PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=372601}

Choć goni nas czas

The Bucket List
2007
7,6 258 tys. ocen
7,6 10 1 257663
6,7 42 krytyków
Choć goni nas czas
powrót do forum filmu Choć goni nas czas

Czy chciałbyś wiedzieć kiedy umrzesz? Z przeprowadzonych badań (o czymś podobnym mówi się także w filmie) wynika, że grubo ponad 90 % respondentów powiedziało „nie”. Gorzej jeśli człowiek dowiaduje się o tym czy tego chce czy nie, skazany na to bez przyzwolenia, wskutek ciężkiej choroby. W kinie taki temat przerabiany był setki razy, przy czym najczęściej brylował on w dramatach obyczajowych m.in. „Czułe słówka” czy „Stalowe magnolie”, niemniej czasem, twórcy opowiadają o umieraniu w tonie komediowym - wątek w „Kosmicznych kowbojach” Eastwooda, czy prekursor obrazu Reinera – „Pukając do nieba bram”…

Szczególnie wobec tego ostatniego nie da się uniknąć porównań na różnych etapach kolei losu bohaterów. Lecz powiem to na początku – o ile film Thomasa Jahna był rewelacyjnym obrazem, pełnym humoru, ciepła, wzruszeń, a przy tym miał świetne tempo i był całkowicie bezpretensjonalny (każde działanie bohaterów to czysty „spontan”) o tyle „The Bucket List” to mdłe, nudne i zupełnie nieśmieszne kino, co gorsze podlane niestrawnym lukrem pt. „afirmacja życia rodzinnego”, co bardzo szybko przekształca film w miałką, sentymentalną szmirę…

Pomysł na misz masz Martina i Rudiego (‘Knockin’ on Heaven’s Door’) z Johnem i Maxem („Dwaj zgryźliwi tetrycy”) jest jak najbardziej zadowalający i intrygujący, gorzej z wykonaniem, gdyż film rozbija się na trzy, nierówne poziomem, części. Pierwsza – poślednio zawodzi, bo ekspozycja jest zbyt długa (bohaterowie pół godziny leżą w łóżkach), druga ma swoje tempo, humor (choć imho, w małych ilościach) i jest w miarę w porządku, z trzecią film zjeżdża na dno…

Gry w karty na szpitalnym łóżku pominę, a co mamy z całych szaleństw? Ot skok ze spadochronu, zobaczenie piramid, Taj Mahal (ma się wręcz wrażenie, że mamy do czynienia z product placementem w celu popularyzacji nowej listy „7 cudów świata”), zrobienie tatuażu (ta scena akurat mnie rozbawiła, choć akurat z innego powodu – postać Freemana odmawia jego zrobienia, twierdząc, że to go oszpeci, mimo iż jak wiadomo, aktor ma ich na ciele kilka), zaliczenie stewardesy w kiblu (tu mamy z kolei nawiązanie do uwodzicielskiej duszy Nicholsona). Ot takich kilka podrygów wesołych staruszków w ostatnich chwilach życia. Nudne i bez polotu, ale niech będzie…

Gorzej, że film robi nagle niespodziewaną woltę i zmienia się w nachalną propagandę życia rodzinnego. Pal licho jeśli byłoby to tylko konsekwencją wcześniejszych działań bohaterów. Ale nie – w pewnym momencie ma się wrażenie, że twórcy sami sobie zaprzeczają głośno krzycząc, że najważniejszy jest kontakt z rodzinną, że wśród bliskich nam osób powinniśmy spędzić ostatnie dni, a pełnią szczęścia jest kochająca żona, rodzina i córeczka (akurat scena z córeczką mnie wzruszyła, była ładna, nie powiem). No „kak jak nie tak”. Szkoda tylko, że Hollywood jeszcze raz udowodniło, że nie potrafi przekazać takich wartości między wierszami, tylko bez ogródek wykłada „kawa na ławę”. Czyli standardowy łopatologiczny przekaz, który jest nie tyle nieznośny, co całkowicie niestrawny…

Szkoda mi tego filmu – dwóch uznanych aktorów, fajny temat, sympatyczne postacie, a zawód na całej linii…

Plusy – duet Nicholson-Freeman, tematyka, kilka żartów…
Minusy – jak można tak było pokpić ten obraz
Moja ocena – 3/10

ocenił(a) film na 4
Grifter

Siemasz Grifter. Jako, że moje szerze zdanie jest bardzo podobne do twojego, podepnę się.;-)




Bida i nuda.

Dwóch chłopów leży w szpitalnych łóżkach, i czekają na śmierć, bo przyszedł lekarz i powiedział im, że mają jeszcze po 6 miesięcy czasu. Jeden z nich rzuca tekst: „A co będziemy leżeć? Chodźmy się zabawić!”. No i nie poszli, bo film miał mikroskopijny budżet, reżyser krótkowzroczną wyobraźnię, a mi groziła śmierć z nudów. Nawet się zastanawiałem, czy jeśli postać Nicholsona mnie przeżyje, to będzie to śmieszne czy tragiczne.

