Treść? Przecież wszytsko jasne...;)...................................................
Do Beatki:
Przybyłam, zobaczyłam i przeczytałam. Zawiązujesz dopiero akcję i trudno mi wiosnę ocenić po małej jaskółeczce. Nowe postacie są obiecujące, ale mało jeszcze o nich wiemy. Dialogi są dowcipne, ale jak na mój gust brak opisów. Jest dobrze, ale stać Cię moja droga na jeszcze więcej. Bez opisów trudno jest wczuć się w sytuację i czasem najlepsze dialogi nie wystarczą. Pisz dalej, wiem jakie to trudne... To moje zdanie, a Wiesz dobrze, że mnie trudno zadowolić;) Czepialska jestem, ale to tylko jedna z moich zalet.
Eldżi prawdę Ci powie;)
do Beatki:
pozwól, że zacytuję LG:"Jest dobrze, ale stać Cię, moja droga, na jeszcze więcej!"
pozwól, że zacytuję Marlen i Rokitkę: "Ale o sooo chodzi?"
ode mnie powiem tak: "Czekam na ciąg dalszy"
okej?!
:)
Dziękuje wszystkim za eee.... dobre słowo o moim opowiadanku....
Na razie nie mam pomysłu na następne..... Ale jak pomysł przyjdzie to napiszę i postaram się o opisy....
Czekoladka - masz właściwy nick - twoje ostatnie opowiadanko to prawdziwa bombonierka! Mniam! Chce więcej!
Pozdrawiam!
Pojawię sie na pewno (niestety? xD) przed nowym rokiem!
Aż się zaczerwieniła na te słowa :)
Kolejna część myśle że ukaże się jutro lub pojutrze xD
A jednak dziś ;)
mam nadzieję, że się spodoba xD
Rozdział 6
Brennan i Bootha obudził dobrze znany im dźwięk, lecz żadne z nich nie miało ochoty odrywać się od siebie. Ta chwila była tak cudowna, a ktoś bezkarnie ją przerywał. Niestety ktoś był bardzo uparty i nie dawał za wygraną. W końcu telefon został odebrany przez Temperance.
-Brennan- rzuciła chłodno, wysłuchała swego rozmówcy z diabelskim uśmiechem na twarzy, dzwonił nie, kto inny jak, Angela, która chciała dostać relacje z poprzedniego wieczoru.
-Ang, nie mogę teraz za bardzo rozmawiać, porozmawiamy później, jak będę w pracy. Teraz jeszcze śpię.
- Ach, tak. No i pewnie nie śpisz sama... No cóż, tylko nie spóźnij się za bardzo przez ekhm..., wstawanie z łóżka.
Angela ze śmiechem rozłączyła się, a Tempie postanowiła przygotować śniadanie Boothowi, który był jeszcze półprzytomny. Przygotowując śniadanie rozmyślała o nim, o tym, co się wydarzyło poprzedniego wieczoru, nie żałowała tego, co się stało. Żałowała, że stało się to tak późno a przecież od dawna wiedziała, że to jest coś więcej niż przyjaźń, nie potrafiła zrozumieć, czemu się przed tym tak broniła, może tak miało być, aby jeszcze bardziej go pokochała.
Z zamyśleń wyrwał ją, Seeley, który objął ją w tali swymi silnymi rękami. Tempie ze strachu aż wypuściła nóż, który spadł na podłogę.
-Booth, czemu się tak skradasz chcesz, żebym przez ciebie zawału dostała.
Mężczyzna nic nie odpowiedział, tylko obrócił kobietę w swoją stronę, posłał jej swój niewinny uśmieszek i namiętnie pocałował. Był równie szczęśliwy jak ona, chociaż bał się, że ona nie będzie chciała ujawniać tego, do czego między nimi doszło lub, co gorsza zda sobie sprawę, że to był błąd.
-Takie powitanie jest o wiele lepsze- Tempe obdarowała mężczyznę uśmiechem i zaprosiła go do stołu.
Zjedli rozmawiając o planach na święta. Planowali spędzić je razem. W końcu święta zaczynały się już za dwa dni. Ustalili, że Brennan przyjdzie do niego, opowiadał Tempe, jak to Parker się ucieszy na wieść o jej przybyciu na święta. Początkowo Rebecca ciągle zmieniała zdanie, co do świąt, lecz ostatecznie pozwoliła spędzić synowi święta z ojcem.
Booth zawiózł Temperence do instytutu, a sam udał się do pracy, aby wypełnić stertę raportów, które miał zrobić, lecz czasu ciągle mu brakowało.
Gdy Brennan weszła do instytutu od razu Angela podbiegła do niej dowiedzieć się wszystkich szczegółów z wczorajszego dnia, była takpodekscytowana, że omal nie zaczęła skakać ze szczęścia, Tempe nie była zbyt skłonna do opowiadania o swoim życiu seksualnym, lecz gdyby jej nie powiedziała Angela chyba zaczęłaby gnębić ją, co minutę, aby wszystko z niej wyciągnąć, więc postanowiła od razu jej opowiedzieć o całym wczorajszym dniu spędzonym w towarzystwie Bootha. Podążyły do jej gabinetu, Brennan opowiedziała przyjaciółce wszystko ze szczegółami od wycieczki nad jezioro do czasu jej wparowania do domu.
-A reszty chyba się domyślasz.
-Ooo Boże ty i Booth, po prostu cudownie. Dobry jest?
-Ang..!
-Wiem, wiem, o co ja się pytam! Na pewno jest świetny, jest przecież taki
boski.
-Jesteś niepoważna. Aż tak cię to cieszy?
-Ja wiedziałam od zawsze, że was ciągnie ku sobie, tylko zastanawiałam, kiedy stanie się ten moment, który utwierdzi mnie w mojej racji, na szczęście nadszedł szybciej niż się spodziewałam, bo wiesz wy mało spostrzegawczy jesteście, ale cóż - najważniejsze, że jesteście raz.... O Boże, jesteście razem, nie? Czemu Booth z tobą nie przyjechał? Nie mów,
coś źle poszło... - Angela mało, co nie krzyczała na cały instytut, a stażysta, który przechodził koło drzwi z ciekawości aż zaglądnął do
środka.
-Nie, wszystko poszło dobrze, tylko Seeley miał dużo papierkowej roboty i musiał ją uzupełnić. W tym momencie do gabinetu weszła Camillie, która miała niezbyt przyjazny wyraz twarzy.
-Doktor Brennan, co wy tu robicie? na całym holu słychać jakieś krzyki.
-Przepraszam, to chyba moja wina. Właśnie, no właśnie hmm rozmawiałyśmy
o ... o koszykówce, tzn moja ulubiona drużyna wygrała no i.. em i się cieszę.
Camille spojrzała na pannę Montenegro jak na osobę niespełna rozumu, ale postanowiła nie komentować jej zachowania, uśmiechnęła się tylko z głupoty Angeli.
-Dr. Brennan, czy mogłaby pani zrobić oględziny zwłok? Mam spotkanie za godzinę i nie zdążę tego zrobić a na jutro będę potrzebowała podstawowych informacji.
-Dobrze, już się za to zabieram.
Kobieta tylko kiwnęła głową na znak podziękowania i wyszła z gabinetu, zostawiając przyjaciółki same.
-Aż tak głośno nie krzyczałam...
-Owszem krzyczałaś, dobra idę zabierać się do pracy, ty chyba też powinnaś.
Po spędzeniu pół dnia na oględzinach Tempe postanowiła iść do domu odpocząć. W instytucie nie miała już i tak nic do roboty, normalnie musiałaby jeszcze zrobić raport, lecz tym razem było to działka jej szefowej. W drodze powrotnej do domu zastanawiała się nad prezentem dla Bootha. Nie wiedziała, co mu kupić, chciała, aby było to wyjątkowe, aby pamiętał o niej i wiedział, że darzy go uczuciem, lecz nic nie przychodziło jej do głowy W końcu wymyśliła coś śmiesznego, co wyrażało także jej uczucia i na pewno spodoba się Boothowi. Skręcała właśnie w stronę swojego ulubionego sklepu, gdy wydarzyło się coś, czego w żaden sposób nie mogła przewidzieć. Wprost na nią jechał samochód. Próbowała uniknąć zderzenia, lecz bezskutecznie. Ocknęła się po chwili
- Żyję – pomyślała. Nie wiedziała, co się dzieje - kręciło jej się w głowie, poczuła jak krew ścieka jej po policzkach, była słaba, próbowała zachować przytomność, lecz odleciała
ostatnią rzeczą, jaką usłyszała był dźwięk syren, lecz nie udało jej się. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętała, był dźwięk syren.
- Booth – szepnęła i zemdlała.
O całym zdarzeniu natychmiast dowiedzieli się wszyscy pracownicy instytutu. Byli bardzo zmartwieni wypadkiem Brennan. Nikt nie wiedział, w jakim jest stanie, nie wiedzieli, czy to coś poważnego, jedyną wiadomością, jaka została im przekazana, było to, że uległa wypadkowi i żyje.
Do szpitala wbiegł Booth z Angelą. Cała reszta zezulców została w instytucie, czekając na jakiekolwiek wieści.
Booth podszedł do recepcjonistki, która odesłała go do lekarza na drugim piętrze.
