SANCTUARY FOR ALL. COMMENTARY FOR ALL. THOSE WHO ARRIVE - SURVIVE (YOU BET).
Forumowy temat dla wszystkich chętnych do wspólnego dyskutowania, wyrażania opinii, zachwytów oraz krytyki na temat trzeciego odcinka siódmego sezonu TWD oraz przewidywań na temat dalszego rozwoju akcji w jednym miejscu.
Korzystanie z tematu - jak zwykle - dobrowolne.
Previously on AMC's The Walking Dead:
- wizyta Carol i Morgana w Królestwie - osadzie mlekiem, miodem i tygrysami płynącej;
- danina dla Zbawców ze świń tuczonych trupiną;
- opuszczenie i nie opuszczenie w jednym ww. osady przez Carol.
Plusy:
- początkowy montaż Dwighta zbierającego składniki na mega kanapkę (nie ma to jak miks musztardy z ogórkami, pomidorami, sałatą, jajkami...)
- Daryl nie odzywa się prawie wcale
- Reedus poprawił swój cry face (ale tylko troszeczkę)
Minusy:
- właściwie wszystko pozostałe, nawet Negan, który ani przez moment nie wydaje się "face that runs the place". Poważnie, kręci się jak smród po gaciach, tak jakby jego jedynym zajęciem i sensem życia było doglądanie, czy nikt akurat nie spieprza.
Liczyłem na coś lepszego od nijakiego odcinka o Królestwie, a dostaliśmy jeszcze bardziej nijakie przedstawienie Sanktuarium. Ktoś może mi powiedzieć o czym był ten odcinek? Bo majnd gejms z Darylem są na poziomie Ricka i siekierki. O Dwightcie pierwszy montaż mówi znacznie więcej, niż wszystkie pozostałe sceny. W ogóle, montaż tego odcinka to jest dramat. Dwight wyjeżdża za gościem, jakieś zombie na niego spadają, cyk, jesteśmy przy Darylu i Neganie, Negan jak to Negan, nawija bez końca, Daryl gra sad fejsem, cyk, wracamy do Dwighta, już prawie zapomnieliśmy co on w ogóle robi, ale wracamy do niego. Otóż ten wielki uciekinier... na środku pustej drogi siłuje się z jednym truposzem. Poważnie. Mógłby po prostu się odsunąć i przejść obok, ale z jakiegoś powodu stoi tam jak dąb i się szarpie z jednym, jedynym szwendaczem. Jeśli wszyscy tam w Sanktuarium są takimi globtroterami, to nic dziwnego, że wolą dawać tyłka Neganowi. No i mamy wstrząsającą rozmowę Dwighta z facetem, którego pierwszy raz widzimy na oczy, o sprawach, o których nie mamy pojęcia, żeby nie powiedzieć, mamy głęboko w de. Tamten mówi, że kiedyś byli przyjaciółmi, co chyba ma nami jeszcze bardziej wstrząsnąć. Ogólnie przemowa jakby grał w jakimś Spartacusie i wzniecał bunt, ale zamiast tego po prostu dostaje kulkę.
Sherry została sprowadzona do takiej ciotki klotki, która lata tu i tam rozpowiadając wszystkim o wszystkim. O, jesteś Daryl, widzieliśmy się w lesie ponad rok temu, więc powiem Ci co czuję, co czuje Dwight... nie wiadomo czy Daryl wyglądał tak źle przez manto, jakie mu spuścili, czy przez wszystko, czego musiał słuchać.
No i to właściwie chyba wszystko, co było w tym odcinku. Rozumiem, że przypalanie żelazkiem zachowali sobie na specjalny odcinek poświęcony Dwightowi, ale zaraz, czy to nie był właśnie ten?
Odcinek dużo słabszy od poprzedniego a to dlatego, że w tamtym pokazano nam czym jest królestwo, a w tym akcja toczyła się głównie w celi, a pokazali tylko plac pomiędzy budynkami, plac z łolkersami, pokój Negana, noclegownię przybocznych, gabinet lekarski i celę. Odcinek był poświęcony grze psychologicznej mającej na celu złamać Daryla. Jego opór nie ma sensu i więcej by ugrał gdyby uległ Neganowi, zaskarbił sobie nieco przychylności i odstrzelił mu łeb. Jeżeli wszyscy tam obecni mają podobne przeżycia do Dłajta, to za ten czyn postawili by mu pomnik ;)
Wiesz jak to mówią, nadzwyczajne czasy wymagają nadzwyczajnych środków... czy jakoś tak (wiesz jak to mówią?)
Spartacus to moja osobista świętość, wysłuchując ichnich przemów mam ochotę iść na Rzym choćby z cepem, słuchając przemów w TWD człowiek chce jedynie ruszyć szlakiem okolicznych żulerskich miejscówek :) Aby zapomnieć!
Podejrzewam, że ten samotny uciekinier szedł sobie spokojnie, i znienacka zaatakował go zombie-ninja. Nieraz takie akcje już miały miejsce. Leżał spokojnie schowany w rowie czy trawie, czekał, czekał... no i dopadł samotnego wędrowca, który był zamyślony. Bo bardziej obawiał się pewnie Negana, niż Zombie.
Pamiętajcie też, że w tym serialu zombie nie przechodzą prawidłowo przez jezdnię po pasach, powodując tym samym wypadki drogowe---->patrz Lori:)
To mi trochę przypominało, jak Pani Matka moja uczyła się jeździć bryką i podczas pierwszej próby parkowania przebiła garaż Pana Ojca na wylot...Ten sam poziom umiejętności za kierownicą.
majinus kocham cię za ten komentarz, wyraża wszystko co czuję nt tego odcinka w tak zabawny sposób, że parsknęłam śmiechem
A dziękuję! Bez robienia sobie jaj, nie mógłbym patrzeć na to, co się stało z tym serialem.
Uwaga, bedo małe szpoilery z komiksu.
Przewodnim motywem odcinka jest postać Dwighta - mam nadzieję, że twórcy w jego przypadku podążą tropem komiksowego pierwowzoru, bo żelazkomordy nie dość, że odkupił swoje winy, to jeszcze okazał się całkiem zaradnym liderem.
