Odświeżam z DVD ten post-apokaliptyczny serowaty horror Davida DeCoteau. Mamy rok 1998. Piątka dezerterów z armii (wśród nich Ken Abraham, Linnea Quigley oraz przyszła królowa porno Ashlyn Gere) ucieka przed kwaśnym deszczem i znajduje schronienie w opuszczonym na pierwszy rzut oka podziemnym laboratorium. Nie spodziewają się że wewnątrz budynku czają się zmutowane szczury oraz tytułowy cripzoid - obrzydliwa i żądna krwi kreatura.
Wiadomo że "Cripozoidzi" to horror kiczowaty, amatorski, ale nie pozbawiony wdzięku i na szczęście (w odróżnieniu od "Demon Cop") nie nużący. Na swój sposób mam sentyment do tej taniej podróbki "Obcego", "The Evil Dead" (plucie czarną mazią rządzi!) i "It's Alive". To czysty cheese, na wskroś rozrywkowy camp z odrobiną gore i sceną prysznicową z udziałem Linney Quigley. Mamy tutaj zmutowane szczury, gumowatego potwora i zmutowanego noworodka a la "It's Alive". Fajna ścieżka dźwiękowa Guya Moona. 7/10.
Czas trwania: 72 minuty.
Jasne. Ja już w zasadzie coraz rzadziej oglądam coś nowego, głównie wracam do filmów, które kiedyś w zamierzchłych czasach oglądałem. "Creepozoids" nie nudzi... to chyba jeden z moich ulubionych filmów Davida DeCoteau z lat 80-tych. Nawet nie chcę mi się zabierać za jego horrory nakręcone już w XXI wieku. Również pozdrawiam.