Artykuł

JEONJU 2025: Koreańska mekka filmowa

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/JEONJU+2025%3A+Korea%C5%84ska+mekka+filmowa-161053
JEONJU 2025: Koreańska mekka filmowa
Jak wygląda festiwal filmowy w Korei? Magda Nieświec, laureatka pierwszej Nagrody im. Jagody Murczyńskiej, została zaproszona na Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Jeonju w Korei Południowej, który odbył się w dniach 1-10 maja 2025. Przeczytajcie jej relację z tego wydarzenia. Czym różni się azjatycka impreza od europejskich festiwali filmowych? Jakie ciekawe tytuły znalazły się w programie?


Przyznam, że gdy dowiedziałam się, że to mi przyjdzie pojechać na festiwal filmowy do Korei Południowej, nie miałam zupełnie pojęcia, czego mam się spodziewać. O Jeonju nie wiedziałam za wiele, a z filmami niezależnymi, które dominują w tamtejszym programie, miałam skomplikowaną relację. Zawsze trafiały się albo takie, które uwielbiałam, albo takie, których nienawidziłam, rzadko coś pomiędzy. Natomiast samo współczesne koreańskie kino niezależne było mi zawsze dziwnie obce. To nie tak, że się nim nie interesowałam, po prostu najzwyczajniej w świecie nie miałam do tych produkcji dostępu. Większość z nich nie pojawia się na platformach streamingowych, a tylko niektóre trafiają na zagraniczne festiwale filmowe, których niestety tak często nie odwiedzam. Wyjazd do Jeonju po raz pierwszy realnie umożliwił mi przyjrzenie się tej mniej komercyjnej stronie uwielbianego przeze mnie kina i jednocześnie otworzył oczy na jego nieznane dotychczas oblicze.

Jeonju to miasto w zachodnio-centralnej części Korei Południowej, do którego można dostać się zarówno autokarem, jak i pociągem. Ja wybrałam to drugie, by jadąc ekspresowym KTX-em choć przez chwilę poczuć się jak w kultowym hicie Yeona Sang-ho "Zombie express". Jeonju wita słońcem, jednak nie zostaje ono z nami na długo, bo już kolejnego dnia nadchodzą burzowe chmury, które utrzymywać się będą do ostatniego dnia. Deszcz jednak nie zniechęca tysięcy widzów, którzy przyjechali uczestniczyć w festiwalu – pomimo faktu, że w tym roku wiele wydarzeń zorganizowanych zostało w plenerze.

Zombie express
Powiedzieć, że Jeonju żyje festiwalem, to nic nie powiedzieć. Miasto nim oddycha. Stanowiąc integralną część tego 10-dniowego wydarzenia, dopełnia go niczym yin swoje yang. Nie bez przyczyny festiwal powstał właśnie tam, a nie w stolicy, gdzie przemysł filmowy ma się przecież niczego sobie. Jednak to właśnie Jeonju już od lat 50. poprzedniego wieku stanowiło bezpieczną przystań dla filmowców, którzy po wojnie koreańskiej podjęli decyzję wyjazdu z Seulu. To w Jeonju powojenna rodzima kultura filmowa stawiała swoje pierwsze kroki. Chodząc jego ulicami, nie da się tej historii nie zauważyć. Centralną część miasta stanowi tzw. "ulica filmowa", wokół której doliczyłam się 5 kompleksów kinowych, chociaż nie zdziwiłabym się, gdyby w bocznych uliczkach poukrywanych było ich więcej. Pomiędzy nimi zaś mieszczą się filmowe hotele, restauracje oraz kawiarnie przepełnione widzami i studentami. Od czasu do czasu można natknąć się też na plakaty starych filmów, które informują, że to właśnie w tym miejscu kręcono największe klasyki z czasów złotej ery koreańskiego kina. 

Sam festiwal również wychodzi na ulice. Nawiązując do tegorocznego sloganu, organizatorzy przenoszą filmowe doświadczenia "poza kadr" – "Beyond the Frame" – zacierając granicę między festiwalem a miastem. Wolontariusze w żółtych bluzach kierują ruchem drogowym, w tunelach i pałacach odbywają się pokazy plenerowe, a na placach i ryneczkach reżyserzy, aktorzy i artyści spotykają się z młodymi kinofilami w ramach wydarzeń Jeonju CineTour. Pomimo deszczowej pogody i chłodu z trudem udaje mi się przecisnąć przez uliczny tłum i zgiełk. Ale to dobrze, bo chodząc tymi bocznymi alejkami, gdzie auta tracą swoją autonomię na rzecz przechodniów, da się poczuć rodzinną i ciepłą atmosferę festiwalu, co rzadko można powiedzieć o międzynarodowych wydarzeniach.

