"Bękarty wojny"... O czym to właściwie jest? Zmyślona historyjka o grupce Żydów, dowodzonych przez półkrwi Apacza (sic!), która bezlitośnie skalpuje faszystów prowadzona równolegle z równie wydumaną i nierealną historyjką Żydówki, której cała rodzina zginęła w kryjówce, a ona jakimś (nie wytłumaczonym w filmie) dziwnym zbiegiem okoliczności dotarła do Paryża, gdzie odnalazła jakąś (???) swoją niby-ciotkę, która jak raz szczęśliwie zmarła zostawiając bratanicy (czy siostrzenicy albo jeszcze dalszej kuzynce) nieźle prosperujące kino... Ot, tyle - prościej się nie dało!
I co mamy? Komedię! Taką specyficzną - dla kompletnych ignorantów, którym nie przeszkadzają wypaczenia faktów i błędy, w której najśmieszniejszym momentem jest pojawienie się groteskowej postaci Hitlera, przypominającego Roberta de Niro w słynnej scenie egzekucji Billy Batts'a w Chłopcach z Ferajny. Co jeszcze jest śmieszne? Brad Pitt nieudolnie udający Marlona Brando. I to w sumie wszystko co mnie rozśmieszyło. Aha - jeszcze fajka Hansa Landy.
Gra aktorska - rewelacyjny Christoph Waltz z jednej strony i plastikowa Diane Kruger z drugiej. Do tego nieporadny Brad, beznadziejny Roth i mocno przeciętna reszta... Jeszcze niewątpliwa ozdoba filmu pod postacią Til Schweiger'a ale mało go było niestety, choć scena przy stole, kiedy ss-man klepie go raz po raz była niesamowita - napięcie rosło z każdym klepnięciem:)
Powiedzieć można: "jak w każdym filmie - trochę plusów, trochę minusów"... Tylko, że "rozchodzi się o to aby te plusy nie przesłoniły minusów", a największym minusem jest brak jakiegokolwiek przesłania! Brak jakiejkolwiek treści! Ot, takie pitolenie bez sensu. Wyssana z palca, nierealna, nie trzymająca się kupy opowiastka o wykolejonych moralnie, pozbawionych skrupułów okrutnych oprawcach żydowskich, którzy własne okrucieństwa (sprawiające im wręcz nieopisaną rozkosz) tłumaczą okrucieństwem wrogów. Takie typowe rozumowanie debila: "jak ty mi, tak ja tobie". Więcej takich filmów, a niedouczone gnojki wzorem Eli Roth'a będą niedługo twierdzić nie tylko, że "winni zagłady byli nie tylko Niemcy, ale wszystkie kraje, które okupowali" (cytat wyp. Eli Roth'a) ale, że Hitler wojnę spędził w Paryżu, zginął w kinie razem z Goeringiem i Goebbelsem, a Żydzi byli ukrywani przez Francuzów, wydawani przez Polaków i w ogóle, to oni wygrali wojnę na spółkę z nazistą ze swastyką na czole.
W tym kontekście oceniam film na 6/10.
Pozdrawiam
Zgadzam się ze wszystkim co napisałeś oprócz tylko jednej rzeczy.
W sumie na początku całej tej WIELKIEJ debaty nawet jak Filmweb, odsądzałem "Bękarty" od czci i wiary i nadal sądzę i będę sądził do końca świata i o jeden dzień dłużej, że to bezprzecznie najgorszy film Tarantino. Jednak jako oderwany od reszty Tarantinowskiego dorobku ten film nie jest zły.
Moim zdaniem, pewnym kluczem do zrozumienia całości, jest postać niemieckiego oficera zakatowanego przez żydowskiego oprawcę.
Jak nic, jest to prowokacja Tarantino wymierzona w te wszystkie czarno białe podziały jakie od lat funkcjonują w wojennych i nie tylko wojennych filmach: Dobrzy, wielce szlachetni amerykańscy żołnierze i psychopatyczni niczym zombie naziści.
