Listopad zwany dla niepoznaki lipcem nie rozpieszcza uczestników festiwalu w Kazimierzu Dolnym i Janowcu. Ci jednak mogą stawić mu czoła w kinowych namiotach – program "Dwóch brzegów" zapowiada się w tym roku świetnie. Festiwal otworzył zwycięzca Grand Prix na tegorocznym festiwalu w Cannes – "Chłopiec na rowerze" rodzeństwa Dardenne’ów.    "Dwa Brzegi: W tym roku pływamy nie tylko po Wiśle!". Okej, to jedynie kulawy żart, a nie hasło promocyjne tegorocznego festiwalu w Kazimierzu Dolnym i Janowcu. Jeśli jednak relację z kolejnej letniej imprezy trzeba zaczynać opisem pogody, pomóc nam może tylko humor. Wczorajsza ulewa pchnęła uczestników festiwalu do desperackich czynów – większość opanowała podstawy parkuru, aby bezkolizyjnie przemieszczać się między kałużami i omijać wilcze doły; część wystawała w kilometrowych kolejkach za kawą i pysznymi kazimierskimi krówkami, żeby osłodzić sobie okres oczekiwania na pierwsze filmy i wystawy; wisienką na torcie był mężczyzna wychowujący swoje dziecko na jednego z trzystu Spartan i przewijający je w polowych warunkach. Na szczęście uczestnicy dzielnie walczą z powracającym listopadem w kinowych namiotach. Wczoraj obejrzeliśmy 
"Chłopca na rowerze" braci 
Dardenne oraz 
"17 dziewczyn" ("17 filles") 
Delphine i 
Muriel Coulin. Pierwszy film miał na Dwóch Brzegach swoją polską premierę, a my pisaliśmy już o nim przy okazji festiwalu w Cannes:  
W 
"Chłopcu na rowerze" jesteśmy świadkami kolejnego odcinka społecznej odysei, w której bohaterowie są przedstawieni uczciwie, nie zmierzają w konkretnym kierunku wyznaczonym przez reżyserów-demiurgów. Raczej dryfują po powierzchni życia: raz idzie im lepiej, potem gorzej. Dardenne'owie nie dramatyzują i nie odczytują swoich postaci przez ideologiczne okulary […]. Sama fabuła "Chłopca na rowerze" kontynuuje wątki wcześniejszych filmów, szczególnie "Dziecka" z 2005 roku – Jérémie Renier, stały współpracownik Dardenne'ów – wówczas świeżo upieczony ojciec, kompletnie nieradzący sobie z nowymi obowiązkami, teraz chce uciec od odpowiedzialności i wychowywania dorastającego potomka  – pisze w swojej recenzji filmu Malwina Grochowska (całość można przeczytać 
TUTAJ).  
"17 dziewczyn" to z kolei historia oparta na faktach z 2008 roku. Oto w jednym z liceów miasta Lorient, praktycznie z dnia na dzień, pojawiło się siedemnaście ciężarnych nastolatek. Rebelianckie działanie, wymierzone w wiecznie nieobecnych rodziców i nauczycieli, na tyle wyostrzyło kryzys autorytetów wśród francuskiej młodzieży, że za fabularyzację tychże wydarzeń wzięły się reżyserki 
Delphine i 
Muriel Coulin.  
W pierwszej scenie widzimy dziewczęta w samej bieliźnie, czekające na okresowe badania u szkolnej pielęgniarki. Kamera skupia się na ich ciałach – szuka symetrii i asymetrii, bada fakturę i odcień skóry, wyprzedza pielęgniarskie pomiary. Jednak, pomimo tego frapującego prologu, reżyserek nie interesuje opowieść o ciele. O tym, jak będzie się podczas ciąży zmieniać, ile "cielesnych" rozczarowań przyniesie ten nastoletni zryw ku "wolności" i "dojrzałości". Snują historię buntu, który z jednej strony nie ma prawa przynieść skutku, zaś z drugiej, jak każdy bunt, wzniecony jest na gruncie indywidualnego rozczarowania oraz egoizmu ("ogień" między dziewczętami cały czas podsyca piękna Camille, która zaszła w ciążę jako pierwsza – w tej roli zjawiskowa 
Louise Grinberg).  
Byłoby w tej historii miejsce na dramat wieku dojrzewania i zgrabną metaforę rewolucji w ogóle. Niestety, to jeden z tych filmów, w których za sprawą nieprecyzyjnego scenariusza i opartej na nieznośnych, estetycznych kliszach inscenizacji, horyzont myślowy autorek wydaje się w stu procentach pokrywać z horyzontami ich bohaterek. "Ciążowa" rewolucja nie pożera (dzieci) własnych dzieci. Choć filmowa przyjaźń dziewczyn zostanie wystawiona na próbę, na ekranie dokonuje się ich symboliczne rozgrzeszenie. Lecz czy decyzję o wydaniu na świat siedemnastu istnień, naprawdę można zbyć "tą dzisiejszą młodzieżą" i uspokoić nas, że "jakoś to będzie"?    
Co nas czeka w kolejnych dniach? Zainaugurowany zostanie cykl "Viaggio in Italia", w którym obejrzymy nie tylko dzieła 
Rosselliniego (m.in. 
"Paisę", 
"Stromboli, ziemię Bogów" i
 "Rzym, miasto otwarte"; reżyser dostał pełną retrospektywę), ale również 
Damiano Damianiego, 
Liliany Cavani, 
Francesco Rosiego i 
Elio Petriego. Zobaczymy także filmy 
Andrzeja Kondratiuka, 
Grzegorza Królikiewicza, przypomnimy sobie role 
Zbigniewa Zamachowskiego i posłuchamy, co do powiedzenia o kinie mają m.in. 
Andrzej Barański i 
Barbara Sass.  
Tradycyjnie również zapraszamy na relację z bieżących festiwalowych premier. Dziś warto obejrzeć
 "Mamę Africę" Miki Kaurismakiego – portret Miriam Makeby, wybitnej śpiewaczki i działaczki antyapartheidowej. Zapraszamy i do usłyszenia jutro!      
Michał Walkiewicz