Jon Alpert jest legendą amerykańskiego dziennikarstwa. Ma na koncie 16 nagród Emmy, nominację do Oscara, wywiady z Fidelem Castro i Saddamem Husseinem, a także dziesiątki reportaży zrealizowanych w najbardziej zapalnych punktach na mapie świata. "Życie przestępcze 1984-2020" to najambitniejszy projekt w całej jego karierze. Alpert spędził 36 lat, dokumentując losy trojga drobnych kryminalistów z Newark - Deliris, Bobby'ego i Freddie'ego - którzy próbowali zarobić dość pieniędzy, aby kupić za nie heroinę. W efekcie powstało wstrząsające studium przestępczości, życia za kratami oraz wyniszczającego uzależnienia. Film możecie już obejrzeć na HBO GO. Przed seansem przeczytajcie nasz wywiad z reżyserem.
***
"Przestępcze życie 1984-2020" nie oszczędza widzów. W swoim dokumencie pokazujesz m.in. przemoc domową, zażywanie heroiny i rozkładające się ludzkie zwłoki. Czy w trakcie realizacji filmu miałeś momenty, gdy myślałeś: stop, nie chcę tego kręcić, muszę wyłączyć kamerę?
Jon Alpert: Cóż, zdarzały się chwile, gdy wiedzieliśmy, że musimy zaingerować w rzeczywistość. Kiedy bohaterowie zamierzali popełnić wyjątkowo brutalne przestępstwo, powstrzymywaliśmy ich. Gdy Mike uderzył swoją dziewczynę, byliśmy zszokowani. Nie spodziewaliśmy się, że do tego dojdzie. Nie pokazaliśmy tego w filmie, ale tuż po incydencie wyłączyliśmy kamerę i ruszyliśmy z odsieczą. Powiedziałem mu wtedy:
stary, nie możesz się tak zachowywać. Wszystkie sceny, w których pojawiałem się na ekranie, żeby interweniować, wyleciały w ostatecznym montażu. Nie zamierzałem zgrywać bohatera.
Przez ponad 30 lat ani razu nie przeszła ci przez głowę myśl, żeby uciec z tego świata?
Był taki moment, gdy miałem dość. Uznałem, że pokazuję w kółko tę samą historię. Freddie i spółka kradną i ćpają, lądują więzieniu, idą na odwyk, a potem znowu pogrążają się w nałogu. To się nigdy nie kończy. Dwóch moich bohaterów zmarło. Wpadłem w depresję. Miałem dosyć. Czułem, że mogę lepiej spożytkować swój czas. Pewnego dnia zadzwonił telefon. Głos w słuchawce oznajmił:
cześć, tu Deliris. Ja na to:
bzdura! Wszyscy wiedzą, że Deliris nie żyje. Ostatni raz, gdy ją widziałem, ważyła niecałe 30 kilogramów i była na granicy życia i śmierci. Usłyszałem:
John, znam ciebie i twoją córkę. Wiem, jak wabią się twoje psy. Żyję i od czterech lat jestem czysta. Chcę, żebyś wziął kamerę i przyjechał do mnie. Moja historia zasługuje na to, że pokazać ją ludziom. Pokazałeś mnie widzom w najgorszych momentach mojego życia. Teraz chcę, żeby zobaczyli, jak wyglądam w najlepszej formie. Chcę zainspirować innych ludzi do walki z nałogiem. Najgorsze momenty z życia bohaterów ogląda się z trudem. Przyznaję, że podczas seansu wiele razy zastanawiałem się, czy nie posunąłeś się za daleko.
Wiesz, pewnego dnia zapytałem Freddie'ego, dlaczego zgodził się wziąć udział w moim filmie. Powiedział mi, że to jedyna wartościowa rzecz, jaką zrobił w całym swoim życiu. Uważał, że ten dokument - nieważne, jak bardzo będzie drastyczny - może pomóc innym ludziom. Jestem tego samego zdania.
Getty Images © Marc Piasecki Nie narzucałeś sobie żadnych ograniczeń?