Stąd też pewna umowność dotycząca realiów historycznych i to nie tylko dlatego, że tak naprawdę żydowskie komando nigdy nie istniało. Pełno jest przecież filmów w których z jednej strony mamy oddane prawdziwe realia pewnych wydarzeń a z drugiej fikcyjnego bohatera, który w tych wydarzeniach uczestniczy.
Tarantino musiał pokazać Hitlera ginącego w kinie ponieważ w innym przypadku ukazując psychopatyczne popisy podopiecznych por. Lando mógłby się narazić na procesy wytaczane mu przez rodziny poległych lub żyjących żołnierzy biorących udział w II wojnie światowej na zasadzie:
"Kogo ty przedstawiasz? My tacy przecież nie byliśmy, nie rozwalaliśmy nikomu bejsbolem głowy!" itd itp
A tak, Tarantino zawsze może powiedzieć: "O co wam chodzi? To przecież tylko bajka, mój wymysł od początku do końca".
Napiszę to jeszcze raz: Tarantino jest naprawdę diablo inteligentnym twórcą.
Zobacz tylko jak zagrał wszystkim swoim fanom i pewnie nie tylko im na nosie.
Wrzucił do swojego filmu hollywoodzkie gwiazdy jak w żadnym wcześniejszym swoim filmie i co? Kazał im uczestniczyć w jakieś mega akcji podczas której roztaczali by swój hollywoodzki urok? Gdzie tam!
Tarantino kazał dla Brada Pita i całej reszty... gadać, tak długo ile tylko się da bez żadnych fajerwerków, walki wręcz czy temu podobnych atrakcji. I co?
Większość sika w majty z zachwytu a Tarantino leży na plecach i się ze wszystkich śmieje.
Być może kolejnym filmem pójdzie jeszcze dalej. Akcja będzie zupełnie zerowa, usiądzie dwóch kolesi na krzesłach naprzeciwko siebie i będą ze sobą rozmawiać i znowu większość będzie piała: "ALE ZAJEBIŚCIE!!!!"
Być
Śmieszny to jest ten temat. Filmy Tarantino polegają na tym by akcję przecież zminimalizować możliwie jak najbardziej. Tak jak u Allena. Kto w filmach Tarantino nastawia się na akcję i fajerwerki, a nie na przegadane sceny ten jest zwykłym idiotą. Pytanie tylko na co wy się nastawiliście idąc do kina na "Bękarty Wojny"?
Ja na nic, na nic się nie nastawiałem, słyszałem że dobry i jestem głęboko rozczarowany. Już gdyby został przy tej żydowskiej brutalnej brygadzie w lesie było by to bardziej podobne do niego i nie wiem czy by filmowi na dobre nie wyszło.Choć film zapowiada się ciekawie mnie prolog zainteresował, dalej było już tylko gorzej.
Tarantino cokolwiek by nie zrobił to zejdzie jak świeże bułeczki i chyba z takim przekonaniem zrobił ten film i obawiam się ze będzie tylko gorzej. Choć przyznam się że nie przypominam sobie filmu gdzie Hitler ginie i to widać jak mi się czaszka na naszych oczach rozpada od kul.
Wyczytałem tu opinię że "igraszka z widzem","zabawa kinem" itp. ale po co? Pytam, jaki to miało by sens skoro film ani nie przejdzie do żadnego kanonu, nic nie wnosi, nie daje do myślenia, nie powoduje refleksji,co ma udowodnić? że mu na wszystko pozwalamy że łykniemy wszystko sygnowane Tarantino z zachwytem - bynajmniej
Emma Jones z BBC "...w Cannes mówi się, że Quentin Tarantino powrócił kolejnym znakomitym, głupiutkim i obryzganym krwią filmem" i tylko z "znakomitym nie mogę się zgodzić.