Seeley zapukał do drzwi i nie czekając na odpowiedź, wtargnął do środka.
-Dzień dobry. Dziś po południu została przywieziona pacjentka Temperence Brennan, chciałem się dowiedzieć, czy wszystko z nią w porządku i jak do tego doszło?- Mężczyzna mówił szybko, z drżącym głosem, miał w oczach strach, który czuł od czasu wiadomości o wypadku ukochanej.
-A pan jest....?
-Jestem jej narzeczonym, czy wyjdzie z tego? Jak do tego doszło? – dla uzyskania informacji trochę nagiął fakty, lecz postanowił, że poprosi ją o rękę, jak tylko wyjdzie ze szpitala, a nawet i wcześniej.
-Pijany mężczyzna uderzył w samochód pana narzeczonej. Jeszcze w samochodzie straciła przytomność i nie odzyskała jej w drodze ze szpitala.
-Czy ona dobrze się czuje, czy wyjdzie z tego?
- Zaraz dowiem się jeszcze o jej obecny stan, choć prosiłem o informację na pager, gdyby uległ zmianie. Była operowana, ale najbliższe 24 godziny możemy uznać za decydujące.
- Czy mogę ją zobaczyć?
- Tak, jest w stali 2.27. Proszę się modlić i mieć nadzieję.
No, no Moja Droga poprostu szok!! Genialne:D Mam nadzieję, że Brenn szybko powróci do zdrowia, a Booth poprosi ja o rękę ( by zapobiec w przyszłości naginaniu faktów xD)Naprawdę genialnie:D
Dobra kochani, tak się nastroiłam, że napisałam. Ale uprzedzam, że to nie jest żadne poważne FF, tylko coś co podsunęła mi do głowy moja siostra :) Co by było gdyby...
Także przedstawiam wam jednoaktowe opowiadanie.
Oto i ono....
B&B no i coś jeszcze... (for fun, big fun :])
Wesołe pogwizdywanie rozbrzmiewało w uszach Bones, kiedy wraz ze swoim partnerem – agentem specjalnym Seeley'm Booth'em zmierzała na kolejne miejsce zbrodni.
- Nie bolą Cię wargi od tego ciągłego zwijania ich w rurkę? - zapytała, gdy agent wydał z siebie dłuższy dźwięk.
- No coś Ty, to w ramach odprężenia. A Ty nigdy nie gwizdałaś?
Brennan popatrzyła na niego, lecz nic nie odpowiedziała. Spojrzała na migające za szybą krajobrazy. Ile to już lat wspólnej pracy? Cztery. Cztery lata i cholera nic z tego nie było! Ile można?! Temperance tyle razy miała ochotę rzucić się na Booth'a kiedy ten wchodził do jej gabinetu albo mieszkania. Tyle razy.... Co ją powstrzymywało? Niewiadoma? A może strach, że ją odrzuci?
- Jesteśmy na miejscu – potok myśli przerwał głos Seeley'a, który zaparkował na jednym z podjazdów.
- To tu?
- Luksus, nie? - Booth popatrzył na domy stojące przy ulicy. Same w stylu kolonialnym i wiktoriańskim. Dzielnica bogaczy.
- Nie pytam się o Twoje zdanie, tylko o miejsce naszego pobytu – powiedziała Bones i wysiadła za SUVa, jej partner zrobił to samo.
- Wisteria Lane.
- Cudownie, to gdzie szczątki?
- Agencie Booth, doktor Brennna! - przez trawnik biegł w ich stronę jakiś policyjny technik. Jedną ręką przytrzymywał bejsbolówkę, a drugą pasek u spodni.
- A tego skąd wypuścili? - skwitował ten widok Booth – O co chodzi?
- Znaleźliśmy szkielet.
- Też mi nowina, a niby po co miałbym tu być gdybyście go nie znaleźli? - Seeley był wyraźnie zirytowany.
- Yyy.....
- Dobra, prowadź.
Partnerzy ruszyli za mężczyzną, który prowadził ich na tyły jednego z domów. Tam kłębiły się już tłumy policji i FBI. Żółtą taśmą został oddzielony teren gdzie były szczątki.
- Co za smród – powiedział Booth zbliżając się do makabrycznego znaleziska – Czemu oni nie mogą wydzielać zapachu szarlotki?
- To jest wbrew prawom logiki Seeley. Trzeba się z tym pogodzić – odparła Bones – A zresztą ten odór nie pochodzi od moich kości, tylko od tamtego ciała – Tempe wskazała palcem na pobliskie drzewo.
- Cholera jasna! Tego jeszcze było mało! Ludziom naprawdę brak wrażeń, niech zainwestują w HBO! - Booth skierował się w stronę zwłok zawieszonych na drzewie a Bones ruszyła do znalezionych szczątek.
- A to co za Tarzan? - Seeley podszedł do młodego człowieka skrzętnie coś notującego na kartce papieru.
- Słucham? - mężczyzna oderwał wzrok od kartki, a Booth wskazał na drzewo – Ach....Nie wiem jeszcze. Na razie staram się ustalić w jaki sposób ''Tarzan'' się tam znalazł.
- A w jaki sposób?
- Stosując analizą matematyczną można udowodnić wiele rzeczy. Na przykład biorąc cosinusa sinusa kąta 180 stopni do krzywizny płaszczyzny ujętej w logarytmie o stałej pomniejszonej....
Booth stał z wywalonymi gałami nie wiedząc co powiedzieć, kiedy ktoś nagle poklepał go po plecach.
- Witaj Booth! Kopę lat!
- Don Eppes! Stary jak ja Cię dawno nie widziałem – odparł Seeley i mężczyźni wpadli sobie w ramiona robiąc tzw. Misia.
- Widzę, że poznałeś już mojego brata. Charlie Eppes, konsultant FBI w sprawach matematyki.
- Zdążyłem zauważyć. A co Ty tu robisz? Myślałem, że już nie wrócisz do FBI, w końcu Twoje miejsce miał zająć Sully po powrocie z rejsu.
- To Ty nic nie wiesz? - Don zrobił zaskoczoną minę.
- A o czym?
- To smutne i straszne. Sully został zjedzony przez piranię w dorzeczach Amazonki – agent wybuchnął płaczem.
- YES! YES! YES! - Booth podskoczył ze szczęścia, na co Don popatrzył na niego dziwnie – To bardzo smutna wiadomość – dodał po chwili Seeley siląc się na powagę w głosie.
- No i co tam odkryłaś? - Booth zwrócił sie do Bones, która od jakiegoś czasu klęczała przy szczątkach, zbierając jak najwięcej informacji.
- Mężczyzna, rasa biała, około 40 lat. To na razie tyle co mogę stwierdzić. A, i jeszcze jakieś dziwne ślady na kościach piszczelowych, ale to muszę zbadać w Instytucie.... - przerwała bo jej wzrok przykuła ruda kobieta biegnąca w ich stronę.
- Następna... - powiedział Booth, kiedy podążył wzrokiem za swoją partnerką – Proszę pani, tu nie wolno wchodzić, to miejsce zbrodni...
- To mój ogródek!
- I moje kości, więc....
- Kości?! Co za kości robią w moim pięknym, zadbanym, wypielęgnowanym ogródku! - kobieta popadała w histerię.
- Tego próbujemy się dowiedzieć – odparł spokojnie Seeley – A skoro już mowa o pani ogródku...Imię i nazwisko.
- Bree van der Kampf – powiedziała dumnie.
''Arystokracja'' pomyślał agent.
- Niech się pani nie martwi o ogródek, a teraz pojedzie pani z nami. Muszę zadać kilka pytań...
W Instytucie Jeffersona....
- Muszę pojechać wreszcie na urlop – powiedziała Angela pochylając się nad szczątkami dostarczonymi właśnie przez FBI – Te trupy mnie wykończą.
- Nie gadaj, jest fajnie – odparł Hodgins.
- Bo dostaniesz zaraz swoje robaczki.
- Eee...robaczki nie robaczki, zawsze można przeprowadzić jakiś eksperyment..
- Tylko bez takich – na platformę weszła Camille – Nie chcę potem zeskrobywać czyjejś głowy z sufitu. Mam lęk wysokości. Weź swoje glisty i ustal coś.
- Tak jest – Hodgins wykonał polecenie i odszedł w kierunku swojego stanowiska pracy.
- A gdzie doktor Brennan? - Camille zwróciła się do Angeli.
- Pewnie u siebie. Zaraz po nią pójdę – artystka zeszła z platformy i skierowała się w stronę gabinetu Tempe – Hej Sweety, właśnie przywieźli szkielet i ....
W tym samym czasie w pokoju przesłuchań....
- Proszę pani, nie obchodzą mnie żadne przepisy na jakieś ciasta. Ja chcę się tylko dowiedzieć kogo znaleźliśmy u pani w ogródku! - powiedział już po raz dziesiąty w ciągu tej godziny Booth.
- Ale czemu pan taki nerwowy? Nie można spokojniej? Jeszcze pan jakiegoś zatoru tu dostanie...
- Zatoru? A to dobre? Ja i zator?! Ja.... - nie dokończył bo zakręciło mu się w głowie i padł jak kłoda na ziemię.
W gabinecie Brennan.....
