi być prawdziwe i z miłości. Tzn musielibyście od czasu do czasu się przytulić pocałować publicznie chwycić za rękę no i razem mieszkać. Nie ukrywam, że najlepiej w jednym pokoju. Małego będą na pewno pytać a dzieci z natury są szczere... to nie będzie łatwe
- O matko... nie da się jakoś tego obejść? Przecież on jest najlepszym ojcem jakiego znam.
- Wiem ale takie jest prawo i w 9 na 10 przypadków ojcowie przegrywają. Ślub to najlepsze rozwiązanie. I nikt nie może wiedzieć poza nami, że to fikcja nawet Parker, jakby się o tym dowiedzieli byłaby przegrana na całej linii...
- Dzięki, muszę się zastanowić... przepraszam za pobudkę i dzięki jeszcze raz...- i wyszła
I co ja mam teraz zrobić?
Jak postąpić?
Wyjść za niego?
Zamieszkać z nimi?
Mieć rodzinę, taką prawdziwą opartą na przyjaźni i szacunku?
Czy jestem do tego zdolna?
A może się nie zgodzić?
Jechać do Iraku?
Zostawić go z tym samego?
Tak zachowują się przyjaciele?
Na pewno nie!
Stawiają czoła problemom razem...
Są dla siebie podporą na zawsze...
Przyjaciel to ktoś dla kogo warto poświęcić życie...
Warto poświęcić wszystko...
Nawet własną wolność...
Już nie wiedziała co ma zrobić...
mam nadziję, że Bones jednak zdecyduje się wyjść za Bootha. czekam na ciag dalszy :)
powinnanm byc jasnowidzem heh. super czesc mam nadzieje ze bren sie zgodzi, czekam co z tego wyniknie, mam nadzieje ze wszystko bedzie ok. czekam na cdk!
Matko... Najlepsze jest to, że nikt nie może wiedzieć, że tak naprawdę to tylko farsa :D Gratuluję pomysłu!
Ciekawe jaką decyzję podejmie Bones, czy zgodzi się ona wyjść za mąż za Bootha.
Czekam na ciąg dalszy:))
V
Już nie wiedziała co ma z tym wszystkim zrobić. Nie mogła nawet pojechać do Angeli żeby się jej poradzić. W sumie to już słyszała jej głos „Słodziutka korzystaj z okazji i bierz się za niego!” cała Angela. Mimo wszystko bała się. Wiedziała, że to wszystko zmieni między nimi. Czy wytrzyma z nim pod jednym dachem? Parker ma racje dorosłość jest trudna. No i właśnie Parker, nie wyobraża sobie, że ten dzieciak miałby wychowywać się u tamtych ludzi. To jeszcze dziecko a oni nie wywarli na niej dobrego wrażenia. Złapała taksówkę. Drugi raz już tej nocy zapukała do jego drzwi. Nie wiedziała czy śpi czy nie. Otworzył zaspany
- Przepraszam przyjdę potem
- Nie, wchodź nic się nie stało nie spałem tylko zdrzemnęło mi się na kanapie. Jakby nie Ty wstałbym rano połamany.
- Jak połamany? Nie można się połamać leżąc
- Bones tak się mówi tzn, że bolałyby mnie plecy – dodał kiwając z rezygnacją głową.
- Niech Ci będzie, chyba musimy porozmawiać.
- Bones jakby było jakieś inne wyjście …
- Wiem Booth, rozmawiałam z Caroline. Powiedziała mi wszystko dokładnie. Nie to żebym ci nie wierzyła ale musiałam zapytać jak to ma wyglądać i w ogóle…
- W porządku nie gniewam się za to – powiedział z nutką nadziei w głosie, czyli jednak się zastanawiała.
- Booth czy wiesz, że to zmieni całe nasze życie?
- Wiem i nie myśl, że mnie tez to nie przeraża. Bones jesteśmy przyjaciółmi i nie chciałbym żeby to się zmieniło…
- Ja też nie. Doszłam jednak do wniosku, że taki związek oparty na przyjaźni a nie iluzji miłości i namiętności może być fajny tzn nie żebym … ale namieszałam o Boże.
- Chyba wiem o czym mówisz. Możemy się dogadać. W zasadzie spędzamy ze sobą więcej czasu niż nie jedno małżeństwo…
- Zabawne…
- Co?
- Że ja w ogóle o tym rozmawiam a najśmieszniejsze jest to, że chyba się zgodzę. Nie mogę pozwolić żeby tacy ludzie wychowywali Parka. To dziwne, nie umiem określić tego uczucia ale na myśl, że ktoś taki jak oni miałby go wychowywać ogarnia mnie dziwna złość. Nie wiem co to jest
- Bones jak Ci powiem to mnie zabijesz ale ja myślę, że ty go po prostu pokochałaś.
