Bardzo fajny odcinek.Szczerze mowiac dawno nie czulem takiego zaciekawienia.Bylem pewny ze Merle dokona "tranzakcji" z Gubernatorem a tu prosze...
-Smierc Merla byla przeciekiem na forum juz wczesniej.Okolicznosci w jakich do niej doszlo nie byly dla mnie zaskakujace.Musze przyznac ze choc nie dazylem sympatia Merla to scena koncowa z bratem w jakis sposob mnie poruszyla(Tortuga,kassandra-moje "kondolencje")
-Michoone.Kolejny odcinek gdzie rozwinieto linie fabularna tej postaci.Mimo ze fajnie wyglada w akcji to lubie jej "przegadania" wersje.Poza tym fajny "killer count" kolo motelu gdzie bohaterka odcina zombie glowe za pomoca drutu.
-Przemowa Ricka.Brakowalo mi tylko tekstu jak w komiksie"WE ARE WALKING DEAD!"
W skali Filmwebu:
9/10
Jak prawie nigdy się nie wzruszałem na filmach tyle na zakończeniu tego odcinka prawie łza mi się uroniła. Naprawdę scenarzyści piękny zaplanowali tą scenę i Norman pokazał swój kunszt aktorski. Może nie wynagrodzono mi śmierci Merla, lecz naprawdę to dało wielki plus do oceny.
Ocena: 9+/10
Nuda i bieda niestety. Druga w kolejności denna Przemowa Do Ludu, tym razem w wykonaniu Ricka - chociaż w sumie to dobrze, że przywraca demokrację, bo pomysłem oddania Michonne gościowi, o którym wiadomo, że i tak wszystkich pozabija, udowodnił, że nie nadaje się na przywódcę (nie wspominając o schizofrenii). Zmarnowanie postaci Merle'a - dopiero po jego zejściu widzę, jak mało jest w ocalałej ekipie ciekawych postaci: świrujący Rick, bezjajeczny Daryl gotów na każde jego gwizdnięcie, rozmodlony dziadek, dzieciak, nudne baby, milcząca nigga ninja (po kiego tam wróciła, skoro wiedziała, że chcieli ją wydać?), chiński Koreańczyk i jego skomplikowane życie uczuciowe, dzięki któremu mieliśmy przerwanie sceny Merle-Governor jakże wzruszającymi oświadczynami. To mógł być najlepszy sezon tego serialu, teraz widać, że nic z tego nie będzie, chyba że pokażą coś super na finał, w co wątpię.
Mogłabym się podpisać pod tą recenzją :D ale wciąż jestem pod wrażeniem występu Rookera i pewnie szybko mi nie przejdzie.
Tak że 8/10 za Merla.
Plus punkt za brak Andrei.
Myślałam, że tylko u mnie spicz Ricka zirytował :)
Andrea ma teraz szansę zostać liderem, innej osoby do tej roli nie widzę. Pewnie za jej kadencji będzie więcej takich przemów, ale przynajmniej nie będzie zwidów.
Merle, najbardziej kozacka postać tego serialu ever, zginął z rąk kola wyglądającego jak pan Darcy 20 lat później.
Zdefiniuj pana Darcy:
z Dumy i uprzedzenia?
czy ze Świata wg Bundych?
To bardzo ważne, bo nie wiem jak mam się śmiać, średnio, czy bardzo :D
Tego z DiU. Ten aktor od początku silnie kojarzył mi się ze światem Jane Austen, aż sprawdziłam, czy nie jest aby Brytyjczykiem. I rzeczywiście jest.
A śmiać się nie ma z czego, śmierć Merle miał idiotyczną. Wyplucie palców przez Gova i zabicie przez tegoż to jedno wielkie wtf.
Podeszłam do tej sceny spokojnie, bo znałam spoiler, a i Filip osiągnął już taki poziom niedorzeczności, że mógłby nawet zastosować na Merlu Chwyt Bane'a z Batmana i by mi powieka nie drgnęła.
Więc sorry, ale wszystko co dotyczy Filipa jest dla mnie zabawne. Nawet jak jest bardzo ujowe. Dlatego też przeskoczyłam mentalnie z tej sceny do następnej, jakby jej nie było. :)
Mnie Phil nie śmieszy, jest z angielska sztywny, nudny i boleśnie mało psychopatyczny, chociaż się stara. Mam nadzieję, że w następnym odcinku go już odpalą. Odpalą, nie?
