PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=233995}

Kości

Bones
2005 - 2017
7,6 78 tys. ocen
7,6 10 1 78083
7,2 4 krytyków
Kości
powrót do forum serialu Kości

Treść? Przecież wszytsko jasne...;)...................................................

ocenił(a) serial na 8
_Lena_

bardzo mi się spodobał, ale też mnie zaintrygowało to kogo ty uśmiercisz ;D?

Mino

I przyszła pora na drugą część, która jest jednocześnie ostatnia. Mam nadzieję, że nie zawiodłam was tą częścią...

O 19:30 Temperance była gotowa. Granat satynowej tuniki doskonale komponował się z czarnymi spodniami. Bones przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze, była całkiem zadowolona z efektu. Jednak Angela miała rację mówiąc, że czasem trzeba zrobić się na bóstwo. Tempe wzięła płaszcz i wyszła z mieszkania. Postanowiła, że pokona odcinek, jaki dzielił jej miejsce zamieszkania od lokalu, pieszo. Wieczór nie był mroźny, a orzeźwiające powietrze zawsze pozwalało jej oczyścić umysł z różnych myśli. A ostatnio było ich coraz więcej i co dziwne, krążyły wokół jednej osoby.
Ciszę dookoła Bones mącił tylko głuchy odgłos jej obcasów uderzających przy każdym kroku o kamienne płytki. Była już prawie na miejscu, kiedy coś usłyszała. Silnik samochodu. Nie odwróciła się, szła dalej. Wyczuła jednak, że pojazd zwalnia. Ale po co? Na prostej drodze? Przyspieszyła kroku, w myślach już układała sobie przemowę jaką wygłosi Booth'owi. Tyle jej naopowiadał o czyhających zagrożeniach. Czyżby popadała w paranoję?
- Doktor Brennan!
Aż podskoczyła na dźwięk swojego nazwiska.
- Hodgins? Czy chcesz, abym dostała zawału? Czemu się skradasz? - Bones zatrzymała się i spojrzała na Jack'a, który uśmiechał się do niej przez otwarte okno swojego samochodu.
- Przepraszam...Od kiedy to warkot silnika wywołuje aż takie przerażenie – odparł naukowiec.
- Od kiedy Booth cały czas przypomina o grożącym niebezpieczeństwie – odpowiedziała Tempe, ale po chwili na jej twarzy zagościł uśmiech.
- Może podwieźć?
- Przecież jesteśmy prawie na miejscu. Zaparkuj, a ja w tym czasie spokojnie dotrę do celu. Spotkamy się przed wejściem.
- OK. W takim razie do zobaczenia za 5 minut – odparł Jack i odjechał pozostawiając antropolog samą.

Hodgins miał rację, jakieś pięć minut później spotkali się przed wejściem.
- Byłeś już tutaj? - zapytała Bones i wskazała podbródkiem na lokal.
- Nie. Jeszcze nie miałem okazji, ale Angela mówiła że jest ''przytulny'' - odpowiedział naukowiec i uśmiechnął się.
- A właśnie, gdzie jest Angela? Myślałam, że przyjedziecie razem.
- Pracowaliśmy razem, ale musiała wyjść wcześniej bo miała umówioną wizytę u lekarza. Mówiłem, że ją podwiozę ale ona nie chciała bym znów urywał się z pracy. Wiesz jaka ona jest...
Brennan doskonale wiedziała. Dobro innych ponad wszystko.
- Dzwoniłem do niej niedawno. Powiedziała, że jest już w drodze i żebym się nie martwił – dokończył Hodgins – A może wejdziemy do środka, co? Zajmiemy stolik i tam poczekamy na pozostałych?
- Dobrze – odparła Tempe i oboje przekroczyli próg lokalu.
Piętnaście minut później siedzieli nadal sami przy czteroosobowym stoliku.
- Dziwne, jeszcze ich nie ma. Booth nigdy się nie spóźnia – powiedziała Bones – Dzwoniłam do niego, ale nie odbiera.
- Może teraz ja zadzwonię do Angeli – Hodgins wykręcił numer ukochanej. Nikt nie odbierał, po kilkunastu sygnałach przerwał połączenie. Zaczynał się denerwować – Przecież powinna odebrać..
- Może rozładowała jej się komórka – próbowała jakoś załagodzić sytuację Brennan, lecz sama nie miała najlepszych przeczuć. Gdyby tu był Seeley na pewno wiedziałby co robić, ale jego też tu nie było. A jeżeli coś się stało? - Poczekaj Jack, spróbuję jeszcze raz zadzwonić do Booth'a, może tym razem odbierze...
Temperance wyciągnęła telefon z torebki, kiedy ten nagle zaczął dzwonić.
- To Booth – powiedziała do Hodginsa i odebrała – Brennan.
To co usłyszała zmieniło wszystko.

--

Gorąca łza spłynęła po policzku Tempernce i zniknęła w kurtce jej partnera. Wtulona w Booth'a chciała by czas się zatrzymał, cofnął. Nie chciała tak cierpieć, nie chciała znów przeżywać utraty bliskiej osoby.
Seeley pogładził swoją partnerkę po włosach. Czuł, że cała drży. Jemu też było ciężko, jednak nie mógł pozwolić sobie na okazanie słabości. Nie teraz, nie w tej chwili.
Byli w szpitalu. Niedaleko nich, na jednym z krzeseł siedział Hodgins, twarz miał ukrytą w dłoniach. Tylko lekki ruch ciała zdradzał, że płacze. Tempe spojrzała na niego i poczuła bolesne ukłucie w sercu. Koszmar trwał...
Gdy Bones odebrała telefon od Seeley'a myślała, że jej partner po prostu powie, że się spóźni, że utknął w jakimś korku. Nie była przygotowana na wiadomość, którą jej przekazał.
Już będąc w szpitalu Booth streścił całe zajście Brennan. Opowiedział jej o zagubionym telefonie, o tym jak pojechał do Instytutu Jeffersona w jego poszukiwaniu oraz o tym, że spotkał Angelę przed wejściem do budynku. (retrospekcja)/
- Angela, co Ty tu robisz?
- Równie dobrze mogę zadać takie samo pytanie Tobie – odparła artystka.
- Zgubiłem telefon, ale podejrzewam że po prostu zostawiłem go w gabinecie Bones – powiedział Seeley.
- A ja zostawiłam apaszkę. Ale już ją mam – pomachała mu przed nosem barwnym szalem.
- Skoro już na siebie wpadliśmy to może razem pojedziemy do tego lokalu, co? - uśmiech zagościł na twarzy agenta – Musiałabyś tylko chwilkę poczekać, aż sprawdzę czy moja Motorola jest w biurze.
- Nie ma sprawy. Poczekam przy samochodzie – odparła i ruszyła w stronę parkingu a Booth szybkim krokiem udał się do gabinetu Bones. Jego przeczucie go nie zawiodło. Czarna Motorola leżała na kanapie. Wracając już przez szklane drzwi wejściowe widział Angelę stojącą obok SUVa. Uśmiechnięty wyszedł z Instytutu. Nagle nie wiadomo skąd padł strzał. Pojawili sie jacyś ludzie. Seeley instynktownie wyjął broń i również oddał strzał. Trafił jednego z napastników. Po chwili wszystko ucichło tak szybko jak się zaczęło. Booth spostrzegł Angelę osuwającą się po masce auta.
- Nie...
Agent szybko podbiegło do kobiety, dookoła była krew. Z instytutu wyszli ochroniarze,
- Zadzwońcie po karetkę! Już! - krzyknął – Boże, Angela....
Starał sie zatamować krwawienie. Bezskutecznie. Krwi było coraz więcej. Robił co mógł aż do przyjazdu ambulansu/
A teraz parę godzin po tragicznych wydarzeniach byli w szpitalu. Było już po wszystkim. Angeli już nie było...

--------------------- B&B---------------------

Temperance poczuła chłodny powiew wiatru na swojej twarzy i dotyk ciepłej dłoni na swojej. Tak jak kiedyś zrobiła ona, tak teraz Booth dawał jej do zrozumienia, że jest przy niej. On sam, też nie wyglądał najlepiej. Od tamtego wieczoru minęły prawie dwa tygodnie. Dwa tygodnie, które Seeley poświęcił na złapanie morderców Angeli. Wszystkie ślady prowadziły do Moralesa, do jego popleczników. Agent był pewny, że stoją za tym narkotykowi bossi. Nie mylił się, znów jego przypuszczenia okazały się słuszne. To miała być zemsta. Potwierdził to człowiek, którego postrzelił Booth.
Bones spojrzała na swojego partnera. Dostrzegła w jego ciepłych, czekoladowych oczach smutek. Ten sam smutek przepełniał także ją. Spojrzała za siebie i zobaczyła Zack'a. Stał w otoczeniu dwóch funkcjonariuszy. Jej były asystent płakał. Tempe spuściła wzrok.
Obok niej siedział Hodgins, na rękach trzymał małą istotkę, która spokojnie spała nieświadoma tego co się dzieje, że właśnie uczestniczy w pożegnaniu swojej mamy i brata.
Rana postrzałowa okazała się dla Angeli śmiertelna, podobnie jak dla jednego z dzieci. Szczęściem w nieszczęściu było to, że lekarzom udało się uratować drugie z bliźniąt. Płód był już w pełni rozwinięty, więc nie było przeszkód. Uratowali jedyną cząstkę Angeli jaką po sobie zostawiła...
Temperance popatrzyła na Jack'a. Chciała coś powiedzieć, lecz nie wiedziała co. Dobrze wiedziała, że słowa wcale nie przyniosą ulgi.
Wzrok Hodginsa był pusty, beznamiętnie wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. Brennan domyślała się co przeżywa jej przyjaciel. Sama już raz przez to przeszła, tyle że osoba którą opłakiwała była teraz przy niej. Dla Angeli nie było już powrotu...
Uroczystość żałobna się rozpoczęła i wszyscy wstali ze swoich miejsc. Do głosu doszedł Hodgins:
- Angela była...jest osobą...

