Co można dostrzec w Willu, który wiedzie beztroskie 'dolce vita', żyjąc z tantiemów piosenki ojca, dzieląc czas na jednostki liczące 30 minut wypełniając je oglądaniem TV, bilardem i sztuką wymyślania niezliczonej ilości nieprawdopodobnych i zupełnie nierealnych historii
o własnym fascynującym życiu , w które sam zaczyna w końcu wierzyć, by zawrzeć kolejną, zupełnie niezobowiązującą znajomość i wypełnić w jakiś sposób czas, powtarzając że jest zupełnie samowystarczalną, samotną wyspą i kompletnie na nikim mu nie zależy oraz próbując nadać całkowicie nowego brzmienia utworowi 'Killing Me Softly', zupełnie nie przejmując się kompletnym brakiem aplauzu ze strony publiczności?
I choć odpowiedź nasuwa się sama, to jednak znajdzie się ktoś, kto będzie potrafił odkryć w Willu więcej niż ten mógłby się sam po sobie spodziewać, komu zacznie być potrzebny i który zupełnie nieoczekiwanie dla samego siebie będzie o dziwo potrzebował jego, czyli chłopca o imieniu Marcus, który nagle wkroczy w dotychczas poukładane, lecz z całą pewnością puste i bezbarwne życie Willa i już nie pozwoli mu na jednoosobowy pobyt na Ibizie. Natomiast Will dzięki Marcusowi dowie się, że o wiele lepiej jest 'wyrazić siebie' poprzez znalezienie drugiej osoby, poznanie której umożliwi odkrycie o wiele większej liczby innych ludzi, na których losie zacznie mu zupełnie nieoczekiwanie zależeć, by razem z nimi stworzyć jeden wielki 'kontynent'.