- Co się stało? - Angela podeszła do Bones, która właśnie odkładała słuchawkę, jej mina nie wróżyła nic dobrego.
- Dzwonił Cullen i....
- I...
- Booth trafił do szpitala – Bones rozryczała się na dobre.
Nagle rozległo się głośne plask!! Artystka wymierzyła policzek swojej przyjaciółce, która omal nie spadła z krzesła.
- A to za co? - zapytała zaskoczona.
- Złotko, Ty mnie nie pytaj za co? Tylko bierz dupę w troki i gnaj do tego szpitala. Booth Cię potrzebuje.
- Skąd ta pewność? To tylko mój partner!
- Słońce Ty moje, on Cię kocha! Jak możesz tego nie widzieć – powiedziała Angela melodramatycznie.
- Myślisz? - Tempe zerwała się z krzesła i lśniącym wzrokiem popatrzyła na Angelę.
- Ja nie myślę. Ja to wiem.
- Dzięki Ange! - Bones wybiegła z gabinetu i na skrzydłach miłości pognała do szpitala.
W szpitalu....
- Dziwne.... - starszy mężczyzna popatrzył na nieprzytomnego Booth'a – Dość niespotykane...
- Że takie ciacho do nas trafiło? - zapytała młoda kobieta stojąca obok lekarza.
- Cameron, jak Cię pizdnę tą laską....Już ja Ci się nie podobam? - mężczyzna był bliski irytacji – Zajmijmy się lepiej tym gościem. Bardzo ciekawy przypadek....Bardzo....Myślcie jakie badania przeprowadzić.
- Może biopsja?
- Sama se zrób biopsje, ale mózgu – odparł House – Połącz mnie z Derekiem Shepardem,,,
Nagle do szpitalnej sali wbiegła Brennan.
- A pani to kto?
- Szukam doktora Hous'a.
- To ja – mężczyzna oparł się na lasce – Słucham...
- Co z moim partnerem?
- Leży jak widać. Coś jeszcze?
- To widzę. Chodzi mi ostan jego zdrowia – powiedział bardziej buntowniczo i zrobiła krok do przodu. House uczynił to samo.
- A co ja mogę powiedzieć? Nic, to jakiś ekstremalny przypadek, w życiu czegoś podobnego nie widziałem.
- I Ty uważasz się za lekarza?
- Ja nie, oni tak uważają – House zatoczył laską koło pokazując swoich asystentów.
Tego było już za wiele, Tempe wyrwała laskę doktorowi i przełamała ją na pół.
- Teraz przynajmniej będę miał pretekst do kupna nowej – skwitował całe zajście House i wyszedł z sali. Jego asystenci uczynili to samo, pozostawiając Bones samą z nieprzytomnym Booth'em. Podeszła do łóżka i usiadła a jego skraju.
- Kochany, tyle rzeczy zrozumiałam teraz kiedy tak leżysz nieprzytomny....Ja Cię kocham Seeley! Słyszysz?! Kocham! - Tempe pocałowała agenta – I już się nie boję!
Nagle całe pomieszczenie wypełnił blask. Światło było tak oślepiające, że Tempe aż zmrużyła oczy. Nagle rozległ się jakiś głos i jej oczom ukazała się postać mężczyzny.
- Temperance Brennan?
- Tak.
- No to dobrze trafiłem – mężczyzna odparł a światło zgasło.
- Nie rozumiem.
- Nie musisz, chociaż przydałoby się ustalić parę kwestii dotyczących wiary. Ale zostawmy to...
- Kim jesteś?
- Leo. Anioł. Do usług – mężczyzna wyciągnął wizytówkę z flanelowej koszuli i wręczył ją Bones.
- Cholera, koniec tego tajskiego żarcia – powiedziała Brennan.
- No bierzesz tą wizytówkę? Szybko bo nie mam całego dnia. W domu dzieci płaczą i Piper czeka z obiadem.
- Dzieci? Piper? - zapytała zdezorientowana Tempe i wzięła wizytówkę.
- Ach...długa historia. Ale ja nie po to tu jestem – powiedział Leo – Czy zależy Ci na tym oto mężczyźnie?
- Chyba tak.
- Nie chyba, tylko tak albo nie? Wóz albo przewóz. Więc jak...
- Zależy – powiedziała pewnie antropolog.
- No i git. Suń się – anioł podciągnął rękawy i wystawił ręce nad głowę Booth'a – Uleczam Cię!
Złote światło popłynęło z jego dłoni, jasny blask wypełnił pomieszczenie i anioł znikł.
Booth jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki otworzył oczy.
- Ja też Cię kocham Bones – odparł i przyciągnął Brennan do siebie. (co było dalej chyba nie muszę pisać, dodam tylko, że trochę ciasno było na tym szpitalnym łóżku).
FIN
No i co wy na to? Trochę niekonwencjonalne...
A i taka moja propozycja, teraz każdy kto się czuje na siłach niech postara się wymyślić dalszy ciąg. To taka wspólna zabawa... :)
I jeszcze jedno obiecuję, że już niedługo pojawi się normalne FF :)
Oj, takiego wymieszania to dawno tu nie było (ale chyba nawet wogóle...). Opowiadanie bardzo zakręcone i bardzo fajne. Tylko nie wiem, skąd ten Leo Anioł?
Leo Anioł jest z serialu Charmed - w Polsce Czarodziejki :) ja nie rozpoznaję wielu innych postaci, ale Leo akurat kojarzę :)
A! Czarodziejki. Sporadycznie oglądam. Charlotte "zatrudniła" jeszcze do sojego opowiadnia Bree z "Gotowe na wszystko", braci Epps z "Wzór". A doktorek ze szpitala wraz z ekipą to "House"
Jest mi bardzo miło czytać, ze to surrealistyczne opowiadanie się podobało :)Zostało napisane pod wpływem dobrego humoru i głupawką spowodowaną natłokiem filozoficznych pojęć przyswajanych na kolosa :]
A co do Horatio Cane, to była taka opcja, ale zrezygnowałam z niej, może ktoś inny umieści tą postać w sequelu :P
co mogę powiedzieć? usmialam sie do łez ;D / "bo jak cie pizdne tą laską..." ;]]
czasami miałam 'głupie' pomysły co by było gdyby House miał konfrontacje z Bones lub Boothem...;] ale to jest o wiele lepsze xD moje mięśnie mimiczne twarzy nie chcą wrócić do normalnego stanu:) genialne:)
powracam (jeżeli ktoś na mnie czekał:)!!! i przepraszam za nieobecność.
witam czekoladkę i charlotte, która mnie totalnie rozwaliła na łopatki i inne mniejsze części swoim opowiadaniem! nie zabrakło niczego, co oglądam, no może ktoś dorzuci jeszcze Horatio Caine'a w kolejnej części:) Ale trafiłas doskonale jeżeli chodzi o Wisteria Lane, Wzór i dr House'a:):):)
AVE!!! Charlotte!
Twoje opowiadanko mnie rozwaliło i zapomniałam jak się oddycha. Bardzo fajnie ze wrzuciłaś tam postać z mojego najukochańszego serialu!!
"- YES! YES! YES! - Booth podskoczył ze szczęścia, na co Don popatrzył na niego dziwnie – To bardzo smutna wiadomość – dodał po chwili Seeley siląc się na powagę w głosie. " - jakbym widziała siebie gdy dowiedziałam się, że moja była nauczycielka od geografi odeszła na emeryture.
Napisałam!
Dedykacja: wszystkie człowieki z foruma, a szczególnie Charlotte, Kqadzince.
The girl on the glade
Polana otoczona drzewami – rzadkie „zjawisko” w tych czasach. Policja otoczyła teren taśmą. Ku zwłokom kierował się lekarz sadowy.
- Z drogi! Zrobić miejsce najważniejszej osobie - Corinne Appleby, lekarzowi sądowemu – krzyknął śledczy Donald Whitman. Od razu poczuł na sobie jej spojrzenie.
Kobieta podeszła do zwłok. Jej oczom ukazała się brązowowłosa nastolatka. Spojrzała na szyję na której znajdowały się ślady po sznurze.
- Umarła dzisiaj ok. 9 rano. – stwierdziła Corinne po zbadaniu temperatury wątroby.
- Nie miała przy sobie żadnych dokumentów. – powiedział Donald – Mogę pożyczyć?- zapytał żartobliwie wskazując na palec, który był potrzebny do skanowania lin papilarnych, by znaleźć właścicielkę – Laura Sweets – powiedział po sprawdzeniu.
Whitman podjechał pod dom denatki. Podszedł pod drzwi i zadzwonił. Otworzył mu mężczyzna po 40.
- Donald Whitman, policja. Pan Lance Sweets?
- Tak. O co chodzi?
- Ja w sprawie pańskiej córki.
- Coś się stało Laurze?
- Bardzo mi przykro. Pańska córka została zamordowano dziś ok. 9
- O mój Boże…
- W związku z tym muszę panu zadać parę pytań. Kiedy pan ostatnio widział córkę?
- Dzisiaj około 8, gdy wyszła z domu… O mój Boże…
- Wspominała gdzie wychodzi?
- Nie…
- Z kim przyjaźniła się córka?
- Z Jackie Hodgins i Joy Saroyan, były najlepszymi przyjaciółkami….