Jeonju to jednak przede wszystkim filmy. Od wielu stałych bywalców festiwalu słyszałam, że w tym roku są niesamowicie dobrze wyselekcjonowane. Sama z zaskoczeniem oznajmiałam to później wszystkim, którzy pytali mnie o moje ulubione seanse. Składający się z 14 sekcji program przyciąga nie tylko swoją różnorodnością i wielokulturowością, ale przede wszystkim zaskakuje śmiałością w poszukiwaniu własnego głosu. W ramach wydarzenia specjalnego zaprezentowano książkę "Possible Cinemas", wydaną przez Jeonju International Film Festival. Tytuł odnosi się do tegorocznej sekcji Special Focus, której tematem przewodnim była prezentacja ducha festiwalu i próba wskazania, czym wyróżnia się on na tle innych. Co więcej, poprzez rozmowy z twórcami – takimi jak reżyser Travis Wilkerson ("Who Killed Cock Robin?") czy producentka Montse Triola ("Afternoons of Solitude") – starano się znaleźć odpowiedzi na wyzwania, przed jakimi staje kino niezależne w XXI wieku oraz przedstawić alternatywne sposoby tworzenia filmów, nakreślając nową definicję niezależności.

Wielokrotnie powracał temat alternatywności kina, które opierać się ma na eksperymentowaniu. Technologia, zamiast ograniczać, ma stawać się tu narzędziem kreatywności. Idealnie wpisał się w ten kontekst Radu Jude, reżyser dwóch filmów prezentowanych na festiwalu: "Sleep #2" i "Kontinental '25". Ten pierwszy nagrany został kamerką internetową, drugi – iPhone'em 15, i jakoby nastawiony na wprowadzenie widzów do alternatywnego świata, został zaprezentowany jako film otwarcia. Niewielki budżet, ograniczona inscenizacja, ale równocześnie zwracanie uwagi na szczegóły i przekaz, to elementy, które dominowały w filmach Jude i które następnie mogłam dostrzec w innych produkcjach prezentowanych na festiwalu.

"Kontinental '25"
Jeonju to także historia kina, które od lat 50. rozwijało się prężnie na półwyspie koreańskim. Po raz piąty festiwal wybrał programera specjalnego, którego zadaniem było ułożenie sekcji indywidualnej. W tym roku padło na Lee Jung-hyun, aktorkę, piosenkarkę i od niedawna reżyserkę – premiera jej krótkometrażowego debiutu "Toe-tap tunes" odbyła się w ramach festiwalu. Lee zadebiutowała w 1996 roku jako 15-latka, grając główną rolę w "Płatku" w reżyserii Janga Sun-woo. Film – również pokazany w ramach sekcji – opowiada o dziewczynie, która po masakrze w Gwangju w 1980 tuła się z miasta do miasta w poszukiwaniu swojego zmarłego brata i matki. Drastyczność scen gwałtu i przemocy, które sprawiały, że z trudem powstrzymywałam się od zamknięcia oczu, była zintensyfikowane świadomością, że Lee znajduje się parę siedzeń ode mnie i prawdopodobnie z podobnym przerażeniem po raz pierwszy patrzy się na swoją młodszą wersję siebie na dużym ekranie.

GettyImages-1255260201.jpg Getty Images © Han Myung-Gu
Lee Jung-hyun
Po seansach filmów odbywały się spotkania w ramach J Special Class, na które Lee osobiście zapraszała mentorów, mających kluczowy wpływ na rozwój jej kariery. I tak udało mi się zobaczyć na własne oczy mistrzów koreańskiego kina, poczynając od Ahn Gook-jina ("Alicja w krainie pracusiów"), a na braciach Park (Park Chan-wook i Park Chan-kyong) kończąc. Rozmowy, które odbywały się bez angielskiego tłumaczenia (co uświadomiło mi, że na widowni byłam jedną z niewielu osób zza granicy) wychodziły poza samą twórczość Lee. Reżyserzy rozmawiali o alternatywności swojej twórczości – wątku, który zresztą przewijał się przez cały festiwal. Jang Sun-woo, znany ze swoich odważnych produkcji, po finansowej klęsce w 2005 roku wycofał się ze świata filmowego i aż do 2 maja tego roku nie pojawiał się publicznie. Podczas festiwalu wspominał, jak trudno było w latach 90. produkować filmy niekomercyjne. Park Chan-wook, mówiąc o porażce finansowej, którą poniosła pierwsza część z trylogii zemsty, "Pan Zemsta" (również wyświetlany na festiwalu), przyznał jednak, że właśnie te trudności motywowały go, by dalej podążać za swoim głosem i tworzyć filmy autorskie.

Jeonju to również dokumenty, których zobaczyłam całkiem sporo. Zaskoczeniem okazała się przede wszystkim znacząca obecność tego gatunku zarówno w sekcjach konkursowych, jak i w charakterze filmu zamknięcia – pierwszy raz w historii festiwalu. Odpowiedzią na ostatnie wydarzenia polityczne, wynikające z działań byłego prezydenta Korei, była sekcja "Again, Towards Democracy", w której znalazło się sześć filmów przedstawiających walkę o demokrację w różnych krajach świata. Ich obecność uzmysłowiła mi, że pomimo różnych sekcji, wszystkie festiwalowe filmy są mimowolnie ze sobą powiązane. Przecież "Płatek", choć to nie dokument, również o takiej walce opowiadał.