Ten wątek może zepsuć/zmienić Daryl, ciężko mi dojść do tego, jaki jest plan na Dixona, ale póki co te psychologiczne gierki jakoś do mnie nie przemawiają. Naciągane to wszystko, znaczy brakuje tu logiki- bo zgodnie z tą, którą Negan kierował się zabijając ludzi z grupy Ryszarda Daryl powinien już dawno gryźć ziemię. Jeśli nie za atak na zarośniętą twarz Jeffreya Dean Morgana, to za próbę ucieczki. Tymczasem lider Saviorsów cieszy do niego japę, jakby miał nowego pieska. Po co to, na co to. Nie wiem.
Kolejna szansa była by więc bez sensu, dlatego zakładam że w którymś odcinku ktoś go odbije.
Może, hehe, Carl - który tam ma wpaść i zrobić rozpiździel.
Negan nie straszy, a powinien. Każde jego pojawienie się w komiksie zwiastowało coś niedobrego, wywoływało niepokój, strach o ulubionych bohaterów. W serialu tego "problemu" nie ma, bo większość postaci zeszmacono do stopnia, w którym ich losy przestały angażować. Dla mnie wideła na jutubie z przesadzonymi reakcjami na śmierć Abrahama i Glenna to było jakieś kuriozum, bo skośny już dawno nie był cwanym skewendżerem i robił tylko maślane oczka do Maggie, a Abraham gdzieś tak w okolicach Terminusa przestał być znaczącą postacią i...Też robił maślane oczka.
Z kolei sam Negan, cóż... Brakuje tych jego ciągłych faków, częścią uroku tej postaci był fakt, że aparycja mięśniaka i ordynarny język łączyły się z ponadprzeciętnym intelektem. Tutaj se spaceruje z kijkiem, jakby nic lepszego nie miał do roboty. Meh.
Lubię Dżefreja i podołałby tej roli w pełnej krasie, a nie okrojonej pod amerykańskie family-tv (flaki spoko, faki i cycki be).
Pełna zgoda co do Glenna i Abe. Koreańczyk obudził się dopiero kiedy się rozdzielił z Maggie przy upadku więzienia, a potem jak się zeszli to znowu przymulał. Trochę go rozwinęli przy akcji z Nicholasem, ale znowu wszystko popsuł ten nieszczęsny śmietnik.
Abe przestał cokolwiek znaczyć właściwie jeszcze zanim zaczął cokolwiek znaczyć (czy to ma sens?). W sumie jego największym dokonaniem jest dwuminutowa sprzeczka z Rickiem w kościele. Szkoda że zamiast pociągnąć wątek dwóch samców alfa w grupie, ekspresowo ustawili rudego do pionu zostawiając mu tylko one-linery i cygara.
Bajdełejem - stwierdzam, że Daryl jest jednak gupi.
O ile korzystniej było by grać potulnego, powiedzieć "I'm Negan" i ZINFILTROWAĆ saviorsów, jako jeden z nich - zamiast robić z siebie męczennika?
Negan uważa Dixona za wojownika, prawdopodobnie prędzej czy później wysłałby go z grupą innych po odzysk zapasów. Jasne, jest z niego trochę ciepła klucha, a część Zbawców lubi pokazywać innym swoją wyższość (vide ten długowłosy szczypior z poprzedniego epizodu), ale mógłby zacisnąć zęby i nie reagować dopóki czyjeś życie nie byłoby zagrożone - wtedy oh well, wracamy do punktu wyjścia, ale przynajmniej by spróbował.
O wiele łatwiej mi wyobrazić sobie scenariusz, w którym ogarnia uczęszczane przez pupilów Negana szlaki sam je zadeptując, zapamiętuje ich rutynę i któregoś razu wybija sześciu, czy siedmiu przeciwników ze "swojej" grupy, niż taki, w którym po prostu ucieka z Sanktuarium, albo ktoś go odbija.
Just sayin'.
Zależy jak zamierzają poprowadzić to dalej. Z komercyjnego punktu widzenia, Daryl mówiący "I'm Negan" to byłby pewnie hicior zwiastunowy/cliffhangerowy. Nawet jeśli byłoby to one episode thing (do czego TWD już przyzwyczaiło zresztą). Jeśli to co obejrzeliśmy to właściwie wszystko i następną akcją tam będzie odbicie Dixona, to będzie faktycznie klapa. Zwłaszcza, że wydaje mi się, że niektóre scenki z zapowiedzi nie miały miejsca i to chyba były wycinki z prawdziwej ucieczki.
No i tu jest właśnie pies pogrzebany.
Że ten komercyjny punkt widzenia dotyczy całej ekipy produkcyjnej serialu i że storytelling nie jest tutaj głównym celem. Dlatego często gęsto TWD jest nielogiczne w swoich fabularnych niuansach, a to wszystko w imię sztucznych "wymuszaczy" uwagi i szoku, jak między innymi cliffhangery.
Jeżeli faktycznie się okaże, że nic już z tym wątkiem się nie będzie działo i Daryla po prostu odbiją, to znaczy że pół odcinka właściwie zmarnowano. Ale to jest TWD w pigułce. Kilka dobrych odcinków, które rozwijają konkretną linię fabularną, i multum zapychaczy z pseudo-filozoficznymi rozterkami postaci, które nic nikogo nie obchodzą.
Najgłupszym i najbardziej sztucznym cliffhangerem było chyba to postrzelenie Daryla w ostatniej sekundzie odcinka. Kompletnie nic z tym nie zrobiono, nie miało to żadnego wpływu na cokolwiek. Ot, postrzelili go, a potem nakryli kocem, teraz ma plaster i nawet nie żywi urazy do Dwighta :D
No i to jest właśnie przykład idealnie obrazujący to co mówię.
Czasem żałuję, że ta stacja się za to wzięła. Komiks jest naprawdę dobry, a serial tak spartaczono, że głowa mała. Nie wiem kto za to odpowiada.
Na razie jako tako mi się to ogląda, no i materiał za który się teraz wzięli (Something to Fear i All Out War) budzi, mimo wszystko, spore nadzieje, ale rewelacji się nie spodziewam. Raczej poprawnych odcinków z "momentami".
Za spartaczenie odpowiada samo AMC :) Na początku wzięli na reżysera nie byle kogo, bo samego Darabonta. I ci idioci mieli wątpliwości, że taki tytuł, mający miliony fanów w Stanach, z takim człowiekiem u steru, będzie hitem?
