Jak dla mnie mocno przereklamowany, bardzo się zawiodłam i samym filmem i grą Portman. Film można streścić w kilku słowach: Pani baletnica tańczy, na twarzy wyraz cierpienia, pani siedzi na podłodze, na twarzy wyraz cierpienia, pani tańczy, na twarzy wyraz cierpienia, pani jedzie metrem, na twarzy wyraz cierpienia, pani rozmawia z matką, na twarzy wyraz cierpienia, pani się masturbuje, o dziwo wyraz cierpienia na twarzy nie ustępuje, i tak w kółko, plus kilka dodatkowych scen, niestety wyraz cierpienia na twarzy ten sam, niezmienny. Kompletna nuda, a naprawdę film o człowieku chorym psychicznie, opętanym obsesją i za wszelką cenę dążącym do perfekcjonizmu dało się ciekawiej opowiedzieć. Sama Portman fatalna, koszmarna aż do bólu. Calusieńki film wygląda tak samo, z tą samą nieszczęśliwą miną. Przez dwie minuty da się na nią patrzeć, jak tańczy partię czarnego łabędzia w spektaklu, ale tylko dlatego, że ma mocny makijaż i nie widać jej twarzy. Patrząc na nią miałam ochotę nią potrząsnąć i krzyknąć do niej "ogarnij się dziewczyno". Dałam 5/10, bo na więcej nie zasługuje.
Skąd takie przeświadczenie? 4 dni temu oceniła film, którego nie było w Polsce. Nie mów mi, że obejrzała go na DVD :) Napisałem ,że jeśli była w kinie zagranicznym, to wycofuję swoje słowa...
Zgadzam się marcysia_mis, zmęczyłem się tym filmem, walczyłem, żeby nie przysnąć na nim, bo zmyliła mnie wysoka ocena na filmweb, wciąż oczekując na "to coś". Nie doczekałem się, film słaby, dla mnie totalne rozczarowanie.
Spektakle w teatrze także uważane są za nudne a wcale takie nie są.Mnie np. nudzą filmy akcji typu pościgi i strzelaniny mimo ze wciąż coś się tam dzieje.
"Spektakle w teatrze także uważane są za nudne a wcale takie nie są." - musisz zaznaczyć, że DLA CIEBIE nie są nudne. A co do drugiego zdania, to ja nie napisałem, że jestem fanem filmów akcji typu pościgi i strzelaniny :)
Podczas masturbacji to bynajmniej nie był wyraz cierpienia, ale żeby wyliczanka miała sens, trzeba było odrzucić subtelność oceny?
Ode mnie za film 8/10.
Swoją drogą dla samego tańca czarnego łabędzia pod koniec było warto pójść do kina, jeszcze mam gęsią (łabędzią?) skórkę na myśl o tej scenie.
ktos tu napisal
"poszukiwanie mrocznej strony osobowości zredukowane jest do kwestii seksu. Nie, żebym ja była pruderyjna, gdzie tam, ale jeśli owo dziewczę niewinne szuka emocji niezbędnych by zatańczyć Czarnego Łabędzia głównie szperając sobie ręką w majtkach, ewentualnie całując się z obcymi facetami w nocnych klubach, to robi się to wszystko jakieś płaskie i z lekka groteskowe"
dokładnie,tak amerykanki radzą sobie z emocjami
bardzo powierzchowny i plytki film, najgorzej jest z przewidywalnością , widać jak sie skończy po 30 minutach
aha, zajrzyj w moje ulubione zanim ocenisz moj gust, nie doceniajacego tego wybitnego filmu amerykańskiego
Jakieś skrzywienie do amerykańskich filmów?.Jeżeli chodzi o to To filmy Aronofskyego oddzielają się w pewnym sensie od hollywoodzkiej papki a tym bardziej ten.Co w nim niby było takiego typowo amerykańskiego? rozumiem ze mozna się o takie coś przyczepić w szeregowcu Ryanie np.czy w Gladiatorze ale i tak uważam te filmy za ciekawe.