- Ja nie wiem co to miłość. Ale może masz rację. Nie wiem. Więc podsumowując zgadzam się
- Tzn? – chce się upewnić czy to co usłyszał jest prawda
- Wyjdę za ciebie, musimy jeszcze wiele ustalić. Ale z tego co mówiła Caroline mamy bardzo mało czasu – nadzieja wstąpiła w jego serce uśmiech rozjaśnił twarz
- Naprawdę? Wiesz w co się pakujesz?
- Tak Caroline mi to uświadomiła dobitnie. Booth przecież jesteśmy dorośli, dogadamy się jakoś… nie jestem przyzwyczajona do okazywania uczuć. Ale wiele razy mnie obejmowałeś przyjacielsko i wcale to nie było niemiłe no i nawet raz się całowaliśmy i było to całkiem fajne…
- Pamiętam i też uważam, że dobrze całujesz…
- Booth czy ty nas słyszysz? O czym my rozmawiamy? – zaczęli się śmiać
- Nie wiem jak ci się odwdzięczę za to co robisz
- Od tego są przyjaciele. Mam dziwne przekonanie, że zrobiłbyś tez to dla mnie.
- Powiedz mi co mam zrobić żeby choć trochę się odwdzięczyć
- Po prostu zostańmy nadal przyjaciółmi a co będzie czas pokaże… - przytulił ją do siebie i w tym momencie poczuł ciepło takie jak wtedy pod jemiołą…
- Połóżmy się choć na chwilę. Już nie długo świt. Wiesz, że od tej pory będziemy spać w jednym łóżku…
- Booth przecież jesteśmy dorośli…
- Pewnie – dodał z mało pewną miną. Weszli do sypialni. Stali niepewnie przy łóżku – którą stronę wolisz?
- Jest mi obojętne ale wolę prawą – uśmiechnęła się poszła do łazienki. Przebrała się w spodenki i podkoszulek i wyszła. Booth już spał a bynajmniej tak jej się wydawało. Położyła się i zmęczona zasnęła.
Parker, jak zawsze, o 7 był już na nogach. W kuchni nikogo nie zastał. Wszedł do sypialni ojca i się trochę zdziwił. W łóżku leżał nie tylko tata ale i Bones. W sumie to się ucieszył. Uwielbiał ją i bardzo chciał żeby spędziła z nimi święta. I chyba będzie. Wyszedł po cichu włączył sobie bajkę i postanowił dać im trochę pospać.
Booth budził się powoli. Coś się zmieniło. Popatrzył obok siebie tam spała jego przyjaciółka a już niedługo żona. Zastanawiał się jak zmienią się ich relacje. Ona ma racje jesteśmy dorośli damy jakoś radę. Z salonu dobiegał głos telewizora. Park pewnie już wstał i ogląda bajki. Podniósł się z łóżka, Bones przewróciła się na drugi bok i spała dalej. Uśmiechnął się czy tak już będzie zawsze?
- Cześć synu dawno wstałeś?
- O 7. tato a Bones spędzi z nami święta? Widziałem jak spała z Tobą.
- Tak spędzi z nami święta i nie tylko. Weźmiemy ślub i będzie z nami w ogóle mieszkać.
- Naprawdę? Super! Będzie moją mamą?
- Tak weźmiemy ślub a o resztę musisz sam zapytać.
- Ale bomba! - zrobili śniadanie i Parker poszedł obudzić Bren.
Zjedli śniadanie w miłej atmosferze. Parker chciał wszystko wiedzieć. Po śniadaniu zebrali się i poszli na zakupy. Dzisiaj wigilia. W pasażu handlowym weszli do jubilera. Powinni to załatwić.
- Tempe wybierz nie tani tylko ładny. Nie chcę wyjść na skąpca – jak zawsze kłócili się, tym razem o cenę – proszę
- Booth ale...
- Nie ma żadnego ale. Ja więcej już się nie ożenię. Chcę to zrobić raz a porządnie. Koniec, kropka.
Ustąpiła wybrała ten który jej się podobał. Był śliczny. Z brylantem, uparł się więc niech płaci. Popatrzył na cenę ani nie mrugnął. Twardy jest. Tyle, że ten pierścionek jej się naprawdę podobał. Włożył jej na palec serdeczny i delikatnie pocałował. W tym momencie zauważył Hodginsa wpatrującego się w nich wielkimi ze zdziwienia oczami za sklepowej wystawy.