Dlatego sezon pierwszy ma tylko sześć odcinków z których każdy był pilotem (tj. badano jego oglądalność, która "o dziwo", rosła z epizodu na epizod). A gdy sezon się skończył, to padło krótkie hasło:
"zrobimy drugi, tyle że... dwa razy dłuższy! I z dwukrotnie niższym budżetem!"
Reakcja Darabonta była łatwa do przewidzenia :) Szefostwa AMC również ;] I dlatego teraz jest taki misz-masz. Gdyby Frank dalej kręcił TWD, to wiesz o czym byłyby zapychacze? Np. o tym, jak wyglądała sytuacja w Atlancie opowiedziana z perspektywy żołnierza, którego RYYYYK! znalazł w czołgu na końcu pierwszego epizodu. O takiej historii mogę powiedzieć tylko jedno - OGLĄDAŁBYM :)
No Darabont robił coś zupełnie innego stylistycznie nawet.
Aż mnie to boli, jak sobie wyobrażam. 8/10 odcinków na sezon i trzymanie się w większości przypadków materiału źródłowego... Łooooł.
Szesnastoodcinkowy format to za dużo dla obecnych scenarzystów jest, zdecydowanie. Narzekam na to od kilku sezonów wstecz.
Też uważam, że szesnaście epizodów to łej too much!
Działa to na zasadzie "poczekamy z tym wątkiem z komiksu, bo mamy tyle odcinków do nakręcenia..." ale tutaj szykuje się niespodziewajka - zatrudniono "gwiazdę z hollywoodu" Marię Bello (nie martw się, ja też jej nie kojarzę :) i szykują dla niej rolę Alphy, która ma się już pojawić w ósmym sezonie.
Nie jest powiedziane, w którym momencie się pojawi, ale czy scenarzyści wyrobią się z motywem Sejwiorsów w przeciągu jednego lub dwóch sezonów, skoro temat więzienia był wałkowany przez półtora sezonu :)?
Akurat Marię Bello znam, w sumie spoko aktorka, chociaż najczęściej gra matki w ciężkiej depresji.
Mój predykszyn - All Out War zacznie się w połowie tego sezonu i będzie trwał do połowy następnego. Z kolei druga połówka ósmej serii to już "The Next World" i cliffhanger z Whisperersami.
Z tego co widzę, to kolejne numery komiksu są ciągle tworzone, także sezonów serialu też nas czeka jeszcze sporo.Jestem ciekaw ile tego jeszcze będzie łącznie.Wiesz mniej więcej, który zeszyt jest teraz ekranizowany?
Póki co, nie miał okazji żywić urazy czy to do Dwighta, czy Negana. W obecnej pozycji, to ciężko mu o cokolwiek. No bo co on może? A na infiltrację, jest raz, że za dumny, zbyt uparty, no i... Daryl to zwykły redneck, nie wymagajmy od niego za wiele.
Nie no, miał okazję, skoro zebrał się na powiedzenie Dwightowi, że rozumie dlaczego to zrobił. Pewnie w swoim czasie mu definitywnie wybaczy, bo Ricki to ci lepsi w końcu :]
Szinczuch - muszę przyznać że taki scenariusz jaki tu przedstawiłeś ciekawie byłoby zobaczyć, miało by to sens!
ale i w tym, co pokazali nam twórcy w tym odcinku, potrafię odnaleźć sens i "logikę" - Daryl ewidentnie czuje się winny śmierci Glenna. widać to po scenie ze zdjęciem. może jemu jest już wszystko jedno? może nie chciał wybrać łatwego wyjścia, ponieważ mniej lub bardzie świadomie czuje, że należy mu się kara za to że z jego powodu zginął Glenn? ja to tak odbieram. widzę u niego totalną rozpacz, ogromne poczucie winy. facet jest załamany. w takim momencie nie wpada na pomysł "udam poddanie wobec Negana ale jak tylko nadarzy się okazja to będę go sabotować" tylko podświadomie uznaje że taki los mu się należy.
takie tam rozkminy... ;) co o tym myślicie?
Myślę, że ów scenariusz powstałby w głowie starszego Dixona (albo siwej, jak pisze emo_w.). Szpieg w szeregach, człowiek bez skrupułów itd.
Negan wymaga od swoich wyznawców całkowitego posłuszeństwa i Merle dałby radę udawać/być posłusznym (gdzieś wyczytałam, że Merle był ex-żołnierzem). Dla niego ... ubić/umęczyć/skatować? Żaden problem. A Daryl? On jest na to zbyt prostolinijny. Ma dobre serce. Wyobraźmy sobie Daryla zacierającego rączki, knującego niecne plany przeciwko sekcie Negana? "Daryl co to chciał być szpiegiem" ale znów wyszedł na tępego osła. A tak? Został bohaterem (romantycznym O.O). Dla mnie to dużo przyjemniej (bo brzmi lepiej O.o?).
Ja nawet przez krótki moment zastanawiałam się, czy scenarzyści nie wpisali mu "jestem Neganem" w tej końcowej scenie! Przecież to by było niezgodne z jego charakterem. Już wolę Daryla-osła, niż taki brak logiki.
(Poza tym Daryl przystając na warunki Negana skończyłby dokładnie tam, gdzie skończyliby Dixonowie, gdyby nigdy nie spotkaliby Ricków - a od tamtego Dixona Darylowi udało się już uciec - lepiej nie wracać - o tym był dla mnie właśnie ten odcinek ... nieco patetycznie, ckliwie, ale sory ... Daryl właśnie taki trochę jest?)
Do jego reakcji w kwestii Glenna ... jeśli Daryl ma potrzebę ukarania swojej osoby za tamten powstańczy zryw to ja jestem skłonna w to uwierzyć. Na razie odrzucam jednak wersję o Darylu dokonującym "samookaleczeń" (przyjmuję, że umartwianie się też nieco pasuje do postaci ... a jako, że mi się ta cecha nie podoba, stworzyłam własne, może błędne wyjaśnienie). Winny śmierci kumpla w podobnej sytuacji czułby się każdy. Ważne co z tym poczynimy dalej. Daryl być może się poddał ... Jeśli jest słaby ...