Są pewne zasady, których powinien przestrzegać każdy uczciwy dokumentalista. Nie wiem, czy istnieje coś takiego jak 100-procentowa prawda, ale jako filmowiec masz misję, by dotrzeć do niej tak blisko, jak tylko się da. To oczywiście nie oznacza, że jest tylko jedna metoda kręcenia dokumentów. Po tylu latach w zawodzie wiem dobrze, jakie są moje zalety i ograniczenia. Nie potrafię np. jak
Chloe Zhao łączyć na ekranie intymnego tonu z epickim oddechem. W filmach
Chloe otoczenie i przyroda pięknie dopełniają bohaterów, są swego rodzaju ilustracją ich podświadomości. Sam nie wiedziałbym, jak osiągnąć podobny efekt. Potrafię za to zdobywać zaufanie ludzi. Wiem, jak przekonać rozmówców, że nie jestem sępem z kamerą. Że nie zamierzam okraść ich z historii, a potem zwiać do telewizji z zarejestrowanym materiałem. Jeśli ludzie poczują, że jesteś uczciwy i szanujesz ich, zaufają ci. Aby tak się jednak stało, musisz przestrzegać pewnych reguł. Nie możesz pojawić się na zdjęciach z dużą ekipą filmową, oświetleniem i podsłuchami. Na przestrzeni dekad nauczyłem się ograniczać do absolutnego minimum wpływ ekipy filmowej na rzeczywistość. Pracując nad "
Przestępczym życiem" ja i moi ludzie wrośliśmy w świat, w którym żyją bohaterowie. Znało nas całe sąsiedztwo i policja. Kręcąc kolejne odsłony "
Życia", mogłem pędzić przez Newark 140 kilometrów na godzinę i żaden gliniarz nie wlepiłby mi mandatu. Mundurowi zaczęli traktować nas jak dobrych znajomych.
Skąd wiedziałeś, że w danym dniu warto odwiedzić bohaterów z kamerą? Gdy w latach 80. kręciłeś pierwszą odsłonę "Życia przestępczego", nie było jeszcze telefonów komórkowych. Stały kontakt był utrudniony.
Dlatego odwiedzaliśmy Newark codziennie. Zżyliśmy się na tyle, że w pewnym momencie zacząłem zabierać ze sobą córkę. Pierwszy raz pojechała ze mną na zdjęcia, gdy miała 8 lat. Pilnowaliśmy jednak, żeby nie nadużywać gościnności bohaterów. Jako dziennikarz wiesz, że gdybyś stał się zbyt natarczywy podczas tego wywiadu, w pewnym momencie mógłbym się zdenerwować i odejść od stolika. W relacjach z Freddie'em, Bobbym i Deliris również musiałem brać to pod uwagę. To kolejna ważna zasada pracy nad filmem dokumentalnym: musisz wywalczyć kontakty i dojścia, a potem masz je pielęgnować. Czasem oznacza to, że w odpowiednim momencie trzeba się po prostu ulotnić. Lata temu jeździłem jako reporter do miejsc ogarniętych wojną albo dotkniętych kataklizmem. Czasem - jak przystało na złego ojca - zabierałem ze sobą córkę. Po powrocie Freddie spytał mnie z niedowierzaniem:
byłeś w Afganistanie?! Tak więc opowiadałem im o miejscach, w których nigdy nie byli. Oni z kolei otwierali przede mną drzwi do świata, o którym nie miałem pojęcia. Tak długo jak darzyliśmy się obopólnym szacunkiem, pomagało nam to w pracach nad "
Życiem przestępczym".
Freddie, Bobby i Deliris nigdy nie próbowali grać w obecności kamery?
Na tym polega moja praca i odpowiedzialność jako reżysera - muszę umieć odróżnić prawdziwe zachowanie od pozerstwa. Z pewnością w trakcie prac nad tym projektem nie brakowało sytuacji, gdy bohaterowie próbowali wypaść przed kamerą na lepszych niż byli w rzeczywistości. Czas wszystko jednak weryfikuje. Zmusza ludzi do ujawnienia prawdy na swój temat. Kiedy znajdujesz się pod okiem kamery przez ponad 30 lat, nie jesteś w stanie ukryć swojego prawdziwego "ja". To tak jak z małżeństwem: po 10 latach związku nagle zdajesz sobie sprawę, że twój partner jest zupełnie inną osobą od tej, z którą brałeś ślub. Podobnie jest z rodzeństwem - wiesz o nim wszystko, ponieważ spędzaliście razem mnóstwo czasu.
Realizacja tego filmu nie była spacerkiem przez park.