- Mamy widownię – powiedział uśmiechają się szeroko – Hodgins stoi na zewnątrz i ma dziwnie otwartą buzie – udawali, że go nie zauważyli.
- Zaraz zadzwoni do Angeli. Co robimy? Pomachamy mu czy znikamy w angielskim stylu?
- A czy my jesteśmy anglikami?
- Nie ale wiele jeszcze nie ustaliliśmy. Wiemy tylko, że nikt ma nie wiedzieć, że to fikcja. Musimy mieć coś żeby się wytłumaczyć.
- Chyba masz rację znikamy. Chwycił ją za rękę i wyszli drugimi drzwiami udając, że go nie zauważyli...
Jack jak nieprzytomny patrzył na rozgrywaną scenę w sklepie. To wygląda jak pierścionek zaręczynowy! Ale Brennan i Booth? Zadzwonił do Angeli.
- Cześć kochanie czy Ty przypadkiem nie mówiłaś, że Bren jedzie do Iraku?
- Z tego co wiem poleciała wczoraj wieczorem. A co się stało?
- Wychodzi na to, że nie poleciała. Właśnie widziałem ją o Bootha u jubilera. On jej kupił pierścionek. To wyglądało na zaręczyny...
- Jack ile wypiłeś dzisiaj? Bren i zaręczyny? Chyba ci się wydawało
- Nic nie piłem i mówię poważnie. Uciekli zanim zdążyłem ich zapytać. Ale to był pierścionek i on zakładał jej na rękę.
- To jest nie możliwe. Poza tym ona już teraz pewnie jest w Iraku – upierała się Angela
- Nie ma jej w Iraku jest tu, w mieście to na pewno byli oni.
- Nie możliwe. Musiało ci się pomylić. Dzwonię do niej na razie pa.
Chodzili jeszcze jakiś czas po pasażu. Ok. 13 wrócili do mieszkania agenta. Po drodze wstąpili jeszcze po rzeczy dla niej. Do Iraku zabrała tylko letnie. Na sekretarce na domowym oczywiście nagrała się Angela
- Hej słodziutka, bo ja nie wiem czy Jack się upił czy mówił prawdę. Odezwij się jak wrócisz.
- Mówiłam, że mu nie uwierzy – powiedziała do Bootha
Zjedli obiad, Bren zabrała się za sprzątanie a chłopaki za ubieranie choinki. Nie włączyła telefonu, nie wiedziała jak powiedzieć Ang i czy w ogóle uwierzy. Wieczorem zasiedli do kolacji. Salon oświetlały świece i lampki choinkowe. Musiała przyznać, że mimo swojej awersji do świąt nastruj był całkiem symoatyczny. Spędziła miły wieczór w towarzystwie swojego przyszłego męża jak to dziwnie brzmi pomyślała i usmiechnęła się do siebie.
- Z czego się śmiejesz? – zapytał siadając koło niej. Parker właśnie zasnął.
- Własnie sobie uświadomiłam całą sytuację. Muszę przyznać że jest to dość zabawne. Booth zastanawiam się czy my damy radę?
- Bones ja też mam obawy, jesteśmy przyjaciółmi i boję się, że to może się zmienić na gorsze… nie chciałbym stracić najlepszej kumpeli…
- Cieszę się, że nie tylko ja mam te obawy. Nie wiem Booth, nie mam pojęcia. Przecież ty jesteś normalnym zdrowym człowiekiem, który ma swoje potrzeby.
- Tempe… ja będę Ci wierny o to nie musisz się martwić…
- Ale to może być trudne dla ciebie..
- Tak samo jak Ty… przecież kobiety też mają swoje potrzeby…
- Jak każdy – nie zaprzeczyła bo by skłamała.
- Chodźmy spać przed nami dwa dni świąteczne.
Kolejna część oddana pod krytyke:)
dobrze, ze Bones się zgodziła. ciekawe co jeszcze się miedzy nimi wydarzy, czekam na ciąg dalszy ;)
ten dialog na koncu ojej. super czesc i czekam na slub! ja ide w sobote wiec juz sie wczulam. czekam na cdk!
Dopiero wróciłam z dwudniowego wyjazdu i pierwsze co zrobiłam, to weszłam na forum sprawdzić czy są może nowe posty :) Rozdział jak zwykle cudowny... Pierścionek zaręczynowy... Hmm, scena cud, miód i orzeszki. Tylko szkoda, że dzisiaj nie było nowego posta :)
Sorki, brak czasu i własnego kompa daje się we znaki. Będzie krótko:)
VI
Rano obudził ich dźwięk komórki agenta.
- Halo?
- Cześć bracie, właśnie wróciłem
- Cześć Jared. Czy wiesz, która godzina?