Znając jego speszal moce wychodzenia cało z każdej opresji, będziemy się o niego potykać do 5 sezonu.
Mówię ci, nic mnie z nim już nie zdziwi. Ten gość stracił dla mnie całkowitą wiarygodność po poprzednim odcinku.
LOL
Ty, a może Andrea odgryzie parówę jemu podczas blowjoba? Też uważam, że byłoby fajnie, gdyby zginął w debilny sposób.
Odgryzienie pyrdka jest przynajmniej bardziej realne, niż odgryzanie palców razem z kośćmi.
Z jednej strony podoba mi się ta postać , ale bez jaj - ostatnio kiedy widzę go na ekranie, to czuje się jakbym oglądała jakąś komedię.
To była jakaś kpina, w życiu Warszawy nie dałby radę przegryźć ludzkich kości, ani nikt by nie dał rady, musiałby mieć zęby psa. Chyba że to jakiś efekt uboczny tego zombie-wirusa, bo zombiaki też mają nienormalnie miękkie czachy, które spokojnie można przebić dobrze zatemperowanym ołówkiem.
Weź nie strasz, naprawdę myślisz, że nie będą tego kończyć teraz? Ja już nie mogę na niego patrzeć, tak mnie nudzi. Naprawdę chcę, żeby ktoś z nim skończył. Zemsta Andrei, zemsta Michonne, zemsta bajbibrada, bunt Miltona, ktokolwiek i cokolwiek, byle tylko go uśmiercili.
Mógłby się potknąć o grabie i wpaść do studni. O.
Ale jak znam życie, to grabie potknęłyby się o Filipa.
Filip - nowy Czak Noris.
hahahhahaha zajebista śmierć. Serio ,fajnie by było jakby Philipek zginął w jakiś debilny, ale to bardzo debilny sposób.
Tak to bywa, jak się najciekawsze postacie usuwa, między innymi Shane'a czy Merla.
A Daryl z początkowych dwóch sezonów to już nie ta sama postać. Według mnie stał się nudny i monotonny.
To już nie to samo za co go pokochaliśmy na początku.
Z Darliny za bardzo robią ostatnio szlachetnego i dobrego pana, niczym Rick z 1 i 2 sezonu.
Jeszcze brakuje, żeby pociągnęli wątek miłosny z Carol... dobrze, że się chyba wstrzymali i ją prawdopodobnie usuną z obsady w finale.
Niech usuwają, będzie cudownie. A co do Daryla, to się zgadzam, za bardzo Go "ugrzecznili".
Ależ się uwzięliście na Carol. I właśnie w tym momencie gaszę światełko w tunelu :D Przepraszam Was bardzo, ale Carol od przyszłego sezonu wchodzi do regularnej obsady. Dziękuję wszystkim za uwagę, było mi niezmiernie miło :D No chyba, że te informacje były lipne, aczkolwiek patrząc przez pryzmat ostatnich rewelacji szczerze w to wątpię. Poza tym twórcy trąbią o jakimś większym wątku w związku z Carol.
Co do Daryla, to może nie ugrzecznili, ale zbytnio wyidealizowali. Też mnie to zaczyna męczyć.
Pieprzyć siwuchę, a co do Daryla to racja, ostatnio za bardzo jest jest dobry. Wszystko robi dobrze, nic mu źle nie wychodzi. Gdzie ten bad ass z 1 i 2 sezonu, ja się pytam? Tak wiem, przeszedł przemianę, ale mi się taki dobry i grzeczniutki Darylek nie podoba.
Kurcze a ja jakoś nie widzę aby Daryl się jakoś zmienił :/ Ugrzecznił czy co tam jeszcze.
Dla mnie jest cały czas taki sam.
Dopiszę bo już nie mogę edytować:
Była tylko jedna scena jak rzucił się na Ricka w pierwszym sezonie i to wszystko, tak cały czas był z boku i zgadzał się z Rickiem. To, że był kiedyś inny domyślamy się tylko z relacji Merla. A tak to jest bardzo prostolinijny facet, prosty nawet powiem, który ma też duszę romantyka, dlatego jest ciekawy. Teraz znowu zrobił coś sam tak jak mu w duszy gra, czyli nic się nie zmieniło, poszedł sam szukać córki Carol tak i teraz poszedł sam za Merlem. taki jest i taki był.