A skoro jesteś kobietą to chciałbym usłyszeć Twoją wersje co powinna robić Nina by lepiej utożsamić się z rola Czarnego Łabędzia?
nie powinna się utożsamiać , tylko ja zagrać./ zatańczyć, co to metoda Stanisławskiego już w balecie obowiązuje?
widziałeś kiedyś balet?
nie jestem od tego co by bylo gdyby, albo co powinna zrobić, jestem konsumentem i oceniam to co widzę
aha, uwielbiam kino amerykańskie , ale nie współczesne, jest albo nudne , wyprane z emocji (bracia coen) albo tandetne i powierzchowne ( np Aro costam)
Też uważam ,ze współczesne kino jest tandetne i dobre filmy skończyły się wraz z nadejściem XXI wieku ale są na szczęście wyjątki.
Nigdy nie widziałem baletu i właśnie dlatego tez uważam ze film był świetny skoro scenami tańca jestem zachwycony i z chęcią wybrałbym się na coś takiego.Chociaż nigdy w życiu o tym bym nie pomyślał nawet.
Powiem szczerze interesuję mnie piłka nożna i boks tym bardziej to jest zadziwiające;]
uwierz mi, na scenie w teatrze zupełnie inaczej to wygląda
po prostu , to nie jest tzw. " my kind of movie" i tyle
partia czarnego łabędzia to jedyna scena, która rzeczywiście mnie poruszyła w tym filmie... poza tym film jest naprawdę... taki sobie. może mam takie odczucia, bo naprawdę spodziewałam się czegoś więcej, ale obejrzałam go i... nic. zupełnie nic. o prostu jeden z wielu dość dobrych filmów, ale nie zachwycił mnie.
i proszę was ludzie... to że komuś film się nie podoba (z różnych względów) nie oznacza, że trzeba go zwyzywać od kretynów i ignorantów.
Film moim zdaniem film jest ponad przeciętny Aronofsky w formie, do tego bardzo dobre role Winony, Natalie oraz Kunis troszkę słabiej zagrał Cassel.
Mam sentyment do filmów Aronofskiego, jednak naprawdę wiekszość co krytykuje ten film pewnie daje 10 na 10 polskim gniotom
Jak na Darrena, to film jest niesamowicie przeciętny. Dlaczego? Zachęcam do lektury mojego tematu, nie będę kopiował i wklejał.
Moja ocena tego filmu jest wprost proporcjonalna do stopnia rozczarowania zarówno samym filmem, jak i grą Portman. Jeśli jakiś film jest faworytem w wyścigu o najbardziej prestiżowe światowe nagrody to oczekuję czegoś lepszego. Podobnie z główną aktorką. Portman nie należy do moich ulubionych aktorek, ale aż do tego filmu nie mogłam o niej powiedzieć, że jest słaba, bo w każdym filmie z nią który obejrzałam, nawet dość słabym jak np. "Kochanice króla" grała bardzo dobrze. Z filmów Aronofskiego oglądałam jedynie "Requiem dla snu", film mi osobiście nie przypadł do gustu, ale tylko i wyłącznie ze względu na tematykę, po prostu nie lubię filmów o ćpunach, ale nigdy nie myślałam o tym filmie "kiepski", mało tego jest to jeden z tych filmów, o których się po wyjściu z kina myśli, i nigdy się go nie zapomina. W przypadku "Czarnego łabędzia" spodziewałam się po prostu czegoś wciskającego w fotel.
Co do tego, że temat poruszony w filmie już był, i już każdy z nas widział jakiś o podobnej tematyce. Ja nie oczekuję od nikogo, żeby wymyślił coś nowego, bo tak naprawdę wszystko już było, ale jeśli już to robi, niech to zrobi z tego coś nowego, albo opowie to na nowo w zaskakujący dla widza sposób. Jeśli raz na jakiś czas, powstaje komedia romantyczna, która jest bardzo dobra mimo tego, że schemat filmu nie zmienia się w zadem sposób, to tym bardziej powinno się udać przy filmie psychologicznym.
Zgadam się z czyjąś opinią, że być może film daje do myślenia, bo nie wiadomo, czy Nina zwariowała na skutek rywalizacji, czy miała od początku nierówno pod kopułą, czy dlatego że jej matka miała na nią taki wpływ. Ok, w sumie można by pomyśleć, ale po obejrzeniu całego filmu mnie to zupełnie nie obchodzi, nie chcę się nad tym zastanawiać, a tak naprawdę po wyjściu z kina o całym filmie zapominam.
