Liczyłam na przyjemną, lekką komedyjkę w stylu Marley i ja, albo coś jak społecznie zaangażowane i mało realistyczne ale za to budujące Kot Bob i ja ... a dostałam tragiczne aktorstwo (matka głównego bohatera z wiecznym, ogromnym bananem na twarzy jakby cały czas była naćpana - co tam że mąż pije i ma wieczne problemy, co tam normalne życie; policjant Carlos, który jest naprawdę do przesady drewniany...); beznadziejne dialogi, często polegające na powtarzaniu jednego i tego samego tylko że w trochę inny sposób; i fabuła, która udaje głęboką, a tak naprawdę jest na poziomie kałuży. O jejciu, pies przez wcielenia (za raz, to koty maja 9 żyć, czemu nagle pies ma ileś tam psich wcieleń?) dowiaduje się ze samotność jest straszna a lekiem na nią jest miłość... no proszę państwa odkrycie, szok, nowość. Żeby to było jeszcze podane w jakiejś dobrze zrobionej, albo nowatorskiej, albo autentycznie zabawnej formie, to jak najbardziej, można oglądać.
Szkoda, bo zapowiadał się naprawdę dobrze.
Ps. Pieski grały naprawdę fajnie :-)
to się przeliczyłaś, Marley i ja - serio? inny reżyser inny film . Twoja ocena mocno zaniżona, chyba że oceniałaś inny film :P
Wymienienie Marley i Ja miało po prostu pokazać, że oczekiwałam czegoś innego, ale mniejsza o to, ok, inny reżyser, inny film, masz rację. Nie zmienia to jednak faktu, że Był sobie pies prezentuje się po prostu miernie. Aktorstwo i dialogi są straszne, a fabuła naprawdę średnia. Ja wiem, że takie filmy tworzy się główni aby pokazać urocze i wspaniałe psiaki, ale czy to ma być wymówka dla beznadziejnego aktorstwa, sztucznych dialogów i leniwego scenariusza? Jak widać właśnie na przykładzie Marley i ja można stworzyć niezły film o psiakach. Najgorsze jest moim zdaniem to, że film mógł być naprawdę świetny bo pomysł był naprawdę interesujący. Tylko, że komuś nie chciało się w łożyć w to więcej energii... Nie uważam by moja ocena była zaniżona, film na tyle zasługuje.