Kolejny niezwykle ciekawy i oryginalny film Krzysztofa Kieślowskiego. Właściwie ścierają się tutaj dwie osobowości, mianowicie scenarzysty Piesiewicza i reżysera Kieślowskiego. Obaj panowie spotkali się właśnie w owym czasie, to znaczy jeszcze w czasie stanu wojennego, kiedy to Krzysztof Kieślowski próbował kręcić filmy dokumentalne na salach sądowych w czasie politycznych rozpraw. Piesiewicz, który występował jako obrońca w wielu procesach dotyczących "słuszności " dekretu o stanie wojennym widział wiele pozytywnego w tym co robił Kieślowski. Oto bowiem sędziowie w obliczu kamery nie karali tak łatwo za poglądy wiedząc, że historia i tak ich później "rozliczy". Wtedy zdecydował się napisać scenariusz. Wpływ Piesiewicza widać w wątku procesu sądowego Darka, który wychodzi na wolność, ale odarty ze swoich przekonań i godności i to nie przez samego siebie ( jest do końca nieugięty ), ale własnych obrońców, którzy z kolei posługują się własnym kodeksem moralnym, ale przede wszystkim cechuje ich pragmatyzm. Tego pragmatyzmu brakuje również Urszuli i jej historii. Kieślowski puentując historię żony zmarłego mecenasa bardziej skłania się w stronę tego innego, drugiego świata. Urszula zbyt późno zrozumiała jak wielkim uczuciem darzy męża i nie chce go ( tego uczucia )szukać wśród żywych, dlatego wybiera śmierć.
Dzięki za tak ważne informacje... Film, rzeczywiście pragmatyczny i myślę, że skutecznie dowodzi nieprawidłowości takiego myślenia... Labrador co prawda osiągnął dzięki niemu sukces, ale oskarżony Darek nie był z tego zadowolony... Stracił honor, godność, a sumienie będzie go dręczyło do końca życia. Ostatnie słowa Labradora(tuż po rozprawie), też dały wiele do myślenia... Trzeba przyznać, że dobrze bronił swoich poglądów, aż do końca.
Zdziwiło mnie bardzo podejście Kieślowskiego do miłości w tym filmie... W "trzech kolorach" była pokazana, bardziej jako żądza, coś czyście fizycznego, a nie stałe uczucie. Tutaj mamy natomiast coś zupełnie innego, Reżyser pokazał, że jednak miłość istnieje i to jako najwyższe uczucie, które jest ważniejsze nawet od syna...