- Czy Laura miała chłopaka?
- Nie… przynajmniej mi nic nie mówiła…
Po rozmowie z ojcem Laury, Donald postanowił porozmawiać z jej przyjaciółkami. Najpierw pojechał do Hodgins’ów. Przed domem, na ławce w ogrodzie siedziała nastolatka coś rysując.
- Jackie Hodgins? – zapytał.
Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na niego.
- Tak – odpowiedziała.
- Donald Whitman, policja. Chciałbym Ci zadać parę pytań.
- Tak?
- Czy Laura Sweets jest twoją przyjaciółką?
- Tak. Coś się jej stało?
- Została zamordowana.
- O mój Boże… - powiedziała z przerażeniem w głosie, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
- Kiedy ją ostatnio widziałaś?
- Wczoraj wieczorem ok. 7
- Później miałeś z nią kontakt telefoniczny lub mailowy??
- Nie.
- Z kim jeszcze się przyjaźniłyście?
- Z Joy Saroyan.
- Czy Laura miała chłopaka?
- Nie, ale podkochiwała się w jednym.
- Kto to taki?
- Kyle Sullivan.
- Wiedział o tym?
- Nie. Miała się z nim dzisiaj spotkać i mu o tym powiedzieć.
- Gdzie i o której?
- O 8 na polanie
Whitman spojrzał na kartkę z rysunkiem którą nastolatka trzymała w ręce. Spostrzegł na nim dwie postacie.
- Co to?- zapytał wskazując na niego.
- To Laura z Kyle’em, obiecałam jej ze ich narysuje…
- Czy Laura miała jakiś wrogów?
- Nie… Wszyscy ja lubili…
- Co robiłaś dziś ok. 9?
- Byłam na zakupach z mamą.
Whitman podjechał pod dom następnej z przyjaciółek. Zadzwonił do drzwi. Otworzyła mu nastolatka.
- Joy Saroyan?
- Tak.
- Donald Whitman, policja. Chciałbym Ci zadać parę pytań.
- W jakiej sprawie?
- Czy Laura Sweets jest twoją przyjaciółką?
- Tak. Coś się jej stało?
- Została zamordowana.
- O mój Boże – powiedziała i zaczęła płakać – Jak… kto…
- Próbujemy to ustalić. Kiedy ostatnio ja widziałaś?
- Wczoraj wieczorem, ok. 7.
- Później miałeś z nią kontakt telefoniczny lub mailowy?
- Nie…
- Czy Laura miała chłopaka?
- W pewnym sensie…
- To znaczy?
- Podkochiwała się w Kyle’u, przyjaźni się z nami…
- Kyle Sullivan?
- Tak.
- Przyjaźnicie się?
- Często się spotykaliśmy, Kyle jest starszy i pomagał nam w nauce…
- Czy Laura miała jakiś wrogów.
- Nie. Wszyscy ja lubili.
- Co robiłaś dziś ok 9?
- Byłam w domu, siedziałam w swoim pokoju.
Następny w kolejności był dom Kyle’a. Znajdował się on koło portu. Whitman zauważył nastolatka na łodzi.
- Kyle Sullivan?
- Tak.
- Donald Whitman, policja. Chciałbym Ci zadać parę pytań. – powiedział stając przed łodzią. Chłopak z niej zszedł.
- Coś przeskrobałem?
- Nie wiem, może ty mi powiesz?
- Nie wydaję mi się.
- Znasz Laurę Sweets?
- Tak, przyjaźnię się z nią. Coś się stało?
- Zostało zamordowana.
Kyle zamarł. Spojrzał na policjanta przerażonym wzrokiem.
- Naprawdę?
- Nigdy nie żartuję w tych sprawach.
- Co się stało? Jak…
- Próbujemy to ustalić. Kiedy ostatnio się z nią widziałeś?
- Wczoraj o 6.
- Później miałeś z nią kontakt telefoniczny lub mailowy?
- Nie.
- Wiesz że była w tobie zakochana?
- Nie wiedziałem. Sam jestem zakochany w Joy…
- Rozumiem. Co robiłeś dziś ok 9?
- Byłem tutaj.
- Az to teraz?
- Nie. Później poszedłem do domu.
- Laura miała się dzisiaj z Toba spotkać.
- Tak, ale to odwołałem.
- Dlaczego?
- Po prostu.
- Mówiłeś ze nie miałeś z nią kontaktu…
- Zapomniałem o tym. Pan niczego czasem nie zapomina?
Następnie Whitman udał się do kostnicy. Appleby Sterczała nad zwłokami.
- Co ustaliłaś?
- Przyczyną zgonu było uduszenie liną. Fragmenty włókna dałam do analizy. Przed śmiercią ofiara została uderzona tępym narzędziem. Nie widać śladów walki, ofiara nie została zgwałcona.
Whitman stał i przyglądał się zwłokom. Pomyślał o swojej córce. Nie wyobrażał sobie co by się stało gdyby ją stracił…
- Dobrze się czujesz?
- Tak, a co?
- Chodzi mi o ta ciecz łzową, spływającą po twoim policzku.
- Nic mi nie jest – odparł i skierował się ku wyjściu.
- Uważaj by nie trafić do… wiesz kogo.
- Do obecnej twojego byłego? Możesz być spokojna. – powiedział i wyszedł.
- I znowu zostałam sama z trupami – mruknęła Corinne.
Whitman poszedł do laboratorium by dowiedzieć się o odzieży ofiary. Niektóre z włókien nie pochodziły z jej ubrań. Zawierały śladowe ilości soli morskiej. Whitman wiedział już do kogo powinien się udać. Musiał tylko załatwić od prokuratora nakaz rewizji.
- Nie powiedzieliście mi prawdy – powiedział Whitman do przyjaciół Laury w pokoju przesłuchań – W twoim domu, Kyle, znaleziono przedmiot, którym uderzono Laure. Są na nim twoje odciski palców. Mamy dowody, że ani dzisiaj ani wczoraj nie dzwoniłeś ani nie wysyłałeś e-mail’a do Laury, więc nie odwołałeś spotkania.
- Co to ma wspólnego z nami? – zapytała Joy.
- Kyle zadzwonił wczoraj do Jackie, a ona dzisiaj do Ciebie. Podejrzane.
Jackie spojrzała na swoich przyjaciół.
- Musimy powiedzieć prawdę – powiedziała – w ogóle nie powinniśmy kłamać.
- Słucham?
- Wczoraj Kyle do mnie zadzwonił i powiedział ze Laura chce się z nim spotkać. Pytał czy nie wiem, w jakiej sprawie. Odpowiedziałam, że nie. On natomiast wyznał, że kocha Joy… - opowiedziała Jackie – Rano do niej zadzwoniłam i poprosiłam o spotkanie. Powiedziałam jej o rozmowie z Kyle’em i poradziłam by poszła na ich spotkanie.
- Tak było – powiedziała Joy – Posłuchałam jej. Gdy byłam na polanie Laura powiedziała, co czuje do Kyle’a , wtedy ja powiedziałam ze on kocha mnie. Zaczęliśmy się kłócić… – po tych słowach Joy przestała opowiadać dalej.
- Laura zaczęła coś krzyczeć – kontynuował Kyle. – Chciałem ją uspokoić i ją uderzyłem. Upadła na ziemię. Joy zbadała jej puls i powiedziała, że żyje. Spanikowaliśmy i uciekliśmy zostawiając ja samą. Potem zadzwoniliśmy do Jackie i powiedzieliśmy, że jeśli Laura się z nią skontaktuje nie ma nic mówić… - Kyle przerwał.
- Potem ktoś przyszedł i udusił Laure, a wy nie wiecie, kto?
- Dokładnie. Nie jesteśmy mordercami.
- Czy wam to czegoś nie przypomina? – zapytała Jackie
- Niby, czego? – zapytała Joy.
- Opowieści rodziców.
- Jakiej opowieści? – zapytał policjant.
- O znajomych rodziców moich i Joy – powiedziała Jackie
- Opowiedzcie mi o tym.
- To było przed naszymi narodzinami. Jakieś 20 lat temu. Znajomi naszych rodziców byli w bardzo podobnej sytuacji. On był zakochany w Niej, ale Ona tego nie odwzajemniała. Przynajmniej na zewnątrz.
- Hę? – zdziwił się.
- W sensie nie okazywała tego w widoczny sposób. Chociaż moja mama była pewna, że Ona też coś do Niego czuła. W każdym razie zakochała się w Nim pewna Dziewczyna. Zaprosiła Go na spotkanie w lesie. W rozmowie z moją mamą wyznał, że kocha się w Niej i poinformował ją, że idzie się spotkać z tą Dziewczyną. Później moja mama wygadała się Jej o tym spotkaniu i o Jego uczuciu i kazała Jej udać się na polane. Wtedy widziała Ją ostatni raz.
- Później na tej polanie znaleziono zwłoki Dziewczyny – kontynuowała Joy – Została uduszona, a podejrzenia padły na Nich, gdyż zniknęli.
Kyle Sullivan został oskarżony o pobicie. Z powodu braków dowodów żadnemu z nastolatków nie został postawiony zarzut morderstwa.
Jakiś czas później Whitman odnalazł akta tamtej sprawy sprzed dwudziestu lat. Było tak jak przedstawili to rodzice nastolatków.