5 LAT PÓŹNIEJ...

Promienie Słońca oświetlały trawiaste zbocze, które przemierzała Bones. Ciepły wiatr rozwiewał jej kasztanowe włosy. Zmierzała w dobrze znanym jej kierunku, znała tę drogę na pamięć. Nie było tygodnia, by tu nie przyszła.
- Witaj Ange – zatrzymała się nad granitowym nagrobkiem – Przyniosłam kwiaty – położyła bukiet obok pomnika. Jeszcze parę lat temu nie przyszłaby z własnej woli na cmentarz i nie przemawiała do kamiennej płyty. No bo po co? Co to da? Booth przekonał ją jednak, że takie rozmowy działają jak katharsis. Miał rację. Każda rozmowa, a raczej monolog był swego rodzaju oczyszczeniem. Najpierw Tempe przekonała się o tym odwiedzając grób swojej matki, a potem swojej najlepszej przyjaciółki. Podczas tych wizyt, Brennan opowiadała o wszystkim. O tym co się działo w Instytucie, jakie prowadziła śledztwo z Booth'em oraz o tym co czuła. Dziś było tak samo.
- Brakuje mi Ciebie, bardzo. Teraz już jest lepiej, ale na początku nie mogłam przyzwyczaić się do ciszy. Cisza jaka zapanowała w moim gabinecie była nieznośna. Nie było rozmów, nie prowadziłaś swoich dysput o mnie i Seeley'u...Ale teraz myślę, że byłabyś ze mnie dumna...
- Mamoooo! - mała dziewczynka o kasztanowych włosach biegła w stronę Temperance, zaraz za nią szedł jak zwykle nienagannie ubrany agent specjalny Seeley Booth.
- Angela uważaj – powiedział – Mówiłem byś nie biegła.
Dziewczynka była już jednak na rękach u Brennan.
- Co się stało? - zapytała antropolog i pogłaskała małą po głowie – Mówiłam, żebyś poczekała z tatą w samochodzie.
- Tatuś pozwolił mi przyjść – odparła Angela, aTempe spojrzała na Booth'a.
- Nie patrz tak na mnie. Nie wiem po kim odziedziczyła dar przekonywania – Seeley rozłożył ręce w geście wyrażającym bezradność i posłał Bones czarujący uśmiech – Urok osobisty owszem, ale...
- Co to jest urok osobisty, mamusiu? - przerwała mu dziewczynka, a jej oczy zabłyszczały. Były dokładnie takie same jak Seeley'a. Czekoladowe, pełne ciepła. Uśmiech także odziedziczyła po swoim ojcu, rysy twarzy przypominały już jednak Brennan.
- To czar jaki roztacza osoba – wytłumaczyła swojej córce Bones. Po prawie dziesięcioletniej znajomości z Booth'em i jego trwałej działalności mającej na celu zrobienie z niej ludzką osobę, wreszcie zaczęła pojmować takie rzeczy. Seeley uśmiechnął się. Uwielbiał patrzeć na kobiety swojego życia. Czuł wtedy w sercu niezmierzoną miłość i szczęście.
- Wracamy? - agent wziął od Tempe dziewczynkę, która otoczyła swoimi rączkami jego szyję.
- Wracamy – odparła Bones. Booth odwrócił się wraz z Angelą na rękach i zaczął podążać w kierunku wyjścia. Bones przystanęła jeszcze na chwilę – Do zobaczenia – szepnęła do kamiennego nagrobka. Seeley zatrzymał się.
- Temperance Brennan Booth, idziesz?
- Idę – Tempe podbiegła do agenta i córki. Booth otoczył ją ramieniem i wolnym krokiem ruszyli przed siebie.

KONIEC

charlotte_12

WOW!!! Wywołałaś u mnie łzy (wzruszenia oczywiście) a wiedz że to nie byle co, bo ja rzadko płacze. Szkoda, że Angela umarła, ale dobrze, że jej cząstka została. Brennan i Booth razem i tak ma być!

ocenił(a) serial na 10
kinia1406

nie wiem czy dobrze skumalam ale corka B&B to nie jest corka angeli i hodginsa? bo ja juz sama nie wiem juz chyba mi sie wszystko myli i wszystko mieszam!ale ok. kolejne opowiadanie genialne! czekam na C.D. pozdro!

Nionia

ja to inaczej zrozumialam mianowicie, iż jedno z bliźniąt przeżyło z tekstu nie wynika czy chłopczyk czy dziewczynka. B&B się pobrali i mają córeczkę, którą nazwali Angela na cześć tej, ktora zginęła.

Nionia

Charlotte - Jaki rodzaj śmierci wybierasz?
a) kule agentów FBI
b) pożarcie przez Jabbę
c) łódzkie pogotowie
A przy okazji, gdybym Cię kopnęła to byś leciała i leciała....

Nionia5 - jak to się pogubiłaś? To awykonalne.

Bea_przerwa_Alex

o chryste, nie wierzę! Zabiłaś Angelę! Zabiłaś Angelę! Naprawdę wszystkiego się spodziewałam, ale nie tego, a to oznacza, że opisałaś to naprawdę doskonale!