Wróć! (denial) Wszak on jeno ucieka przed swoją przeszłością ... jest upartym osłem ... (przypominam: ostatnia scena i to co Daryl mówi do Dweighta ... moim zdaniem tego nie mówi człowiek, który się poddał. on wie, że śmierć Glenna to jego wina i przyjmuje ten fakt na klatę).
...moje "takie tam rozkminy" zawsze są przydługawe ... :)
Kurczę, masz rację że w roli szpiega bardziej tu pasuje taki Merle. Daryl to jednak trochę inny typ człowieka. Pełna zgoda tutaj. Chwilę zastanawiałam się nad scenariuszem który zaproponował Szinczuch, ale utwierdziłaś mnie w przekonaniu że nie. To nie jest styl Daryla. Super rozkminy! :)
Co do chęci przyjęcia "kary" - Daryl nie musi być tego całkowicie świadomy, ale wydaje mi się że to może być częściowy powód dla którego wybrał bunt przeciw Neganowi. Taka myśl z tyłu głowy "tak ma być, bo to twoja wina". I to faktycznie Daryl przyjmuje to na klatę, nie ulega.
Przyznaję Ci rację w tym, że to co mówi Dwaightowi na końcu to faktycznie nie są słowa osoby, która się poddała. Ale mimo wszystko scena ze zdjęciem pokazuje pewne załamanie. Tym bardziej, że wie że to jego wina. Wszak nawet największy twardziel jak Daryl jest tylko człowiekiem.
Dobre spostrzeżenie co do ucieczki Daryla od przeszłości. Na to nie wpadłam.
Kurcze, nie jestem psychologiem! Piszę co mi się wydaje ;) Jeśli trochę zagmatwane to wybacz :D
Łapię. Nie jest zagmatwane. Lubię czytać takie analizy. I też nie jestem psychologiem :)
Nie bardzo chce mi się czytać tamten wywiad w całości (może później), przyjmuję jednak, że tam stoi, że Daryl dokonał i będzie dokonywał samobiczowania. (Interpretacja aktora nie jest interpretacją scenarzysty, a liberałowie twierdzą, że interpretacja i tak jest dowolna.)
Ale ok, przyjmuję wyjaśnienie (ostatecznie Norman R. zna cały scenariusz; jest bliżej źródła).
Daryl uważa, że zasłużył na to, by go ukarano. W jego sytuacji wielu czułoby winę (choć podświadomie wiemy, że naprawdę nie powinniśmy, winny jest ktoś inny). Koniec końców Daryl przyczynił się do śmierci Glenna. Jeśli chce otrzymać sprawiedliwą karę, nie powinien pozwalać na to, by osądził go ten sam terrorysta, który dokonał mordu (przecież to nie Daryl trzymał Lucille). Całą winę ponosi Negan i jego ludzie.
Kary Daryl powinien oczekiwać od Meggie i to ona powinna być jedynym sędzią w tej sprawie - tak jakoś jest w artykule - (tylko jej powinien pozwolić na wymierzenie sprawiedliwości. nie Neganowi, na litość!). I opinię Meggie już znamy, nawet jeśli dojście do siebie zajmie jej trochę czasu (zupełnie zadziwiła mnie w pierwszym odcinku jej reakcja, gdy Negan zapakował sobie Daryla na później). (A Daryl próbował już uciec, jest nadzieja - może małżonka Dweighta dopomoże?)
Irracjonalne poczucie winy może być wywołane szokiem. Obawiam się jednak, czy Daryl ma na tyle wyrobione (pobytem w towarzystwie Ricków) poczucie własnej wartości i skłonność do chłodnej autoanalizy, by dojść do nowych, świeżych wniosków. Myślę, przejęta trwogą, by to się nie skończyło kolejnym emo epizodem - chodzi mi o taką np. scenę: rąsia, papierosek, Beth. Proszę mnie źle nie zrozumieć :) ja też cenię sobie obrazki jak to Daryl uroczo chowa się za firanką (przetłuszczoną i nieumytą, jak ostatnio ustalono), czasami tylko bywa to nieco żałosne. I trochę niedojrzałe (ps. gdzie się podział ten redneck z pierwszych sezonów?). Ale być może nasza Darlene wreszcie dorośnie i raz na zawsze zostawi swoją przeszłość tam gdzie jej miejsce. (Tak jak lubię Merle'a - a go szczerze uwielbiam - i tak jak z chęcią widziałbym w twd the Claimers MC - Everywhere chapter z braćmi Dixon na składzie, wiem, że nie byłoby to dobre środowisko dla tak wrażliwego gościa jak Daryl. Niech on sobie dalej odkrywa prawdziwego siebie - tylko ... trochę szybciej może? Brat Merle skonał życząc sobie my młodszy braciszek zaznał szczęścia i spokoju i ja muszę widzieć, że jego wola w końcu się gdzieś w tym twd zadzieje :)
Także się zgadzam, jak widać, ze wszystkimi. Nawet ze sobą się zgadzam :D Trzeba czekać, co dalej wymyślą i mieć nadzieję, że się nam Daryl rozwinie jako ta stokrotka na wiosnę! :)
Odniosę się do tego co N. Reedus powiedział w wywiadzie. Biorę poprawkę na to, tak jak napisałaś, że interpretacja aktora może być różna od interpretacji scenarzysty. Ale kto nam zabroni wyciągać własne wnioski i interpretować jak nam się podoba? ;)
1) N. Reedus w wywiadzie opisuje początkowe zachowanie Daryla - więźnia Negana - jako poddanie się; Daryl czuje ogromne poczucie winy i smutek z powodu tego, co spotkało jego przyjaciół. Może poddanie się nie jest najlepszy słowem, po prostu przyjmuje to co go spotkało:
He's so overwhelmed with guilt and sadness over his friends, he's just taking it. He's not fighting back at all. He's like, "I deserve to be here and I'm just taking it."