- Nie było przeciwko wam żadnych dowodów, dlaczego uciekaliście. Gdzie u diabła jesteście? – powiedział Donald przeglądając je.
Rzucił niedbale teczkę. Wypadła z niej kartka z nazwiskami podejrzanych: Temperance Brennan, Seeley Booth.
Ile wpadek miał Kaczyński,
ile dziewczyn miał Łyżwiński,
ile Giertych miał idei,
ile w Tusku jest nadziei,
Ile Miller razy kłamał,
ile Kwach obietnic złamał,
ile Beger owsa zjadła,
ile Kalisz nosi sadła,
Ile Tusk przez Lecha szlochał
Ile Łyżwa kobiet kochał
Ile Rydzyk ma moherów
ile w sejmie jest frajerów
ile Lepper ma wyroków
ile Łapiński wziął na boku,
tyle szczęścia w NOWYM ROKU!!!
nooooooo, to żeś pojechała po krawędzi, Kochaniutka!!! ;D
jak żyję, jeszcze czegoś takiego nikt nie wymyślił!!!
będzie ciąg dalszy?
Pomyślności wszelakiej w nowym roku!
Serdecznie witam ponownie Kqadzinkę - i niech nie udaje, że nie spodziewała się, że o niej pamiętają. Beatka jak widzę zabiła właśnie córkę Sweetsa i uczyniła to z pewną finezją;))) Jest dobrze i tego się 3maj;)))
Serdeczne pozdrowionka i życzenia weny przez duże W od LG
OOoo nowe osoby... znajome nazwiska...niezwykłe czynny nastolatków... w końcu pojawia się słynna para.... GRATULACJAE to opowiadanie z innej półki.
Witam w 2oo9 roku!!!!
Ciąg dalszy? Niby o czym?
Nie wiem czy napiszę jeszcze jakieś opowiadanko - nie wiem o czym.
Ktoś ma jakiś pomysł (dot. Szawna)
Jeśli tak proszę napisać na moje gg - nie podałam nigdy numeru, ale maja go osoby które tu podawały swoje i ja do nich napisałam. Więc jak ktoś nie ma mojego numeru, a chce do mnie napisać niech poprosi o numer osobe, która już podała swój.
Beatko droga. Masz wspaniałe pomysły i zaczynasz pisać. Czytelnicy czekają na dalszy ciąg, a Ty zaczynasz nową rzecz. Rozwiń proszę bardziej jakiś swój pomysł. Takie są moje odczucia. Ludziom zwykle brak pomysłów i jak jakiś złapią, to go eksploatują. Ty masz wiele pomysłów, ale nie wydobywasz z nich całego potencjału. Taka jest moja rada i życzonko;)
Bea, moim skromnym zdaniem, zakończenie z niedopowiedzeniem dobre jest w jakimś romansie, ale opowiadanie z wątkiem kryminalnym powinno mieć rozwiązanie!!! :D
Ślicznie dziękuję za dedykację, naprawdę :]
A to co napisałaś jest świetne i oryginalne! Jeszcze czegoś takiego nie czytałam. BRAWO!
To moje dwudzieste drugie (chyba) wystąpionko. Nie wiąże się z pierwszym, ani drugim cyklem. Pisząc tę scenkę chciałam się przekonać, czy potrafię się streszczać;)
To jednoczęściowy szkic – a zawarte w nim sytuacje mogłyby się wydarzyć po 4x11. Dedykuję go tym, którzy o mnie pamiętają i wspominają moją komisję senacką lub faceta w rzece (Z3 i Z4).
Miłej lektury – Wasza LG
ZŁE DOBREGO POCZĄTKI
Przyjęło się mawiać, że na początku było słowo lub frazes. W tym zaś przypadku nie jest to zgodne z prawdą, gdyż zaczęło się od... przeczucia. Znany z szóstego zmysłu agent Booth wyczuł pewnego ranka niebezpieczeństwo. Od rana był rozdrażniony, czuł nieprzyjemne mrowienie na karku, jakby coś lub ktoś na niego czyhał i szykował zasadzkę. Dlatego jadąc do pracy rozglądał się wokół bardziej niż zwykle, a w biurze przejrzał federalne rejestry zwolnionych warunkowo szumowin, które miał „zaszczyt” zamknąć, w ciągu swych długich lat służby. Nikt spośród ostatnio wypuszczonych na wolność nie wydawał się być potencjalnie bardziej mściwy od pozostałych, statystycznych psychopatów. Nie odnotowano też spektakularnych ucieczek z zakładów karnych, a mimo to Booth wcale nie czuł się tym uspokojony. Najgorsze jest nieznane, ale uświadomione niebezpieczeństwo. Jest zatem uzbrojony i ostrzeżony przeczuciem. Ale przed czym ostrzeżony? Tego nie wiedział.
W Instytucie Jeffersona agent odebrał uzupełnioną dokumentację zamkniętych śledztw i tu również doznał dziwnego dyskomfortu. Pracujący tu od niedawna Max, ojciec doktor Brennan, przyglądał mu się wyjątkowo badawczo, jak wówczas, gdy zapytał go, czy sypia z Bones. Potem Cam zmierzyła go od stóp do głów i zapytała, co porabia dziś wieczór. Gdy powiedział, że nie ma żadnych konkretnych planów i zagadnął, dlaczego ją to interesuje, uśmiechnęła się tylko w ten swój irytująco tajemniczy sposób i wzruszyła ramionami.
Wieczorem irracjonalny przestrach wciąż krążył wokół pracownika FBI jak cień, jego nerwy były napięte jak postronki, a przyspieszony puls zdawał się sygnalizować, że zło się materializuje tuż obok. I wtedy zadzwonił telefon. Nim Booth odebrał i usłyszał dobrze znany głos już wiedział, że Bones na kłopoty. Krótka i rzeczowa rozmowa tylko upewniła mężczyznę, iż i tym razem jego szósty zmysł zadziałał. Jadąc do domu Brennan i podczas jazdy windą, agenta zastanowił jeden szczegół. Po co u licha Bones wzywała go po zachodzie słońca, wymagała od niego pośpiechu i kazała mu ze sobą przywieźć wizytowe buty? Istny korowód dziwności. Zezowaci bywają ekscentryczni i nieprzewidywalni, ale jego partnerka zawsze zachowywała zimną krew, nawet w sytuacjach zagrożenia życia. Zapukał do drzwi, ale kobieta nie otwierała. Zapukał zatem ponownie, a potem załomotał i zawołał ją. Temperance nie zareagowała. Dlaczego cały dzień bagatelizował zły omen? Powinien był już rankiem ostrzec Bones, a on tracił czas na zabawę bazami danych i teraz może już jest zbyt późno na ratunek! Położył swój bagaż pod drzwiami, wyciągnął broń i wyważył drzwi. Rozejrzał się nerwowo po mieszkaniu odbezpieczając pistolet. Nic nie wskazywało, iż kobiecie przytrafiła się krzywda. W salonie paliły się światła, w kuchni panował wzorowy porządek, nie widać było rozbitych sprzętów, innych śladów walki, ani dzięki Bogu krwi. Wtedy usłyszał hałas dobiegający z łazienki. Zakradł się więc do jej podwoi, otworzył je błyskawicznie i przygotował się do strzału. Jakież było jego zdumienie, gdy układająca, jakby nigdy nic, włosy i wyjątkowo fałszywie podśpiewująca coś pod nosem, niekompletnie ubrana właścicielka łazienki, krzyknęła przestraszona i spojrzała na niego z wyrzutem.
- Booth! Ale mnie przestraszyłeś! – Rzekła z przyganą, a mówiąc to zakładała na siebie nieporadnie czarny jedwabny szlafroczek.
- Nic ci nie jest? – Zapytał mężczyzna wciąż poszukując niewidzialnych napastników.
- Jasne, że nic mi nie jest. – Odparła gospodyni, a zaraz po tym doprecyzowała – Nic mi nie było dopóki nie włamałeś się do mojej łazienki z bronią w ręku. Czy ty nawet na chwilę nie potrafisz zapomnieć o pracy? Dobrze, że nie jesteś już żołnierzem, bo czołg lub armata zniszczyłyby mi cały salon... – Nagle przerwała swój wywód i bacznie mu się przyjrzała - Szybko przyjechałeś, a ja nie słyszałam pukania, bo suszyłam włosy. – W tym momencie Boothowi zrobiło się głupio, że uległ nieracjonalnej panice. Odłożył więc broń i unikając wzroku partnerki schował ręce do tylnych kieszeni dżinsów. Było jasne, że nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo, a przynajmniej nie w tej chwili. Zastanawiał się, jak jej powiedzieć o zniszczonych drzwiach wejściowych. Postanowił na początek zmienić temat.