- 7
- Właśnie 7 i są święta, zlituj się.
- Słuchaj a może wpadniecie do mnie na te dwa dni.
- Poczekaj zapytam – potrząsnął Bones – Hej śpiochu jedziemy do Jareda w góry? - mruknęła w odpowiedzi, że może być i spała dalej – słuchaj możemy przyjechać pod warunkiem, że uda mi się ją dobudzić. I mam nadzieję, że do tej fajnej chatki w górach?
- Tak do chatki. Poczekaj a z kim ty chcesz przyjechać poza Parkerem?
- A nie mówiłem ci? Sorry o tej porze jeszcze nie łapię. Z narzeczoną.
- Z kim? Zaręczyłeś się? Bones dała się namówić?
- Tak zaręczyłem się, tak z Bones – po drugiej stronie usłyszał mruknięcie pod nosem brzmiało jak „w końcu”
- To czekam na was. Ale numer...
Wstał, poszedł do łazienki a potem do kuchni. Zrobił śniadanie i nastawił ekspres na kawę. Wstał Parker.
- Już się wyspałeś?
- No, Bones jeszcze śpi?
- Tak. Jedziemy dzisiaj do wujka Jareda na weekend. Co ty na to?
- Za miasto? Super. Fajnie. A weźmiemy aparat? Zrobimy bałwana? Pozjeżdżamy na sankach? Idę obudzić Bones i zapytać.
- Parker daj jej pospać.
- Ale jak szybko wstanie to szybko pojedziemy.
Wszedł do sypialni. Bren już nie spała, właśnie wstawała
- Bones wstawaj jedziemy do domku wujka Jareda, on jest w górach i tam jest dużo śniegu będziemy lepić bałwana i jeździć na sankach i będzie super. No chodź na śniadanie...
- Parker daj spokój Bones bo zostanie w mieście – powiedział wchodząc do pokoju, musiał przyznać, że wyglądała nieźle rano z tymi rozczochranymi włosami i zaspanymi oczami.
- Powoli, powoli. Dajcie mi się do końca obudzić. Mówicie, że jedziemy na weekend? Może być ciekawie – wzięła prysznic, po śniadaniu spakowali się i pojechali do Jareda.
- Wiesz, że w ten sposób uciekamy?
- Wiem, ale nie wiem jak im to powiedzieć.
- Chyba najprościej będzie wprost.
- Pewnie masz rację. Wiesz, że zrobią nalot najpierw na moje mieszkanie a potem na twoje? A w ogóle idziemy na imprezę sylwestrową?
- Chyba by wypadało. Może po prostu pójdziemy tam razem i samo się wyda?
- To jest dobry pomysł Bones, bardzo dobry.
W drzwiach przywitał ich Jared. Wyściskał i gratulował im
- Wiedziałem, że to się w końcu tak skończy. Prędzej czy później. W instytucie i w FBI robili zakłady wiecie o tym?
- Jestem ciekawa kto wygrał, dowcipnisie.
- Jak im się nudzi to znajdziemy im jakąś robotę – dodał Seeley.
Weekend minął im bardzo szybko. Postanowili zostać u niego aż do sylwestra. A potem wszyscy mieli jechać na imprezę sylwestrową. Booth napisał sms, że będzie też Jared. Bren i tak miała wrócić na ta imprezę w sylwestrowy ranek wybrali się w drogę powrotną do miasta.
- A ja wam mówię, że wiem co widziałem – upierał się Hodgins
- Kochanie może to ktoś podobny. Nie możliwe żeby Bren zrezygnowała z Iraku nawet dla Bootha. Planowała ten wyjazd od 3 miesięcy nie ma opcji, że została.
- A ja już nie wiem co o tym sądzić – powiedziała Camile – ale patrząc z perspektywy dajmy na to pogrzebu Rebecci. Coś się wtedy zmieniło między nimi...
- Dr Brennan wiele zaryzykowała żeby wydostać małego z tamtego otępienia – dodał Sweets
- Wiesz co zrobiła? - zdziwili się.
- Tak, chyba wiem. I wiem, że kosztowało ją to bardzo dużo...
- Nie wiem co o tym sądzić – powiedziała Angela – zgłupiałam. Ma cały czas wyłączony telefon. Booth nie odbiera...
- Chyba jest u Jareda bo napisał sms czy może go przywieść na imprezę sylwestrową...
- Czyli musimy zaczekać do jutra. Nie mamy wyjścia.
- Dokładnie. A tak a pro po jak stoją zakłady?
- Póki co jeżeli to co mówi Jack jest prawdą wygrywa Jared. Zgarnie niezłą sumkę.
