Jakie jest źródło tej nieustającej "miłości" do zombi w kinie? Motyw jest, już niejako z założenia, totalnie głupi: Nie do końca umarli ludzie chodzą po ulicach i atakują innych ludzi. To z definicji nie jest możliwe, bo ciało umarlaka nie jest w stanie się poruszać o własnych siłach. A nawet jeśli to chory, ale żywy człowiek, to i tak po kilku, kilkunastu dniach bez "paliwa" czyli żywności nie będzie w stanie nic zrobić. No i ten motyw pożerania zdrowych (najlepiej żywcem, bez warzywek i przypraw)! Coś jednak musi być na rzeczy, skoro trwa nieustający festiwal filmów tego typu. Ja myślę, że gdzieś tam "pod spodem" ukryty szczerzy się szyderczo nasz stary znajomy - lęk przed śmiercią. Tyle, że to lęk poniekąd "oswojony", bo ze względu na swoje nieprawdopodobieństwo nie taki znów straszny. Sama popularność tego rodzaju filmów znamionuje jeszcze coś - głęboki kryzys naszej kultury. Motyw przewodni to upadek świata. Tyle, że to nie jest naturalna katastrofa, ale coś co przychodzi z wnętrza naszej cywilizacji. To my sami się niszczymy, a natura nam w tym nie pomaga. Diagnoza jest więc dość ponura - SYMPTOM CHOROBY I JEDNOCZEŚNIE ŚRODEK RELAKSUJĄCY. Coś na prawdę musi być nie tak z cywilizacją białego człowieka. A co do filmu, to pierwsza cześć jest bardzo "klimatyczna" i to mi się w niej podoba. Inne troszkę odstają, ale nie aż tak bardzo, żebym zaciskał pięści z bezsilnego gniewu, że "taki materiał skiepścili"! Da się obejrzeć! Oczywiście, konsumpcji kanapek podczas seansu bym nie sugerował, ale ... W sumie to, taki dość miły relaks po pracy z zombi w roli głównej.
Całe marudzenie o nierealności jest z gruntu bezsensu - mamy bardzo wiele nierealnych rzeczy w kinach i w ogóle w całej kulturze. Smoki, Elfy, superbohaterowie, magia, podróże w czasie.
Zombie podobają się ludziom bo dają pretekst do dużej ilości przemocy i akcji (dla głupszych), a także do ukazania człowieka w sytuacji gdy walczy o życie, pokazania więzi rodzinnych i stosunków ludzkich w chwili całkowitego kataklizmu (dla ambitniejszych). Poza tym wielu ludzi lubi sobie wyobrażać jak fajnie by było gdyby większość ludzi wyginęła, a oni zostali sami ze wszystkim dla siebie. Zombie dodają akcji ;)
zgadzam się, mówia o tym, że coś jest głupie w filmach, bo nierealne jest co najmniej dziwne.
Motyw zombie ma swoje bardzo głębokie korzenie w naszych lękach i to jest jego siła napędowa. Jest głupi, ale tylko z pozoru. Ja go nie krytykowałem, ja tylko rozważałem wiele opcji. Dlatego proponuję nie brać tego co napisałem jako ataku na tego rodzaju gatunek. Nie! Żeby zrozumieć zjawisko trzeba spojrzeć nań pod różnymi kontami widzenia. Ja się wtedy zamieniam w skrajnego racjonalistę i z tego punktu widzenia to rozpatruję. A to dlatego, ze jestem mistykiem i racjonalizm jest mi po prostu OBCY z natury. To dlatego zamieniam się na chwilę w racjonalistę, bo wtedy łatwiej mi się oderwać od mojego mistycyzmu spojrzeć na to "innym okiem". Druga sprawa: Mi nie chodzi tylko o to co widzę, ale staram się dociec co się za tym, co widzę kryje. A kryje się moim zdaniem... Tu przyznaję się do błędu: To nie jest strach przed śmiercią, ale strach przed tym co "idzie pod prąd" - wbrew naturalnemu porządkowi rzeczy. A naturalny porządek rzeczy jest taki, ze ludzie umierają. Zombi zaś NIE UMIERAJĄ do końca. Gdzieś w głębi, jak teraz myślę, czai się strach przed nauką która może dokonać (i zaczyna to robić!) czegoś wbrew naturze, i ewentualną zemstą natury. To wcale nie jest głupi lek. Wiedza coraz częściej daje strach i potwierdza się moja ulubiona fraza z Księgi Ecclesias: "Kto gromadzi wiedzę, ten gromadzi bul" (to z Biblii). Szaleństwo i arogancja "mądrych" oraz coraz głębszy lęk reszty przed tymże szaleństwem i arogancją daje bardzo "kaloryczną" pożywkę na której kwitnie ten gatunek filmowy.