- Prosiłaś mnie o przyjazd, mówiłaś, że to pilne... zatem spieszyłem się, bo myślałem, że coś ci grozi. Czekam na wyjaśnienia. – Brennan poprawiała włosy spoglądając w lustro i zdawała się zupełnie nie zwracać uwagi na jego obecność w łazience, a następnie zgrabnie go ominęła i weszła do sypialni zostawiając uchylone drzwi. Ubierała się, a mężczyzna przyjrzał się w tym czasie zepsutemu podczas wyłamywania drzwi zamkowi i zadzwonił dyskretnie do znajomego zaufanego ślusarza. W tym samym czasie doktor Brennan również zastanawiała się, jak przekazać partnerowi pewne wiadomości. – „Nie jest dobrze” – myślała. – „Nie spodziewałam się, że będzie taki... podenerwowany... no i zaskoczył mnie tym wtargnięciem. Cam miała rację, że nie będzie zachwycony”. – Myśląc gorączkowo, zakładała czarną sukienkę i długie wieczorowe kolczyki, a następnie wyjęła z garderoby niewielką kopertową torebkę oraz materiałowy pokrowiec. Niosąc je wróciła do salonu. Booth przemierzał nerwowo pomieszczenie i był odrobinę zmieszany, jakby miał coś na sumieniu. Zobaczywszy antropolożkę początkowo wyglądał na bardzo zdziwionego, czy nawet osłupiałego, jak wtedy w Vegas, gdy kazał jej założyć małą czarną, a jak ją założyła, przyglądał się jej jakby była posągiem Pigmaliona. Korzystając z efektu zaskoczenia Temperance podeszła wolno do milczącego gościa i podała mu pokrowiec. Idąc uśmiechała się lekko i spoglądała mu w oczy, a on stał jak zahipnotyzowany i spoglądał na nią dopóki nie wręczyła mu przyniesionego przedmiotu. Agent zamrugał nerwowo i wolno powrócił do rzeczywistości. Teraz jego złe przewidywania urzeczywistniły się. Przypomniał sobie pytanie Cam o plany na wieczór oraz prośbę Brennan, o zabranie ze sobą butów i zirytował się, bo oto padł ofiarą spisku, mającego na celu wbicie go w zawartość pokrowca i zaciągnięcie na nudne spotkanie towarzyskie. Pobieżnie przyjrzał się czarnemu smokingowi i białej wypracowanej koszuli.
- O nie Bones, nie ma mowy! – Uprzedził wszelkie wyjaśnienia niebieskookiego zjawiska.
- Daj spokój Booth, to tylko dwie, góra trzy godziny – argumentowała kobieta spokojnie. – Kupię ci za to poświęcenie karnet na jakieś tam mecze. Zgódź się proszę, to dla mnie bardzo ważne. – Widząc wyraz obrzydzenia na jego twarzy, gdy zobaczył muszkę, uznała, że przysłowie o piekielnej drodze wybrukowanej dobrymi zamiarami jest poniekąd prawdziwe.
- Nie Bones, mucha jest jak pętla szubieniczna, a do tego będę wyglądał w niej jak kelner. – Powiedział mężczyzna wymachując czarnym, pozornie niegroźnym, kawałkiem materiału. – Masz pewnie jeszcze sporo czasu, więc zdążysz znaleźć innego kandydata na wisielca.
- Nie chcę iść na spotkanie z wydawcami z żadnym senatorem, bo zawiodłam się na nich, jak potrzebowałam politycznego wsparcia dla odbudowy mostu...
- Pamiętam. – Uciął dalszy wywód śledczy. – Ale w D.C. mieszkają nie tylko kongresmani.
- Masz rację – przyznała – ale ostatnio „pożyczałam” od Ange Jacka, a on jeszcze bardziej niż ty nienawidzi przyjęć. Sweets by się zgodził, ale ja nie zniosę tej jego psychoanalizy i mojego nowego wydawcy w dużej dawce i w tym samym czasie. – Te argumenty nie przemawiały do mężczyzny, o czym świadczył goszczący na jego obliczu sceptycyzm. Trzeba było odwołać się do jego opiekuńczości, więc antropolożka dodała. - Ange zaś twierdzi, że skoro już muszę tam być, to nie powinnam być sama, bo na rynku wydawniczym jest dużo szumu i co krok to kanały.
- Chyba chodziło o szumowiny i kanalie Bones. – Poprawił ją mechanicznie agent i stał się nagle czujny. – O kim, dokładnie mówiła Angela?
- O moim nowym wydawcy, następcy Elen. – Zaczęła ostrożnie pisarka. - Jest najlepszy na rynku, ale podczas spotkań towarzyskich nawet nie próbuje ukryć, że nie jestem gościem zaproszonym na posiłek, tylko chętniej by mnie widział w roli swojego głównego dania. – Booth słuchał tej przemowy, a jego niechęć do muszki malała i nikła.
- Dobrze Bones, pójdę z tobą, ale następnym razem uprzedzaj mnie o swoich pomysłach, bym nie wydawał niepotrzebnie pieniędzy na ślusarzy. – Powiedział z rezygnacją w głosie agent i poszedł się przebrać do sypialni Brennan, podczas gdy ona kończyła robić makijaż i zastanawiała się, o jakich ślusarzach wspominał Booth. Zrezygnowany śledczy stwierdził, że smoking idealnie pasuje, co miało pewnie jakiś związek z ingerencją Cam. Skoro wyczerpał już cały zapas wymówek, uznał że warto przyjrzeć się temu wydawcy i wyperswadować mu jego preferencje, co do menu na najbliższe miesiące, a może i lata. Gdy wrócił do salonu, jego towarzyszka była w jowialnym nastroju, a do tego wyglądała jak idealny posiłek, tyle, że nie dla wydawcy, ma się rozumieć. Booth sam odczuwał pewien rodzaj głodu. Kobieta gasząc światła i zakładając gustowne bolerko uśmiechnęła się do zamyślonego przyjaciela i wychodząc z mieszkania szepnęła.
- Będzie, jak to mawia Ange, ubaw po pachy. – Booth przepuścił ją przodem i uparł się, że sam zamknie drzwi. Za jakiś kwadrans miał się tu pojawić zaufany rzemieślnik, który do powrotu Bones zmieni jej zepsuty zamek i w ten sposób zatuszuje ewidentny, choć przesadny, dowód troski Seeleya. Agent przymknął drzwi oraz poprawił uciskające jego szyję „narzędzie zbrodni” w postaci czarnej muchy. Odchodząc szepnął do siebie.
- Obym tego „ubawu” nie miał po dziurki w nosie, albo powyżej uszu.- Nie wiedział, że nie tylko on zdołał ukryć dowód troski o drugi komponent ich perfekcyjnego tandemu. Brennan zaaranżowała to wspólne wyjście by przedstawić Bootha jako doradcę i eksperta kryminalistycznego. Jej wydawca przysięgał, że wiedza i doświadczenie agenta mogą zyskać uznanie w branży sensacyjnej, co będzie miało przełożenie na gotówkę. Doktor Brennan postanowiła pomóc Boothowi zaistnieć i dać mu szansę na intratny kontrakt. On potrzebował sukcesu dla siebie, dla Parkera i po to by utrzeć nosa Jaredowi.
W drodze Bones była dość milcząca, ale gdy w końcu się odezwała pracownik FBI docenił wagę milczenia.
- Wiesz Booth – zaczęła niepewnie – muszę ci coś powiedzieć o mnie i o Jaredzie. – „Masz ci los. Też jej się zebrało na zwierzenia” – pomyślał śledczy i odchrząknął.
- Nie chcę cię denerwować... – „No a to ma mnie niby uspokoić” – myślał poirytowany.
- Spotkałam się z nim kolejny raz po przyjęciu dla pracowników Pentagonu i on... – Ale mężczyzna przerwał jej nerwowo.
- Nie chcę znać szczegółów, to wasza prywatna sprawa, a ja nie wtrącam się do twojej sypialni. – Powiedział zły, że dał się namówić na wspólne wyjście i wściekły na bezczelność Jareda. Pomyślał, że teraz nabrał pewności, że powinien przyłożyć temu wydawcy, nawet, jeśli ten drań będzie udawał, iż jest grzeczny.
- A jaki to ma związek z moją sypialnią Booth?!? Ja mu przyłożyłam w miejscu publicznym! – Wyjaśniła rzeczowo kobieta.
- Uderzyłaś go? – Zainteresował się nagle mężczyzna oderwany od rozważań o bolesnych sposobach uśmiercania lepkorękich wydawców.
- To właśnie próbuję ci powiedzieć. A ty myślałeś, że co...?
- Nic. Tak tylko... – dementował porywczy kierowca.
- Nie gniewasz się? – Spytała uspokojona pisarka. – Prawie go nie bolało. – Dodała pojednawczo. – „A szkoda” – pomyślał Booth, ale powiedział tylko.
- Nie. Na ciebie nigdy.
Czytałam już wcześniej Twoje opowiadania i nie mogłam wyjść z podziwu, a tą notką zgasiłaś mnie kompletnie. Wielki szacunek, naprawdę :]
Charlotte wpadam do Ciebie na "terapię" i cenię sobie Twoje zdanie:) Cieszę się, że do Nas dołączyłaś.
LG - ja, Gainka, jako wierna Twa czytaczka :p muszę przyznać, że talent to Ty masz ogromny :) Opowiadanko ( a może to tylko jego część?? ) jest super, jak się można było tego po Tobie spodziewać ... ;)
Wielki powrót w Wielkim stylu!
