Ten film był chyba jedynym obrazem z Islandii w całych latach 90., który przebił się w Polsce do szerszej widowni i nadaje się do tej roli idealnie. Pokazuje, wydawałoby się, problemy typowego podstarzałego młodzieńca z Islandii. Ale trudno uwierzyć, że wszyscy w Reykjaviku są tacy.
Sugestywnie ukazano depresyjny wpływ zimna i krótkiego dnia na psychikę ludzi. Poza tym to miało być chyba coś w rodzaju postmodernistycznej powiastki filozoficznej. Ogląda się przyjemnie, ale ta głębia, którą próbują zaserwować nam twórcy, do mnie nie trafia. Choć trzeba przyznać, że film jest klimatyczny, zagrany sprawnie i oryginalny. Zaliczyłbym go ogólnie do tego samego nurtu co "Egoistów" czy "Samotnych".
Warto, ale głównie po to, by zobaczyć coś zupełnie innego. Twórcy znakomicie oddali nastrój Islandii, ich zdaniem ponury, i zbudowali na nim historię. I może dlatego taki jest tytuł. Bo to chyba właśnie ten nastrój jest głównym bohaterem.
Ale o dziwo ten film w Islandii sie nie stal hitem, nawet go do Oscara nie nominowali. Moze Islandczycy nie mogli strawic tak dokladnego obrazu swojego zycia?
Ps. Typowy Islandczyk jednak wcale nie jest taki jak Hlynur, tylko pracowity jak mrówka, ale coweekendowe upijanie w tutejszych barach zostalo pokazane jak najbardziej realnie.