- Tak... mówiłem żeby nie zmieniać zakładu, ale mi się zachciało.
- Podrzućcie mnie do pasażu, muszę jeszcze coś kupić na wieczór nie mam się w co ubrać
- Pójdziemy z Tobą. Pomożemy ci wybrać coś odpowiedniego.
- Nie dziękuję. Wpadniecie po mnie wieczorem?
- Jasne, że tak – wysadzili ją pod pasażem i pojechali się przygotować. Bren nie szukała długo. Zobaczyła ją na wystawie, nie miała wątpliwości, że ją chce...
Jak zawsze czekam na opinie
wczoraj przez cały dzień z utęsknieniem wypatrywałam Twego opka...,więc dzisiejszego ranka ogromny uśmiech zagościł na mojej twarzy , który pozostał aż do końca czytania i jeszcze dłużej;) Ładnie proszę o na ile to możliwe w miarę szybki cd..i MIŁEGO DZIONKA ŻYCZĘ ;)
ja również wczoraj czekałam, dlatego dziś przy śniadaniu z uśmiechem przeczytałąm twoje opko. mam nadzieję, że cedek pojawi się szybko ;)
a kto nie czekal na cedeka hmm? jak przeczytalam o wyjezdzie w gory myslalam ze opiszesz np. rzucanie sniegiem hehe. licze na jakies kaski z sylwestra. jak zawsze super i czekam na cdk!
Matko i córko... ja chcę więcej! Zresztą, chyba tak jak wszyscy :) Świetna część.
VII
Wróciła do siebie do domu. Włączyła telefon i odsłuchała cały tuzin wiadomości od Angeli z prośbą o kontakt. Wysłała jej sms „ Cześć właśnie wróciłam, mam już sukienkę i, tak przyjadę na przyjęcie. Nie musisz po mnie wpadać, przyjadę taksówką” . W sumie nie skłamała. Naprawdę dopiero wróciła i wybierali się taksówką. Wzięła relaksacyjną kąpiel. Zastanawiała się nad wydarzeniami ostatniego tygodnia. Nadal nie była pewna czy dobrze robi. Jak to wpłynie na ich relacje. I bała się jeszcze jednego tego, że... dość tych głupot wyszła szybko z wanny i zaczęła przygotowania do balu sylwestrowego połączonego z 50 rocznicą powstania Instytutu Jefersona. Mieli jechać ciut wcześniej żeby zdążyć porozmawiać z szefem Bootha – Cullenem. Organizatorzy balu też prosili ich o wcześniejszy przyjazd. Przed 18 pod jej dom podjechała taksówka z braćmi Booth. Zeszła na dół i pojechali. W instytucie Booth pomógł jej zdjąć płaszcz i aż w duchu jęknął. Wyglądała zjawiskowo. Zielona, satynowa suknia odcinana ciut ciemniejszym paskiem pod biustem na cienkich ramiączkach.
- Bones pięknie wyglądasz – powiedział delikatnie ją całując. Muszą się do tego przyzwyczaić.
- On ma rację – dodał jego brat
- Dziękuję wam, nie przesadzajcie, idziemy? - Jared poszedł już do stolika a oni poszukać Cullena i organizatorów.
- Panie dyrektorze możemy zamienić słówko? - zapytał agent
- Jasne, co się stało
- Chodzi o to, że my się zaręczyliśmy. I mamy zamiar się pobrać – powiedział. Szef w lekkim szoku i z delikatnym uśmiechem patrzył na nich
- I co w związku z tym
- Chcieliśmy żeby pan o tym wiedział. I nie wiemy co dalej z pracą.
- Powiem to tak. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że prędzej czy później to nastąpi. Dopóki nie będziecie sobie w pracy nawzajem przeszkadzać ja nie widzę problemu. Jeżeli nadal będziecie tak skuteczni to tym bardziej. A teraz chyba powinniśmy iść do organizatorów, chcieli coś z nami ustalić. I gratuluję. Zastanawiałem się kiedy się do tego przyznacie...
- Do czego – teraz zdziwiona zapytała Bren
- No chyba mi nie powiecie, że jesteście razem od tygodnia. Bo nikt wam nie uwierzy – uśmiechnęli się
- Nie, to już rok minął – powiedziała Bren
- Tylko rok? No cóż ja obstawiałem co najmniej 3 lata
- No nie to w tym też były zakłady? Czy wy wiecie, że hazard jest bardzo niezdrowy?
- To było tak ekscytujące – poszli w stronę podium.
