Po obejrzeniu "Śmierci w Wenecji" polecam od razu zapoznać się z dokumentem "Najpiękniejszy chłopiec na świecie".
Wtedy dopiero łatwiej pojąć dlaczego w tym filmie coś "nie zgrzyta". Czuć rozdźwięk między wartościami, które głosi oficjalnie Visconti (a które de facto płyną z książki Manna), a którymi rzeczywiście się kierował. Wspomniany wyżej dokument doskonale to wyjaśnia.
Można oczywiście tworzyć interpretacje, szukać odniesień do książki, ale na końcu okazuje się, że tego nie czuje się na ekranie. Dlaczego? Moim zdaniem dlatego, że reżyser (i jego najbliższe otoczenie realizatorskie) potraktowali postać Tadzia wyjątkowo przedmiotowo i taki nadali wyraz całej produkcji. Może chcieli przedstawić platoniczną relację, może nawet mieli ambicje by nakreślić portret psychologiczny Aschenbacha. Ewidentnie jednak krew zamiast do mózgu napłynęła im do innych części ciała. W efekcie stworzyli coś całkowicie nieprzekonywującego.
Filmu nie oceniam, bo znając cały kontekst, ciężko byłoby wystawić obiektywnie notę. Uważam, że jeśli sztuka swoim kosztem szkodzi rzeczywistości, to staje się swoim własnym zaprzeczeniem.