ocenił(a) serial na 8
kgadzinka

zgadzam się z wypowiedzią kqadzinki. ;() /

ocenił(a) serial na 10
umc__

Rozdział 7
Roztrzęsiony Booth wszedł do pokoju swej ukochanej. Na jej widok agentowi zrobiło się aż słabo. Była blada, bez życia, była tu, a mimo wszystko nie mógł jej mieć. Podszedł do łóżka, na którym leżała i objął jej rękę. Była chłodna. Objął ją i szeptał do ucha, jak wiele dla niego znaczy, aby go nie opuszczała nie teraz, kiedy są szczęśliwi. Mimowolnie spadła mu łza na jej policzek. Tempe otworzyła oczy, nie wiedziała, co się dzieje ani gdzie jest. Czuła się bezpiecznie, czując silne ręce swego partnera. Czując, że agent zaraz łamie ją na pół, postanowiła zareagować.
-Booth chcesz mnie udusić.
- O Boże, Tempie! Nic ci nie jest? Dobrze się czujesz? Poczekaj, zawołam lekarza!.
Nim Brennan zdążyła zareagować, Booth wyszedł już z sali. Lekarz poszedł natychmiast do pacjentki, Bootha zostawił w gabinecie, bo ten stwierdził, że będzie mu tylko przeszkadzać. Lekarz dokładnie zbadał pacjentkę, doszedł do wniosku, że nie ma sensu zatrzymywać jej na święta. Szpitale nie są najmilszymi miejscami do spędzania tego cudownego czasu.
-Witam panią, ale pani narobiła strachu narzeczonemu i to przed świętami.
- A czy mogę wrócić do domu na święta?
-Pod warunkiem, że będzie pani odpoczywać. Jeżeli tak, będzie mogę pani
wypisać
- Oczywiście. Nie chcę tu zostać.
Doktor poszedł poinformować Seeleya o stanie zdrowia Temperance.
- Czyli może opuścić szpital, i wrócić do domu na święta.
-Tak, tylko proszę pilnować, żeby się nie przemęczała, co prawda dobrze się czuje, ale powinna odpocząć. Ale to naprawdę cud, że tak szybko wróciła do siebie po takim wypadku. Lekarz wypisał zwolnienie pacjentki, a agent poszedł do ukochanej, aby zabrać ją do domu.
W czasie jazdy do domu milczeli. W końcu ciszę postanowił przerwać Booth.
- Wiesz jak się o ciebie bałem! Mało, co sam nie miałbym wypadku, gdy jechałem do tego szpitala.
- Ale nic mi nie jest to. To tylko był mały wypadek.- Brennan nagle nie wytrzymała i zaczęła się śmiać, agent spojrzał na nią gniewnym wzrokiem.
- Przepraszam, ale jak sobie przypomnę twoją reakcje, gdy się obudziłam.... To po prostu było śmieszne.
Booth odstawił partnerkę do domu zrobił jej ciepła herbatę, przygotował łóżko, aby wypoczęła przed jutrzejszym dniem. Pożegnali się, Booth nie chciał siedzieć jej na głowie, wolał, aby wypoczęła w spokoju. Seeley postanowił pojechać do instytutu poinformować o stanie zdrowia Tempie. Miał zadzwonić wcześniej, lecz tak się cieszył, że Bones nic nie jest, iż zapomniał. Wszystkim w instytucie spadł kamień z serca na wieść o Brennan. Cieszyli się, że jej stan zdrowia się tak szybko poprawił i to na, tyle, że wyszła do domu. Następnego ranka agent pognał do ukochanej, aby dowiedzieć się, jak spędziła noc i czy dobrze się czuje. Dzwonił do drzwi przez krótką chwilę. Nie chciał obudzić Bones, więc otworzył drzwi kluczem, który nadal posiadał. Nie mylił się - Brennan jeszcze spała. Podszedł do niej i złożył jej pocałunek na ustach. Bones się obudziła i obdarowała partnera uśmiechem.
- Co za powitanie, a czy nie sądzisz, że nadużywasz już mego klucza? Agent tylko się uśmiechnął i poszedł w stronę kuchni, by przygotować śniadanie.
Tempie poszła do łazienki. Siedziała tam dość długo i Booth zaczął już się martwić o nią i postanowił pójść zapytać, czy wszystko w porządku. W tym samym momencie wyszła z łazienki Brennan uśmiechnięta od ucha do ucha. Zjedli śniadanie i postanowili podzielić się obowiązkami. Booth postanowił pojechać po choinkę i wskoczyć po Parkera. A Brennan miała przygotować coś do zjedzenia.
- Tylko proszę cię, Bones. Nie przemęczaj się. Możemy zjeść choćby kanapki. Odpocznij, miałaś wypadek. Brennan przygotowała już potrawy na wigilijny stół i kończyła robić ciasto, gdy do domu wbiegł uradowany chłopczyk, rzucając się jej na szyję.
-Hejjjj Bones
- Cześć Parker, a gdzie twój tata ?
-Idzie z choinką zaraz będzie.- W tym momencie do pomieszczenia wszedł Booth z ogromną choinką, która wniosła do domu przyjemny zapach.
-No, więc zabieramy się za ubieranie choinki, Bones pomożesz?
-Muszę przypilnować ciasto, aby się nie spaliło.
-Dobra, ale ty zakładasz gwiazdę na czubku choinki.
Booth z synem kończyli ubierać choinkę, gdy do pokoju weszła uśmiechnięta Brennan.
-Booth, chyba spaliłam trochę ciasto.
Obydwaj spojrzeli na nią śmiesznym wzrokiem i zaczęli się śmiać.
-Widzisz, czyli i tak mogłaś ubierać choinkę.
-Booth, to nie jest śmieszne.
-Nie jest? To, czemu się śmiejesz?
Tempie nie odpowiedziała tylko podeszła do Bootha i ściągnęła mu nalepkę, która przyczepił mu Parker w czasie ubierania drzewka.
- Chodź tu mały.
Booth zaczął ganiać Parkera wokół stołu, wszyscy się śmieli w niebogłosy.
W końcu Tempie założyła gwiazdę na czubku choinki, i zobaczywszy pierwszą gwiazdę zasiedli do wigilijnego stołu. Dla Brennan było to nowe doświadczenie. Nigdy nie obchodziła świąt. W tym roku zgodziła się ze względu na Bootha i Parkera, jednak i jej udzieliła się magia świąt.
Nadszedł czas na rozpakowanie prezentów. Parker rzucił się jako pierwszy i rozdał wszystkim prezenty. Brennan podarowała chłopcu samolot, a Booth dał mu ogromny samochód. Temperance dostała od Seeleya piękny naszyjnik, a ona podarowała mu coś, o czym od dawna marzył. Nawet Parker podarował Bones własnoręcznie zrobiony prezent – był to drewniany model statku.
- Piękny. Postawię go sobie na biurku i będzie mi zawsze ciebie przypominał.
- Tata mi pomagał.
- Chcieliśmy ci podarować kościotrupa, ale stwierdziłem, że masz ich za dużo w swoim otoczeniu, na co dzień.
Atmosfera była bardzo wesoła Tempie czuła, że te święta są wyjątkowe, spędzała je z osobą, która kocha i z uroczym chłopcem, który tak bardzo przypominał swego ojca. Było już późno i Parker został wysłany do snu, a para ukochanych rozsiadła się na kanapie, rozmawiając o tych cudownych świętach, które mogli spędzić razem. Zakończyli ten dzień, jak na prawdziwą parę przystało, czyli w sypialni. Rano obudził ich dobrze znany im uporczywy dźwięk.
-Booth, słucham.
Agent słuchał informacji o nowej sprawie.
-Co się stało.?
-Muszę jechać na miejsce zbrodni, podczas wczorajszej kolacji wigilijnej w domu pewnej rodziny wybuchła bomba.
-Jadę z tobą, i tak będę tak potrzebna.
-Nie ma mowy! Masz odpoczywać, lekarz powiedział, że masz się oszczędzać.
-Booth wiesz, że i tak zrobię po swojemu, więc czemu mi zabraniasz?
-Nie pozwalam ci zajmować się tą sprawą, nie obchodzi mnie, że twój pociąg do pracy jest silniejszy niż twój rozsądek.
Temperance nic nie odpowiedziała wzięła swoje rzeczy i udała się do łazienki.
- Bones, wyjdź stamtąd. Nie chciałem krzyczeć.
Blada Brennan wyszła z łazienki, gotowa do wyjścia.
- Masz wybór. Albo zabierzesz mnie ze sobą, albo spotkasz mnie na miejscu zbrodni, bo pojadę tam taksówką.
- A co z Parkerem? Miałem nadzieję, że z nim zostaniesz.
- Może poczekać na nas w samochodzie, a w Instytucie pobawi się w moim gabinecie. Zabierze na pewno swoje nowe prezenty.
- Bones, proszę cię! – Booth popatrzył na nią błagalnym wzrokiem.
Temperance wyciągnęła telefon.
- Mam dzwonić po taksówkę?
- Tym razem wygrałaś. Poczekaj, tylko ubiorę Parkera.
Po chwili byli już na miejscu zbrodni.
- Co się dokładnie stało? – Zapytał Booth dowódcę straży pożarnej, która jako pierwsza zjawiła się wczoraj na miejscu.
- Przypuszczamy, że wczoraj wieczorem wybuchła tu bomba. Gasiliśmy pożar prawie do północy, a dopiero przed godziną można było wejść do środka. Zobaczyliśmy tam porozrzucane fragmenty szczątek.
- Czy wiecie, ile osób tu mieszkało?
- Sąsiedzi mówią, że nie była to duża rodzina. Matka, ojciec i dwoje dzieci. Dziewczynka w wieku siedmiu lat i niespełna roczny berbeć. Uratowała się tylko dziewczynka. Mówi, że jej piesek zaczął szczekać, jakby chciał wyjść na dwór, więc ubrała się i wyszła. Gdy była na końcu ogrodu, usłyszała wybuch i widziała, że dom zaczyna się palić. Pobiegła do sąsiadów po pomoc. Jest u nich nadal. Nie wiemy, czy w domu nie było jakichś zaproszonych gości.
- Brennan, dobrze się czujesz? Dasz radę tam wejść?
- Nie martw się o mnie. Wszystko w porządku. Obiecuję ci, że odpocznę w biurze.
- Poproś, żeby ktoś zaprowadził Parkera do tego domu, gdzie jest dziewczynka. Musimy przecież z nią porozmawiać.
-Dobry pomysł, Bones. Dziś jest zimno. A może obecność Parkera pomoże nam w rozmowie z nią?
Weszli do spalonego domu. Widok był makabryczny. Porozrzucane, spalone szczątki były wszędzie. Gdzieniegdzie było jeszcze widać niespalone fragmenty świątecznych dekoracji.
- I pomyśleć, że Wigilia, to czas pojednania – pomyślała Brennan.
- Ta dziewczynka już nigdy nie będzie dobrze myśleć o świętach, po tym, co jej się przydarzyło. – Stwierdził Booth.
- Szczątki są porozrzucane, ale mogę stwierdzić, że opis strażaka jest słuszny. Tu jest mężczyzna, około 36 lat. Tam w rogu leżą szczątki kobiety, około 30 lat, a w jej rękach widać szczątki niemowlęcia. Widać pokazywała mu choinkę. Źródło eksplozji znalazło się w drugim końcu pokoju. Sprawdźmy inne pomieszczenia.
- Ty tu rządzisz, Bones.
W kuchni znaleźli kolejne ciało.
- Kobieta, około 60 lat.
Przeszukali pozostałe pokoje, jednak nie było więcej ofiar.
- Zadzwonię po Zacka i Hodginsa. Niech zrobią zdjęcia i pobiorą próbki substancji do analizy. My w tym czasie porozmawiamy z dziewczynką.
Brennan zadzwoniła do współpracowników, a potem przeszli do sąsiedniego domu, aby porozmawiać z jedyną pozostałą przy życiu osobą.
- Dzień dobry. Agent specjalny FBI Seeley Booth i doktor Temperance Brennan. Czy możemy porozmawiać z Jenny?
- Dzień dobry. Jestem siostrą Margaret Spenser. Jenny jest moją siostrzenicą. – Kobieta z trudem powstrzymywała łzy.
-Bardzo nam przykro z powodu ich śmierci. Próbujemy ustalić, co się stało. Czy możemy gdzieś spokojnie porozmawiać? Zapraszam do salonu. Jenny bawi się z chłopcem, którego przyprowadził tu strażak.
- To mój syn – z dumą powiedział Booth.
- Śliczne macie Państwo dziecko. I bardzo rezolutne.
Booth zarumienił się.
- To jest... My nie jesteśmy...
- Nie jesteśmy małżeństwem, tylko partnerami w pracy. A Parker to naprawdę mądry chłopak. – powiedziała Brennan, słysząc mętne tłumaczenia Bootha. „Mądry, jak tatuś” – pomyślała.
- Przygotuję herbatę. Może zechcą państwo obejrzeć zdjęcia. Są na stole... Oglądaliśmy je wczoraj po południu. Siostra z rodziną tu była... – kobieta wyszła, szlochając.
Siedli koło siebie na kanapie, stykając się udami. Brennan cofnęła się.
- Czy coś się stało? – partner spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Nie nic. – Brennan zaczęła przeglądać drugi album.
- Booth, spójrz na to zdjęcie. Jenny nie jest podobna do rodziców...
- To prawda. – od strony drzwi rozległ się poważny głosik.
- Zostałam adoptowana jako czteroletnie dziecko. Wcześniej byłam w domu dziecka. Mam poważną wadę serca, więc nawet żadna rodzina zastępcza mnie nie chciała. Dopiero Margaret i Paul... – w oczach dziewczynki zabłyszczały łzy. Parker, który stał obok niej, uspokajająco uścisnął jej rękę. Brennan spojrzała na małą i bardzo jej współczuła. Wiedziała, jaki jest system. Doświadczyła tego na własnym przykładzie.
- Jenny, widzę, że już zeszłaś na dół. Ci państwo chcą z nami porozmawiać. Czujesz się na siłach?
- Tak, ciociu Meg. Ja też chcę się dowiedzieć, co się stało z mamą, tatą i Nicholasem.
Dziewczynka podeszła do kanapy i usiadła. Booth posunął się trochę, robiąc miejsce dla Parkera. Ten jednak usiadł koło Jenny, jakby czując, że w ten sposób czuje się ona lepiej.
„Zachowuje się jak Booth. Rycerz e lśniącej zbroi, zawsze gotowy chronić innych. I rośnie mu jeszcze mały rycerzyk- naśladowca” – uśmiechnęła się.
- Jenny, czy mogłabyś mi opowiedzieć, co się wydarzyło wczoraj.
- Po południu byliśmy tu wszyscy u cioci Megan. Mieliśmy zjeść wigilię wszyscy razem, ale Mark i Troy zachorowali na ospę i mama nie chciała, żebyśmy z Nickiem się zarazili. Przyszliśmy jednak na chwilę. Potem poszliśmy do domu. Tata z Nickiem stroił choinkę, a ja z mamą i babcią byłyśmy w kuchni. Gdy wszystko było gotowe, zasiedliśmy do kolacji. Było miło. Potem zaczęliśmy otwierać prezenty. Usłyszałam, że Shazzy – mój piesek, drapie po drzwiach i piszczy. Myślałam, że chce, żeby go wypuścić. Mama nie pozwalała mu się załatwiać w jej różanym ogródku, więc ubrałam się, wzięłam smycz i wyszłam. Gdy byłam z tyłu usłyszałam, że coś huknęło i nasz dom się pali. Pobiegłam do cioci. Gdyby z nimi została... – dziewczynka rozpłakała się.
- Jenny – łagodnie odezwał się Booth.
-Czy ktoś obcy kręcił się koło waszego domu?
- Nie wiem. Była tu wczoraj moja mama, biologiczna. Odnalazłam ją dzięki rodzicom i utrzymuję z nią kontakt. Złożyła życzenia i dała mnie i Nickowi prezenty. Nikt więcej tu nie przychodził.
- Dziękujemy ci. Czy mogłabyś jeszcze chwilę pobawić się z Parkerem. Na pewno się tu nudzi...
- Oczywiście.
- Pani...
- Mówcie mi Meg.
- Meg, czy biologiczna matka Jenny mogłaby to zrobić?
- Nie. Nancy to dobra dziewczyna. Urodziła Jenny jako szesnastolatka i nie mogła jej wychować. Teraz ma stałą, dobrą pracę, jest wykształcona. Myślę, że chciałaby się zająć Jenny, lecz nie w taki sposób. Dużo zawdzięcza Margaret i Paulowi.
- Kto chciałby ich zabić? Mieli jakichś wrogów?
- Nie wiem. Paul był prawnikiem. Pomagał ludziom. Często prowadził sprawy pro publico bono. Margaret przed urodzeniem Nicka uczyła w szkole muzycznej. Kiedy będę mogła odebrać ich ciała? Tam była też nasza mama... Miała być u mnie, lecz poszła do Margaret, by jej pomóc... – kobieta rozpłakała się.
- Poinformujemy panią, gdy czegoś się dowiemy.
-Dziękuję. Zaraz zawołam Parkera.
-Dlaczego się uśmiechasz, Bones?
- Bo właśnie pomyślałam, że świetnie nadajesz się na ojca mojego dziecka.
- Co ty powiedziałaś, Bones?
- No tak, uważam, że byłbyś dobrym reproduktorem. Całkiem niezły zestaw genów. Myślę, że inne kobiety też tak sądzą.
- Dzięki, Bones. Nie rozmawiam z Tobą.
Wsiedli do samochodu i w milczeniu pojechali do Instytutu. Zaprowadzili Parkera do gabinetu, a sami weszli na platformę. Naukowcy już uwijali się nad ciałami.
- Cześć, Booth. Coś ty dzisiaj taki cichy? - zapytała Cam, widząc skrzywioną twarz agenta.
- Obraził się na mnie – odpowiedziała Brennan, zakładając rękawiczki.
- Dlaczego się obraziłeś, Booth? Znów jakieś konflikty poglądów?
- Można tak to nazwać. Bones stwierdziła, że mam niezły zestaw genów i byłbym niezłym reproduktorem.
Angela i Cam spojrzały na siebie, po czym jednocześnie stwierdziły:
-Zgadzam się z Brennan.
Booth popatrzył na niego z krzywym uśmiechem i powiedział:
- Idę do Parkera. Zawołajcie, jak będziecie coś mieli. – odszedł w stronę gabinetu.
- Dlaczego on jest taki wkurzony? Toż to był komplement dla niego – stwierdził głośno Hodgins.
- Słyszałem, Hodgins.
Zezulcy roześmiali się i zabrali z powrotem do pracy.

