Obejrzałem z nieukrywanym zdumieniem i taką samą przyjemnością. Film zupełnie różny od amerykańskiego, hitowego serialu HBO. Wbrew obawom i zapowiedziom (lub plotkom), "Czarnobyl 1986" nie zmienia paradygmatu, nie wprowadza wątku szpiegów amerykańskich i generalnie wolny jest od propagandowych bzdur. Sama katastrofa (mimo, że wszechobecna, nieomal namacalna) nie jest osią, a jedynie nośnikiem opowiadanej historii. A ta skupia się na losach strażaka Aleksieja, jego pogmatwanej relacji z dziewczyną oraz cichych bohaterach pierwszych dni czarnobylskiej tragedii. Opowieść jest mało komplikowana, absolutnie przewidywalna a we wspomnianej relacji do bólu schematyczna, niemniej całość jest naprawdę wciągająca. Najmocniejszymi punktami są bohaterowie drugiego planu. Co bardzo w rosyjskim kinie cenię - nie ma tu postaci jednowymiarowo złych ani dobrych: politruk znajduje w sobie człowieczeństwo nie przechodząc przy tym jakiejś duchowej przemiany - jest zły, ale ma w sobie ludzki pierwiastek. Antypatycznego pułkownika służb specjalnych, stać w chwili próby na olbrzymie poświęcenie. Sam Siergiej z kolei to oczywiście gieroj rodem z plakatów, ale o trudnym charakterze w dodatku realizujący swój wewnętrzny "program odkupienia win". Mimo to, a może właśnie dlatego, historia przemawia i całość ogląda się nadspodziewanie dobrze. Od strony technicznej nie można wiele zarzucić, większość ujęć realizowana jest z ręki co daje wrażenie uczestnictwa w dramacie. Kiedy bohaterowie toną, nabiera się mimochodem powietrza do ust, kiedy doznają oparzeń odruchowo chwytasz się za rękę. Trochę kulawe CGI w scenach obrazujących katastrofę i jej rozmiary, ale przy tym budżecie efekty dają radę, szczególnie jeśli mieć na względzie, że nie mówimy o blockbusterze Michaela Baya, ale opartej na faktach opowieści o ludziach, którzy stanęli do przegranej walki w imię wyższych idei.
Ja obejrzałem ze zdumieniem, bo ten film to żart z prawdziwej historii i splunięcie w twarz ludziom, którzy faktycznie odpompowali wodę z dolnej części elektrowni (a którzy przeżyli i o ile wiem żyją do dziś). Nic tu nie ma pokrycia w faktach, nawet gaszenie pożaru odbywa się świtem, mimo że strażacy byli na miejscu już parę minut po wybuchu i do ranka pożar był w zasadzie ugaszony. Ale rozumiem, że sceny w nocy byłyby trudne do nakręcenia.
Nie ma w tej historii nic wciągającego. Ot, reżyser musiał wymyślić jakiś wątek romantyczny, jakąś postać bohaterską i poszedł po najmniejszej linii oporu. Czy odruchowo chwytam się za rękę gdy bohaterowie toną? Nie, bo mój własny mózg krzyczy do mnie: "ej, kolego, tak nie było, przecież tej wody tam było po kolana lub po pas, o czym wspominają sami zainteresowani".
Można było zrobić całkiem średnie filmidło wymyślając fikcyjną katastrofę w fikcyjnej elektrowni. A tu wyszło bardzo źle.
Film jest genialny ,jak można tak krytykować tak dobry film ! Katastrofa w Czarnobylu to tylko otoczka !
Z tego, co czytałam, pracownicy elektrowni, którzy nurkowali by zakręcić zawór, wszyscy zmarli w wyniku napromieniowania - ostatni z nich w odstępie kilku miesięcy od tego wydarzenia. W trakcie samej akcji, bardzo wiele osób zginęło i ryzykowało życiem i zdrowiem, i myślę, że to ten fakt właśnie chciano w filmie uwypuklić, nie historię tych trzech bohaterów akurat. Chociaż szkoda, bo ich czyny i nazwiska zasługują na właściwe upamiętnienie. Ja filmowi dałam więcej gwiazdek ze względu za przedstawioną w sposób w miarę realistyczny relację pomiędzy głównymi bohaterami, życia z bajki nie mieli, wszyscy mają swoje wady i zalety, się autentyczni. No i przez wielką sympatię do aktorki Oksany Akińszyny! Nigdy nie zapomnę jej performensu w Lilja 4-ever.
To błędnie rozpowszechniany mit. Promieniowanie w tym miejscu elektrowni byli na tyle niskie, że mogli to zrobić bez większego ryzyka (pomiary były prowadzone codziennie na terenie całej elektrowni). Polecam poszukać w internecie wywiadu z człowiekiem, który tam poszedł z 2016 roku.