Serial na plus, świetnie się oglądało, ale chciałem poruszyć inną kwestię, mianowicie: według mnie kobieca obsada & po części same postaci są fatalne. Zilpha - tutaj zostało napisane już chyba wszystko. Dziwnie zagrana, irytująca. Nie rozumiem, dlaczego James do niej podbijał, bo nie miała w sobie nawet pierwiastka jakiejkolwiek atrakcyjności. Lorna - postać teoretycznie lepsza, ale zagrana tak bezpłciowo i bez energii, że również nie mogłem na nią patrzeć. Obie totalnie nieatrakcyjne i niekobiece. Postać prostytutki jest jedyną, która była całkiem ciekawa i została zagrana z charyzmą. Chciałbym zobaczyć w tym serialu naprawdę piękną, charyzmatyczną kobietę.
Miał ktoś podobne odczucia? Czy po prostu tak się złożyło, że wybrali dwie kobiety, które w ogóle nie trafiają w moje gusta?
Co do Zilphy się zgodzę, a Lorna hmm była interesującą postacią ale pod koniec znikła z pola widzenia i nie mogliśmy jej w pełni ocenić ;/ Eva Green idealnie nadawałaby się do głównej roli kobiecej. Grała w podobnych produkcjach i wypadła wyśmienicie.
Penny dreadful jakoś nie przypadło mi do gustu (jeśli chodzi o podobne produkcje), ale sama Eva jest boska. Przypuszczam, że mogłaby przyćmić Hardy'ego.
Na Zilphę szkoda nawet szczępić ryja.
Ale Lorna jest ciekawa. Moim zdaniem Jessie Buckley nie dała się zdominować Hardemu (jak Chaplin) i zagrała swoje. Lorna jest uparta, żywa, charakterek ma. Trochę jej rolę ucięli w końcówce, ale myślę, że będzie miała więcej do powiedzenia w drugim sezonie. Tylko mam szczerą nadzieję, że nie stanie się teraz jamesowym obiektem pożądania, bo takie postaci mają w zwyczaju tylko być i ładnie wyglądać. Wolę, żeby była swoją własną postacią.
Ona i Bryce to jedyne osoby, których los mnie interesował tak naprawdę. I chyba tylko dla nich powrócę do drugiego sezonu.
Nie stanie się ;)
Był wywiad z Hardym o drugim sezonie gdzie wprost mówił, że ich relacacja nie jest w żaden sposób romantyczna i opiera się na autonomii postaci. To jest w Lornie właśnie wyjątkowe.
Bo te kobiety to takie subquesty co tylko obrazuje, że teraz filmy i seriale robi sie jak gry komputerowe.
Miałem podobne odczucia co do obydwu tych pań.
Nie wiem co było przyczyną - czy to, ze obie panie jakoś ogólnie nie przypadły mi gustu, czy to że miały kiepskie role.
Ale celuje gdzieś, że oba te czynniki razem...
Tak jak ktoś wcześniej wspomniał - ich role trochę też mi przypominały subquesty - niewiele wnosiły do fabuły, ale poprzez nie chciano trochę udramatyzować serial, kogoś zabić itd (wiadomo jak skończyła Zilpha i jej mąż) i ogólnie wprowadzić jakieś kobiety. Ale ogólnie rola Zilphy była nijaka - zawsze jakaś melancholijna, oderwana od rzeczywistości itd.. mało ciekawa.
Przy okazji - mąż Zilphy dostał również, wg mnie, drętwą rolę (chociaż aktor całkiem dobry). Od razu na samym początku było wiadomo że zostanie stracony (tylko czekałem w którym odcinku) - od początku zawadiacki i na siłę, bezsensownie pchał się do śmierci. Wszyscy raczej bali się Delaneya, ale on prawie w ogóle... Po prostu typowa rola do udramatyzowania serialu przez późniejszą śmierć. Ale mnie to nie kupiło.
Lorna Bow - też to wszystko nijakie. Nijaka rola (i chyba średnia aktorka dla mnie), na siłe urozmaicała fabułę, ale może to też pewien podkład fabularny pod kolejny sezon..
I tak jak wspomniałeś - rola prostytutki najbardziej konkretna i po prostu pasowała do wszystkiego. Charyzmatyczna i jakoś siedziała w filmie.