ocenił(a) serial na 10
__Czekoladka__

juz wiem o co chodzi sorki za to ale chyba jestem za bardzo zakrecona. dzieki za info. czekam na kolejna czesc. pozdro!!!

ocenił(a) serial na 10
Nionia

a propo Czekoladka takze czekam na dalsza czesc Twojego opowiadania!

Nionia

Moja droga, to dobrze że już wszystko zrozumiałaś :]
Jeżeli chodzi o dzieci Angeli i Hodginsa to w pierwszej części podczas rozmowy Montenegro i Booth'a było wyraźnie zaznaczone, że Angela oczekuje chłopców :)
A kolejnej części już nie będzie bo z założenia ten FF był rozplanowany tylko na dwa rozdziały :]
Ale podejrzewam, że za jakiś czas znów pojawi się coś mojego autorstwa :]

ocenił(a) serial na 10
__Czekoladka__

Hej:)
Nadrabiam straty xD
Opowiadanie, jak zawsze genialne!! Booth to naprawdę dobry reproduktor. Bynajmniej w mojej opinii xD Ciekawe, co doprowadziło do wybuchu w domu tych ludzi. Współczuję małej dziewczynce, w jeden dzień, a w zasadzie w wieczór, który powinien być dla każdego człowieka najcudowniejszym w roku straciła bliskich...
Pzdr. :*:*

Mino

I po co było zaczynać opisywać przyjęcie, skoro nie potrafi się tego uczynić zwięźle? Zawsze jak przyplącze się do mnie jakaś historia, to nim ją ubiorę w słowa, ona rośnie, puszy się i wyśmiewa ze mnie, bo przerasta moje oczekiwania. Tak jest i tym razem.
Życzę miłej lektury i proszę o Wasze opinie.
Eldżi

W ramach antidotum na mróz postanowiłam zaproponować Wam kurację z elementami łagodnego dreszczowca. W D.C. jest lato, parna piątkowa noc... Przy takich okazjach wiele się może przydarzyć, nawet bez śledztw i kryminalnej otoczki... B&B jadą razem na przyjęcie.

