Czytelnia FILMu: Dlaczego "Zmierzch" to przebój

FILM /
https://www.filmweb.pl/news/Czytelnia+FILMu%3A+Dlaczego+%22Zmierzch%22+to+przeb%C3%B3j-48052
Od tygodnia w kioskach w całej Polsce możecie znaleźć grudniowy numer magazynu "Film". Tymczasem w czytelni miesięcznika na Filmwebie możecie znaleźć kolejny interesujący artykuł z bieżącego wydania - analizę fenomenu "Zmierzchu", niezwykle popularnej książki o wampirach, która właśnie została zekranizowana.

Miłej lektury!


ZMIERZCH  25  MILIONÓW  RAZY


Możecie to sprawdzić w kinie już W GRUDNIU NA LICZNYCH POKAZACH, ale możecie też poprzestać na naszej analizie: W jaki sposób Stephenie Meyer – dziewczyna z Arizony, dzisiaj gospodyni domowa po trzydziestce, żona, matka, szacowna członkini wspólnoty religijnej – stała się autorką bestsellerowej sagi powieściowej "Zmierzch", gwiazdą medialną, autorytetem i fenomenem Oraz znakiem naszego czasu?

Pierwsza powieść Meyer, amerykańskiej rywalki J. K. Rowling, zatytułowana "Zmierzch" – tytuł ten dał nazwę całemu cyklowi – ukazała się w 2005 roku nakładem oficyny Little, Brown and Company. W ciągu kilku tygodni książka zawędrowała na piąte miejsce prestiżowej listy bestsellerów "New York Timesa". W krótkim czasie została przetłumaczona na ponad 20 języków i osiągnęła milionowe nakłady. A to był dopiero początek.

Kolejne trzy tomy sagi ukazywały się co roku i zdobywały coraz większą popularność, zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i zagranicą, przyćmiewając sławę "Harry’ego Pottera…". Całość serii gościła na wspomnianej liście przez ponad 140 tygodni, poszczególne tomy nierzadko na pierwszym miejscu. Łączna sprzedaż jest obecnie szacowana na ponad 25 milionów egzemplarzy. Będzie więcej, bo ostatni tom jeszcze się nie ukazał. O dochodach nikt oficjalnie nie wspomina, ale też nie jest celem tego tekstu zaglądanie komukolwiek do portfela. Autorkę i jej dzieło reprezentuje bądź opiewa kilkaset witryn internetowych.

Ekranizacja pierwszej części powieści będzie zapewne gigantycznym komercyjnym sukcesem, w każdym razie przedpremierowa aktywność wielbicieli sagi osiągnęła imponujące rozmiary. W kategoriach kultury masowej, niezależnie od tego, jak głośno i dobitnie marudzą krytycy, to jest miażdżące rynkowe zwycięstwo. I tylko nieliczni z owych krytyków, ściskając w dłoni mglistym wieczorem kieliszek równie mglistego wina, powtarzają zduszonym głosem: "jak to się mogło stać?!". Odpowiedź jest prosta: ależ to się stać musiało.

Olśniewająco piękny wampir

Cykl powieściowy Stephenie Meyer jest bowiem "archetypową" manifestacją mechanizmów kultury masowej. Dzieło Meyer opowiada o trudnej  miłości w zasadzie przeciętnej amerykańskiej nastolatki i "zakonserwowanego" w wieku lat siedemnastu, ale realnie wiekowego już wampira. Przy czym ta niezwykła namiętność nie jest źródłem niewyobrażalnych problemów, które mogłyby stanąć przed czytelnikiem: śmiertelniczka i wampir; różnica wieku, a zatem i doświadczenia; potencjalny obiad w ramionach smakosza; budowanie wspólnego życia na całkowicie sprzecznych fundamentach, itd.

Nic z tych rzeczy. Pytania te pojawiają się na kartach powieści, ale całkowicie bezboleśnie. Utwór jest źródłem nieustających atrakcji. Kochanek-wampir jest "bosko", "anielsko" lub tylko "olśniewająco" piękny. Należy do rodziny wampirów ucywilizowanych, żywiących się krwią zwierząt, nie ludzi, i choć musi od czasu do czasu stoczyć walkę ze swoją drapieżną naturą, generalnie nie jest autentycznym zagrożeniem dla wybranki swego serca.