I bardzo dobrze! Jak myśleli, że już zginęła, to miałam ogromną nadzieję... ciągle mówiłam sobie, że przecież nie pokazali jej ciała, a T-dog ją uratował. I wróciła! :) W tym odcinku w rozmowie w Merlem zwrócono nam uwagę na to, jak ona się zmieniła. Jeszcze można sporo z niej wykrzesać.
Nie to co z Merle'a właśnie.
Oczywiście, że można wiele z niej wykrzesać, co jest jak dla mnie faktem. Jednakże przez to, że na wierzch wyszli tacy bohaterowie jak Rick, Andrea, Merle (!), Gubernator, Daryl na Carol nie było czasu.
Daryl i Merle po powrocie do więzienia zostali marginalizowali jak i cała reszta bohaterów zresztą. W tym odcinku Merle dostał swoje 5 min (oh thank you AMC) i i nie powiedziałabym że oni byli ciągle na tapecie. Oni też zostali pokrzywdzeni. Już nie wspomnę o Carlu (Matko Boska, co oni robią z tym chłopakiem?!) czy o Michonne albo o Tyreesie. To jest dopiero kpina.
O przepraszam, ale Merle dzięki sielance w Woodbury zakosił połowę czasu antenowego. Może nie była ona rewelacyjna i pełna zwrotów akcji (choć odcinek 3,6,7,8,9 na to nie wskazują), ale jednak nie zmienia to faktu, że wyniosła Merla na piedestał. Następnie mamy odcinek 10 i połowa czasu antenowego poświęcona na Dixonów. Teraz jeszcze odcinek 15 i znowu Merle w centrum, więc nie mówmy o marginalizowaniu.
Daryl natomiast był na froncie w odcinkach 1,2,4,5,7,8,10 i teraz 15. Nie chcę wspominać jeszcze o docinku 13 i jego akcji z Martinezem.
Reasumując ciężko o marginalizowanie, kiedy zabierają większą część czasu antenowego.
Z tym piedestałem to bym nie przesadzała...
Co z tego że ich pokazywali skoro to praktycznie tylko w 9 i 10 odcinku to było na poziomie, a reszta jakieś na odwal się na 5 min wyszli na tapetę i do widzenia, a motyw z Martinezem, no proszę Cię. Owszem fajny, ale nie wnosił nic konkretnego. Tak wiem, to nie jest Walking Dixon, ale mimo wszystko...
Może u Daryla można odczuć stagnację, jednakże czego innego możemy oczekiwać kiedy jego sytuacja w grupie została jasno nakreślona? Prawa ręka Ricka. Może gdyby pociągnęli akcję bardziej w stylu komiksu to jeszcze, ale przy takim storytellingu?
Merle natomiast miał kilka ciekawych wstawek. "Walk with me" i jego genialne wejście, "Say the Word" i arena, "Hounded" i pościć, "When the dead come knocking" i tortury, "Made to Suffer" i walka w Woodbury. Tego naprawdę było sporo, więc mówienie iż weszli na odwal jest lekką hiperbolizacją.
Raczej przydupas Ricka. Sorry, ale Darlina się marnuje ostatnio. Za bardzo potakuje Szeryfowi. Nie mówię, że ma zaraz siać zamęt niczym Szejn, no ale mógłby być bardziej stanowczy i bardziej akcentować swoje zdanie, a on mi zaczyna przypominać Pączusia "zrobimy jak chcesz, tylko mnie nie bij".
Ale samych relacji braci było nie wiele.
Nie, naprawdę mieli sporo czasu antenowego. Zwłaszcza Merle, który był praktycznie siłą nośną tego sezonu. Scen może nie miał jakoś bardzo dużo, ale wszystkie były pełne dramaturgii, napięcia i świetnych tekstów. Jak dla mnie Rooker był w tym sezonie królem ekranu, charyzmą dosłownie zaginał czasoprzestrzeń.
Dla mnie dwie kilkuminutowe wstawki w 2 odcinkach i jeden porządny epizod , to nie jest wystarczająco dużo (piszę o samych braciach) ale jak widać każdy ma do tego inne podejście.