2. Drapieżcy nowożytnej dżungli

Pomimo późnej pory, w majestatycznej podmiejskiej rezydencji Roberta Bancrofta III nikt nawet nie myślał o śnie. Cały stały personel uwijał się niczym mrowiskowe robotnice, a na czas przyjęcia wynajęto dodatkowych parkingowych, kelnerów, ochroniarzy, personel kuchenny, specjalistów od florystyki i wystroju, firmę kateringową, kwartet smyczkowy no i ma się rozumieć koordynatora imprezy. Ten ostatni przyleciał ponoć aż z Hawajów. Bogaty jak krezus gospodarz, z tych Bancroftów z Wisconsin, aspirował do miana mecenasa wschodzących gwiazd literatury i lubił też trzymać rękę na politycznym pulsie, lub gwoli ścisłości trafiać do kieszeni polityków. Dlatego na jego corocznym przyjęciu, zwanym przez poślednich pismaków „zlotem czarnoksiężników”, wydawanym zwykle tuż przed Świętem Niepodległości, spotykały rekiny finansjery i lobbyngu oraz zapraszani przez Roberta Bancrofta IV (zwanego juniorem) przedstawiciele największych za Wschodnim Wybrzeżu wydawnictw, potentaci prasowi oraz pisarze, a w szczególności twórcy bestsellerów wprost ze szczytów rankingów „The New York Timesa”. Na spotkania tłumnie przybywali również politycy wszystkich opcji światopoglądowych, gdyż Bancroftowie dzielili ich jedynie na przychylnych sobie i resztę. Tutaj zawsze panowała swobodna atmosfera, a brak przedstawicieli prasy bulwarowej i doskonała ochrona, czyniły owe spotkania mniej formalnymi. Przez ponad trzy dekady nie nastąpił do prasy najmniejszy nawet przeciek, że towarzyszka kongresmana X nie była jego żoną, a szef wydawnictwa Y po przedawkowaniu Martini śpiewał psalmy. Tu rozdawano karty i podejmowano decyzje, a ich uładzone wyjaśnienia i show dla tłumów powstawały poza murami i ogrodami rezydencji. Po uroczystej kolacji Bancroft senior spotkał się na nieoficjalnej naradzie z przedstawicielami Wall Street, a junior życzył gościom miłej zabawy i wymknął się po angielsku z pewną odzianą w jedwabie panią. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi, bo wszyscy bawili się doskonale. Ściślej zaś, prawie wszyscy. W północnej części patio, na urokliwej kamiennej ławeczce siedziała doktor Brennan, a nieopodal niej stał znudzony agent Booth. Uczestnicy przyjęcia podzielili się na małe grupki, część z nich zajęła się rozmową popijając roznoszonego przez kelnerów szampana, kilkanaście par tańczyło na usytuowanym na patio niewielkim parkiecie, tuż przy orkiestrze, reszta pozostała wewnątrz domu, głównie w sali balowej – zagłębiu zimnych przekąsek i alkoholu. Byli i tacy, którzy znaleźli rozrywkę w sali bilardowej lub przy zielonym stoliku w małym prywatnym kasynie. Booth zaś stronił od hazardu i alkoholu, nie miał ochoty na krem z krabów i kawior. Zatańczył ze swoją cierpliwą partnerką aż dwa razy, (choć ona uznała, że ledwie dwukrotnie) i teraz definitywnie domagał się powrotu strefy zwyczajnych, szarocodziennych ludzi. Pisarka jednak kategorycznie mu odmawiała, gdyż jej wydawca, William Tanger, główny powód ich obecności na tym targowisku próżności, wciąż był nieobecny. Brennan obiecywała sobie, że nie pozwoli pracownikowi FBI na wyprowadzenie się z równowagi, ale Booth robił się z minuty na minutę coraz bardziej zdecydowany zniszczyć jej samokontrolę.
- Bones, która godzina? – Zapytał niecierpliwie mężczyzna.
- Pytałeś jakieś dwie minuty temu, więc sobie oblicz – odparła z westchnieniem rezygnacji kobieta. A po chwili zapytała.
- Dlaczego nie wziąłeś zegarka, a swój telefon trzymasz w mojej torebce i ciągle pytasz o czas? – Śledczy szybko sprostował.
- Zegarek musiał mi upaść gdzieś u ciebie, a ten piekielny smoking nie ma kieszeni. –
Nie było to zgodne z prawdą, ale stanowiło doskonałą wymówkę by być blisko torebki Bones i oczywiście jej samej. Agent czuł się wyjątkowo niezręcznie w towarzystwie ludzi roku – według magazynu „Time”. Nic nie potrafił na to poradzić. Zwyczajnie miał ochotę uciec stąd jak najszybciej. Uznał, że solidna dawka marudzenia, w jego popisowym wykonaniu, przekona Brennan do opuszczenia imprezy, ale zadowolonej z siebie antropolożce nie przeszkadzały jego fochy podczas diabelnie nudnej kolacji, ani konwencjonalnych rozmów o niczym, tuż po niej. Początkowo kobieta tłumaczyła zachowanie partnera niechęcią do bogaczy i oficjalnych okazji, w końcu zaczęła doszukiwać się innych powodów dziwnego zachowania przyjaciela. Przyjrzała się mu uważnie. Wyglądał zwyczajnie, to znaczy pozornie, był tak samo przystojny jak zwykle. Nie, oszukiwała samą siebie, w smokingu był zabójczo pociągający. Tyle tylko, że jego urok osobisty był dziś wprost proporcjonalny do zdolności irytowania. Może jej partner źle się czuje, a ona przetrzymuje go tu mimo woli.
- Booth musimy porozmawiać. – Zaproponowała i wskazała miejsce obok siebie, prosząc by usiadł obok niej. Mężczyzna setny raz poprawił muszkę i siadając odburknął.
- Dobrze, ale tak, abym rozumiał. – Rozmówczyni zignorowała tę uwagę i zagadnęła ciepło.
- Wiesz, zachowujesz się jakbyś był chory. Może ci coś dolega? – Booth miał szansę kupna ucieczki za walutę nieszczerości, ale nie skorzystał z niej i przeszedł do kolejnej fazy planu zdenerwowania Bones pytając słodziutko.
- A położysz mnie do łóżka i będziesz się mną czule opiekować, jeśli potwierdzę?
- Nie. – Padła niespokojna odpowiedź.
- W takim razie jestem zdrów jak ryba. – Skonstatował zaczepnie śledczy zastanawiając się, czy Bones byłaby dobrą pielęgniarką. Zaraz po tej przyjemnej myśli przyszło mu do głowy co innego.
- Hm. Ciekawe, dlaczego wszyscy wydawcy, którym mnie przedstawiałaś byli zainteresowani moim wkładem w powstanie twoich książek i mą wiedzą na temat prawdziwych dochodzeń...? – Mężczyzna nie wierzył w zbiegi okoliczności, a te wszystkie pytania miały znamię sterowanego przypadku. Zaś zaplanowany incydent przestawał być przypadkowy...
- Nigdy nie ukrywałam, że to ty jesteś moją skarbnicą wiedzy o dochodzeniu. – Stwierdziła antropolożka poważnie. - To od ciebie wiem na przykład, że nie potrzebujemy nakazu, by grzebać w śmieciach...
- W porządku rozumiem. – Uciął jej wywód udręczony koniecznością noszenia muszki. W tym właśnie momencie zobaczył obiekt zainteresowania wszystkich mężczyzn, nawet tych po siedemdziesiątce. Rudowłosa, długonoga córka Ewy, bo o niej mowa, zmierzała wolno w ich kierunku kołysząc zalotnie biodrami. Jej szmaragdowa, niemal przezroczysta, sukienka nie pozostawiała pola dla męskiej wyobraźni, raczej była zagadką, co jeszcze odsłoni podczas takiego czy innego gestu. Booth wyczuł jak Brennan tężeje i zrozumiał, że dzięki nieznajomej ma szansę na kolejną, tym razem udaną próbę ucieczki z przyjęcia. Jak by tu podejść Bones? Posłał tycjanowskiej piękności znaczące spojrzenie i zapytał swoją towarzyszkę niewinnie.
- Myślisz, że ona pod tą szmatką chowa zegarek i zechce mi zdradzić to, czego ty odmawiasz? – Brzmiało to poniekąd dwuznacznie, ale nie szarada była największym problemem Temperance. Pisarka poczuła nagle irracjonalną chęć ukazania nadchodzącej w złym świetle, jednak przez gonitwę myśli nie potrafiła odnaleźć na poczekaniu argumentów.
- Nie podoba mi się ta ruda – szepnęła do agenta i pociągnęła go za rękaw. On jednak przyglądał się, jak szmaragdowe zjawisko rozmawia z napotkanym po drodze znajomym.
- Dlaczego? – Spytał retorycznie z rozbawieniem, a następnie dodał dziwnie znajomym tonem. – Jest całkiem całkiem. Z antropologicznego punktu widzenia oczywiście. – Ta zawoalowana drwina ugodziła ją, co nie wpłynęło dodatnio na zdolność logicznego myślenia.
- Daj spokój Booth, to wyjątkowo wredny egzemplarz, a do tego idąc kołysze się jak słoń. – „Brawo, wyjątkowo idiotyczny osąd” – złajała się w myślach i zaczęła poważnie rozważać konieczność przełożenia spotkania z Williamem, skoro dziś nie udało im się zobaczyć. Agent zaś zadowolony z siebie kontynuował niedorzeczną konwersację.
- Nie moja droga, ona jest piękna i zgrabna. Od słonia różni ją wszystko... – mówiąc to czarująco uśmiechał się, ale antropolożka poderwała się z miejsca i wyszeptała.
- Ale od harpii jedynie diamentowe kolczyki! – Żałowała, że dała się sprowokować, dlatego szybko zaproponowała. – Skoro mój wydawca nie przyszedł do tej pory, to może już wyjdziemy? – Ale tym razem to śledczy wydawał się ociągać, przyglądał się rudowłosej „harpii”, wsłuchiwał się w jej dźwięczny śmiech i uśmiechając się do siebie pod nosem, zdawał się nie zwracać uwagi na starania Bones mające na celu wyciągnięcie go ze znienawidzonej imprezy. Problem ich dalszej bytności w Bancroft House rozwiązał się sam, gdyż do szmaragdowego zjawiska dołączył nie kto inny jak oczekiwany pan Tanger we własnej nieskromnej osobie. Booth, gdy go zobaczył, od razu przerwał swą grę, przyjął postawę obronną i skupił się na obserwacji nowoprzybyłego. William, w przekonaniu śledczego, należał do niebezpiecznego gatunku ludzi o makiawelicznym usposobieniu i instynkcie drapieżnika. Jedyną zasadą, jakiej tacy hołdują, jest brak zasad. Tanger gestem posiadacza przyciągnął do siebie płomiennowłosą piękność i ruszył z nią wprost do doktor Brennan. Temperance nie ufała temu człowiekowi, ale fascynował ją w nim pewien prymitywny rys brutalności, czyniący zeń mistrza przetrwania w odartej z moralności betonowej dżungli.
- Witaj Temperance! – Tanger ucałował dłoń kobiety i – zgodnie z obserwacją jej partnera – przytrzymał ją dłużej niż wymaga grzeczność. Antropolożka przedstawiła Bootha, a William dokonał prezentacji Amber. Ta zaś niespodziewanie uśmiechnęła się do pisarki i zagaiła.
- Jestem pani wielką fanką, a poza tym myśmy się już spotkały! Raz... – mówiąc to trzepotała rzęsami w stronę Bootha, ten zaś przysiągłby, że słyszał jak Brennan mruknęła do siebie.
- ...i wystarczy. – Zaś głośno odparła do Tangera. - Późno przyszedłeś... już zamierzaliśmy wyjść.
- Wieczór taki młody. – Czarował wydawca ignorując agenta.
- Amber zatańcz z panem, a ja pokażę doktor Brennan galerię obrazów Bancroftów i porozmawiamy o interesach. – Przedsiębiorca wydał polecenie i uznał, że jedno jego słowo wystarczy, by zapewnić sobie posłuch. Tymczasem śledczy nie wybierał się na parkiet, mimo iż przywarło do niego rudowłose zjawisko i – podobnie jak wcześniej Bones – ciągnęło go za rękaw i domagało się niepodzielnej uwagi. Szmaragdowo rozebrana kobieta była najwyraźniej świetnie wytresowana i zaznała już gniewu swego patrona. Tanger skupił swą uwagę na pisarce i roztaczał wokół niej swój drapieżny urok.
- Otoczenie wielkich ludzi ci służy moja droga, może się przejdziemy? – Zagadnął i ujął ją protekcjonalnie za przegub. Wówczas Booth okazał zniecierpliwienie i stwierdził sentencjonalnie.
- Kiedy strzyżesz owieczki, opowiadasz im bajeczki. To zrozumiałe – A następnie zapytał. – Bones, chcesz pooglądać z tym panem obrazki, na... osobności? – Zaakcentował ostatnie słowo. Wydawca zaś zgromił spojrzeniem Amber, która okazała się w swych zabiegach mało skuteczna, a do pracownika FBI przemówił jak do słabo rozgarniętego dziecka.
- Panie... agencie, głodny wilk i bezbronna owieczka mogą nawet spać obok siebie, ale owieczka powinna mieć jedno oko otwarte. Wystarczy czujność, a owczarek do obrony nie jest konieczny. – Mówiąc to Tanger napawał się głębią własnej metafory i umknęło jego uwadze zmarszczone czoło Temperance. Ten facet drażnił ją coraz bardziej. Jego aluzje... i jak mógł porównać Bootha do psa? Powinna była go zwolnić Tangera dawno temu... Podenerwowana skinęła tylko głową śledczemu i dała znak Williamowi, by podążył za nią. Gdy odeszła kilka kroków, usłyszała jak Booth powiedział do Amber.
- Martwiłem się raczej o tego faceta. Bones jak się wścieknie, to potrafi nieźle przyłożyć. Ale skoro nie chciał słuchać...