Więc tak, zgadzam się z Tobą, że to poczucie winy to wynik szoku, silnych emocji, które nim targają. Owszem, to Negan a nie Daryl podniósł tę pałkę, ale wydaje mi się, że Darylowi nie jest jeszcze tak łatwo uwolnić się od myśli: "Co by było, gdybym nie zareagował"? Ja osobiście nie uważam że to wina Daryla, w takiej sytuacji nie ma dobrych wyborów... Daryl zareagował tak a nie inaczej dlatego, że Negan machał pałką z krwią Abrahama przed Saszą, okrutnie ją tym dręcząc... A Daryl to w końcu "obrońca kobiet i dzieci" ;) Pamiętasz jak opiekował się małą Judith :)))
2) Z drugiej strony: stosunek Daryla do Glenna. N. Reedus tak mówi o Glennie:
"Glenn represented that hope to all of us in the group. He was The Guy. He was the heart of that group. He was optimistic and had a good attitude and "everything's going to be OK, we can do this.He was that guy. When he's looking at that picture, he can't let that up. You can beat the crap out of him, but if he let that up it would be all for nothing."
Przepraszam za cytowanie po angielsku, ale nie wiem czy moje tłumaczenie na polski wiernie oddałoby treść ;)
Z tych dwóch punktów wysuwam wniosek, że faktycznie, na początku Daryl odnosi to wszystko do siebie, czuje że spotyka go zasłużona kara, ale no właśnie, tak jak napisałaś. Coś tu jest nie tak, bo to nie Negan ma być sędzią. Daryl ma przed oczyma Maggie, i to niej najwięcej myśli (i tak N.R. mówi w wywiadzie). Negan jest oprawcą, i myślę że pod koniec odcinka dochodzi do tego wniosku. Że nie może się poddać właśnie ze względu na Glenna. Co nas prowadzi do następnego punktu...
3) ...ciekawym fragmentem tego wywiadu jest część, w którym N.R. wyjaśnia końcową scenę między Darylem a Dwightem, a którą ja podobnie jak autor wywiadu źle zrozumiałam. Daryl mówi do Dwighta, że rozumie dlaczego postąpił tak a nie inaczej - bo miał kogo chronić, musiał myśleć o kimś innym poza sobą. Natomiast ja, Daryl, postąpiłem tak, bo nie ma nic do stracenia. Ja to tak zrozumiałam. Tymczasem wydźwięk tej sceny jest zupełnie inny.
N.R. wyjaśnia tę scenę tak: Daryl mówi: rozumiem dlaczego dokonałeś takiego wyboru, chroniłeś kogoś. I to jest ten sam powód dlaczego ja nie mogę powiedzieć "Jestem Neganem".
No i właśnie - co o tym myślisz? Co miał na myśli Daryl mówiąc to? Bo fizycznie nie ma przy nim nikogo, kogo musiałby chronić, tak jak Dwight swoją żonę. Czy miał tutaj na myśli Glenna? Nie musi go chronić w fizycznym sensie, ale niejako (jakkolwiek to zabrzmi) pamięć o nim. Dobrowolne poddanie się człowiekowi z którego rąk zginął Glenna, myślę że dla Daryla jest czymś nie do przyjęcia. Czymś zbyt niedopuszczalnym i uwłaczającym, żeby w ogóle to rozważać.
Można by jednak poszerzyć to na całą grupę Ricków. Po tych kilku sezonach, i wielu różnych wydarzeniach, Daryl odnalazł się w grupie. Utożsamia się z nią. Nie jest to już człowiek, który dba tylko o siebie. Że tak powiem, Daryl został udomowiony :D Odnajduje się w pewnej społeczności i czuje się jej częścią. Jego doświadczeniem jest wiele trudnych sytuacji, jednak z każdej koniec końców grupa wychodziła obronną ręką. Owszem, zginęło wielu ludzi, czy doznało krzywd, ale finalnie dalej funkcjonują.
Ja myślę sobie tak, że te uczucia które Daryl żywił wobec Glenna (jego powinność wobec niego) Daryl niejako "przenosi" na całą grupę Ricków. Dla Glenna nie może teoretycznie nic już zrobić, może tylko stawiać opór człowiekowi, który go zabił. Tym samym Daryl myśli szerzej, o całej grupie, którą teraz Glenn mu przypomina. Myślę, że jeszcze tli się w nim iskra nadziei. Na wydostanie się z tej sytuacji, w której znalazła się cała grupa. Że mimo ogromnego cierpienia, na przekór wszystkiego i wszystkim, Ricki się nie poddadzą. Wydaje mi się, że o tym sobie może myśleć Daryl w końcowej scenie ze zdjęciem. Jest tu cierpienie i łzy, ale jest też nadzieja,
PS. Też uwielbiam Merle'a!
PS.2. Czy mogłabyś wyjaśnić co miałaś na myśli pisząc o Claimersach?
PS.3. Jaka jest opinia Meggie i skąd o tym wiemy? Bo mi to jakoś umknęło ;)
PS.4. Nie za bardzo pamiętam te sceny z Becią, mogłabyś wyjaśnić szerzej o co kaman? :)
Rety, teraz widzę jak się opisałam... Przepraszam za długość :D
"Pamiętasz jak opiekował się małą Judith."
A zatem powinien zostać przedszkolanką. Dzieci potrafią być bardzo bezpośrednie. Bez problemu wyciągnęłyby go ze skorupy.
Dlaczego Daryl jest Darylem, a nie Neganem?
Ja w ogóle źle i całkiem nie tak jak trzeba to odebrałam. W tej końcowej scenie Norman bełkotał okropnie, więc dopełniłam sobie jego kwestie w ten sposób: oto Daryl twierdzi, że nie zamierza się poddać. Dom Neganów to nie jego miejsce, nie jego wybór, nie jego rodzina. Glenn zginął. Daryl się obwinia. Ok. Ale jest jeszcze ktoś o kogo Daryl mógłby powalczyć. On sam ... bla bla bla
Teraz widzę, że nie miałam racji. Przyjmuję interpretację Normana i twoją ... i może następnym razem na odcinek z niewyraźnym Darylem ściągnę sobie napisy XD
"na przekór wszystkiego i wszystkim, Ricki się nie poddadzą"
też myślę, że takie myślenie może Daryla uratować przed bezsensownym użalaniem się nad sobą i zupełnym nic nie robieniem ... przed złożeniem broni ... Zatem Daryl wysyła odpowiednią wiadomość: "Drodzy Rickowie, jestem trochę dalej niż zwykle, ale nadal jednak z wami."
Oto jest Daryl - orędownik nadziei, kto by pomyślał. Wypełnia lukę po Glennie, niesie przesłanie człowieka, którego już nie ma (tymczasowo, bo na dłuższą metę nie poradzi z tym optymizmem - bateria mu padnie).
