Na wstępie powiem tylko, że w kinie siedziałem sam i tłumacze-nie było o wiele lepsze, niż to na kasetach.
Ale do rzeczy:
Od samego początku widać, że coś tu jest inaczej. Po pierwsze, widzimy prawdziwy fragment z teleturnieju "Milionerzy". "Zaden człowiek nie jest wyspą"? Co to znaczy? Jon Bon Jovi powiedziałby cos takiego?
Gościu wypowiada teorię sprzeczną z tym, co usłyszeliśmy na samym początku i to mnie dziwi. Pomyślałem:uważa, że jest inaczej i tak powinno być. Lubie ludzi, którzy myślą inaczej. Niektóre sceny przerażały (jak choćby ta, kiedy Will odmawia zostania ojcem chrzestnym, czy moment, którym widzimy nafaszerowaną środkami nasennymi Fionę). Jednak jest tu i mnóstwo do śmiechu. Scena ze SPATU (samotni rodzice sami razem, zwierzenie samotnych matek - nasz bohater). Wygodnicki, 38-letni Will udał się tam, by poznawać kobiety, a tymczasem spotkał tam niemal same brzydule (z wyjątkiem jednej). To było świetne. Albo scena z martwą kaczką.
No tak...że też o tym nie pomyślałem!
Nicholas Hoult!
Obok Hugh Granta, aktora stworzonego do roli, w której wystąpił, ten 12-letni debiutant jest wspaniały. Potrafi wywoływać przeciw-stawne uczucia. Dodatkowo śmieszy już samo to, że wprasza się do mieszkania Willa. A na dodatek uważa, w przeciwieństwie do niego, że żaden człowiek nie jest wyspą.
No i do tego podwójna narracja. Do czasu, kiedy obejrzałem ten film, nigdy się z czymś takim nie spotkałem. Wyszło to znakomicie. Później natknąłem się na identyczny zabieg, gdy oglądałem "Diunę" Lyncha, ale to już nie było to samo.
Jakby tego było mało, to jeszcze bohater Granta o mało mnie nie przekonał do takiego stylu życia jakie prowadził. W sumie, było-by chyba całkiem nieżle. Pytanie tylko, na jakie jednostki bym podzielił swój dzień?
A tak jeszcze, to widać odrębność tej komedii od reszty. Po pierwsze jest produkcji angielskiej i akcja dzieje się w Anglii (Anglia, Świat, Wszechświat), a aktorzy z filmów o odrębnych stylach ("Czte-ry wesela i pogrzeb", "Szósty zmysł", "Mumia" + debiut) mogliby stworzyć wybuchową mieszankę, a tak się nie stało. Chwała scenarzystom i aktorom. Do tego wspaniała muzyka zespołu Badly Drawn Boy razem z piosenką "Something to talk about" oraz autor-skie wykonanie "Killing me Softly" przez główny bohaterów filmu. To jest coś!
Polecam!