Jeszcze jedno spostrzeżenie
gra aktorska -słaba;
postacie - przerysowane (scena w holu Brad jako makaroniarz)
wydaje mi się że reżyser włącznie z aktorami podeszli to filmu w bardzo swobodny sposób. Jak ten film zgarnie coś poza malinami za aktorstwo i reżyserię albo za całość jako obraz filmowy, to znaczy że Tarantino jest dla USA jak McDonald, to co że się przejadł już dawno ale trzeba go promować i mimo nie najlepszej jakości produktu Reklama zapewni zbyt tego szajsu.
Czasami wydaje mi się że ludzi jak już kogoś włożą do szufladki z opisem "genialny twórca" to ciężko im go z stamtąd wyciągnąć.
=poniżej oczekiwań
??? nie rozumiem. Słaba gra aktorska? O to chodziło QT. Brad byłtypowym amerykańcem i specjalnie był ukazany ten usanski ;) akcent. Waltz był genialny. Zreszta co tu dużo mówic.
Jest zachowany klimat Tarantino. Dla mnie rewelacją jest to że ten klimat wsadziłw film o II Wojnie Światowej. Niech jakiś inny reżyser podejmie się czegoś takiego. Kino byłoby bardzij kolorowe jakby np 2012 zrobili bracia Cohen albo Quentin. Dla mnie Bękarty to film roku. Owszem są błędy ale klimat ratuje wszystko.
pozdrawiam
Pamiętasz taką scenę z "Chłopaki nie płaczą", kiedy Bolec z Fredem i Gruchą oglądają film "Śmierć w Wenecji"??? To był bardzo klimatyczny film:)))
(Tak serio cytowany film jest dziełem sztuki filmowej przez wielkie S).
Wiesz samo słowo "klimatyczny" w rzeczywistości nic nie mówi. Jest to taki wytrych - nie wiesz jak ocenić powiedz: "klimatyczny". Zajmuję się fotografią i wielokrotnie słyszałem i czytałem w opiniach o zdjęciach: "klimatyczne". Cóż z tego, że często były to zdjęcia zwyczajnie marne technicznie, przedstawiające jakieś rozmazane, zaszumione kształty bliżej nieokreślonej proweniencji, bez sensu, bez składu i ładu... No, ale "klimatyczne" do nich pasowało.
Oglądałem większość filmów Tarantino. Bardzo podobały mi się Wściekłe psy, Pulp Fiction, nawet Death Proof.
Bękarty wojny to nie jest film beznadziejny. Jest po prostu gorszy od wielu innych jakie widziałem. Dodatkowo, co szczególnie wkurza - po genialnym wstępie z każdą minutą rozczarowuje coraz bardziej. To film płytki, bez przesłania, bez sensu, bez aspiracji - taki faktycznie B-klasowy. I w sumie gdyby nie pojedyncze sceny (początek, postać Hitlera, Til w piwnicy) oceniłbym go znacznie niżej.
Oczywiście Tobie może się bardziej podobać, bo to zależy od gustu ale "klimatyczny" to nie jest żaden argument:)
Pozdrawiam.
Zgadzam się co do tych scen wymienionych przez ciebie za udane. Prolog b.dobry dobra gra aktorska, zdjęcia tez są całkiem ok, nawet muzyka jak z westernu tak bardzo nie przeszkadza wprowadza napięcie i powoduje że można się spodziewać jakiejś jatki. Co do Hitlera przedstawionego tu nie wiem czemu kojarzy mi się z filmem Chaplina ;) jak do tego skojarzenia dodać wspomnianą grę Brada w holu kina i postać dziwaczną brytyjskiego oficera który wprowadza żołnierza w tajniki akcji "kino" to dochodzę do wniosku że chyba zbyt dużo spodziewałem się po Tarantino i tym filmie. B-klasowy rzeczywiści pytanie tylko - po co?