William Tanger potrafił być cierpliwy, a w razie potrzeby stanąć na wysokości zadania. Jeśli jego najlepsza autorka miała fantazję wkręcić do wydawnictwa znajomego agenta, to chętnie przyklasnął na jej pomysł, byle tylko kobieta zaciągnęła u niego dług wdzięczności. Perspektywa rewanżu nęciła wydawcę ciekawymi wizjami. W zamian za pomoc temu... osiłkowi mógł jej ograniczyć swobodę twórczą, zażądać wyższych prowizji, udaremnić odejście po zakończeniu dotychczasowego kontraktu lub zaciągnąć ją do łóżka. W ostateczności doktor Brennan była niebrzydka i na swój sposób pociągająca. Przedsiębiorca mógł mieć w tym mieście, a nawet na całym Wschodnim Wybrzeżu, każdą kobietę, w związku z tym nie pożądał urody ani otwartości umysłu Temperance. W ręcz przeciwnie, jej inteligencja były dla niego zawadą. Wolał piękne i niezbyt rozgarnięte przedstawicielki płci pięknej, takie, którymi łatwo manipulować, które spijają z jego ust każde polecenie i nie zadają kłopotliwych pytań. To, co pociągało go w antropolożce było bardziej ulotne. Pragnął ją sobie podporządkować, chciał mieć nad nią władzę i było mu niemal obojętne, czy ma to być kontrola finansowa czy ta... bardziej pierwotna. Dzięki doktor Brennan zrozumiał jak podniecające bywa polowanie i osaczanie ofiary. Ona była pierwszą kobietą, godnym jego przeciwnikiem. Trochę się nawet na niej zawiódł, gdy pojął, jak łatwo dała się pokonać. Kariera dla gościa z FBI. Paradne. Tangera ubawiła nagła myśl, iż najwidoczniej miał z Brennan więcej wspólnego niż dotąd przypuszczał. Ona zapewne też wolała pięknych i niezbyt mądrych partnerów. Cóż musi dla niego zrobić wyjątek. Takie myśli przychodziły wydawcy do głowy podczas podziwiania galerii obrazów Bancrofta. Rozważania pisarki nie były aż tak skomplikowane. Po pierwsze, zastanawiała się jak jej przyjaciel zareaguje na przejawy ingerencji w jego życie. Był bardzo dumnym i niezależnym człowiekiem. Po drugie, spekulowała, czy FBI zechce z nią nadal współpracować, jeśli ktoś wniesie nań kolejną skargę o pobicie. Śledczy miał rację mówiąc, że przyprowadziła go na „zlot czarnoksiężników” nie dla własnej ochrony, lecz by chronił ją przed nieprzewidywalnymi konsekwencjami jej temperamentu. Teraz, gdy po konsultacjach prawnych, Tanger przygotował już wstępną umowę dla Bootha, a ona negocjując z Williamem po kryjomu czuła się jak zdrajczyni i to w dodatku z podłego gatunku przekupnych. Najgorsze zaś okazało się, iż gdy osiągnęła swój cel, była coraz bardziej przygnębiona, zaś jej adwersarz zdawał się wysysać z niej energię sukcesu i przekształcać w swój własny tryumf. Nic więc dziwnego, że miała ochotę wyładować na kimś swą frustrację. Obrazy gospodarza wydawały się zlewać w bezkształtna masę ciągu anonimowych ram, a jej partner zapewne tańczył teraz z bursztynową kobietą modliszką. Zaczynała się dusić. Potrzebowała powietrza.
- Williamie, sądzę że zobaczyłam wystarczający fragment kolekcji, by docenić jej niezaprzeczalne walory wizualne. Miałam dziś ciężki dzień, pozwól więc, że cię opuszczę i w najbliższych dniach skontaktuję się z tobą w sprawie kontraktu. – Tyle jedynie mogła z siebie wykrzesać by uwiarygodnić planowaną ucieczkę, na którą jej towarzysz nie zamierzał jej pozwolić.
- Nie zgadzam się byś opuściła mnie, zanim uczcimy nasz nowy sukces. – Powiedział pozornie lekko, ale z zaborczym błyskiem w oczach.
- Może innym razem. – Zaproponowała coraz bardziej zaniepokojona kobieta.
- Ależ to absurd, moja droga. – Tanger zbliżył się wolno do spłoszonej współpracowniczki. Ujął jej twarz w dłonie i spojrzał czujnie w oczy. – Chyba nie chcesz się wycofać z podjętych ustaleń? – Temperance przyszła do głowy absurdalna myśl, by przejrzeć raz jeszcze uzyskany od Williama dokument w celu sprawdzenia, czy przypadkiem nie znajdzie tam, wypisanych małym druczkiem klauzuli o dodatkowych „korzyściach w naturze”. Zastrzyk adrenaliny przywrócił jej normalny poziom elokwencji, dlatego uśmiechnęła się do drapieżnego wydawcy i odrzekła z udawaną kokieterią.
- Oczywiście, że nie. Nie bądź niemądry i przynieś nam butelkę najlepszego szampana, koniecznie wprost z piwniczki gospodarza. – Dzięki Bogu, lub raczej dzięki własnej próżności, mężczyzna nie nabrał podejrzeń, co do istoty tego nagłego odesłania go po alkohol. Brennan potarła nerwowo skronie i zaczęła błądzić po korytarzach niezamieszkałej części Bancroft House. Hole i korytarze majaczyły w półmroku i bawiły się z nią w chowanego, drwiąc z jej pomyłek i strasząc swym podobieństwem. Co za paskudny wieczór! Mogła w tym czasie spokojnie siedzieć w domu i napisać kolejny rozdział powieści lub wyciągnąć Bootha na chińszczyznę. A co ona zrobiła? Paktowała z Lucyferem, zepsuła sobie i swemu partnerowi piątkową noc, a teraz jeszcze może zostać posądzona o próbę kradzieży; bo kto przy zdrowych zmysłach gubi się w domu gospodarza przyjęcia. „Hells, bells and bucket of blood”, jak mawiał Ian Wexler. Myśląc tak brnęła przez nieprzyjazną rezydencję, aż usłyszała zbliżające się kroki. Uległa skrywanej dotąd skrzętnie panice, lecz nim zdążyła zareagować... ktoś otworzył najbliższe jej drzwi i wciągnął ją do skąpanego w mroku pokoju.

_LG_

Eldżuniu, fragmencik wyszedł Ci zarąbiaszczo interesujący, więc lepiej dodaj jakieś satysfakcjonujące dokończenie wieczoru, najlepiej w ciągu najbliższych pięciu minut, bo jak nie, to wyciągnę spluwkę i będę szczelać napotkanym istotom między oczy!!!!!!

Eldżusiu, chcesz mieć na sumieniu pewnego kota o płazowatym imieniu????
;DDD

piegza

Miej litość nad moimi oczętami;) Nie męcz Ropucha;), ale czekaj... postaram się do wieczora...
A w ogóle to nie negocjuję z terrorystami;)))
LG

_LG_

o rany, nie powiedziałam "proszę" i do razu zostałam terrorystą :(

PROSZĘ - PRZED WIECZOREM :D

piegza

:DDD

ocenił(a) serial na 10
_LG_

Super część naprawde jestem pod wrażeniem jest cudowna ;)
Mam nadzieje że kolejna część pojawi się niedługo xD

ocenił(a) serial na 8
_LG_

LG - wielki szacun z mojej strony :D
czekam niecierpliwie na część dalszą i dołączam do próśb ptaszyny Piegży :)

gainka

Każdy szacun jest wysoko szacowany, zwłaszcza od szacownych osób:D.
Nie wiem na kiedy będzie końcówka.

ocenił(a) serial na 8
_LG_

:) spokojnie poczekamy, bo warto :)

gainka

no wiesz, LG... nie chcę być natrętna, ale JUŻ JEST WIECZÓR........... :)

_LG_

<bije pokłony> Ta część jest fantastyczna, tylko to mi przychodzi do głowy i nie szkodzi, że nie ma wątków kryminalnych. Cała ta sceneria przyjęcia, potyczki B&B są wystarczające.
Na pewno będę czekać na więcej... :]

ocenił(a) serial na 8
charlotte_12

Brak słów po prostu. Kiedyś chcę przeczytać twoją książkę.

Mino

A teraz tak mała prywata :P jeżeli komuś się podobały moje inne FF to zapraszam do przeczytania ich już ostatnich części :] w osobnych tematach.

Mino

Gros tej części była już gotowa wczoraj, ale brzemienny w wydarzenia wieczór nie pozwolił mi na dokończenie. Mam nadzieję, że Wam się spodoba i że nie będę posądzona o werbalną pornografię. Miłej lektury życzy Wasza LG.

Skończyliśmy na małym porwaniu Brennan... Myśląc tak brnęła przez nieprzyjazną rezydencję, aż usłyszała zbliżające się kroki. Uległa skrywanej dotąd skrzętnie panice, lecz nim zdążyła zareagować... ktoś otworzył najbliższe jej drzwi i wciągnął ją do skąpanego w mroku pokoju...