Najpierw Angielka Rowling zinfantylizowała wizerunek potężnego czarnoksiężnika, spadkobiercy alchemików, potajemnie utrzymywanych przez monarchów i budzących postrach z powodu swych diabelskich praktyk na Starym Kontynencie, redukując go do postaci sympatycznego, choć grymaśnego chłopca w okularach. Teraz oto, pod piórem Stephenie Meyer, ikona grozy kultury europejskiej, mroczne echo starych jak wspólnota pierwotna ludowych wierzeń, przerażający nieumarły zostaje oswojony i przemieniony w ekscentrycznego nieco, ale przez to tym bardziej intrygującego nastolatka w modnych ciuchach.

Szczypta strachu pozostaje – akurat tyle, by na policzkach nastoletnich czytelniczek pojawił się rumieniec. Aby przedmiot marzeń stał się jeszcze bardziej zajmujący. Bo Edward Cullen, "boysbandowy" wampir ze "Zmierzchu", dla niedojrzałych, ale rozkwitających już dziewcząt – najważniejszej grupy docelowej amerykańskiej pisarki – stanowi obiekt niewinnego jeszcze pożądania. I dla ich mam – drugiej grupy docelowej. Chodzi oczywiście o te mamy, które brzemieniem codziennych obowiązków mogą podzielić się z nianią i pomocą domową, mówiącą na ogół z obcym akcentem; które nad wszelkie emocje i refleksje przedkładają proste wzruszenia; którym najpierw rodzice, a potem mężowie zapewnili byt może nie płatkami róż usłany, ale daleki jednak od podstawowych trosk egzystencjalnych.

Dla nich bohaterowie cyklu Meyer to ucieleśnienie nie tak odległych przecież fantazji: dziewczyna jest skromna, porządna i troszkę zwariowana, chłopak natomiast to ideał. Nie pali, nie pije, nie narkotyzuje się, nie używa nawet wulgaryzmów, nie nakłania dziewczyny do przedwczesnych doświadczeń seksualnych, za to świetnie prowadzi swój luksusowy samochód.  Ma zamożnych, wykształconych rodziców. I, uchowaj Boże, nie jest czarnuchem, Żydem, Polaczkiem, buddystą, arabusem czy innym nie wiadomo czym. Jest przystojnym wampirem, nierealną metaforą realnej obietnicy życiowego spełnienia. Czegóż chcieć więcej?    

Śnią mormoni, śnimy my

Książki Stephenie Meyer zajmują wysokie pozycje w rankingach literatury adresowanej do "young adult", "młodych pełnoletnich", jak można przełożyć to amerykańskie sformułowanie. Oznacza ono na pewno osobną kategorię wiekową, ale w antropologicznym i psychologicznym rozumieniu może oznaczać również kulturową niedojrzałość. Niedojrzałość, która wynosi na piedestał uproszczoną i naiwną przeróbkę starych i wyeksploatowanych motywów kulturowych, nie chcąc dostrzec ani zawstydzającej wtórności tej wersji (od Szekspira począwszy, na Buffy, która to białogłowa wampiry gromiła, aż grzmiało, kończąc), ani jej nieporadności, ani braku jakiegokolwiek bardziej złożonego problemu, wpisanego w fabułę. Dlaczego? Bo życie powinno być przyjemne. Życie powinny wypełniać rzeczy przyjemne. Cykl Meyer jest przyjemny. Jest milutki. Ergo: jest dobry. Ergo: 25 milionów sprzedanych egzemplarzy. Taki świat sobie zafundowaliśmy i w takim żyjemy.

Powyższe wyjaśnienie nie wyczerpuje spektrum popkulturowych walorów omawianego cyklu powieściowego. Spektakularne zjawisko kultury masowej potrzebuje mitu założycielskiego. Oczywiście, nie takiego mitu, jakim karmił kolejne pokolenia nasz niedoskonały gatunek w czasach swojej młodości: obrzydliwych i skomplikowanych opowieści o krwiożerczych wojownikach urywających sobie nawzajem to i tamto, o spalonych osadach i zgwałconych kobietach, o bóstwach pożerających własne dzieci… Nie – chodzi o mit budujący, przykładny i koniecznie okraszony porcją uładzonego Nadprzyrodzonego, bo bez odrobiny sacrum mit jest do niczego. Proszę bardzo.