Myślę, że Tarantino postawił sobie poprzeczkę zbyt wysoko i nie mogąc doskoczyć zaczyna udawać, że tak ma być;) Nawet jego zwolennicy już kręcą się za własnym ogonem - choćby powyżej: "Słaba gra aktorska? O to chodziło QT". No sorry ale, żeby jakiś reżyser wymagał od aktorów (bądź co bądź bardzo dobrych) kiepskiej gry to pierwsze słyszę:) Z tego wniosek, że taki np. Til Schweiger strasznie podpadł Mistrzowi bo zagrał jak raz świetnie:D
Film zwyczajnie taki sobie, a dym wokół niego niewspółmierny do jakości. Nie wiem czy to Ty, czy ktoś inny bardzo trafnie porównał ten fenomen do McDonald's - dokładnie tak!
Pozdrowienia.
Cieszę się, że ktoś podchodzi do filmu było nie było świetnego reżysera z dystansem. Jeśli sporo osób uważa, że IB to "10/10" jak mamy ocenić film o niebo lepszy - czyli "Pulp Fiction" ?? Problemem Quentina jest właśnie PF - śmiem twierdzić, że nie uda mu się stworzyć czegoś lepszego. A po "Bękartach" oczekiwałem czegoś innego - maksymalnej młócki. A tu mamy coś pośredniego między błyskotliwymi dialogami a akcją - rozmowa Landy z farmerem czy Shoshaną w kawiarni albo scena w knajpie z majorem SS - niezłe sceny, z polotem nakręcone. Tyrady Aldo-Pitta (zabójczy akcent) też miażdżą, ale niestety podział na rozdziały,zabawy w analizę niemieckiej propagandowej kinematografii, skakanie z wątku na wątek i za mało akcji (aż prosi się żeby pokazać kilka ataków na Niemców jakieś wymyślne pułapki etc.)sprawia, że w moim odczuciu film nie jest tak dobry jakim by mógł być. Oczekiwałem czegoś co mnie zmiażdży lub przynajmniej solidnie wciągnie - tak było jakiś czas temu z "Dead Proofem" ,zmiażdżyć mnie nie zmiażdżył, ale nie powiem wciągnął i dobrze bawił. Jak napisał przedmówca "Film zwyczajnie taki sobie, a dym wokół niego niewspółmierny do jakości"
"a największym minusem jest brak jakiegokolwiek przesłania! Brak jakiejkolwiek treści!"
No tak, a przecież Tarantino to bez mała drugi Bergman i do tej pory kręcił same głębokie dramaty podszyte egzystencjalnymi pytaniami. :D
Tarantino to nie drugi Bergman tylko pierwszy Tarantino ! nikt niekreci
filmów tak jak on ,jego popier... styl mnie poprostu rozwala i ten klimat
:) jak dla mnie jest nr 1
piotryd - Ja czegoś nie rozumiem. Oczekujesz od Bękartów Wojny przesłania i głębi. Przecież to Tarantino, on robi filmy czysto rozrywkowe. Z jednej strony chwalisz Pulp Fiction i Wściekłe Psy , ale za co? Za przesłanie? Hahahahahahahaha.
Ktoś mówił że spodziewał się po reżyserze efektywnego zabijania nazistów. Po Tarantino? Przecież jego satyl opiera się na dialogach, a nie na totalnej rozwałce.
Co do aktorstwa, które jest bardzo dobre. Myślę że, Quentin celowo stworzył postace przerysowane, po to aby wziąć cły film w wielki cudzysłów. Nie powiniśmy rozpatrywać filmu pod względem realiów historycznych czy mówić o dobrych amerykanach i złych niemcach.
Film jest, jak każdy film QT, komercją, nie należy brać go na poważnie.