Na początku naszej znajomości Bobby wyciągnął zza pazuchy broń i przyłożył mi ją do skroni. Mówiąc kolokwialnie, o mało nie zeszczałem się ze strachu. Na zewnątrz starałem się być jednak opanowany. A może tylko Bobby'emu wydawało się, że jestem spokojny. Powiedział mi wtedy:
łał, nigdy nie widziałem, żeby ktoś zachowywał się tak spokojnie z lufą przy skroni. Za każdym razem, gdy mierzę do kogoś z broni, ta osoba zaczyna płakać. Nie miał pojęcia, jak bardzo jestem przerażony. Bywały momenty, gdy czułem lęk. Bałem się wtedy nie tylko o swoje życie. W jednej ze scen Freddie i Deliris zabierają własne dzieci do najniebezpieczniejszej dzielnicy w mieście, żeby kupić narkotyki. To była okolica, którą praktycznie rządzili bandyci. Gdy się do niej wjeżdżało, można było dostrzec wystające z okien karabiny maszynowe oraz strzelców łączących się ze sobą przez walkie-talkie. Policja bała się tam zapuszczać nawet za dnia. Wiesz, jak udało się w końcu oczyścić tę dzielnicę z przestępczości? Władze wysadziły w powietrze wszystkie budynki. Miały w nosie, że 400 rodzin straci dach nad głową. Tylko w ten sposób dało się odzyskać kontrolę nad dzielnicą. Jak w Afganistanie. Bum, bum, bum.
Pewnie nie raz zastanawiałeś się nad tym, dlaczego losy twoich bohaterów potoczyły się w taki, a nie inny sposób. Czy pomimo tego, że wychowali się w patologicznych rodzinach mieszkających w złej dzielnicy, Freddie, Bobby i Deliris mieli jakiekolwiek szanse uniknąć przestępczego życia?
Gdy żyjesz w miejscu, w którym są kiepskie szkoły i marnie opłacane prace, będzie ci trudno z niego uciec. Jeśli rząd ma cię w nosie i nie tworzy narzędzi, które pomagają wyrwać się dzieciakom z patologicznych dzielnic, masz niewielkie szanse. W 1978 roku Nowy Jork zbankrutował. Miasto postanowiło wtedy zaoszczędzić na najbiedniejszych. Zlikwidowano darmową opiekę zdrowotną dla najuboższych. Ograniczono finansowanie szkół położonych w złych dzielnicach. W efekcie z listy lekcji zniknęły m.in. wychowanie fizyczne i zajęcia artystyczne. To była koszmarna decyzja niemająca nic wspólnego z wartościami, które podobno staramy się pielęgnować w Ameryce. Założyliśmy wtedy w remizie strażackiej centrum edukacyjne dla małolatów z biednych rodzin. Wszystkie te dzieciaki - wywodzące się z tego samego świata co bohaterowie "
Życia przestępczego" - poszły później do koledżu. Dlatego bardzo mocno wierzę w pracę u podstaw. Gdyby rząd zaczął inwestować w potrzebującą młodzież, nie musiałby później wydawać fortuny na mierzenie się z plagą przestępczości i narkomanii. Tak się jednak nigdy nie stanie. Dlatego m.in. nakręciliśmy ten film - aby uświadomić ludziom, że złe decyzje władz prowadzą do destrukcji społeczeństwa.
Ile godzin materiału zarejestrowałeś łącznie, pracując nad "Życiem przestępczym"?
Moja montażystka mówi, że uzbierało się w sumie blisko 400 godzin surowego materiału zarejestrowanego w różnych formatach przy użyciu różnych kamer. Przystępując do finalnego montażu, musieliśmy się napracować, aby podnieść jakość archiwalnych nagrań i zgrabnie połączyć je w całość z nowszymi scenami. Na festiwalu w Wenecji, gdzie film miał światową premierę, mogłem po raz pierwszy zobaczyć "
Życie przestępcze" na wielkim ekranie. To było fascynujące doświadczenie zwłaszcza od strony dźwiękowej - usłyszałem w swoim filmie odgłosy i dialogi, z których istnienia nie zdawałem sobie wcześniej sprawy. A przecież brałem udział w postprodukcji i udźwiękowieniu!
Pracowałeś nad "Życiem przestępczym" ponad 30 lat. Nie obawiałeś się, że z tego powodu przyklei się do ciebie łatka speca od uzależnień?
Oczywiście. W środku prac nad filmem HBO wpadło na pomysł dokumentu o dwóch uzależnionych od narkotyków parach. To były zupełnie inne historie: inne środowiska, inne dragi. Stacja chciała, żebym wziął się za ten temat. Powiedziałem im, że nie wejdę drugi raz do tej rzeki. Zaproponowałem HBO dwóch utalentowanych młodych filmowców. Wiedziałem, że będą podekscytowani możliwością wstawania o trzeciej nad ranem, aby patrzeć, jak ktoś wciąga 20 kresek. Sam robiłem to przez dwie dekady. Wolałem jednak kręcić inne filmy.
