Myślę, że warto zastanowić się nad pytaniem, które ten serial nasuwa, a mianowicie - czy warto jest przeżyć za wszelką cenę? Czy warto zabijać ludzi, wmawiać sobie, że trzeba być bestią, aby przetrwać. Drapieżnikiem, dla którego zabójstwo przestaje być czymś obcym.
Rick wszystkim próbuje uświadomić, że trzeba przetrwać za wszelką cenę, że trzeba żyć. Tylko jest w tym pewien problem.- everybody dies. Szybciej lub później, ale jest to nieuniknione. Teraz nasuwa się kolejne pytanie. Kto będzie miał gorszą śmierć. Człowiek, który umiera w relatywnie młodym wieku, lecz który nie ma na swoim sumieniu życia dziesiątek ludzi, czy taki Rick dożywszy 80-tki i mający na swoim koncie niezliczoną ilość morderstw. Czy taki człowiek nie powinien przed śmiercią zadać sobie pytanie "czy było warto?".
Jeśli ktoś jest chętny zapraszam do dyskusji na ten temat. Dodam tylko jeszcze, że zrozumiem obrońców Ricka, którzy stwierdzą, że nie powinno się żałować zabójstwa, które ratuje własne życie, ale myślę, że każdy się zgodzi, iż Rick nie zawsze był zmuszony do zakańczania czyjegoś życia.
Uważam, że człowiek siedzący w wygodnym fotelu, bezpieczny, kiedy jest najedzony i jest mu ciepło, nie zrozumie człowieka, który tak nie ma. Wystarczy głód (ale taki prawdziwy, a nie na zasadzie braku jednego śniadania), żeby przysłonić wszelkie rozmyślania o sensie życia, a zająć się szukaniem jedzenia za wszelką cenę. Dlatego bardzo trudno ocenić to, o czym napisałeś.
Konkretnie co do Ricka - on chyba nie postrzega tego jako morderstwo. Klarownie rozgraniczył sobie świat na my, czyli jego grupa i oni, czyli wszyscy inni. Tych innych traktuje jako wroga. Nie od początku tak było, ale później już tak. Teraz widzimy, że nie chce przyjmować żadnych nowych ludzi. Żołnierza, który zabija wrogów na wojnie, nie nazywa się mordercą. Nie piszę tutaj o własnej ocenie tej sytuacji, ale o tym co jak sądzę Rick sobie myśli o swoich czynach.