- O cześć Jared. Gdzie Booth i Brennan – zapytała Camille
- Poszli na podium chyba będą tam na części oficjalnej – odpowiedział – dzięki za miejsce
- Nie ma za co – odpowiedziała, zasiedli do stolika. Unikali jednak tematu ewentualnych zaręczyn partnerów.
- Jak było w Indiach?
- Gorąco, dużo robaków, kurzu. Nic ciekawego. Wróciłem w pierwszy dzień świąt. Jak zakłady? - zwrócił się do Zacka
- Jak Hodgins miał rację to kiepsko
- Tak?
- No tak wszyscy po tym jak Bren zaklepała wyjazd do Iraku zmienili termin na walentynki. Poza tobą. A Jack twierdzi, że widział ich jak kupowali pierścionek zaręczynowy. A Ty coś wiesz na ten temat?
- Ja? A co miałbym wiedzieć? O patrzcie zaczyna się wchodzą na podium – uratowało go wejście prowadzących
- Witam serdecznie wszystkich w ten sylwestrową noc. Jest to też 50 rocznica powstania naszego instytutu – powiedział główny dyrektor, obok niego stał dyrektor FBI Cullen – obok mnie stoi dyrektor FBI. Od ponad 30 lat Instytut oraz FBI współpracuje tropiąc wspólnie i łapiąc przestępców. Współpraca nie zawsze układała się dobrze. Jednakże od kilku lat dzięki Agentowi Specjalnemu Seeley Booth oraz dr Temprence Brennan współpraca ta jest niezwykle owocna – powiedział
- Tak, współpraca ta jest niezwykle owocna. Dzięki Dr Brennan i jej współpracownikom złapaliśmy niejednego przestępce. Oboje sprawiają, że żaden przestępca w Waszyngtonie i nie tylko nie może spać spokojnie – dodał Cullen, rozległa się burza oklasków – na ręce dyrektora Instytutu chciałem złożyć życzenia i podziękowania. Życzę nam obu aby ta współpraca była nadal tak wspaniała i owocna. Dziękuję za te wszystkie lata i tych których wspólnie wsadziliśmy do więzienia.
- Dziękuję. To wszystko prawda. Ale nie byłoby tych sukcesów jakby nie dwójka osób, które ponad 4 lata temu zgodziły się ze sobą współpracować. I pomimo trudnych początków doszliśmy do tego momentu w którym dzisiaj stoimy. Zapraszam do nas dr Brennan i agenta Bootha – na scenę weszli Booth i Bones.
- Dobry wieczór – powiedzieli podchodząc do mikrofonów. O tym, że mają wystąpić dowiedzieli się przed chwilą. Obaj dyrektorzy zeszli ze sceny i usiedli z boku.
- Ja osobiście nie umiem przemawiać. To zazwyczaj Booth coś mówi. Zdecydowanie lepiej mu to wychodzi – po sali rozległ się delikatny śmiech.
- Bones jak zawsze przesadza.
- Booth dobrze wiesz, że nie – zanosiło się na kolejną kłótnię. Ich kłótnie były historią zarówno w FBI jak i w instytucie.
- Bones nie teraz – przerywa jej
- Nie ważne, w każdym bądź razie chcieliśmy podziękować wszystkim. My jesteśmy jako ci co aresztują, przesłuchują, szukają winnych. Ale za nami jest sztab ludzi. Booth kiedyś powiedział, że jesteśmy wszyscy jednym zespołem a my dwoje jako rozgrywający. Miał rację. Nie byłoby tych sukcesów gdyby nie cały zespół. Chciałam podziękować wszystkim z którymi miałam okazję bezpośrednio i pośrednio pracować. Dyrektor Cullen, Charlli, Peter, Sully, agentka Perotta, Adrew, dr Sweets. Jeśli kogoś pominęłam to przepraszam – po każdym z wymienionych nazwisk rozlegały się oklaski podobnie było w chwilę potem kiedy do głosu doszedł Booth.
- Bones ma rację. Nie było by nas bez was. Stanowimy jeden zespół i ludzie z FBI i ludzie z instytutu. Tworzymy coś wspaniałego. Ja chciałem również podziękować tym , którzy pomagają nam zamykać tych złych. Dyrektor Goodman, Cam, Zack, Hodgins. Angela.