Nie rozumiem w czyjejś wypowiedzi, że na pewno obejrzałam film w jakości CAMRip i dlatego właśnie tak nisko oceniłam, nie wiem skąd taki wniosek, może dlatego, że dodałam wątek jeszcze przed datą premiery. Otóż, chciałabym zaznaczyć, że istnieje taka instytucja jak "pokazy przedpremierowe", ale o tym mało kto już myśli. Poza tym, uważam, że jakość obrazu czy to CamRip, czy BluRay nie wpłynęłaby na moją ocenę, takie samo rozczarowanie. Ale nie sprawdzę tego i w BluRay nie obejrzę, nie chcę tracić więcej czasu.
A na koniec, kilka zdań do ludzi, którzy wytykają mi "Transformersów", lub "Ucznia Czarnoksiężnika". Nie wiem jak wy, ale ja oceniam film wg gatunku. Pewnie robię to dlatego, że ciężko byłoby mi porównać film dokumentalny z filmem fantasy. I tak "Uczeń czarnoksiężnika" w porównaniu do innych filmów fantasy jak choćby "Percy Jackson..." wypada słabo, a "Transformers" jak na film akcji, w którym chodzi głównie o efekty specjalne (czyt. nie spodziewamy się głębokiego przesłania wciskając play) ma całkiem składną fabułę, trochę niezłego humoru i w porównaniu do innych TEGO TYPU filmów wypada o dziwo bardzo dobrze. Nawet takie filmy jednego gatunku jak "Władca pierścieni" i "Harry Potter" dla mnie ciężko porównać, bo są adaptacjami powieści, więc w takich przypadkach porównuję je właśnie do książki.
Piszesz że zapomniałaś o tym filmie... Jakoś Twoja aktywność w tym wątku, zażarta dyskusja, bronienie swojej tezy, wysuwanie argumentów - gorliwość jaką się tu wykazujesz świadczy jednak o tym, że nie zapomniałaś... Tak przynajmniej ja to odbieram.
Tak jak innych, oceniających na 9 lub 10 ten film, poproszę cię, abyś mi przytoczył argumenty świadczące o wybitności tego filmu. Jedyne co do tej pory zaobserwowałam to to, że jedynie ok 10% forumowiczów, którym się ten film podobał jest w stanie powiedzieć dlaczego. Cała reszta, w mniej lub bardziej wyszukamy sposób próbuje mieszać tych, którzy mają odmienne zdanie. Czekam tylko, aż ktoś znajdzie w moich wypowiedziach literówkę i stwierdzi, że jestem analfabetką.
Czemu ten film zasługuje na 9? Wyobraź sobie taką sytuację. Spełnia się Twoje marzenie, ale by je zatrzymać, musisz stać się swoim przeciwieństwem. Nieświadomie okaleczasz siebie, ranisz innych. Jesteś na skraju obłędu. Klimat takiej właśnie sytuacji przedstawiony był niesamowicie realnie. Może świat nie był bardzo szczegółowy, kolorystyka dekoracji jednolita i ciemna, ale właśnie taką ciemną stronę miał ten film pokazać. Czy tak właśnie w innych produkcjach oglądamy Nowy Jork? Zazwyczaj jest piękny, czysty, bogaty i pełen wielu szczęśliwych ludzi. Tutaj całe otoczenie, miasto, oddaje klimat i nastroje panujące w środku. Już samo to sprawia, że film się wyróżnia. Co do gry Natalie, nie jestem jakimś wybitnym krytykiem, ani też nie uczęszczałem do szkoły filmowej, nie czytałem for internetowych o tym, kto gra dobrze, a kto źle, prowadzonych przez same znakomitości, ale zastanowiłem się, jakbym się zachował, czując na sobie taką presję, mając świadomość, że niszczę siebie w imię czegoś, co może nigdy nie nadejść.. Czy poświęciłbym swoje zdrowie, ideały, priorytety w imię marzenia? I w końcu, czy łatwo byłoby mi tego dokonać? Miałem kiedyś pewną sytuację, może nie identyczną, nawet całkiem różną, ale przez tydzień moja mina nie odbiegała