"Płatek"
To jednak koreańskie dokumenty zaskoczyły mnie najbardziej: nie tylko swoim kolektywizmem i patriotyzmem, ale i krytycznym spojrzeniem na sytuację w kraju. "Horoomon", w reżyserii Lee Il-hwa, sponsorowany przez Jeonju Cinema Project, przedstawia historię Zainichi – Koreańczyków, którzy w wyniku upadku Cesarstwa Japońskiego znaleźli się na terenach Japonii. Główna bohaterka, Shin Su-gok, która z dumą obnosi się ze swoją narodowością, przedstawia straszną rzeczywistość, odkrywając przed widzami ciemną stronę japońskiej społeczności. Jednocześnie podkreśla, że Korea nie traktuje jej w żadnym stopniu lepiej.

Nie można więc nie wspomnieć o filmie zamknięcia. W "In the Land of Machines" reżyserka Kim Ok-young przedstawia społeczne problemy, z którymi mierzy się Korea Południowa. Nawiązując stylem do telewizyjnego reportażu, opowiada o nepalskich migrantach, którzy przyjeżdżają do Korei w poszukiwaniu lepszej pracy, ale wpadają w pułapkę wieloletnich, niewolniczych kontraktów w miejscach, gdzie traktuje się ich gorzej niż zwierzęta. Tym, co wyróżnia ten film, jest przedstawienie rzeczywistości za pomocą wierszy, napisanych przez Nepalczyków, którzy przy akompaniamencie maszyn wyrażają swoje oburzenie, kierując je ku koreańskiej widowni. Tym samym pokazują, że ich głos może być słyszalny w najbardziej opresyjnych warunkach. Gdy poleciały napisy końcowe, symbolizujące równocześnie oficjalne zakończenie festiwalu, czuć było ciężką atmosferę na widowni.

"In the Land of Machines"
Jeonju to wreszcie ludzie. W końcu to oni stanowią najważniejszy element każdego festiwalu filmowego. Już teraz z nostalgią wspominam rozmowy między jednym seansem a drugim, które prowadziły do przypadkowych spotkań w barach. Najważniejszym był ten ukryty, legendarny już wśród festiwalowiczów, bar Honga Sang-soo, który co roku otwiera się w miejscowej kwiaciarni tylko na kilka dni, by swoją ciepłą atmosferą, zimnym piwem i głośną folk-rockową muzyką ugościć przybyszów z dalekich krajów i miast. To właśnie tam, w otoczeniu kwiatów i plakatów filmowych, można było spotkać twórców filmów, które widziało się za dnia, czy przedyskutować, co warto, a czego nie warto oglądać – chociaż na to drugie pytanie raczej nie otrzymywałam konkretnej odpowiedzi.

Ludzie to natomiast widownia, a ta była w Jeonju zdecydowanie godna podziwu. Nie dość, że składała się w większości z osób młodych, to prawie zawsze wypełniali oni sale po brzegi i zadawali zaskakująco ambitne i osobiste pytania. Z tego też względu informacja o tym, że Jeonju pobiło swój zeszłoroczny rekord w liczbie wyprzedanych seansów i ilości widzów, równocześnie była i nie była dla mnie zaskoczeniem. Ledwie dzień wcześniej czytałam, że kino koreańskie znajduje się w kryzysie, a Koreańczycy coraz rzadziej uczęszczają do kin. Faktycznie, pomimo tej ciepłej i radosnej atmosfery, unosiły się na wietrze szepty z realnego świata, tego pozafestiwalowego, w którym kino nie radzi sobie tak dobrze, jakbyśmy tego chcieli. I nie chodzi tylko o kinematografię koreańską. Słowa Deminga Chena, reżysera nagrodzonego filmu "Always", mówiące o nadziei na lepszą przyszłość kina i wprost sugerujące potrzebę walki o nią, zostały ze mną na długo po jego przemówieniu.

Prawdą jest, że w tym roku żaden film z półwyspu nie dostał się do oficjalnej selekcji festiwalu w Cannes. Dla wielu jest to oznaką zwiększającego się kryzysu koreańskiej kinematografii. Odwiedzając tegoroczny festiwal filmowy w Jeonju, gdzie miałam okazję obejrzeć tak wiele niezależnych, wspaniałych, lokalnych produkcji, które prawdopodobnie nigdy nie wybrzmią za granicą, jestem w stanie zaryzykować stwierdzeniem, że kino ma się jednak całkiem dobrze. Czy powodem, dla którego nie pojawia się ono na zagranicznych festiwalach, jest wymóg światowej premiery, na który stawia wiele festiwali, zbyt mało eksperymentalizmu lub za dużo dramaturgii, do której Zachodni widz nie jest przyzwyczajony? Nie mnie to oceniać.

Wiem jednak, że jeśli życie pozwoli, w przyszłym roku również przyjadę do Jeonju, by przejść się ulicą filmową pod banerem 27. edycji festiwalu. Myśląc o tym, które z setek filmów obejrzeć, będę kosztować nieodkrytych jeszcze przeze mnie smaków makgeolli (wina ryżowego), siedzieć w barze Honga Sang-soo i śpiewać z jego właścicielką stare koreańskie piosenki.

Więcej artykułów przeczytacie w dziale "Publicystyka" TUTAJ.