Czy naprawde w Polsce kazda wymiana pogladow musi sie skonczyc wzajemnym obrazaniem?...
szczerze? wydaje mi się, że moje poczucie humoru jest w niezłym stanie, i ja się dobrze bawiłem na tym filmie. Ot, komedia jakich wiele, akurat na środowy wieczór, przewidywalna od samego początku, co jednak automatycznie nie oznacza, że nie warto oglądać, gusta i guściki ;)
Uważam, że dla dobrej zabawy bo w końcu chyba łatwiej grać w komedii niż w dramacie a na planie myślę, że jest niezły ubaw podczas kręcenia pewnych scen. Po drugie dla peniędzy i to nie jest obraza, gość jest aktorem i tak zarabia na życie, oczywiście aktorzy zarabiają dużo, więc zapewne mogą wybrać film w którym chcą bądź nie chcą zagrać, ale komedie przyciągają do kin i jeszcze wzrasta mu rozpoznawalność.
Każdemu aktorowi przyda sie taka lekka rola, zeby byl rozpoznawany nie tylko w środowisku prawdziwych koneserów mocnego, ambitnego kina. Na pewno mu to nie zaszkodziło, bo to, ze jest świetnym aktorem udowodnił juz w kilku wcześniejszych pozycjach w swoim dorobku. Poza tym, uwazam ze mogl wybrac naprawde gorzej. Osobiscie film mi sie bardzo podobał, wystarczyło po prostu isc do kina z odpowiednim podejściem, bo jesli ktos kupując bilet na "A więc wojna" szykowal sie na rozrywkę najwyższej klasy to sam sie naraził na grube rozczarowanie. Film jest smieszny, lekki i przyjemny, w sam raz, zeby sie rozerwać z chłopakiem czy kolezanka. Jedyna porażka to obie role żeńskie, Trish jest irytującą, wiecznie podniecona 40, a Reese po prostu jest fatalna aktorka. Juz prędzej Tom powinien dostac Oscara za role Tucka, niz Reese za cokolwiek. Amen.
Podejrzewam, że rzeczywiście "for money", ale też Hardy znalazł sobie pewną aktorską niszę (grywa ostatnimi czasy prawie wyłącznie role, w których jego fizyczność, umiejętność dobrego zadawania ciosów są podstawowymi atutami - fakt, że robi to znakomicie, ale naprawdę dobrze napisane role tego typu (takie, jak te w "Bronsonie", "Warriorze", czy pewnie wkrótce w "Mroczny Rycerz powstaje") nie zdarzają się znowu tak często) i zaczynam się trochę obawiać, czy w niej nie ugrzęźnie, marnując swój talent. Właściwie jedyną rolą innego typu, jaką zagrał w ostatnim czasie była ta w "Incepcji". Więc występ w "A więc wojna" jest jakąś tam konsekwencją jego image'u.
Ale też nie jest to wybór zły. Film jest napisany lekko, z humorem, ogląda się go z przyjemnością - i duża w tym przecież zasługa Hardy'ego, który nawet tak prostą rolę gra z urokiem i magnetyzuje. Pine też jest bardzo dobry. Niewątpliwie mieli producenci i McG szczęście, że udało im się zatrudnić parkę, która potrafi grać, bo bez nich byłoby pewnie znacznie gorzej. :P Witherspoon z głównej trójki wypada najsłabiej - po raz kolejny dowodzi, moim zdaniem, że jedyna rola, do której była stworzona (i nie mówię tego ze złośliwością, bo ją w tych komedyjkach naprawdę lubiłem) to "Legalna blondynka".
Przy okazji wyjaśnię, jeśli ktoś się jeszcze nie domyślił, że "A więc wojna" to film gejowski. Niech mi ktoś pokaże jakiś inny film komercyjny z ostatnich lat, w którym dwóch facetów równie często mówiłoby do siebie "Kocham Cię". :P Poza tym [SPOILER] Tuck w finale zadziwiająco łatwo i bez wewnętrznych rozterek rezygnuje z Lauren na rzecz FDR-a, tak jak gdyby dziewczyna była mniej ważna niż to, by przyjacielowi "zrobić dobrze". Rezygnuje z seksu z Lauren, choć przecież nie musi (tym bardziej, że wie, że FDR się z nią przespał). Zresztą McG sugeruje kilkakrotnie, że bohaterowie nie są tak "męscy", jak by się mogło wydawać (FDR ogląda "Titanica" :P ). No i w jednej ze scen pojawia się wiele mówiący cytat z "Butcha Cassidy i Sundance'a Kida", w którym to filmie relacja łącząca głównych bohaterów jest trochę podobna do tej z filmu McG - a wiadomo, że "Butch..." to już klasyka kina z wyraźnym podtekstem homoseksualnym. Mógł McG wybrać inny film o kumplach - wybrał ten. :P Dla mnie wniosek jest oczywisty: Tuck i FDR niby walczą o kobietę, ale w gruncie rzeczy chcieliby się przespać ze sobą. :P
P.S. Zapomniałem (odnośnie Hardy'ego) o jego występie w "Szpiegu". :P Niemniej i tutaj zagrał agenta, co mówi wiele. (Choć fakt, że zrobił to świetnie. :P )
hardy, bardzo dobry aktor, w "bronsonie" czy "warriorze" zagrał świetnie, a co do filmu "a, więc wojna" jak dla mnie lekki i śmieszny, pozytywnie oceniam, dobra komedia, no ale, gusta są różne
Swoją drogą: ten film ma fatalne zakończenie. SPOILER! Chyba NIKT mając do wyboru Hardy'ego i Pine'a nie wybrałby Pine'a (OK, słodki jest chwilami i ciało ma zbudowane świetnie, ale to jednak zupełnie nie ta liga seksu, co Hardy :P ).
W wywiadzie u Jonathana Rossa z jedenastego lutego (polecam do znalezienia na yt, dobry wywiad) powiedział, że jak dotąd nie grał czegoś lekkiego i zabawnego, brał siebie bardzo na poważnie i właśnie ta lekkość przyciągnęła go do roli w tym filmie. Rzeczywiście, jak tak spojrzeć na filmografię Hardy'ego, ciężko znaleźć coś bez drugiego dna. Aktorzy tez muszą odpocząć od poważnych ról. :)
Dokładnie..:)..w roli Bronsona grał tak naturalnie ze chyba balabym mu sie podoc reke na ulicy hehe potem film WAZ-reguła ten ironiczny usmiech...pasuja mu role psycholi..i dobrze daje sobie z nimi rade ale ciesze sie ze troche zmienił kierunek..podobał mi sie w Warrior ..w incepcji i teraz chetnie go zobacze w takiej lekkiej komedii...uwazam ze dobrze robi zmieniajac role ..Próbuje siebie w kazdym kierunku..bardzo dobrze gra to trzeba mu oddac..
http://www.youtube.com/watch?v=HIMkkvifLyM&feature=relmfu Masz odpowiedz minuta 2:11 !!! Odpowiedział dobrze moim zdaniem! Komedia nie była taka zła! Ja właściwie się cieszę, że zagrał w tym filmie bo teraz mam z kim oglądać T.H ! wcześniej jak mówiłam Hardy to i tamto, moje koleżanki nie wiedziały o kogo chodzi :/ teraz wiedzą i pożyczają filmy ode mnie :)