Wszak jako rzecze Norman: he can't let that up. (W ogóle ładnie Norman rzekł o Glennie.)
Cały ten wywiad zdecydowanie wyjaśnił pewne rzeczy. (Dzięki za cytaty.) Wychodzi na to, że Daryl wcale nie zamierza się poddać. Czuje się winny, bo zdaje sobie sprawę jak głupi ze strategicznego punktu widzenia był jego sprzeciw z pierwszego odc. Będzie się musiał nauczyć z tym żyć.
Odp. PS2: http://walkingdead.wikia.com/wiki/The_Claimers
Jestem oddaną fanką Synów Anarchii. Osobliwy żart był nieco hermetyczny (na tym forum zyskał wsobny charakter - bo tylko mnie bawi :) a pojawił się w moim poście całkiem niepotrzebnie ... ekhem :) Panowie Claimersi i Daryl w mojej opinii powinni byli założyć pierwszy postapokaliptyczny klub motocyklowy.
Odp. PS3: Bazowałam jeno na podstawie języka ciała. Mogę nie mieć racji. Wydaje mi się, że ona za śmierć Glenna wini tylko Negana.
Odp. PS4: Sceny z Beth, jak i cały odcinek były dziwne (jak z serialu dla nastolatków - tyle, że wtedy Daryl tam średnio pasuje). Mi chodziło o bezpośrednią formę zadawania sobie kary, szukania spełnienia i odwracanie swojej uwagi od bólu psychicznego. Była chyba scena po śmierci Beth, gdy zgodnie z jej przepowiednią Daryl w istocie cierpiał, gdy jej zabrakło. Wówczas to sam sobie zgasił papierosa na ręce. Szczęśliwie był to odosobniony epizod. Bardzo "nastoletni". Zapomnijmy o nim :)
Jako że mam bardzo bujną wyobraźnie to momentalnie przed oczyma stanęły mi sceny rodem z "Gliniarza w przedszkolu" z Darylem zamiast Arnoldem :P
"Drodzy Rickowie, jestem trochę dalej niż zwykle, ale nadal jednak z wami." >> super napisane! Doskonale streszcza postawę Daryla w jednym zdaniu (a przynajmniej naszą interpretację)
"niesie przesłanie człowieka, którego już nie ma (tymczasowo, bo na dłuższą metę nie poradzi z tym optymizmem - bateria mu padnie).">>tak, oby ratunek nadszedł niebawem, bo dręczenie psychiczne/fizyczne można znosić do czasu... nawet jeśli jest się Darylem.
Dzięki za wyjaśnienia :)
To teraz nam pozostało tylko czekać na rozwój wypadków w serialu i trzymać kciuki za Daryla :) Okaże się, czy te interpretacje były trafne :)
Chciałam dopisać, ale filmweb nie pozwala już edytować ;P
Co do Darylowego szczęścia, o którym pisałaś... Wydaje mi się, że wyobrażenie Merle'a o szczęściu tudzież spełnieniu, może być nieco inne niż Daryla ;P Nie sądzę, żeby teraz Daryl był jakoś bardzo nieszczęśliwy... "Teraz" piszę tu w szerszym sensie... Będąc w grupie zyskał cel, poczucie wartości, szczerą przyjaźń, i myślę że jest już ponad myśleniem w stylu "jestem dobry, wartościowy, bo ludzie mnie potrzebują, beze mnie sobie nie poradzą".
Całkowicie się zgadzam z tym, co napisałaś. To się wpisuje w moją opinię o Darylu.
Daryl poznał u Ricków życie, do jakiego nigdy nie miał dostępu i to go zmieniło, dlatego Daryl nie mógłby być sprytnym szpiegiem-udawaczem w szeregach Negana
Można tu w fajny sposób zestawić z nim Merla. Starszy Dixon na swojej drodze do autodestrukcji spotkał Filipa i to on go zmienił, tak, jak Daryla zmienił Rick. Można by się zastanawiać jak potoczyłyby się losy braci, gdyby nie spotkali Ricków lub Filipa na swojej drodze. Lub gdyby obaj wciąż byli w grupie Ricka.
Daryl w 1 sezonie był dość podobny w poglądach i zachowaniu do brata (minus autodestrukcja). Fakt uwolnienia się spod wpływu dominującego brata, życie wśród ludzi innych, niż ci, z którymi dorastał oraz wrodzone cechy charakteru (nie można nie zauważyć, że jednak jest inny od Merla) pozwoliły mu stać się tym, kim się stał.
Czyli człowiekiem raczej niezdolnym do ciągłego kłamstwa, udawania, oszukiwania. Daryl jest typem prostym, on nie myśli jak coś ugrać, nie ma też w sobie myślenia strategicznego, kombinowania naprzód, itd.
"od tamtego Dixona Darylowi udało się już uciec - lepiej nie wracać - o tym był dla mnie właśnie ten odcinek ... nieco patetycznie, ckliwie, ale sory ... Daryl właśnie taki trochę jest?"
super napisane ;)
Tylko, czy Merle nie był już całkiem ukształtowany? Sądzę, że gdyby akcja na dachu z pierwszego sezonu skończyła się inaczej i Merle wylądowałby u Ricków, Shane w końcu by nie wytrzymał i załatwił problem (albo przynajmniej podjął taką próbę :).
Gubernator był dla Merle gościem, który dał mu dach nad głową. Wszystko. Ja nie czułam, by Merle jakoś szczególnie cenił sobie Gubernatora (jako wodza/polityka, może i owszem, ale nic poza tym). Merle wiedział, że (sam w sobie, bez niczyjej pomocy ... może ewentualnie rodzicieli - ale to sprawa oczywista) jest skończonym gnojkiem i że zszedł w dół tak daleko, że pod górę teraz wspinać się nie sposób. Dlatego zostawił brata Rickowi. Rick miał być lepszym bratem. Lepszym przywódcą, niż Merle.
Ale wiesz ... możesz mieć też rację z tym, że Filip (tzn. Guberni, tak?) jakoś wpłynął na Merle'a. Ja Gubernatora naprawdę notorycznie przewijałam, więc możliwe, że mi jakieś detale umknęły.