Jak wielu twórców filmów i seriali fabularnych czerpało inspirację z twojego dzieła?
Kolejne części "
Życia przestępczego" cieszyły się sporą popularnością wśród filmowców. Scenarzyści uczyli się z nich, jak pisać dialogi drobnych kryminalistów, a aktorzy oglądali je pod kątem przygotowań do ról. Potrafię wskazać co najmniej cztery bardzo znane filmy fabularne, które powstały w oparciu o mój dokument. Pamiętasz scenę, w której Bob przynosi do domu żywego kurczaka i zamierza go zabić? Wczoraj widziałem ją - przeniesioną jeden do jednego - w izraelskim serialu "
Fauda". "
Życie przestępcze" było też inspiracją dla braci
Safdie podczas prac nad "
Good Time" z
Robertem Pattinsonem. Braciszkowie wielokrotnie przyznawali publicznie, że kochają mój film.
Zanim zostałeś reżyserem, przez wiele lat pracowałeś w mediach. Jak sądzisz, "Życie przestępcze" jest bardziej dziełem dziennikarza czy filmowca?
Wydaje mi się, że byłem lepszym reporterem niż filmowcem. Nie było miejsca, do którego nie dałbym rady się dostać. Zawsze byłem pierwszy tam, gdzie działo się coś ważnego. Miałem wtedy poczucie, że mogę wpływać na rzeczywistość dookoła mnie. Że dzięki informowaniu ludzi jestem w stanie zmienić ich postrzeganie świata. To była motywacja, żeby ciężko pracować. W pewnym momencie zderzyłem się jednak ze ścianą. Telewizje w Stanach Zjednoczonych nie chciały pokazać moich reportaży poświęconych kłamstwom amerykańskiego rządu na temat wojny w Iraku. Ewidentnie nadepnąłem komuś na odcisk. W efekcie zostałem na lodzie. Nikt nie chciał ze mną współpracować. HBO, które rozkręcało wtedy swój dział dokumentów, dowiedziało się o tym. Decydenci stacji uznali, że skoro wszyscy w branży traktują mnie jak zgniłe jajo, będę idealnym współpracownikiem (śmiech). Dali mi szansę. Musiałem wtedy stworzyć siebie na nowo. Myślę jednak, że w głębi serca pozostałem dziennikarzem.
Co sądzisz o współczesnym świecie mediów?
Zawód dziennikarza jest dziś cholernie trudny. Pracy jest coraz mniej, a wielkie korporacje i politycy szukają sposobów, aby zatkać niewygodnym mediom usta. Dziennikarstwo stało się nieustanną walką. Niemniej jest to szlachetna walka. Dziennikarze wiedzą, że jeśli nie będą wykonywać swojej pracy, świat stanie się gorszy. Jeśli chcesz pracować w tym zawodzie, musisz przyswoić sobie ważną prawdę. Nie oczekuj, że ludzie, których złe postępki wywleczesz na światło dzienne, będą cię lubić. Ci ludzie będą z tobą walczyć. To jednak część tej pracy. Trzeba to zaakceptować.
Przez całą karierę kierowałeś kamerę na innych ludzi. A co by było, gdybyś skierował obiektyw na siebie? Które momenty swojego życia chciałbyś uwiecznić?
Wszystkie fajne rzeczy - skakanie z klifu pod ostrzałem z karabinów, rzeczną ucieczkę przed porywaczami (śmiech). Niestety, nie nagrałem tego. Mówiąc serio: w pewnym momencie poczułem, że jestem hipokrytą. Przez lata wchodziłem z butami w cudze życia, rejestrując zdarzenia, których być może nie powinienem zarejestrować. Sam nie chciałem jednak występować przed kamerą. Spytajcie moją córkę - nie mamy w kolekcji żadnych domowych wideo. Byłem jak kierowca autobusu, który w niedzielę nie ma ochoty korzystać z komunikacji miejskiej. W pewnym momencie mój tata poważnie podupadł na zdrowiu. Choroba kompletnie zniszczyła spokój moich bliskich. Zwołałem wtedy rodzinne spotkanie. Zapytałem, czy mogę opowiedzieć przy pomocy kamery o problemach, z którymi się zmagamy. Pomyślałem, że nasza historia może pomóc innym ludziom mierzącym się z podobnymi kłopotami. To był najtrudniejszy film, jaki kiedykolwiek nakręciłem. Przekonałem się, że cudze życie portretuje się znacznie łatwiej.