- Jest jeszcze jedna osoba której chciałabym najbardziej podziękować. Dzięki niemu stoję tutaj dzisiaj. Prawda, że nasze początki były trudne, mieliśmy wiele trudnych momentów przez te 4 lata. Dzieli nas wiele ale jeszcze więcej nas łączy. A przede wszystkim chęć żeby tych wszystkich złych zamknąć. Mówiąc, że dzięki niemu tutaj stoję nie mam na myśli tylko naszej współpracy. Wiele razy narażał dla mnie swoje życie. Ratował z opresji. Dziękuję Booth za te, wspólnie spędzone lata – po sali rozległa się burza oklasków
- Bones ma racje. Początki były koszmarne. Nie cierpiałem zezulców i wszystkiego co się z nimi wiązało. Powoli przekonywałem się, że są wspaniałymi ludźmi. Dziękuję Bones za te wszystkie sprawy, za tych wszystkich przestępców których pomogłaś mi złapać. Dzięki – podszedł do niej i przytulił a na ucho szepnął „powiemy im teraz?” pokiwała twierdząco głową. Oklaski nie ustawały na scenę powrócili dyrektorzy Cullen niósł ogromny bukiet stokrotek a Goodman małą paczuszkę. Wręczyli im – chciałem się z wami podzielić jeszcze czymś. Tydzień temu, ta wspaniała kobieta zgodziła się zostać moją żoną – pocałował w rękę Bren a sala zamilkła, tym oświadczeniem wprawił wszystkich w osłupienie. Gdy pierwszy szok minął, rozległy się gromkie brawa, długo nie ustawały. Ktoś zaintonował „Sto lat”. Głos zabrał Goodman
- Gratuluję wam serdecznie. A teraz myślę, że czas zacząć kolację. Już 21 – partnerzy zeszli ze sceny i z lekką obawą udali się do stolika.
- A teraz będą nudne przemowy – powiedział Jack
- Nie, jeśli dopuszczą Bootha i Bren do mikrofonu – dodała Cam
- Tak to będzie zabawne. Patrzcie podchodzą do mikrofonów – przyjaciele śmiali się wesoło z przegadywania się partnerów. Byli wzruszeni tym co mówili i podziękowaniami. Po oświadczeniu Bootha o mało co zawału nie dostali. A jednak to prawda.
- A mówiłem, że wiem co widziałem? - powiedział Jack. Po chwili partnerzy zbliżali się już do stolika. Reszta nadal w szoku siedziała. Booth odsunął krzesło i usiedli
- To kto wygrał? - przerwał ciszę Booth
- Dlaczego nam nie powiedzieliście? - zapytała Angela
- Nie było czasu. To wszystko potoczyło się tak szybko... w środę po twoim wyjściu przyszedł Seel i zapytał. Prosił żebym podczas wyjazdu zastanowiła się nad tym. Prawie dotarłam na lotnisko potem wylądowałam u Bootha. I zamiast jechać do Iraku zaręczyliśmy się...
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że to było nagłe boom – powiedziała Angela
- Nie, to nie było nagłe...
- Chcesz powiedzieć, że...
- Spotykaliśmy się po kryjomu od zeszłych świąt Bożego Narodzenia – dodał Booth
- Wystawiliście nas wszystkich do wiatru – powiedział Sweets – teraz już wiem dlaczego wydawało mi się, że nie jesteście szczerzy na naszych sesjach
- Nie chcieliśmy żeby nas rozdzielono
- A teraz, co się zmieniło? - zapytała Cam
- Mamy już dość ukrywania się po kątach, ukradkowych spotkań, ukrywania prawdy przed wami. Nie chcemy, mamy po prostu tego dość. Ostatnio, po śmierci Rebecci prawie wcale się nie widywaliśmy. Tylko w pracy... nie mogliśmy oszukiwać Parkera ani ryzykować, że coś by powiedział. To nie było łatwe...
- Przepraszamy was za to ale tak było prościej dla wszystkich – dodał Booth
- Nie wiem co wam powiedzieć poza tym, że w końcu – powiedziała Cam
- Spodziewaliśmy się tego. Ale dlaczego powiedziałaś... - zaczęła Ang
- Bo naprawdę dzisiaj wróciliśmy. Byliśmy u Jareda w górach
- No tak nie powiedziałaś skąd wróciłaś. Kurcze wiedzieliśmy, że w końcu się to stanie ale i tak jest to dla nas zaskoczenie.
- A co z waszą pracą? - zapytał Zack – już nie będziecie razem pracować – Booth uśmiechnął się i objął Bones
- Powiedzieliśmy Cullenowi i nie miał nic przeciwko, jakbyśmy wiedzieli, że tak spokojnie to przyjmie dawno już byśmy powiedzieli – dodał Booth otwierając otrzymaną paczuszkę. Aż jęknął. Piękny jedwabny krawat a na nim zdjęcia wszystkich zezulców – o matko cudowny! Bones zawiąż mi – podał jej krawat – wiedziałaś?