Zauważcie również, że tego typu filmy dają nam doskonały obraz zachowań ludzkich ukazujących się pod wpływem silnego kryzysu i desperacji. Ludzie nie reagują: "o, zombie, fajnie!", tylko wyzwalają się w nich niezwykle silne instynkty przetrwania. Najsłabsi często giną i to nie dlatego, że zostają ugryzieni czy rozerwani na strzępy, a dlatego, że nie wytrzymują psychicznie, nie potrafią powiedzieć sobie: "muszę go zabić, inaczej sam zginę". To brutalna walka o przetrwanie, gdzie przestaje liczyć się drugi człowiek. W pewnym momencie stajesz przed przekonaniem, że jesteś SAM i że nikt inny Ci nie pomoże, jeśli sam nie zatroszczysz się o siebie. Ot, takie refleksyjne dla widza.
Ogólnie próba interpretacji popularności filmów o zombie jak i samych zombie jest kretyńskim pomysłem. Ludzie lubią horrory o zombie, inni komedie romantyczne, a jeszcze inni dramaty. Lubimy to co nierealne, w tym emocje, aby uciec od rzeczywistości.
Kwestia tego czy to możliwe, aby martwy człowiek chodził... No chyba nikt nie liczy na realizm w horrorach!
Pytanie: DLACZEGO AKURAT ZOMBIES a nie kosmici, gigantyczne mrówki czy szczury mutanty? Gdzie tkwi przyczyna, że to właśnie "nieumarli" są "na topie"? W przypadkowość wyboru tego właśnie motywu nie wierzę. "Przypadek" bowiem zawiera w sobie niejako "z definicji" element "jednorazowości". Więc - CO ZA TYM STOI. Ot, pytanko! A co do tej twojej kwestii, to posłużyła mi ona do rozważania źródła lęku, a nie do krytykowania głównego motywu tego podgatunku horroru.
Nie, nie dlatego. Zombies, jak myślę, mają swoje źródło w bardzo konkretnym lęku przed tym, co może przynieść postęp. Nie możliwe? A zobacz skąd pochodzi zaraza w filmach o "zombies" i innych mutantach: "Noc żywych trupów" - satelita wysyłająca jakieś (nie określone) fale. "Jestem legendą" - eksperyment medyczny. "Resident Evil" -- podobnie. "28 dni później" i "Grindhouse: Planet Terror" - eksperyment wojskowy. "Zombiland" - skażony hamburger (czytelna aluzja do "choroby wściekłych krów" wywołanej nieopatrznie przez człowieka). I nawet kiedy to są pastisze, czy zgoła komedie, to i tak opierają się na takim właśnie schemacie. Kiedy zaś film nic nie mówi o źródłach zarazy (jak w "Shoun of death" czy "The walking death), to i tak gdzieś tam czai się motyw niezbyt naturalnego pochodzenia źródła zarazy. W obu nie ma żadnego wyjaśnienia skąd się to cholerstwo wzięło, ale nikt nie mówi, że to "naturalne". W "The walking death" jest za to motyw "gniewu Boga", co także jest nawiązaniem do nauki współczesnej która "sięgnęła za daleko".
Ależ coś takiego jak epidemia zombie jest prawdopodobne. Człowiek bez jedzenia jest w stanie wytrzymać około miesiąca. Bez picia - tydzień. A przecież zombie mają dostęp do wody i do mięsa żywych. Nikt też nie powiedział, że szwendają się wiecznie, zwłaszcza że ulegają rozkładowi. Taki wirus przemieniający człowieka w coś takiego jest prawdopodobny, tyle że raczej nie powinno się kogoś takiego nazywać "żywym trupem", skoro chodzi, a po prostu "chorym".