LG- no co ja mogę powiedzieć....Jak zwykle WONDERFUL....;)
Twoja wierna fanka- Marlen
"Pisząc tę scenkę chciałam się przekonać, czy potrafię się streszczać"
scenka przeurocza, "streszczenie" przekroczyło dopuszczalne normy ilości znaków lub ilości stron. ;D
Bogu dzięki, LG, że nie potrafisz się streszczać ;), za to cudnie snujesz swoje mistrzowskie opowieści!!!
nie byłabyś sobą, oczywiście, gdybyś nie zastosowała tego jakiegoś Pigmeja ;), poza tym: co to znaczy "jowialny"??? żeś się uparła na te archaidy! ;DDD
natomiast "szumy i kanały" BOSKIE! BO-SKIE!!! B O S K I E!!!
aha, no i pomysł z "wędką" dla Bootha - sprytny, mądry i absolutnie w stylu Brennan.
(teraz długo szukam jakiegoś adekwatnego wyrazu opisującego mój zachwyt...)
Ł A Ł ! ! !
:D
Do Piegżynatora.
Pamiętałaś o naszych dywagacjach na temat wędki:). Może kiedyś w przypływie humoru opiszę przyjęcie?
Streściłam się, jak potrafiłam (czyli średnio), bo nie miałam "garba" w postaci szkieletu w szafie, czy wodzie... Szkielet jak to szkielet chce być zidentyfikowany i pomszczony. To zaś trwa. A to, że stosuję język babciowy i prababciowy, zostało już dawno dowiedzione;)
A z zachwytem proszę nie przesadzać, obrazek nie był zbyt skomplikowany;D
Dzięki Ptaszyno
nie miałam odwagi dopytywać się o ciąg dalszy, tylko klęczałam z wyciągniętymi rączętami w stronę mojego monitorka LG z niemą modlitwą na ustach, cobyś wyraziła własnoustnie chęć/możliwość/zamiar napisania czegoś dalsiejszego! ;DDD
Alleluja!
nieskmplikowane obrazki najskomplikowaniej się redaguje, Kwiatuszku! ;D
Co do komplikacji nieskomplikowanego macie rację koleżanko, ale w prostej jednoczęściówce nie trzeba tworzyć potencjału zaciewiania następną częścią. To zmora wioczęściówek - tam trzeba walczyć z nudą śledztwa i przerwać w zaskakującej chwili jak Siekierezada;)
Kwestia przyjęcia jest otwarta. Kiedyś może wyskoczę z nim z tzw Nienacka (tam mieszkam;) i to może Was ucieszy, a na 100% zaskoczy i nie ma przymusu zewnętrznego oraz wewnętrznego w postaci rozgrzebanego śledztwa;)
Pozdrowionka
Droga LG xD
Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaka radość sprawia mi czytanie Twoich dzieł xD
Jesteś po prostu geniuszem !!
HeH...Nie ma to, jak zaufany ślusarz xD
Booth na pewno wyglądał seksownie w smokingu i w muszce xD
A teraz przedstawię zwiastun mojego kolejnego opowiadania, które pojawi się jak tylko skończy się ''Terapia'' i ''Przepraszam'' (taki tytuł ma FF w temacie - Moja radosna twórczość) :]
''BONES''
Pierwsze promienie słońca nieśmiało przedzierały się przez chmury. Po woli, do życia budziła się roślinność, która parę miesięcy wcześniej zapadła w zimowy sen. Chłodny wiatr delikatnie poruszał gałęziami, na których widoczne były pierwsze oznaki nadchodzącej wiosny. Wiosny, która miała przynieść tyle radości...
Temperance szła wolnym krokiem między ludźmi. Czarne płaszcze i palta tworzyły jedną, ciemną masę. Wszyscy zmierzali w jedno miejsce. Niedaleko na wzgórzu rozstawiony był biały parawan. Dla Bones, to było jak sen, jak marzenie senne z którego chciała się jak najszybciej obudzić. Znów życie boleśnie ją doświadczyło, a wszystko zaczynało się już dobrze układać.
Antropolog usiadła na jednym z rozstawionych krzeseł. Przed oczami miała tylko mahoniowe drewno. Nic więcej. W sercu pozostała pustka...
A teraz proszę o opinie...
Lg po prostu świetne ale czemu jednorazowe ;(?
Zwiastun super czekam na opowiadanko xD
haha, kto by pomyślał, że Bones jest taka pomysłowa:) LG, super:)
Beatko, ale ty to potrafisz zaskoczyć!!! Nie mogę się doczekać więcej! Dzięki za dedykację:* Jak ja lubię tajemnice:)
mahoniowe drewno i pustka??? oj... pogrzebowy nastrój! oby to tylko nie był Booth! a kiedy premiera?:)
LG - kiciu, twoje opowiadanko jest... ciekawe. I całkiem, jak to okreslić, prawdopodobne. Jak zawsze jesteś na pierwszym miejscu na liście najlepszych pisarek na zakończeniu. Kiedyś tam była Piegza, ale się zaniedbała. Pisz dalej!!!
Charlotte - bardzo ciekawy wstęp. Tylko ja mam braki w czymś tam i nie mam pojęcia o co moze chodzić. Czekam co będzie dalej. A terapi i przepraszam nie czytam (kiedyś czytałam) bo.. ehe... nie lubie za dużo czytać?? Ale przeczytam....
Dziewczyny - pisać!
Mam już pomysł na cedek ostatniego opowiadania. I poprzedniego także. Tylko że to drugie (wym. wyżej) będzie skupione na A&H&S(h).
Pozdrawiam
Beat(k)a z szarej, podtoruńskiej wsi...
Też czekam na występ Piegży, ale się wymiguje. Za to pożyczyła mi raz swojego bliźniaka bym go skopiowała... stare dzieje.
Piegżo odniedbaj się. Prosiemy;)
A oto pierwsza część opowiadania, którego zwiastun mogliście już przeczytać. Zamieszczam je wcześniej niż zamierzałam to zrobić, ale mam nadzieję że się spodoba...
''BONES''
Pierwsze promienie słońca nieśmiało przedzierały się przez chmury. Po woli, do życia budziła się roślinność, która parę miesięcy wcześniej zapadła w zimowy sen. Chłodny wiatr delikatnie poruszał gałęziami, na których widoczne były pierwsze oznaki nadchodzącej wiosny. Wiosny, która miała przynieść tyle radości...
Temperance szła wolnym krokiem między ludźmi. Czarne płaszcze i palta tworzyły jedną, ciemną masę. Wszyscy zmierzali w jedno miejsce. Niedaleko na wzgórzu rozstawiony był biały parawan. Dla Bones, to było jak sen, jak marzenie senne z którego chciała się jak najszybciej obudzić. Znów życie boleśnie ją doświadczyło, a wszystko zaczynało się już dobrze układać.
Antropolog usiadła na jednym z rozstawionych krzeseł. Przed oczami miała tylko mahoniowe drewno. Nic więcej. W sercu pozostała pustka...
---------------------- B&B--------------------
PARĘ DNI WCZEŚNIEJ.....
- Hej Bones! - Booth pewnym krokiem podszedł do platformy, na której pracowała Tempe. Przeciągnął identyfikator przez czytnik i chwilę później stał już obok swojej partnerki. Antropolog była zajęta badaniem jakiś szczątek. Agent spojrzał na szkielet – Nieźle się trzyma jak na swój wiek. Co to za faraon?
Brennan spojrzała na Seeley'a pobłażliwie. Jak zwykle jego podejście do kości było nadmiernie żartobliwe.
- Witaj Booth. Co Cię sprowadza, bo chyba nie przyszedłeś tu tylko po to, by powiedzieć mi, że John Darford dobrze się ''trzyma''.
- A kto to jest John Darford? - zapytał, choć Tempe dobrze wiedziała że sobie żartuje. Mimo to, skinieniem głowy wskazała szczątki leżące na stole – Aaa... No to ja jednak nie w tej sprawie.
- Słucham – Bones zdjęła lateksowe rękawiczki i wrzuciła je do kosza na odpady biologiczne. Zeszła z platformy i ruszyła do swojego gabinetu, po drodze zdejmując jeszcze laboratoryjny fartuch. Booth podążał za nią.
- No więc – zaczął kiedy znaleźli się już w pomieszczeniu – Wczoraj wieczorem... - powiesił fartuch Brennan, który podała mu antropolog - ...zamknąłem tego dealera. Wiesz, tego narkotykowego bosa.
- Moralesa.
- Tak.
Temperance przytknęła z uznaniem. Dobrze znała całą sprawę, w końcu pracowała nad nią z Seeley'em od miesiąca. Morales był członkiem narkotykowego podziemia. Pełnił tam rolę swego rodzaju wodza. Jego działalność swym zasięgiem ogarniała całe Stany Zjednoczone, a także Kanadę. Dlatego nikogo już nie dziwiły listy gończe rozsyłane za nim. Morales jako bos dorobił się olbrzymiej fortuny na przemycie, a dodatkowo miał na swoim koncie także parę morderstw znanych osób i to właśnie te zbrodnie go zgubiły.
- Jednego degenerata mniej – powiedziała Brennan i usiadła za biurkiem – A co z resztą? Gdzie jego ludzie?
- Nasz oddział rozbił kwaterę główną. Część osób już siedzi, a co do pozostałych to trwają poszukiwania. Ale nie sądzę, by odważyli się wywołać jakieś zamieszki, oni nie należą do żadnego gangu motocyklowego, które słyną z takich rzeczy. Mimo wszystko patrole policji zostały podwojone – odparł agent.
