Traktując ostatnie dzieło Tarantino jako FILM (który, w zamierzeniu, miał by czarną komedią) - nie dokument, ani nawet paradokument, lecz rasowego reprezentanta dziewiątej muzy, 'Inglourious Basterds' wspaniale wpisały się w kanon popkulturowej kinematografii.
Oczywiście, znajdą się i przeciwnicy tego filmu - że gówno, że śmierdzi i ogólnie co taki kał może wnieść do Szanownego Kina Światowego. Nic w tym złego - na świecie są i tacy, którzy z Hitchocka zrobią amatora (bez porównań proszę). Ostanimi czasy, w dobie skrajności - od przepełnionych niezrozumiałym patosem produkcji bo klasyczne shity, swobodne podejście filmowego Andy'ego Warhola wnosi trochę dystansu.
Mi się podobało.
Tych, którzy mają odmienne zdanie, nie przekonam - pewnie pozostanę dla nich kolejnym idiotycznym fanem TEGO TAM, ale ba. Nie gniewam się. Tym bardziej, że mam taki sam stosunek. O gustach się nie dyskutuje (choć, na fw, tylko o nich ;)
Dokładnie!!!
Niektórzy na siłę doszukują się super-duper wzniosłych treści, pomijając najważniejsze - po prostu oglądanie. Ciężko mi to wytłumaczyć, (wiem, tępy jestem) ale w 'I. B.' odnalazłem to, czego mi w ostatnich latach brakowało w filmie - jestem zwolennikiem starej dobrej szkoły i tak, zdaje się podstawowa, rzecz jak DIALOGI (:D) nie mogła umknąc mojej uwadze. Ktoś może pwoiedzieć, że film był nudny, bo przegadany i za długi - ja każde słowo, wymianę zdań (Hans Landa!) uważam za małe arcydziełko. "I. B." nie nalezy do kina typowo gadanego (tak jak miało to miejsce w przypadku "Reservoir Dogs", ale wyczuwało się typową dla Tarantino lekkość w prowadzeniu dialogów.
Sama jestem wyznawczynią Gilianizmu-Burtonizmu, ale muszę przyznac, że "Inglourious Basterds" (Co za idiota przetłumaczył to na 'Bękarty'?) daje radę. Teraz DVD :D
Ogólnie, postać Lt. Aldo Raine jest świetna. W pewnych scenach sprawia on wrażenie małego chłopca bawiącego się w wojnę, w innych wykazuje dojrzałość godną generała.
^^ o właśnie!
powtórzę jedną ze wspomnianych w innym temacie scen - gdy odpowiada na oburzenie Hansa Landy, że alianckie dowództwo powiesi go za niesubordynację - "Ee-e, nie. Zbesztają mnie, zawsze mnie besztają". Zupełnie, jak mały chłopiec :). Dobra robota.
No ba, po prostu dobry film i swietna zabawa. Ale przezylam szok,
sluchajac angielskiego Pitta. Straszne xDD
Fajna byla scena z tym powtarzaniem jakis slow po wlosku - ,,Chce uslyszec
muzyke w tych slowach''. Usmialam sie niezle. No i to zakonczenie... Dla
mnie bomba - 8/10 Polecam xD
hmm, właśnie. Akcent był bez wątpienia angielskowaty, ale por. Raine przyznał, że pochodzi z Marville, Tennessee - a to jest stan, we wschodniej USA
Na Boga ;o gdzie Wy tam słyszycie angielski akcent ?!?! Anglika kiedykolwiek słyszeliście ? Wystarczy porównać scenę z Churchillem i każdą inną z por. Rainem!
dobra, dobra FAIL. to był prawdziwy, paskudny AMERYKAŃSKI akcent. Zwracam honour. Nasłuchałem się trochę Anglików i ich mowy nie da się pomylić z niczym innym :X
Joe, no wiesz TY CO? Rzecz polegała na tym, że por. Raine był Amerykanem z krwi i kości, a jego akcencik był nad wyraz wyraźny :D
zresztą, Pittowi niełatwo przychodziło nabycie angielskiego żargonu - dlatego, w "Snatch" dostał rolę Cygana Mickeya, w której zresztą był świetny.
Ten człowiek umie zagrać wszystko!
Bo Pitt w każdym filmie gra inaczej - on naprawdę jest świetnym aktorem. Pomijając aparycję (nie mój gust) jest w nim coś magnetyzującego... Równie dobrze wciela się w role wariatów, psycholi jak i uduchowionych inteligentów, a ostatnio - cóż, to materiał na kolejny temat ;)
Myślę, że Pitt nie musi umierać (tfu!) żeby o nim mówiono. On stał się (po prostu) legendą za życia. Pomińmy jego gładką buźkę (ku swej samczej satysfakcji stwierdzam, że twarz pana Brada obfituje ostatnio w zmarszczki - z innej strony - staje się bardziej interesująca) a skupmy się na jego osiągnięciach - porównajmy jego rola, a przekonamy się, że nie ma dwóch takich samych - kaza jest inna, niepowtarzalna, i tak dalej, w tym tonie.
Sorry za chaotyczność, ale zaraz wyjeżdżam studiować ;P