Dzieło Polańskiego oczywiście zapada w pamięci jako film rewelacyjny.
Nie mamy tutaj wszystkiego wyłożonego na tacy i praktycznie oglądając film rozwiązujemy sprawę
śmierci p. Mulwraya razem z detektywem Gittesem. Chociaż czy jest to aby na pewno film, który
można określać mianem arcydzieła? Tematyka była odpowiednia, ale fabuła mocno zakręcona.
Wiem, że każdy ma swoje gusta, ale mi czegoś w tym filmie zabrakło.
Nie dają mi spokoju też poniższe dwie sprawy:
1. czy to ludzie p. Crossa podesłali córkę Evelyn, podającą się za żonę Mulwraya, do Gittesa?
2. O co chodziło z tą zabitą kobietą do której Gittes przychodzi po telefonie?
Mogłeś oznaczyć spoilery.
Ad. 1 - Tak, Cross po prostu szukał córki, którą Evelyn przez większość czasu ukrywała. Jak widać w ostatniej scenie miał w związku z nią jakieś zamiary... wiadomo, popapraniec.
Ad. 2 - Była to ta sama kobieta wysłana do Gittesa, podając się za żonę Muwlray'a. Jako że była blisko ludzi Crossa zaczynała kojarzyć fakty, gdy dostawała zdjęcia Muwlray'a z "kochanką" i obserwującego wodociągi. W końcu doszła do rozwiązania sprawy z wodą i zadzwoniła do Gittesa, sugerując mu zajrzeć w nekrologi, była nadzwyczaj ostrożna. Następnej nocy ktoś zadzwonił do Gittesa, by się spotkał z tą kobietą. Policja już była na miejscu, a ona była już martwa. Wiedziała za dużo i by się ze wszystkiego wypaplała.
Jeszcze do 1 - Oczywiście afera w prasie o romansie Hollisa była też dobrym odwróceniem uwagi od sprawy wodociągów.
Wbrew temu, co uparcie FilmWeb stara się wmówić osobom oceniającym jakiś film na 10, "arcydzieło" nie jest pojęciem subiektywnym.
Samo "Chinatown" arcydziełem można nazwać jak najbardziej, choćby przez sam wpływ, jaki wywarł na gatunek neo-noir.