Ale po kolei – bohaterów jest dwóch: Edward, bogaty pracoholik bez rodziny, i Carter, mechanik z kochającą rodziną. Nie, ja nie streściłem ich portretów, ja je zaprezentowałem w dokładnie taki sposób, w jaki zrobiono to w filmie. Prości bohaterowie to jednak żaden minus, bo sprawdzają się w swojej roli, jaką odegrają w tym prostym filmie...

Opowiada on o ostatnich miesiącach życia człowieka. Reżyser wyszedł z założenia, że widz myśli o nich jako o czymś smutnym, stara się więc trochę to zmienić, nadać temu trochę optymistycznych barw. Nie wychodzi mu to, bo historia jest opowiedziana w stanowczo za dużym tempie – ledwo widz pozna bohaterów, ledwo dowie się jaki ich los spotkał, ledwo zdąży choćby pomyśleć o współczuciu im, a już reżyser narzuca tony komediowe, optymistyczne, pogodne. Na dobrą sprawę nie zachodzi więc żadna metamorfoza w filmie, jego nastrój wydaje się cały czas taki sam, od początku. Rubaszny, z uśmiechniętą twarzą Nichlosona, mówiącego „Great!” na wieść, że ma raka. Wszelkie refleksje poszły do kosza, ustępując „dzikiej zabawie, by odejść z hukiem”.

Oznacza to w praktyce niewiele. Bohaterowie odrzucą eksperymentalne metody leczenia nowotworu oraz kroplówkę, i wybiorą drogie restauracje, wymyślne rozrywki i podróż dookoła świata. Zrobią listę rzeczy do zrobienia przed śmiercią, przy okazji wyśmiewając typowe pozycje „Bądź szczęśliwym” czy „Pomóż drugiemu człowiekowi”. Z werwą poderwą się ze szpitalnego łóżka by na wolności... skoczyć ze spadochronem. Przejechać się klasycznym samochodem. Zjeść kolację we Francji. Postać na tle piramid. Postać na tle Taj Mahal. I wrócić do domu by stwierdzić, że prawdziwe szczęście jest tutaj, blisko. Jednym słowem – budżet był za mały.

Albo był, ale dwóch głównych aktorów go zjadło. Wysoko opłacani Morgan Freeman i Jack Nicholson – zgoda, ten pierwszy zagrał porządnie, ale Nicholson chyba zapomniał, albo już nie umie przedstawiać złości w inny sposób niż tylko krzycząc (nawet jeśli scena wyraźnie wskazuje, że powinien być cicho, bo np. jego bohater stoi 2 metry od domu, w którym mieszka jego córka, a on nie chce by go zauważyła). Słabo.

Ostatecznie, reżyser nieźle się zapętlił, jakby do końca nie zdawał sobie sprawy że z refleksji po filmie nici, i nadal krąży wokół różnych depresyjnych klimatów. Z drugiej strony, z zabawy bohaterów też nic nie wyszło – w sumie to tak naprawdę pic na wodę wyszedł: wytworna restauracja i Edith Piaf w tle, więc bohaterowie są we Francji (5 minut). Przechadzają się nad basenem niedaleko Taj Mahal, więc odwiedzili też Indie. Chcieli się wspiąć na jakąś górę, ale niestety, śnieg im zepsuł zabawę. Nawet te klasyczne autka to atrapa była, bo w ogóle nie było słychać charakterystycznego ryku ich silniku.
Ta podróż trwała może z 20 minut, potem bohaterowie wrócili do domu, i stwierdzili że bez rodziny to lipa jest – następują sceny rodzinnej kolacji i samotnego picia do lustra, połączenia się z niewidzianą córką (ponoć było tam jakieś napięcie między nimi czy coś w tym guście, ale tak naprawdę wystarczyło wejść do jej domu jak do swojego i już było dobrze).

Parę miesięcy temu zapytano mnie „Co powinien zrobić ślimak, by wejść na wyższy poziom w reinkarnacji?”. Odpowiedziałem, i dostałem odpowiedź „Nicholson na to nie wpadł”, bo okazało się że to nie było pytanie od siebie, jak sądziłem, tylko cytat z tego właśnie filmu. Cóż, nie tylko Nicholsonowi zabrakło pomyślunku. Naprawdę żałuję, że motywu „Co byś zrobił przed śmiercią” nie wykorzystano tak, jak zapowiedziano. Ja jako pierwszy punkt wymyśliłbym „Zabij człowieka” – w filmie, nie w rzeczywistości. Bo właśnie film jest miejscem na takie dylematy i pomysły. Bliskim życiu, a jednak życiem nie będącym – szkoda, że Reiner tego nie wie. Gdyby wiedział, powstałby lepszy film, choćby pod tym jednym względem.


4/10

ocenił(a) film na 3
_Garret_Reza_

Poczytać swój temat sprzed dwóch i pół roku - całkiem zabawne :)

ocenił(a) film na 8
Grifter

No,poczekajcie jak was za takie teksty nickholson z sikierką dopadnie jak w lśnieniu xd

ocenił(a) film na 4
Marcinekk

To ja poczekam.

ocenił(a) film na 4
Grifter

Całkowicie się zgadzam. Jak miło, gdy ktoś odwali już całą robotę, a ja mogę jedynie przyznać rację:)
Ode mnie 4/10 oczywiście za mojego ulubionego szatana Nicholson'a i za parę fajnych dowcipów (Kopi Luwak).