Jesteś w błędzie. Zarówno z Pulp Fiction jak i ze Wściekłych psów można wysnuć morał, przesłanie - jest on czytelny i tylko debil może go nie odebrać należycie. Oczywiście nie są to filmy poważne do bólu, ale też nie są to bzdety i nic nieznaczące grafomaństwo jak w przypadku Bękartów. Swoje zdanie wyraziłem, możesz się nie zgadzać, ale nie opowiadaj bzdur: "na dialogach, a nie na totalnej rozwałce" - chyba nie widziałeś Wściekłych psów! Dialogi są błyskotliwe - OK. ale krew spływa z ekranu i akcja (np. w Pulp Fiction) też się nieźle kręci. Szczerze mówiąc, w Bękartach też raczej więcej akcji niż błyskotliwych dialogów było, bo pomijając pierwszy rozdział jakoś nic mnie nie zachwyciło. Arriwedercccci??? King Kong??? Sorry - jak to się ma do opowiastki np. o zegarku (Pulp)!?
Pozdrawiam.
Kino rozrywkowe. Pytanie podstawowe - dla kogo? Od człowieka, który popełnił Wściekłe Psy czy Pulp Fiction należy oczekiwać więcej. Fabuła ma prawo, jak u Tarantino, być absurdalna. Ma prawo być absolutnie "od czapy". Ale od człowieka filmu formatu Pana Quentina T. oczekuje się czegoś więcej, niż znajomość mimiki Marlona Brando z Godfathera. Przepraszam, to nie Quentin, to Brad. Cóż tam jeszcze mamy. Mamy postać poligloty w doskonale skrojonym mundurze SS. Pan Christoph Waltz (oklaski) trzyma ten nieszczęsny film. Film wielowątkowy, z których większość jest jedynie spapranym szkicem czegoś, co mogło być kawałkiem KINA. Choćby spotkanie w piwnicznej izbie, w przypadkowym sąsiedztwie sierżanta, opijającego przyjście na świat małego Maksa. Nie kojarzę z innych filmów aktora w czarnym uniformie Geheime Staats Polizei, tu nachalnie kojarzył mi sie jako nieudana podróbka Christophera Walkena. Panowie mierzą sobie w jaja, Til mierzy wzrokiem kolejną nazistowską świnię ofiarę...bum, bum, bum i pozostaje jedynie tata Maksa i gwiazda kina z dziurą w lewej nodze, tak ładnie zatykanej później paluchem przez półkrwi Apacza, w dwóch ósmych bękarta Marlona Brando.
W filmie było kilka niezłych scen. Przydługa rozmowa Lando na wsi, zakończona śmiertelnym tańcem kul MP 40. Nastrojowe (huśtawka nastrojów)sceny z udziałem Shosanny i snajperskiej "dumy narodu".
Jedna scena była smutna i cholernie przewrotna. Poprzedzająca wejście do gry Żyda - Niedźwiedzia. Scena z NIEMIECKIM DZIELNYM ŻOŁNIERZEM. Tak na dobrą sprawę - jedynym przwdziwym człowiekiem w tym dziwnym, przekombinowanym i CHOLERNIE NUDNYM filmie. Słyszałem, że DOROŚLI ludzie uważają Bękarty Wojny za arcydzieło, nie poprzestają na jednej projekcji. De gustibus.....
Ps.
Jeżeli kogoś bawią grepsy typu "Margareeeetaaa" powtarzane około 5 razy - jest to film dla nich. Jeżeli ktoś jest w stanie odpowiedzieć czemu LANDO (pełen złych i bardzo brzydkich emocji) udusił własnymi łapkami Fraulein Krueger - temu głęboko ukłon od człowieka, który stwierdza, że Mr Tarantino dał d..., a ciemny lud i tak to kupił.
Pytań jest więcej. Dlaczego Lando zadusił gołymi rękami gwiazdę, ale też - dlaczego dał uciec młodej Żydówce, którą mógł zabić sam, i to bez babrania sobie rąk, własnym pistoletem, albo skinąwszy na swoich uzbrojonych, pięknie umundurowanych, dorodnych i dobrze wyświczonych ludzi (sorry, niemieckich NAD-ludzi).