Stephenie Meyer należy do Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, czyli, mówiąc kolokwialnie, jest mormonką. Otóż 2 czerwca 2003 roku przyśnił się jej sen o śmiertelnej dziewczynie i chłopcu-wampirze, sen, który zainspirował ją do napisania powieści, o czym autorka wspomina w niemal każdym z udzielanych wywiadów. Sny-objawienia dla mormonów mają znaczenie, można by rzec, kosmogoniczne. "Zmierzch" nie jest więc być może jedynie płodem wyobraźni pisarki, ale rezultatem znacznie głębszej inspiracji…
    
Tego nie rozstrzygniemy, warto natomiast zauważyć, że przy okazji Meyer podkreśla, że nigdy wcześniej nie miała żadnych skłonności literackich, a nawet po rozpoczęciu pracy nad swoim opus magnum nie zawsze radziła sobie z materią języka. W co akurat wierzmy bez wahania – wystarczy lektura pierwszych kilkunastu stron, aby stwierdzić, że jeśli chodzi o problemy z formułowaniem zdań i logiką tekstu, autorka na pewno nie koloryzuje w swoich medialnych wynurzeniach. Tyle, że "w tych okolicznościach przyrody" to mocna strona jej prozy.

Mistrzowie pióra, te męczące upiory z kanonu szkolnych lektur, normalnego czytelnika wpędzają w kompleksy. O wiele przyjemniej jest czytać powieść napisaną językiem potocznym, bliskim, codziennym, świetnie sprawdzającym się w niezobowiązujących dialogach, nie grzęznącym zaś w rozwlekłych opisach i psychologizujących analizach. Taki język przedstawia nam bohaterów czytelnie i przejrzyście, jako postacie dobre zrozumiałym i swojskim dobrem lub złe ponurym i znajomo uciążliwym złem. Pragnieniem twórców doby romantyzmu było, by literatura trafiła pod strzechy. Niezupełnie się to udało. Dopiero gdy strzechy zastąpiła solidna ceramiczna dachówka, literatura trafić może pod każdy dach. Tylko że dostosować musiały się zarówno dachy, jak i standardy literackie, na tyle obniżone, aby przechodząc przez próg, nie zaczepiały poziomem o powałę. A romantyków nikt już czytać nie chce.

"Zmierzch" Meyer, sukces tej powieści, nie oznacza zmierzchu literatury. W ogóle nie jest oznaką kryzysu czy regresu. Przypomnijmy sobie, że powieść jako gatunek literacki rodzi się w postaci gazetowej, odcinkowej fabuły adresowanej do znudzonych kobiet i służby domowej obojga płci, a artystyczne ambicje jej twórców są już u zarania tej formy dyskusyjne. Kultura popularna jest dzisiaj dominującym nurtem i gdybyśmy żale wobec niej kładli na szalach wagi przeciw jej niekwestionowanym zdobyczom, wynik pomiaru mógłby sceptyków zaskoczyć.

W Polsce saga literacka Meyer cieszy się umiarkowanym powodzeniem. Może dlatego, że w naszej historii fantastyka była narzędziem biernego społeczno-politycznego oporu i w rezultacie domeną elit, a nie mas; może dlatego, że chrześcijańskie i humanistyczne przesłanie Tolkiena i Lewisa (w zachodnich omówieniach stawianych w jednym rzędzie z Rowling i Meyer – to się nazywa "niedopuszczalne nieporozumienie"!) w pewnych okresach pomagało przetrwać bez utraty zdrowego rozsądku, a dziś to dziedzictwo promieniuje na najmłodszych adeptów czytelnictwa. A może pesymistycznie: polskim pannom nie w głowie czytanie, to i Meyer ich nie ruszy.

Osobiście nie wierzę w to ostatnie wyjaśnienie. Ale nie o to chodzi. Rzecz w tym, aby być świadomym tego, co się czyta, ogląda, słucha… Być w tym globalnym supermarkecie o krok przed sprzedawcą.

Marcin Niemojewski

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones