Niekóre wątki i postacie zdobyły moja sympatię/uwagę, np. Deryl, Merle, Carol, Maggie, Glen, Andrea, Hershel, Dale i do pewnego momentu odczuwałam swoisty klimat serialu, dzięki któremu wychodząc z domu wyobrażałam sobie, jak bym sobie podradziła będąc w ich sytuacji.
Jednak sięgając po TWD spodziewałam się zupełnie czegoś innego niż narastającej apokalipsy psychopatów. Miałam nadzieję, że ta survivalowa historia będzie oscylowała między próbą przetrwania wśród zombie a relacjami między głównymi bohaterami z dodatkiem sporadycznych, nieco socjpoatycznych odchyłów, na które możnaby przymknąć oko i potraktować jako czystą fikcję. Liczyłam na logistyczne rozkminy, tworzenie "czegoś z niczego", na zasadzki, pułapki, dylematy moralne, niejednoznaczne profile osobowościowe bohaterów, nieoczywisty rozój akcji. Jednak z sezonu na sezon losy bohaterów i ich decyzje są coraz bardziej przewidywalne, a tytułowe "żywe trupy" stają się tylko tłem, które raz wybawia naszych faworytów z opresji, a raz przyczynia się do ich rychłego zgonu. Natomiast prawdziwym potworem staje się drugi człowiek. Oczywiście mnie to nie dziwi, bo logicznie rzecz biorąc apokalipsa zombie, to idealne pole do "popisu" dla psychopatów. Tylko po co terroryzm przemycać do serialu, który mimo wszystko ma przynosić rozrywkę? Dla mnie Ostatni odcinek 6 sezonu i pierwszy 7 (póki co tyle obejrzałam) jest totalną przesadą. Sceny i w ogóle fabuła są zbyt brutalne. Tego się nie da oglądać. To tak samo jakby na wieczór włączyć ludziom w TV relację na żywo, jak terroryści odcinają zakładnikom głowy. Ja nie rozumiem, jak zdrowi i wrażliwi ludzie mogą to oglądać i liczyć na więcej scen tego typu. Przecież one są zbyt realistyczne, namacalne i prawdopodobne... Mnie te obrazy fizycznie i emocjonalnie bolały... Jeśli ten serial ma przypominać nam o tym, jacy ludzie potrafią chodzić po tym świecie, albo co gorsza, podprogowo hartuje nas na takie okoliczności, to nie wiem, co mam mysleć o jego twórcach...