- Nie przeszkadzam? - do gabinetu weszła Angela.
- Skądże – uśmiechnęła się Tempe.
- Jak się mają moi siostrzeńcy? - Booth pomógł artystce usiąść na kanapie.
- Dzięki Seeley – powiedziała Angela i położyła dłoń na sporych rozmiarów brzuchu – Mniemam iż chłopcy mają się bardzo dobrze biorąc pod uwagę ich dzisiejszą ruchliwość. Chłopcy, powiedzcie wujkowi Booth'owi że nigdy nie było z wami lepiej.
Seeley i Temperance uśmiechnęli się. Angela wyglądała kwitnąco, a Hodgins emanował szczęściem. W końcu ziściło się ich marzenie – byli razem, a teraz oczekiwali przyjścia na świat swoich bliźniąt.
- Kiedy szczęśliwe rozwiązanie? - zapytał Booth i usiadł obok artystki.
- Za miesiąc, ale to oczywiście czysta teoria. Nigdy nie wiadomo kiedy dzieci poczują zew natury – zaśmiała się Angela – Ale ja tu nie przyszłam opowiadać o mojej ciąży. Słyszałam, że zakończyliście sprawę...
- To w głównej mierze Twoja zasługa, gdyby nie rekonstrukcje twarzy ofiar, nie poszłoby to tak sprawnie – przerwała jej Bones.
- Sweety, co ty mówisz. Poradzilibyście sobie beze mnie.
- Nie Ange, Ty jesteś niezastąpiona – dodał Booth w między czasie wyjmując z marynarki telefon.
- Booth, Ty mnie nie komplementuj bo Bren będzie zazdrosna – błysk w oku artystki.
- Ja? A niby z jakiego powodu? - zapytała Bones.
- Już Ty dobrze wiesz z jakiego – Angela posłała przyjaciółce znaczące spojrzenie – No, ale wracając do celu mojej wizyty. Chciałam was na dziś wieczór zaprosić do tej nowej knajpki. ''D.C.Club''. Trochę się rozerwiemy po tym męczącym miesiącu.
- Miałam zamiar...
- Bones, tylko mi nie mów, że masz zamiar pracować. Chyba najwyższy czas odpocząć. Pracowałaś cały miesiąc. Wrzuć na luz – przerwał jej Seeley.
- A widzisz gdzieś tu skrzynię biegów? - zapytała Brennan.
- Co? Jaka skrzynia biegów? Bones jesteśmy u Ciebie w gabinecie, nie u mnie w samochodzie.
- No właśnie. A kazałeś mi wrzucić na luz....
Booth przewrócił oczami i pokiwał głową z niedowierzaniem. Bones chyba nigdy się nie zmieni. Angela tylko się uśmiechnęła. Już tyle razy była świadkiem ich małych utarczek, że kolejna z cyklu ''Nie wiem co to znaczy'' wywołała u niej uśmiech.
- Kochani, umówmy się na dwudziestą, dobrze? I Złociutka – artystka spojrzała na Tempe – masz tam być kiedy przyjdę. A jeżeli nie, to Booth ma tam Cię zaciągnąć choćby siłą.
- Angela, wierz mi że to zrobię – odparł agent i skierował swój wzrok na Bones, która popatrzyła na niego spod zmrużonych powiek.
- Mam nadzieję, a teraz wybaczcie ale czas na mnie. Zostawiam was i wracam do swoich zajęć – artystka wstała z kanapy i skierowała się w stronę drzwi. W progu odwróciła się jeszcze i przypomniała – Dziś, dwudziesta, ''D.C.Club''. Pamiętajcie!
- Będziemy – odparł Seeley, a Angela wyszła pozostawiając partnerów samych – No to co Bones, idziemy się dziś zabawić.
- Tak, tak...
- Tylko się nie wykręcaj.
- Nie zamierzam.
- Przyjechać po Ciebie dziś wieczorem? - zapytał Booth.
- Nie musisz. Tak się składa, że lokal o którym mówiła Angela jest niedaleko mojego mieszkania. Ale dziękuję, że zapytałeś – odparła Tempe.
- To w takim razie spotkamy się na miejscu – Seeley wstał z kanapy – Tylko nie zapomnij.
- Pamięć mam jeszcze dobrą – odparła Bones i uśmiechnęła się. Agent też się uśmiechnął.
- W takim razie do zobaczenia wieczorem – Booth wyszedł z gabinetu Brennan pozostawiając ją samą.
Temperance włączyła komputer. Zamierzała dokończyć kolejny rozdział swojej książki. Otworzyła folder. Już od dawna po jej głowie chodził pewien pomysł, dotyczył on głównej bohaterki i miał się opierać na połączeniu Kathy z przystojnym agentem, który jej pomagał. Zaczęła pisać. Słowa same przychodziły, a palce jak w transie wystukiwały kolejne zdania na klawiaturze.
- ...''pocałowała go.'' Koniec rozdziału – powiedziała sama do siebie. Przeczytała jeszcze raz to co napisała i oniemiała – Booth? Skąd on się tu wziął? - zadała sobie to pytanie kiedy zauważyła, że zamiast imienia fikcyjnego agenta wpisała nazwisko swojego partnera. ''To pewnie przez roztargnienie'' pomyślała i wybrała funkcję zastąpienia wyrazów.
- Booth – Andrew – Zmień – zaakceptowała polecenie klikając ENTER. Po chwili na ekranie pojawił się wynik operacji: zastąpiono 57 razy. Tempe spojrzała jeszcze raz. ''To niemożliwe''. Myślała o Booth'ie, ale czyżby aż tak zawładnął on jej wyobraźnią? Spojrzała jeszcze raz. 57 razy. Nie mogło być mowy o pomyłce. ''Brennan weź się za siebie'' pomyślała i zamknęła plik.
Jakieś pół godziny później Temperance była w drodze powrotnej do swojego mieszkania. Miała dużo czasu, by się przygotować na wieczorne wyjście. Przekręciła klucz w zamku i otworzyła drzwi. Swoje pierwsze kroki skierował do łazienki. Gorąca kąpiel była tym, o czym w tej chwili marzyła.
W tym samym czasie Booth wesoło podgwizdywał pod nosem mógł być z siebie dumny, z siebie jaki i całego zespołu zezulców. Doprowadzili sprawę do końca. Przyskrzynili Moralesa. To był wystarczający powód do świętowania. Wszedł do swojego mieszkania, przywitał go zimny podmuch. ''Cholera, znowu zapomniałem'' skrzywił się lekko i podszedł do kaloryfera, by włączyć ogrzewanie. Mimo końca zimy, pogoda wcale się nie polepszała. Spojrzał na zegarek: osiemnasta. Do spotkania pozostały jeszcze dwie godziny, wystarczająco dużo czasu na prysznic i wybór stroju. Jak pomyślał tak też zrobił.
Stojąc pod prysznicem myślał o dobrze znanej mu osobie. Gorące krople odbijały się od jego umięśnionego ciała. Wraz ze spływającymi strużkami wody, z Booth'a spływało całe napięcie i stres nagromadzony w ciągu ostatnich tygodni. Sprawa Moralesa, była jedną z trudniejszych, nad jaką przyszło mu ostatnio pracować. Dodatkowo cały czas obawiał się o Temperance, gdyż ludzie powiązani z narkotykowym podziemiem byli zdolni do wszystkiego. Na szczęście, ten zwyrodnialec był już w pudle, co prawda pozostali jeszcze jego poplecznicy, ale oni byli tylko pionkami... Czymże są bez dowódcy.
Booth zakręcił kurek i owinął ręcznik wokół bioder. Szybkim krokiem poszedł do sypialni i wybrał odpowiednią garderobę. Nic zobowiązującego. To miało być spotkanie w grupie przyjaciół. Przyjaciół – uśmiechnął się na tę myśl. Czy kiedyś nazwałby zezulców swoimi przyjaciółmi?
O 19:15 był już gotowy do wyjścia. Przeszukał kieszenie ciemnozielonej, wojskowej kurtki sprawdzając czy ma wszystkie potrzebne rzeczy.
''Kluczyki, dokumenty, tele...Cholera!'' nie było Motorolii. Poszedł do łazienki sprawdzić, czy przypadkiem nie zostawił jej w marynarce. Niestety, tam też jej nie było.
- No to pięknie, po prostu cudownie – powiedział sam do siebie. Zastanawiał się gdzie mógł zostawić swoją komórkę, krążąc po przedpokoju jego wzrok padł na książkę, która była zadedykowana dla niego. Uśmiech zagościł na twarzy agenta,
- Wiem, gdzie jesteś – powiedział i spojrzał na zegarek. Wskazówki pokazały 19:30.
''Zdążę'' pomyślał i wyszedł z mieszkania.
C.D.N.
jestem pierwsza ale nie ostatnia ktora komentuje twoje kolejne genialne dzielo. jak zobaczylam twoje opowiadanie to sie przestraszylam ze to koniec terapii i tego drugiego opowiadania bo sama napisalas ze jak skaczysz pisac to zaczniesz cos innego ale przeczytalam poczatek i ulga. czekam na kolejna czesc!