Drapieżcy nowożytnej dżungli II

Napastnik bezszelestnie zamknął drzwi i korzystając z elementu zaskoczenia, przyciągnął ją mocno do siebie. Jednym ramieniem objął ją w pasie unieruchamiając jednocześnie ręce, a drugą dłonią zatkał jej usta, by stłumić ewentualny krzyk. Bezgłośnie szamotali się tak moment, który wydawał się wiecznością. Nasłuchiwali jednocześnie, co dzieje się na korytarzu. Najwyraźniej, tajemniczemu porywaczowi również zależało na tym, by się ukryć. Kobieta wyostrzyła zmysły i wbrew logice uspokoiła się dysząc ciężko i wsłuchując się w przyspieszony oddech swojego przeciwnika. Oparła się plecami o jego tors i czekała zastanawiając się, co dalej robić. Ktoś przeszedł holem i ruszył w kierunku, z którego przyszła Brennan. Zagadkowy mężczyzna odetchnął z ulgą i szepnął tuż przy jej uchu.
- To przyjęcie robi się coraz bardziej interesujące Bones. – Po czym zaśmiał się niemal bezgłośnie, lecz odczuła to przez cienki materiał sukienki, jako drgania mięśni jego klatki piersiowej. A to opryszek! – Pomyślała – ona umiera ze strachu, tymczasem on świetnie się bawi. I nie myśląc wiele, ugryzła go w rękę, którą zasłaniał jej usta. Mężczyzna zaklął i od razu ją wypuścił. Stali tak w ciemności przy drzwiach.
- Dlaczego nie uprzedziłeś mnie, że to ty?!? – Wysapała gniewnie antropolożka.
- A kogo się spodziewałaś? – Spytał czujnie półgłosem Booth, a jego rozbawienie znikło jak za dotknięciem czarnoksięskiej różdżki.
- Nikogo. Nie gryzę nieznajomych mężczyzn. – Powiedziała urażona.
- Świetnie się składa – odparł już spokojniej – bo ja też nie.
- Gdzie się podziewałeś? Chciałabym już wrócić do domu – Szepnęła Temperance, a w jej głosie dało się wyczuć zmęczenie i echo nostalgii za spokojem znamionującym codzienność.
- Musiałem pozbyć się tego rudego bluszczu, a wierz mi, to nie było proste... – Odparł mężczyzna z westchnieniem. – Rozumiem, że chowamy się przed Tangerem i Amber? – Zapytał lekko agent.
- Nie chowamy się... – zaprzeczyła Brennan – Tylko wycofujemy się bez pośpiechu z wrogiego terytorium. Poza tym nie lubię pożegnań. – Booth przyjął jej słowa sceptycznie, ale nie polemizował, wiedząc iż jego partnerka niezwykle rzadko uciekała, a gdy już do tego doszło, to musiała mieć ku temu poważne powody. Po jej wzburzeniu i przestrachu poznał, iż Tangerowi należy się coś więcej, niż zwykłe honorarium.
Agent cieszył się, że Temperance przyjęła jego pojawienie się z ulgą i zadowoleniem, no może nie zupełnie. Na samą myśl o jej ugryzieniu miał ciarki. Teraz przydałoby się wzbudzić w kobiecie wolę walki, bo inaczej jakaś część jego uzna, że może wykorzystać jej słabość i te wyostrzające zmysły ciemności. Myśli doktor Brennan były niepokojąco podobne do rozważań jej współpracownika. Odchrząknęła, więc i powiedziała cichutko.
- Zrób coś. – Mężczyzna pomyślał, że lepiej uznać, iż chodzi jej o wydostanie ich z Bancroft House, dlatego podszedł ostrożnie do drzwi, uchylił je i rozejrzał się, a następnie szepnął do pisarki zaczepnie.
- Robię, ale ani z tego pożytku, ani przyjemności. – Tymczasem w holu ponownie dało się słyszeć odgłos kroków. Tym razem zagrożenie nadchodziło z dwóch stron. Booth szybko przymknął drzwi i podszedł do swej towarzyszki. Nasłuchiwali w ciszy ledwie śmiejąc oddychać. Nieopodal ich kryjówki spotkali się nadchodzący.
- Amber! – Dało się słyszeć głos rozzłoszczonego Williama – Wziąłem cię ze sobą abyś zajęła się tym jej kogucikiem, ale najwyraźniej starzejesz się i nie potrafisz już sobą zainteresować mężczyzny. – Gdzie się podział ten czarujący Tanger? Pomyślała pisarka.
- Gdybyś nie lepił się do tej sztywnej jak tyczka „pani przemądrzałej” zauważyłbyś, że z tym jej facetem, jest coś nie tak. – Broniła się wspólniczka wydawcy. Brennan słysząc, jak właścicielka szmaragdowej kreacji określiła ją i jej partnera poczuła palącą potrzebę przerzedzenia Amber fryzurki. W tym celu zrobiła nieoczekiwany krok w stronę drzwi i gdy już miała je otworzyć, Booth bezszelestnie chwycił ją mocno i odciągnął od podwoi. Jako że antropolożka, jak poprzednio, tak tym razem nie wykazywała ochoty do współpracy i szarpała się dążąc w stronę wyjścia, agent ponownie uwięził ją w uścisku i szarpali się moment, aż kobieta znieruchomiała. W ciszy słychać było przyspieszone bicie serc uczestników tych dziwnych zapasów.
Nieopodal, za ścianą, upadł ciężki szklany przedmiot. To zapewne William uznał, że nie warto dalej taszczyć ze sobą szampana, bo nawet najlepszy rocznik Dom Pérignona zaczyna zawadzać, jeśli przypomina o poniesionej właśnie klęsce. Booth zwolnił uścisk, uznając, że Brennan, po krótkich zawirowaniach, wrócił wreszcie rozsądek. Partnerka odsunęła się od niego nieznacznie. Nasłuchiwali złorzeczenia Tangera.
- ...już ja jej pokażę! Zrozumie, że nie można ze mnie bezkarnie drwić! – Perorował zawiedziony przedsiębiorca. – Zgodziłem się nawet zatrudnić tego „jej prostaka”, a ta suka mnie oszukała. – Ostatnie zasłyszane zdanie zmieniło coś w postawie śledczego, dodało jej rys surowości. Stężał niczym przemieniony w posąg model, który doznaje wieczności dzięki czarownym dłoniom natchnionego rzeźbiarza. Zaś zza ściany słychać było głos Amber.
- Nic dziwnego, że jesteś zły. – Jej głos miał być balsamem dla dumy zawiedzionego kochanka, nad którym pozornie nie miała żadnej władzy. – Takie chude „byle co” grymasi, gdy mogło mieć CIEBIE! Ale ty posiadasz mnie... ja zawsze będę przy tobie.
- Miałaś pilnować „pana znikąd”, a nie łazić za mną, ty mała idiotko! Nawet na ciebie nie mogę liczyć. – Tanger nie dał się ugłaskać, wręcz przeciwnie, wydawał się być bardziej rozzłoszczony zapewnieniami o bezgranicznej lojalności i brakiem ich odzwierciedlenia w czynach.
- Znajdę panią naukowiec i się z nią policzę, choćby to miała być ostatnia rzecz w moim życiu! – Booth, słysząc te groźby bezwiednie zacisnął dłonie w pięści i resztkami wewnętrznego opanowania, tłumił chęć rozszarpania Williama, alias podstępna kreatura, na strzępy. Jakim prawem, ten nędzny robak, śmie obrażać uczciwego człowieka i odgrażać się jego kobiecie? Ostatnia myśl przelała kielich goryczy i popchnęła agenta do czynu. Ruszył gwałtownie w stronę drzwi, ale i on, tak jak uprzednio jego partnerka, nie dotarł do podwoi. Temperance nadludzką siłą odciągnęła mężczyznę wgłęb pokoju. Za ścianą Amber mówiła, już nie słodkim i kojącym, ale ostrym jak samurajski miecz głosem.
- Przelecisz ją, a jak ci się znudzi, to do mnie wrócisz, bo to ja cię wspieram i to ja znam twoje największe tajemnice... konta na Kajmanach, przeklęty podatkowe... a nawet to, że nie dbasz o prawa autorskie robiąc, nie ujęte w umowach, dodruki bestsellerów... – Jednak w pokoju doktor Brennan i jej partner ledwie słyszeli te rewelacje. Śledczy szarpał się jak ranne zwierzę i antropolożka nie była w stanie zapanować nad jego furią. Nawet, jeśli zdołała fizycznie uniemożliwić mu wyjście, to nie mogła przerwać potoku, coraz głośniej wypowiadanych, przez mężczyznę słów.
- Niech go tylko dorwę... – wysyczał śledczy, ale w tym samym momencie partnerka znalazła dla jego ust przyjemniejsze zajęcie niż mowa. Temperance przywarła do Bootha i żarliwie zaczęła go całować. Nie było to rozwiązaniem szczególnie przemyślanym, jeśli już to natchnionym lub hm... instynktownym. Booth zamilkł zaskoczony i poddał się jej rozpaczliwym zabiegom. Po chwili żądza mordu zupełnie wywietrzała mu z głowy, a pulsująca z nienawiści krew gnała nadal arteriami, ale już nie z nienawistnych powodów. Agent przestał się wyrywać i przejął inicjatywę na czas podróży dla dwojga. W tej chwili wydarzenia zza ściany przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Mężczyzna pomyślał, że powinien zapalić światło, by uprzyjemnić sobie zwiedzanie dotykiem, dodatkowymi wrażeniami wizualnymi. W mroku poruszali się w bezładnym pozornie tańcu zmysłowym, aż dotarli do biurka. Mamy pecha, pomyślała kobieta siadając na biurku, że trafiliśmy do gabinetu, a nie sypialni. Jednakże nie śmiała narzekać, bo była zajęta rozpinaniem koszuli śledczego, co jak powszechnie wiadomo nie jest zbyt proste, gdy się to robi po omacku. Booth nie miałby nic przeciwko zgubieniu kilku guzików, byle tylko szybko się ich pozbyć, ale myślał wyłącznie o wyższości pończoch nad rajstopami.
Pospieszne dążenia pary z gabinetu i kłótnia duetu z holu zostały gwałtownie przerwane niezidentyfikowanym, głośnym dźwiękiem. Ogłuszona szumem krwi Temperance znieruchomiała, bo pojęła, że to ona strąciła na podłogę, stojący na biurku, aparat telefoniczny. Amber oraz William umilkli i ostrożnie weszli do pokoju. Booth zdążył przeczesać nerwowo włosy, nieporadnie poprawić spodnie, odwrócić się w stronę intruzów oraz zasłonić Brennan, która zeskoczyła z feralnego mebla i skupiła się na obciąganiu sukienki i mocowaniu się z pończochami. William zapalił światło i zorientowawszy się w naturze zastanej sytuacji oniemiał. Amber, której przebyta kłótnia ujęła część zalotnego uroku, była również niepomiernie zdziwiona. Smoking agenta leżał smętnie na podłodze, obok zdradliwego telefonu, jego los dzieliła też porzucona gdzieś znienawidzona muszka. Mężczyzna miał błyszczące, pociemniałe oczy, porozpinaną i wygniecioną koszulę, a garderoba ukrywającej się w jego cieniu kobiety wyglądała przynajmniej tak samo nieporządnie jak artystyczny nieład, który zawładnął jej fryzurą.
Dwie stojące po przeciwnych stronach pomieszczenia pary mierzyły się w ciszy wzrokiem. Przez twarz Tangera przetoczyła się fala gniewu i niedowierzania, które ustąpiły miejsca eufemistycznie rzecz ujmując strachowi lub wprost przerażeniu. Złość i nieufność były spowodowane naocznym przekonaniem się, że doktor Brennan istotnie romansuje ze swoim „partnerem” i przedkłada jego towarzystwo ponad swego wydawcę. Czym innym jest mgliste podejrzenie, a inną sprawą jest zobaczenie czegoś na własne oczy. Groza, która zabrała z jego myśli zazdrość oraz dotknęła przedsiębiorcę swymi zimnymi i wilgotnymi od zimnego potu palcami, przyszła doń nagle, jak przypomniał sobie, co przed chwilą wykrzyczała ta przeklęta, droga w utrzymaniu, rudowłosa idiotka. Bezwiednie uzbroiła jego bezbronną dotąd owieczkę. Amber, której nie groziły żadne konsekwencje prawne, nie mogła zrozumieć, dlaczego tak wspaniały, z limitowanej serii, egzemplarz mężczyzny jak śledczy, wolał chudą intelektualistkę od NIEJ, gorącokrwistej kobiety. Bursztynowa boginka wcześniej tłumaczyła swą porażkę brakiem ikry pracownika FBI, a nie wybrednym czy selektywnym zainteresowaniem płcią przeciwną. O jakże się pomyliła! Wigoru to on miał, teraz aż za dużo.
Rozterki drugiej, przyłapanej in flagranti, pary były znacznie prostsze. Booth był początkowo zły, że przerwano im w takim momencie, a w miarę uspokajania się pulsu i powrotu krwi do górnych partii organizmu, był wściekły, że przestał nad sobą panować do tego stopnia, iż mógł Bones zrobić krzywdę. Jego partnerka zaś żyła w błogiej nieświadomości jak blisko była zacałowania na śmierć, i zapewne nawet gdyby jej to uświadomiono, to wcale by się tym nie przejęła. Brennan odwracała swój wzrok od biurka, a w jej myślach królowało usprawiedliwiające pogoń zmysłów sentencjonalne stwierdzenie Angeli: "nie używaj tak często swojego mózgu, kochanie. Masz także inne organy, które mogą dać ci dużo więcej przyjemności". Ta otrzymana od przyjaciółki carte blanche nie neutralizowała zmieszania wywołanego, rozgrywającą się właśnie groteskową sceną zbiorową. Antropolożka nie wiedziała, czego w zaistniałej sytuacji może się spodziewać po Boothu i Williamie, dlatego wyprzedziła ich posunięcia i wychodząc zza opiekuńczej przystani w postaci agenta, oświadczyła asekurancko.
- Biorąc pod uwagę zajścia dzisiejszego wieczoru, najlepiej będzie Williamie, jeśli zakończymy naszą współpracę i... rozstaniemy się w... zgodzie. – Śledczy i Amber nie zareagowali. Tanger zaś ważył te słowa w milczeniu pocierając skronie. Przez niezgodne z naturą zastosowanie długiego języka rudej współpracowniczki znalazł się sytuacji patowej. Stracił wszystkie asy, dzięki którym mógł zatrzymać przy sobie doktor Brannan, w interesach jak i prywatnie. Najkorzystniejsze było dlań podpisanie i prolongowanie kontraktu z nią i tym jej... na podyktowanych niestety przez nich warunkach. Tylko to skłoni ich do milczenia i niepodejmowania przeciw niemu kroków prawnych na własną rękę, czy przez prokuraturę. Utracił jasną stronę współpracy z Temperance, to postanowił wypolerować tą ciemną. Pycha wlała w jego serce pewność, iż cierpliwe negocjacje uchronią go przed ruiną, i że tylko geniusz jego pokroju to potrafi i zdoła to uczynić.