Ale nie o te pytania chodzi. Bo realistyczna psychologia postaci to nie jest to, co można by Tarantino zarzucić.
I to prawda, że film nie ma PRZESŁANIA (czyli, dla niektórych, sensu). A moim zdaniem sens ma, choć jasnego i jednoznacznego, konsekwentnego przesłania z całą pewnością nie. Ale sztuka już na początku XX wieku wyszła POZA taki jasny, jednoznaczny, konsekwentny sens, służący, dajmy na to, pokrzepieniu serc.
Mnie ten film przypomina obrazy surrealistów. Po projekcji opadła mi szczęka, nerwowo się śmiałam, a mój pierwszy komentarz brzmiał: Chciałabym zobaczyć film tego faceta, którego akcja działaby się na XVII-wiecznym dworze francuskim.
Przeniesienie amerykańskości, wraz z jej kijem bejsbolowym, akcentem, poczuciem humoru, Apaczami i skalpami, tępą pewnością siebie i gumą do żucia - w realia wojny w Europie lat 40-tych, to pomysł surrealistyczny. Brakowało tylko w dialogach nawiązań do afery rozporkowej Clintona...
Reasumując. Kino świetnie zrobione, brawurowe, balansujące na granicach (sensu, dobrego smaku), sprawne warsztatowo, bardzo amerykańskie, a przy tym - ostentacyjnie lejące na wszelkie oczekiwania, sensy, przesłania, chwilami, przyznaję, wypinające się do widza. Widz, który posługuje się XIX-wiecznym warsztatem poznawczym, skostniały, konserwatywny, będzie się czuł w kinie na tym filmie nieswojo. Czy to kino to tylko żart? Nie wiem. Ale ja lubię żarty.
"Kino świetnie zrobione" Makowa Panienko? Może i tak. Ja tam świetności nie zauważyłem ŻADNEJ. Kilka razy zaczynałem budzić się z letargu i ....nie doczekałem się. Ten film to rzemieślnictwo (to już każdy "umi") i kilkukrotne strojenie pawich piór. Szkoda, że spod pawich piór wypadła zwykła kupa.
Ani rozrywka - jeśli to dla pozbawionych smaku i wyczucia prostaczków.
Ani przesłanie - ale tego NIKT rozsądny od Tarantino nie oczekuje.
Aktorstwo - Waltz, bez dyskusji.
Pytanie na koniec.
Gdyby Pan Quentin T. robił ten film na niezłym haju lub pod wrażeniem 33 letniego Single Malta - efekt byłby dużo lepszy. A tu? Żydzi, Murzyn, MP40 wydające odgłos MG42 ( schmeisser "szczekał" a nie dudnił), dwie niebrzydkie kobiety i władający językami i filmem Christoph Waltz.
Cuś przymało...
no i gdzie to pytanie?
za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/> za krótki <br/>
Rzemieślnictwo (rzemiosło)? Każdy umi(e)? Trzymać nas przez pół godziny w napięciu rozmową dwóch facetów w górskiej chacie?? Kiedy NIC się nie dzieje?? Widzimy tam wyrafinowaną grę, prawdziwe uczucia, ani na chwilę nie jest to nudne, a zwykłe picie mleka zdaje się złowróżbne jak wycie wilka.
Facet, który nakręcił taki kawałek filmu, pokazał, że POTRAFI. Ale NIE CHCE. To nie jego bajka. Dalej już nie jest tak realistycznie, dalej wchodzimy w świat kreacji, dziwnej groźnej baśni, świat niezrozumiałego kabaretu, świat Tarantino.
Może warto odnaleźć w sobie tyle otwartości, odwagi i młodości, aby w ten świat na chwilę wejść?
PS. Znajomości dźwięków wydawanych przez karabiny pozostaje mi pozazdrościć. Frazy: 'władający językami i filmem...' - również.
