JA do końca jeszcze nie wiem, bo akurat skończyłem po raz pierwszy rzetelnie ogląfać ten świetny zekranizowany scenariusz. I coś mi tak za barrdzo pasuje do życiorysu Polańskiego. Może nie BEZpośrednio, ale ten KOniec jest jakiś taki wcale nie komediodramatyczny, a raczej obleśny i nie wiem, co o tym myśleć, choć atakują mnie różne takie tam atomy i choć w czasie całego filmu bym gościa uściskał za tak fantastyczny obrazek, to na końcu... osobiście nie popieram i myślę, że albo coś antycypował, albo się z czegoś tłumaczył (ponieważ nie wiem, kiedy w czasie odbyły się te jego brewerie z niewinnością sankconowaną prZez PRAWO - tak piszę i pytam).
To nie ma nic wspólnego z życiorysem Polańskiego. On nie gwałcił swojej córki, tylko przespał się z młodą laską, która wyglądała na starszą niż była i sama mu wlazła do łóżka. A potem, jak typowa picz, zakapowała na policję w ramach kobiecych humorów.
A samo zakończenie jest bardzo dobre. Miał być hollywoodzki happy-end, a tu nasz Polaczek nie dał się i postawił na swoim, wbrew głośnym protestom scenarzysty i Faye Dunaway (o którą najpierw strasznie walczył z producentem, który chciał wcisnąć Fondę, a potem musiał użerać się z nią przez cały czas - ale oczywiście dobrze się stało, bo gdzie Fondzie do Faye).
Mysle, ze zakonczenie jest kluczowe dla calego filmu. Bogacze i gnidy wychodza obronna reka, i moga dalej mataczyc mordowac i gwalcic (teraz wnuczki. A za morderstwo pojdzie siedziec jakis pechowiec z Chinatown.
Noooo, dzięki za odpowiedź. Koniec i tak mi się nie podoba i nie ma to nic wspólnego z amerykańskim śnie o wiecznym haaapiii łykendzie. Po prostu za poważny jest. Ale cały film właściwie jest groteską i sam sobie zaprzeczam. Ale przy dobrej zabawie, widząc koniec... no tak, pewnie to miało wstrząsnąć. I wstrząsnęło.