Łódbury to nie była jakaś fabuła na aż tak wysokim poziomie, żeby się w nią tak detalicznie wgłębiać :) Ale lubiłam Merla i sobie tak o nim rozmyślałam.
Merle o ile pamiętam szanował Filipa, który nie ustawił go do pionu śpiewaniem kumbaya i trzymaniem się ręce w kółeczku, lecz dostosował swój coaching do jego charakteru i stylu życia. Oczywiście Filip to nie jest instytucja charytatywna, ale nie ma co się oszukiwać, ale też faktem jest, że Merle się ogarnął pod jego wpływem.
Ciekawe jakby się zachował z Rickami, ale raczej nic dobrego by z tego nie wyszło. Merle by się odnalazł u Ricków PO POBYCIE u Filipa, o czym wielu z nas marzyło. Ale rodzinne kotłowania na farmie tylko by go skłoniły do większego picia, żeby to jakoś przetrwać - jak pewnie wielu widzów :D
Myślę, że z Merlem też jest tak, że całe swoje życie praktycznie cały czas był nayebany i nie do końca czaił rzeczywistość :D Filip pokazał mu inną opcję życia i mu się na tyle spodobało, chciał w to wciągnąć Daryla, który jednak doznał już swojego oświecenia.
Nie uważam, że Gubi był tylko kimś, kto dał Merlowi dach nad głową. Filipek wykorzystał Merla, ale dał mu wiele w zamian. Miał niestety tego pecha, że był zagrożeniem dla bejbi brudera i tylko dlatego Merle się mu przeciwstawił. Bo przecież miał u niego jak pączek w maśle!
Zupełnie zapomniałam. Zdaje się, że w istocie była mowa o tym, że Merle ... był "czysty" w s3?
Wydaje mi się, że okoliczności - osamotnienie (i upokorzenie?- no, w końcu z perspektywy Merle'a, Rickowie zostawili go na dachu, przywiązanego jak psa w lesie) mogły bardziej wpłynąć na zmianę zachowania, niż charyzmatyczna osoba Gubernatora. (Dramatyzuję? ;)
Czy tą charyzmatyczną personę szanował? Możliwe ... jak mówiłam, mogłam wiele przeoczyć. Faktem jest, że Merle zaczął kłamać i kręcić, gdy brat pojawił się na horyzoncie.
Można dyskutować - kogo zmieniły okoliczności, a kto był podatny na wpływy innych ludzi (autorytetów), kto był z natury liderem, a kto z natury uległy, kto się nad sobą użalał, a kto siebie samego nie znosił.
Wydaje mi się, że taki gość jak Merle może podejmować próby zmiany swoich przyzwyczajeń, zmieniać to, czego nauczyło go życie. Na nowe wychowanie może okazać się za stary, zbyt uparty, cyniczny i niezależny.
Zgadzam się z tym, że drogi braci po się apokalipsie rozeszły. Być może momentami biegły równolegle, ale prowadziły w dwa zupełnie inne miejsca.
Dixony w 1 sezonie były dość podobne do siebie z Merlem narzucającym ton w tej relacji.
W 2 sezonie ich drogi się rozchodzą i mamy wreszcie Daryla przecinającego dixonowską pępowinę w pamiętnej scenie majaków z Merlem. Daryl uspokaja się, jest pomocny, staje się ważnym członkiem tej małej społeczności. Doświadcza tego, czego wcześniej życie mu nie serwowało: możemy się przecież domyślić, jak wyglądała wcześniej jego egzystencja. Wśród Ricków prawdopodobnie po raz pierwszy ktoś go docenia, dziękuje, używa grzecznych słów, komunikuje w normalny sposób nie podszyty agresją, nie stosuje przemocy. Nie ma szans, żeby to go nie zmieniło, szczególnie że wszystko wskazuje na wrodzone pozytywne cechy Daryla, które do tej pory były stłumione przez rodzinne patologie.
I mamy 3 sezon, w którym dochodzi do spotkania braci - którzy już nie są tacy sami, a jednak - co jest całkowicie naturalnie - z automatu wskakują w stare role. Tylko że stare role nowych wersji Dixonów są skazane na porażkę. Daryl już "liznął" innego życia, w którym nie musi się podporządkować, w którym jest miejsce na szacunek dla innych (słynne poprawianie pochodzenia Glenna ^.^). A Merle na trzeźwo, z nowo odkrytą determinacją oprócz dotychczasowej kontroli nad bratem, chce się nim opiekować, być może nawiązać normalne braterskie relacje, a nie traktować brata jak kolejnego under doga, stosując dynamikę znaną z gangów?
Co mnie wyjątkowo wkurza, to fakt, że oni by się w końcu dotarli. Po obu stronach była chęć, gotowość do spotkania w połowie drogi, do współpracy. Merle pozwala się traktować Rickom w sposób, za który dawniej skopałby im tyłki i lżył obelżywy słowy. Bo chce udowodnić Darylowi i grupie, że mu zależy. Daryl deklaruje swoją lojalność wobec grupy, pokazuje swoją dojrzałość i niezależność deklarując, że on już się zajmie Merlem!, żeby on też stał się pełnoprawnym członkiem grupy.
Niestety na drodze do pełnego zjednoczenia braci stoją krwiożerczy Filipek i jak się okazało "nie tak przyzwoity szeryf". Oboje wykorzystują w różnym stopniu Merla, który niejako z rezygnacją budzi się z tej bajki, w jaką wydaje mi się, że dość mocno przez chwilę wierzył.