- Tak, a nie miał nic przeciw dopóki nie będzie to nam przeszkadzać w pracy – dodała Bren
- No to wszystko w porządku. A krawat to był pomysł dr Brennan. Jedzmy kolacja czeka – powiedział Jack
Jedli posiłek w wesołej atmosferze. W jakiś czas potem na parkiecie zaczęli pojawiać się pierwsi tancerze.
- Zatańczymy – zapytał Booth
- O ile potrafisz – odpowiedziała podając mu rękę, uśmiechała się szeroko. Poszli na parkiet. Był wspaniałym tancerzem wirowali w tańcu już bardzo długo, kiedy usłyszeli dedykację
- Czy mogę prosić Twoją narzeczoną do tańca – do stolika podszedł Jek jego prawnik
- Pewnie jeżeli ona tylko będzie chciała – poszła na parkiet z prawnikiem. On poszedł poprosić do tańca Caroline. Tańczyli a jego wzrok ciągle szukał Bones.
- Oj Booth, coś mi się zdaje, że to udawane małżeństwo szybko będzie prawdziwe – popatrzył na nią ze zdziwieniem.
- Aż tak widać?
- Może i nie ale na tym polega moja praca na czytaniu z ludzkich twarzy. Wodzisz za nią oczyma odkąd pamiętam
- To nie takie proste ona nie pokocha kogoś takiego jak ja. Nie chcę psuć tego co jest między nami. Ale nie wiem jak długo wytrzymam udając, że to tylko przyjaźń mieszkając z nią, śpiąc w jednym łóżku.
- To jej to powiedz
- Oszalałaś? Uciekłaby zanim skończyłbym mówić.
- Na moje oko wcale nie. Ale ja jej aż tak dobrze nie znam. Ona jest trudna – zakończyła odprowadził ją do stolika i wrócił do Bones. W chwilę potem usłyszeli:
- Dla pary narzeczonych od Jareda. Podobno ulubiona piosenka agenta Bootha „Tan on my life” (jakkolwiek się to pisze) z filmu Dirty Dancing
- O nie Jared zabije cię – powiedział po cichu – umiesz to zatańczyć?
- Jasne uwielbiałam ten film po nim zapisałam się na kurs tańca – odpowiedziała.
Zaczęli taniec. Oboje wiedzieli jak tańczyć. Nawet nie zauważyli jak wokół nich zebrali się uczestnicy balu i klaskali w rytm muzyki.
- Są naprawdę dobrzy – powiedziała Angela
- Nie posądzałem ich o to – dodał Zack. Zakończyli swój taniec efektownym uniesieniem, prawie jak w filmie. Wśród klaszczących, wiwatujących na ich cześć współpracowników ich usta złączyły się w czułym pełnym pasji pocałunku. Gdy wybiła północ powitali Nowy Rok wznosząc toast kieliszkiem szampana. Był to cudowny bal. Już dawno tak dobrze się nie bawiła. Zapomniała na chwilę o tym, że to wszystko to tak naprawdę fikcja. Fikcja i tyle. Wszystko na pokaz nie mogę się do tego za bardzo przyzwyczaić...
- A zapomnieliśmy zapytać kiedy ślub? - powiedział Sweets
- Nie ustaliliśmy jeszcze daty może na wiosnę? Zobaczymy – odezwał się Booth
- Weźcie ślub w walentynki – powiedziała jak zawsze romantyczna Angela
- Ang to głupie i bez sensowne święto – powiedziała Bren
- Ok rozumiem nie obchodzisz tego święta. Ale teraz będziesz miała powód żeby go obchodzić co roku. Rocznica ślubu – dodała z uśmiechem, Bren popatrzyła na partnera nie wiedziała co zrobić o tym nie pomyśleli.
- W sumie mogłoby być prawda? - powiedziała patrząc na niego z uśmiechem. Odpowiedział na jej uśmiech całując ją
- Im szybciej tym lepiej.
- No to urządzamy wesele w walentynki. Będzie super – powiedział Jack
- Myśleliśmy o cichym ślubie w gronie najbliższych
- Żartujesz prawda? Słyszeliście to! Ślub roku i to ma być cichy. Nie ma mowy – powiedziała Angela. Booth bezradnie popatrzył na Bones mówiła, że Ang nie odpuści. Będzie chciała wielkiej pompy.
- Ang nie mamy na to czasu – próbowała mówić Bren
- Ale wy nie musicie się niczym zajmować. Ja wszystko zorganizuję to będzie mój prezent ślubny dla was, reszta mi pomoże - „reszta” z entuzjazmem pokiwała twierdząco głową.
- Ok – powiedziała z rezygnacją. Miał być cichy ślub. Jak ja to wytrzymam...?