Makowa Panienko, rzemieślnictwo czy rzemiosło...powiedzmy, że to taki drobny neologizm. Oki? Dzięki za aprobujący gest pięknych powiek. Tarantino potrafi? Potrafi, potrafi - to oczywista oczywistość.Ale były już filmy w których (nie tylko w Pulp Fiction) serie kul cudownie omijały bohaterów. Były już filmy, w których scenariusz był całkiem na bakier z realiami historii. Było już WSZYSTKO. To tak jak z dźwiękami - ograniczenie możliwych kombinacji grozi łatwym popełnieniem plagiatu.
Rozmowa w górskiej chacie - istotnie wciągająca. Narastająca fascynacja Łowcą Żydów. Postać nie z tego świata - diabeł wcielony, pokazujący (kolejny raz w dziejach kinematografii), że zło potrafi być piękne. Wręcz IDEALNE. Tarantino by nie był sobą, gdyby tego pięknego zła nie zohydził. Pan Landa dusi ( bardzo nieestetycznie zresztą) zdrajczynię rasy aryjskiej i narodu niemieckiego. Brrrr.....ale Brad Pitt niewiele lepszy. Wiercił jej paluchem w ranie po kuli. Brrrrr.....a przedtem Żyd Niedźwiedź strojąc debilne miny zbejsbolował prawdziwego żołnierza (choć niemieckiego). W ogóle ci Żydzi w tym filmie tacy dość dziwaczni i do tego jeszcze skalpujący poczciwych Niemców. Cholera z tym Tarantino, gdyby nie dłużyzny i NIC nie wnoszące wątki, brak grepsów typu "Margaaareetaa" - może i byłby to niezły film. Ale przy Wściekłych psach, gdzie okrucieństwo biło z prawie każdej sceny, tutejsze skalpowania, Schweigerowe podcinanie gardeł czy strzelaniny to tylko popierdywanie dorożkarskiej szkapy, która powoli ciągnie do domu z zaprutym Quentinem T. na koźle ciągniętego wehikułu. Szkapa niby trafi, ale woźnica niezbyt panuje nad pojazdem, mniej pewnie trzyma lejce. Może do następnego kursu?
Nikt się nad Tobą ani panem Q.T. znęcać nie będzie. Film - totalna (oprócz chapter 1) kicha. Na koniec NAJGORSZE. W tym filmie nie poczułem Tarantino. Ani razu. Bo POCZĄTEK nie jest jego, a potem jest tragedia. Kilka grepsów, kilka lepiej lub gorzej zagranych scen. Scen, których mogłoby nie być. Film jest ciapowaty - kompletnie bez jaj. I gdzie tu Tarantino?
Ps. Jedno mi się podoba. Skojarzenie (moje własne) Michaela Madsena i Christopha Waltza. Dwa ZŁA - w jakże odmiennej postaci.
Czyli, dla ciebie - chapter 1 i postać Lando? To niemało.
A np. scena z niemieckim żołnierzem zatłuczonym potem kijem bejsbolowym? Miała coś w sobie, prawda? Żołnierz wyjęty ze Spielberga, skonfrontowany z postaciami rodem z 'Pulp Fiction' - mocne. Żołnierz prawdziwy, bohater, etyczny i prawy, oddany, lojalny, odważny. I do tego - niemiecki... :(
W Stanach takie prowokacje pewnie nie robią aż tak wielkiego wrażenia, dla nas to nadal dość obrazoburcze. A za co pokochaliśmy QT jeśli nie za to, że już wielokrotnie zmusił nas do śmiechu w sytuacjach, w których śmiechu sami po sobie nie spodziewalibyśmy się, bo nie wiedzieliśmy, że jesteśmy do tego zdolni... Ale ta lekcja być może była zbyt mocna. Bo przecież do czego innego przywykliśmy: 'Jak gonili hitlerowca to mu opadały spodnie'....
Nie podniecajmy się aż tak Lando. To greps, bardzo dobry ale tylko greps. Grzeczni i urzekający
ogładą i urodą pracownicy SD już byli. Choćby Aschenbach grany przez Helmuta Griema w "Zmierzchu
Bogów". Ale to nie ta półka, niestety.