Sceny z Rookerem były tak zajebiste, że to je właśnie najlepiej zapamiętałam. W tym sezonie rządził, a raczej zaczynał rządzić jako antagonista/skrajny indywidualista/bedgaj/złożona, niejednoznaczna postać. Gdyby scenarzyści nie skopali sprawy zabijając go, w czwartym sezonie mógłby się rozwinąć lepiej od Shane'a, bo potencjał bym ogromny. Czemu w tym serialu zabija się tak szybko takie fajne postacie?
Dla mnie postać Merle'a jest jednym takim najmocniejszym plusem tego sezonu. Mike na ekranie to rozkosz dla oczu i dla uszu (!). Dixon miał naprawdę ogromny potencjał. To była praktycznie jedyna taka w pełni wielowymiarowa i naprawdę ciekawa i barwna postać. Z jednej strony twórcy są geniuszami że wykreowali tą świetną postać, ale za razem są kompletnymi kretynami, że tak ją spaprali, uśmiercając ją w momencie kiedy jeszcze nie została w pełni wykorzystana i rozwinięta.
Oczywiście, że go zapamiętałaś, bo Rooker ma charyzmę, którą można kroić nożem. I mam wrażenie, że scenarzyści specjalnie dla niego się postarali i napisali dobre teksty. Mam teorię, że najpierw pisali kolejne suchary, pierdu-pierdu, cytaty z babcinego poradnika Jak się wysławiać, ale Rooker po przeczytaniu stwierdzał: panowie, ja takich głupot gadać nie będę.
Sytuacja z Rookerm przypomina sytuację aktora Vladimira Kulicha, grającego Erika w serialu Vikings. Facet ma parę kwestii do powiedzenia, jest pobocznym bohaterem, ale jak jest jakaś scena z nim (nawet jak gdzieś stoi w tle), to moja uwaga jest całkowicie skupiona na nim do poziomu wręcz ignorowania co się poza tym dzieje na ekranie.
Tak samo "działa" Rooker - po prostu kradnie show, bo człowiek nie może oderwać od niego wzroku. Dla przykładu - kiedy Merle rozmawia z Rickiem, Andrew (przy całej mojej sympatii dla tego aktora) wygląda jak Pinokio przy Rookerze, który więcej przekazuje treści samą mową ciała i to stojąc w cieniu..
Żebyś wiedziała, też myślę że Rooker sporo dodawał od siebie do tej postaci. Zresztą sam raz powiedział, że grając Merle'a w dużej mierze jest po prostu sobą....Love this guy.
Dokładnie, wszystko i wszyscy się kryją w blasku jego zajebistości, nawet jak nic nie mówi. Od pierwszych minut, jeszcze w pierwszym sezonie, totalnie mnie rozje bał swoją grą i szlag mnie trafił, kiedy porzucili tę postać, tyle że wtedy częściowo wynagrodził mi to jego braciszek. W trzecim sezonie Merle to bez dwóch zdań najbarwniejsza, a właściwie jedyna barwna postać. Trochę mam z nim tak, jak z Mikiem w Breaking Bad, tyle że w BrBa jest oprócz Mike'a dużo ciekawych, charakternych postaci z krwi i kości, a tutaj jest z tym trochę cinko, i teraz nie mam komu kibicować. Właściwie tylko Morgan jeszcze mnie obchodzi, ale pewnie nie będą go już pokazywać, bo wątpię, czy chciałby się wiązać z taką debilną grupą osób.
No właśnie w BB jest masa postaci, do których nie wiadomo co czuć, tak zostały napisane.
Niedawno sprzedałam ten serial mojej siostrze i właśnie miałyśmy taką rozmowę na temat Łoltera: główny bohater serialu jest taki, że raz mam ochotę go chwycić za gardło i wstrząsnąć, aż mu zęby wylecą, a raz bardzo mu współczuję.
W ogóle Łolter jest taki, że czasami tak mnie doprowadzał do szału, że musiałam przestać oglądać BB i dać se na wstrzymanie. A równocześnie uważam go za jedną z najciekawszych (jeżeli nie najciekawszą) postać jaką widziałam w serialach.
Dla mnie w TWD na TEN moment to tylko Daryl (bo go zwyczajnie lubię, nie że jest jakiś bardzo ciekawy), Hersh, Mich i Milton są postaciami, które mnie interesują.