Gdyby nie te pompatyczne teksty pod koniec i zabyt duża ckliwość to byłby to świetny film. Początek, teksty Nicholsona są po prostu mistrzowskie. Ale później niestety jak zwykle w hollywoodzkich filmach musiały pojawić się moralizatorskie elementy, by ukazać to, co w życiu jest ważne (jakbyśmy nigdy wcześniej tego nie widzieli w żadnym innym filmie, albo nie znali tego z autopsji). Czy twórcy filmu zawsze za wszelką cenę muszą pokazać w swoich filmach coś takiego? Bez tego film nie jest godny uwagi czy co? Ta przesadna próba wzruszenia widza sprawia, że może on poczuć, iż jest traktowany jak idiota, gdy kolejny raz mówi mu się, że miłość jest najważniejsza. I oczywiście nie obyło się bez ckliwych, napuszonych tekstów w stylu 'Nasze życia są strumieniami.' Co to ma być, nowa wersja 'Życie jest jak pudełko czekoladek'? Litości...
Wielka szkoda, zmarnowany potencjał. Mogła wyjść z tego zabawna, INTELIGENTA komedia, której w dzisiejszych czasach bardzo brakuje (kwestie Nicholsona troszkę przypominały te z 'Lepiej być nie może'), a wyszedł przeciętniak, którego ratują tylko aktorzy, a właściwie jeden aktor.
Ogólnie się zgadzam, choć mam większą tolerancję na holiłódzkość ;)
Bardzo rzetelnie odrobiona rzemieślnicza robota - to też jest sztuka zrobić tak dobrze taki lukrowany film...
Jak na światowe kino to jest to po prostu dobre kino.
Jak na Holiłód to podpada niemal pod arcydzieło ;)