Chapter 1 jednak ok. Tylko PO CO tak fajnie zaczął ten podły film?
A teraz spełniam Twą mimowolną prośbę i delikatne coup de grace: JAKIE POSTACI rodem z "Pulp
Fiction" zauważyłaś w tym SYFIE?
Przecież główny bękart, grany przez Brada Pitta, spokojnie mógłby dołączyć do stajni Marsellusa Wallace'a w charakterze jego kolejnego murzyna. Bezproblemowo mógłby toczyć długie dyskusje z Vincentem Vegą. A do akcji we Francji ogarniętej II wojną pasował równie dobrze, jak gdyby tam przeniesiono, dajmy na to, Butcha, wraz z jego zegarkiem.
"Ale sztuka już na początku XX wieku wyszła POZA taki jasny, jednoznaczny, konsekwentny sens, służący, dajmy na to, pokrzepieniu serc".
Najwyraźniej Clint Eastwood tego nie zauważył kręcąc Za Wszelką cenę, Gran Torino i inne swoje filmy. Podobnie F.F. Coppola, B. de Palma, O. Stone, R. Altman... No ale oni to nic nie wiedzą, jedynie Tarantino jest Mistrzem i nie wolno go krytykować!
Absurdalne transfery artefaktów w inne realia (np. jamnik hi-fi w starożytnym Rzymie) były przerabiana przez reżyserów komediowych - jak w powyższym przypadku przez Mela Brooks'a, akcentem bawi się non-stop Jackie Chan, a tępa pewność siebie wyziera z co drugiego filmu made in USA. Tarantiono był oryginalny kilka lat tem, dziś jedynie powiela stare pomysły i wręcz parodiuje samego siebie. Mogłoby być bardzo fajnie ale niestety jest co najwyżej tak sobie.
Zresztą z tego co mi wiadomo, Amerykanie ze swoją gumą do żucia byli w Europie lat 40-tych, więc gdzie tu jakikolwiek surrealizm?
Pozdrowienia.
Reductio ad absurdum? Proponuję nie popadać w skrajności. Zamiast kierkegaardowskiego 'albo-albo' proponuję krótkie i proste 'i'. To zdrowsze. Po Picassie nikt nie zabronił malowania realistycznych, fotograficznych portretów.
Możliwość snucia głębokich interpretacji po obejrzeniu filmu to przecież nie jedyny powód, dla którego chodzimy do kina.
Ależ to Ty doszukujesz się sensu tam gdzie go nie ma, ogłaszając wszem i wobec, że jego brak jest nim samym. Natomiast pewnik jest jeden: możliwości "snucia głębokich interpretacji po obejrzeniu" tego filmu nie ma, więc nie warto iść na niego do kina... No chyba, że ktoś dostrzeże motyla na dnie butelki - inaczej, jak pisałem: ten tarantinowski bękart jest ciężkostrawny.
Pozdrawiam.
Aha! Miałem napisać ale zapomniałem, przez co nieco sens uciekł - jakie są inne powody obcowania ze sztuką, w tym sztuką filmową, jeśli nie chęć przeżywania, interpretowania i analizowania przekazanych przez artystę treści? Rozrywka? Taka bezmyślna? Serio tak uważasz? Chyba jednak wyżej chciałabyś się cenić.
Pozdr.
Nie mówię tylko o rozrywce. Choć Tarantino to amerykański reżyser.
Mówię o przesłaniu dzieła. Bywa, że stoisz przed obrazem i myślisz: Oto metafora przemijającego czasu. A potem oglądasz inny, stajesz i mówisz: O cholera! 'Bękarty wojny' to ten drugi przypadek.
"Chyba jednak wyżej chciałabyś się cenić."
Ile mnie trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto mnie stracił.. Taką mam przynajmniej nadzieję. :);)