Jakiś czas później w samochodzie podczas drogi powrotnej

Booth miał nieprzeniknione oblicze i prowadził w nieodgadnionym milczeniu. Brennan podjęła z Tangerem grę, a on miał jedynie ochotę odesłać przedsiębiorcę do diabła lub polecić mu wykonanie gestu niezbyt uprzejmego i nieeleganckiego, a dodatkowo niewykonalnego fizycznie.
- Zgodziłam się milczeć, by uśpić jego czujność i nie sprowokować go do zacierania śladów własnych przewinień. – Powiedziała rzeczowo kobieta, która zaledwie kilkadziesiąt minut temu topniała w jego ramionach.
- Dziękuję, że pomyślałaś... iż i ja mogę odnieść sukces... – zaczął niepewnie Booth - ...ale nie odpowiada mi cena, jaką miałaś za niego zapłacić. – Mówiąc to bezwiednie zacisnął dłonie na kierownicy.
- Co teraz...? – Zaczęła cicho jego partnerka. O co dokładnie pytała? Mógł tylko zgadywać. Obrał bezpieczniejszą opcję.
- Wrócimy zza linii wroga Bones, na naszą stronę barykady sumienia. Tam by czekała nas tylko wina i zbrodnia. – Odparł dość patetycznie pomijając istotniejszy, osobisty wydźwięk lapidarnego zapytania.
- A czy wrócimy też za linię, jaką wyznaczyliśmy sobie wcześniej w naszych stosunkach? – Dopytywała się niepewna wizji ich wspólnej przyszłości kobieta. Agent milczał. Istniała możliwość, iż nie podjął jeszcze decyzji, a może tylko nie potrafił ująć jej w słowa, by nie utracić ulotnej magii niepewności oczekiwania. Może zaś uznał, że reszta tej historii jest milczeniem? Nie wie też tego autorka, bo mimo usilnych prób, nie potrafiła ze śledczego wydobyć wiążących deklaracji. Nawet zagadywanie go na śmierć nie pomogło. Zawzięcie milczał.

K O N I E C

Tradycyjnie czekam na Wasze opinie i zachęcam do rozważenia, jakiż to nieuprzejmy gest chciał zalecić Williamowi Booth?;)))

_LG_

Eeee....Yyyyy...Hmmmm...Tego, no.....
Dech mi zaparło, słów zbrakło, gały wylazły.....

O Wielka Mistrzyni LG!!!!

Pokłony, ukłony, skłony, klęczki i te inne w Twą stronę!

Genialne, cudowne, wspaniałe, doskonałe jak zwykle....

Glanc pomidor, mucha nie siada i inne temu podobne określenia....

Twoja wierna fanka Marlen;)

marlen_3

Jak skończysz się gimnastykować Marlenko, to napisz, czy domyślasz się, o jaki gest chodziło? :))))

ocenił(a) serial na 8
_LG_

jak zwykle genialnie :) popieram Marlen w wyrażaniu zachwytów ...

zgaduję, że William miał się pocałować w ... nos?? ;>

gainka

Jasne, że chodziło o... nos;)))

_LG_

Choć łokieć i pięta też by pasowały;))))

_LG_

...albo kolano;)))
PS. A ta odrobina gimnastyki przydała się po świątecznym okresie z wiadomych powodów.....ale wystarczy, bo się zmęczyłam troszkę, a zresztą trochę tłoczno się w biurze zrobiło....;)))

marlen_3

W kolano przy gimnastyce można. Gorzej np. z... szyją lub uchem.

Ostatnio często prowadzę absurdalne rozmowy... ale za to zabawne.;)

_LG_

Absurdalne rozmowy bez ładu, składu i sensu to jest to, co tygrysy lubią najbardziej!
Musiałby kto kiedyś podsłuchać mnie i Rokitkę w stanie napadu ostrej głupawki....Choc mogłoby to negatywnie na psychice słuchaczy się odbić;)))

marlen_3

Nie sądzę by mnie lub dajmy na to Piegżynatora może coś w tej materii zadziwić. Humor absurdalny ponoć jest jednym z wyznaczników inteligencji. Choć są rozbieżne opinie na ten temat. A zaraźliwość głupawki już udowodniono;)))

ocenił(a) serial na 10
_LG_

Super !! To było naprawdę genialne xD
Szkoda że już koniec ;(
A co do końcówki, jest po prostu wspaniała sama lepiej bym tego nie ujęła
Mam nadzieję, że niedługo znów coś napiszesz

__Czekoladka__

I tak wyszło sporo - trzy części jednoczęściówki;))). Urosła skubana i znowu nici wyszły ze streszczania się;).

ocenił(a) serial na 8
_LG_

i właśnie to w Tobie jest najlepsze :) nie umiesz się streszczać a my na tym korzystamy :))

ocenił(a) serial na 10
gainka

Dokładnie jest dużo i jeszcze w dodatku tyle ciekawego xD
Masz dar normalnie xD
Nie streszczanie się górą !!

_LG_

Cóż.... Nie wiem co powiedzieć.... Po prostu zaparło mi dech...
Jak już napisałam w innym temacie, Twoje FF pobudzają moją wyobraźnię, kiedy czytam to mam wszystko przed oczami, to jest jak dobra, co ja piszę, jak bardzo dobra książka!
Czekam na kolejny napływ weny, byś znów mogła zachwycić mnie (nas) swoim kolejnym opowiadaniem.
BRAWO!

ocenił(a) serial na 10
Mino

o jaa!! o jaa.. nie moge. No po prostu nie moge. LG, klasa sama w sobie.

Nie moglam sie odrewać i, wierz mi, wpadłam niemal w żałobę widząc, że opowiadanie się kończy.

loose_cannon

Nie smutkujcie, LG jak Terminizator(?) i konieczność rozliczenia PITu zawsze wraca... Może potrwać nim znów wenę dorwie, ale kiedyś to nastąpi:)

Mino

LG... Cóż ja mogę powiedzieć. Słów braknie. Jestem pod wrażeniem. Pod bardzo dużym wrażeniem. Wszystkie Twoje dzieła wywołują u mnie tylko jedno uczucie... ZACHWYT ;)

Zapraszamy do nas. Nadejszła wiekopomna chwiła. Marlen obublikowała nowy rozdział naszej "na razie niekończącej się opowieści" ;) Cały jest jej zasługą z moją tylko małą pomocą ;)

Pozdrówka

ocenił(a) serial na 8
Rokitka

Zgadzam się z Rokitką. W zupełności jesteś boska !!

piegza

The rest is silence... I suppose

piegza

o tak mnie zatkało, o tak !

Brennan zacałowywana na śmierć przez faceta z limitowanej serii???
mam żal, LG, że go, tego limitowanego z latarką, nie przycisnęłaś mocniej lub po prostu nie sterroryzowałaś, żeby dopisać maluteńkie, malusieniuniueczkie epilodzio :( np. pogrzeb zacałowanej Brennan ;D

ale scena z zajętymi ustami - pierwsza klasa!!!
;DDD

piegza

Nie sądzę byśmy się tu mogli posunąć dalej w szczegółowości pewnych opisów. Mam wrażenie że z kawałka na kawałek jest odważniej. Już się ocieram o granicę... jak to ująć. Sama wiesz;)

_LG_

coś boskiego... tylko tyle, na więcej na razie mnie nie stać...xD