Ja nad tym głęboko ubolewam, bo wątek "odkupienia" Merla mógłby być bardzo ciekawy bez prostackiego "odkupienia przez śmierć". Poza tym to po prostu fajna postać była, charyzmatyczna, ze świetnymi tekstami (wysnułam kiedyś teorię, że Rooker sobie sam pisze teksty, bo były tak rażąco różne od reszty serialowego bełkotu). Do tej pory wyobrażam sobie jak świetnym byłby dodatkiem do grupy w jej późniejszych przygodach. Na dodatek Merle był naturalnym inicjatorem spin, więc z automatu sceny z nim są lepsze, na czym serial by tylko zyskał. Jestem przekonana, że z Merlem u boku nie nazywalibyśmy Daryla paprotką :)
Oczywiście wszystko powyżej to są moje rozkminy na temat Dixonów, nie jest powiedziane, że tak było, bo autor mógł mieć zupełnie co innego na myśli :)
Ciekawe podsumowanie, przyjemnie się czytało (jak oglądam serial całościowo, tak jak teraz 6 sezonów w lipcu/sierpniu, robię się szczególnie leniwa i nie bardzo chce mi się cokolwiek rozkminiać, dlatego miło było w ten sposób wrócić do poprzednich sezonów:)
Merle'a s3e15 (tak mi mówi yt): "Do you even possess a pair of balls, little brother? Are they even attached? You sure they're yours?" (ja wiem, Merle czasami jedno mówił, co innego mógł myśleć, często jednak trafiał w samo sedno). Merle zawinął się jeszcze w tym samym odcinku i już nie wrócił. A więc co? Zostawiamy sprawę, niech sobie Daryl smętnie mięknie?
Sceny śmierci Merle'a budzą we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony amerykański patos niby pasuje, bo to amerykański serial i amerykańska postać, z drugiej ... Merle się poddał, znów uciekł. Po raz kolejny brata zostawił. Powód był inny, tchórzostwo podobne.
... byłabym w stanie w pełni zaakceptować nawet i takie zakończenie (Merle czuł, że - tak jak piszesz - tej nowej przepaści już nie przeskoczy, może nie chciał psuć nowego życia Daryla swoją w nim obecnością; widział, że bez niego, Daryl stał się innym, lepszym człowiekiem). W końcu udało mi się znaleźć w tej historii jakiś smutny sens ... i w ten sposób przełknąć ten mdławy koniec. Przyznaję jednak, że grunt pod owe zakończenie nie został odpowiednio przygotowany. Bracia nie zdążyli szczerze pogadać. My nie zdążyliśmy się Merlem nacieszyć.
Merle zdecydowanie uatrakcyjniłby całe twd, gdyby w ogóle dał sobie spokój z tym całym umieraniem :)
Ja nie rozkminiam samej śmierci Merla, tylko okres ją poprzedzający.
Bo śmierć Merla (jak i Hersha) była wybitnie idiotyczna, tego komentować mi się nie chce.
Że tak uprzejmie wtrącę, skąd wiesz jak wyglądały relacje Dixonów w S1, skoro nie mają nawet wspólnej sceny? :P Można oczywiście wyciągnąć dużo z ekspozycji Daryla na przestrzeni sezonów, z halucynacji z Merlem i późniejszego jego comebacku, ale w ich rozmowach i wywodach przeszłość przedapo miesza się z teraźniejszością, różne etapy życia Daryla są wspominane, taki typowy tewudowy miszmasz - niby coś, ale takie półsłówkowe.
Wtrącaj się, wtrącaj :)
Ależ nie musieli mieć wspólnych scen, żeby ich ocenić, oni nie muszą być nawet w tym samym czasie na ekranie, żeby stwierdzić, czy są podobni w poglądach i w zachowaniu :) Przecież Daryl to taki sam co Merle redneck z zadupia, niewykształcony, nieobyty, wyborca Trumpa :P Z pewnością obaj mieli o Glennie takie samo zdanie w tym czasie.
O takie podobieństwo mi chodzi. Natomiast dominacja Merla w tej relacji jest chyba oczywista, bo to Daryl za nim podąża, nie na odwrót.
Przykładowo Merle to rasista i Daryl raczej nie protestował w 1 sezonie, więc byli czy nie byli podobni? :)
Daryl nie protestował w 1 sezonie, bo nie miał okazji. Nie było go na dachu, gdzie Merle dał popis swojego rasizmu. Merle też chlał i ćpał, a Daryl potem z Becią napruł się szklanką bimbru, czy ile oni tam wypili, więc chyba nie siedział w tych klimatach. Owszem, jest redneckiem, ale nie takim samym co Merle :P Daryl jest nieobyty, a Merle rzuca tymi swoimi sugar tits, bo to lubi. Dla mnie jest między nimi zasadnicza różnica i relacja też nie jest taka zero-jedynkowa, że Merle to Alfa, a Daryl to Beta, co zresztą widać potem, bo i jeden i drugi wyraźnie ustępuje bratu w kilku momentach.
#MakeTWDgreatAgain!
Dla mnie Merle przystał do Gubernatora bo... było mu po prostu wygodnie. Tak się potoczyło, że go napotkał, było w porządku dla niego, więc czego chcieć więcej? Gdyby nie Daryl, nie sądzę, że by mu się przeciwstawił. Nawet gdy miał świadomość, że Gubcio rusza na wojnę z jego dawnymi "kumplami" (zbyt duże słowo ;D ). Przecież nie miał problemu z tym żeby torturować Glenna. Wydaje mi się, że Gubernator nie tyle wpłynął na Merle'a a przyzwolił na takie zachowanie, dał zielone światło... Merle nie musiał się już hamować. Gdyby był nadal u Ricków, musiałby się liczyć z tym, że jego redneckowe zachowanie nie będzie akceptowane.
Odniosę się tu też do tego co napisała emo_waitress o Darylu, ale w kontekście sytuacji z Merle'm. Też uważam że Daryl nie był do końca taki sam jak brat. Owszem, może miał pewne skłonności, wszak wychowywali się razem w takim samym środowisku, i na pewne rzeczy mogli patrzeć podobnie... Ale do jego charakteru na początku serialu trzeba dodać też to, że długi czas był pod wpływem brata... Wystarczy zobaczyć tylko jak wyszedł na tym kiedy się rozdzielili :)
I teraz tak - owszem, bycie w grupie Ricków wyszło mu tylko na korzyść, ale scena w której bez wahania podejmuje decyzję opuszczenia ich i pójścia z bratem pokazuje, że nikt go tam nie stłamsił ani nie zdominował. Jest w stanie podejmować własne decyzje. Może i to głupie, podążać za bratem który torturował Glenna i sterroryzował Maggie, ludzi z którymi się zżył i może zaprzyjaźnił. Ale to był mimo wszystko brat. Co jeszcze bardziej podkreśla prostolinijność Daryla, o której już tutaj była mowa (w kontekście tego, dlaczego Daryl wybrał bunt przeciw Neganowi zamiast pozornie mu się poddać a tak naprawdę szpiegować i sabotować).