niczym od widoku zbitego psa.. Zdarzały się momenty uśmiechu, jak w tym filmie, a także przyjemności, ale kto nigdy nie doświadczył czegoś takiego, nie ma prawa oceniać zachowania człowieka w takiej sytuacji... Inne argumenty? Bardzo dobrze przedstawiona postać zdesperowanej Beth, która (tak przypuszczam), kiedyś była osobą w stylu Niny. Po drugie, naprawdę na początku myślałem, że to będzie banalna podróba "Podziemnego Kręgu", tylko zamiast scen walki, będą sceny seksu, ale myliłem się. Tutaj antybohaterka istniała naprawdę, tylko przedstawiona była w krzywym zwierciadle. To odróżnia ten film od produkcji, która jest przecież w top100. Jedyną wadą tego filmu jest to, że nawet średnio spostrzegawczy widz już od razu wie, co się dzieje. Wie o alter-ego i tylko obserwuje zachowanie bohaterki. To jest to, co odróżnia ten film od "Kręgu". Tam naprawdę trzeba było się wysilić, żeby domyślić się, jak jest naprawdę. Oddawaliśmy się akcji filmu, nie wiedząc, że jest on fikcją.. Tu skupiamy się na uczuciach bohaterki, jak reaguje na to, o czym my wiemy, że jest nieprawdziwe... Jednym słowem, mamy podane na tacy rozwiązanie, a skupiamy się na zachowaniu, to zapewne sprawia, że tak nisko oceniacie ten film.
Być może zbyt twardo stąpam po ziemi i oczekuję tego samego od innych. Nie wiem, ale ani sama sytuacja, ani uczucia bohaterki nie są w stanie mną wstrząsnąć. Przecież ona nie jest postawiona pod ścianą, nie jest w sytuacji bez wyjścia. Ma wybór. Jeśli fakt, że ma odtworzyć główną rolę, totalnie do niej niepasującą, doprowadza ją na skraj obłędu, i najważniejsze jest tego świadoma (stąd ta depresja), to dlaczego nie zrezygnuje i nie odzyska tym samym pełni władz umysłowych, zdrowia i lepszego samopoczucia? A skoro ma świadomość, że spełnia swoje marzenie za wszelką cenę, to niech nie histeryzuje. Była świadoma podejmowanego przez siebie wyboru. Nikt jej nie zmusił do tego, sama tego chciała. Nie przekonuje mnie też to, że świetna i profesjonalna (a taką ponoć była) baletnica, która przecież jest aktorką, potrafi zagrać tylko delikatnego, kruchego i niewinnego białego łabędzia. W realnym świecie nikt by nie zatrudnił aktorki jednej emocji. Samo to było dla mnie nonsensem. Nierealne dla mnie jest również to, że osoba o tak silnej wrażliwości mogłaby istnieć w baletowym światku dłużej niż rok, bo z doświadczenia wiem, że to nie świat dla wrażliwców i na bank już jako młoda dziewczynka nie dałaby rady presji. A skoro dała radę tak długo, to nie mogłaby być tak wrażliwa jak ją przedstawiono.
No i tak jak piszesz, od początku filmu, a właściwie od momentu w którym dostaje rolę i dowiadujemy się, że nie jest w stanie grać uwodzicielskiego czarnego łabędzia, film staje się do bólu przewidywalny. Wiadomo, że sfiksuje i zrobi sobie krzywdę. A czy w taki, czy inny sposób to mnie osobiście już nie obchodziło. Czekałam już tylko na to i miałam nadzieję ze jak najszybciej. Może gdyby całe swoje życie była pewna siebie i twarda i nie miałaby pojęcia, jak wielkim obciążeniem stanie się dla niej główna rola i że ona ją zniszczy, może film byłby dla mnie bardziej wiarygodny i poruszający.
Nie jestem artystą i nigdy ich nie zrozumiem, a zwłaszcza ich częstego dążenia do autodestrukcji. Nie raz, chcąc być doskonałym, taki człowiek poświęca wszystko. Taka wrażliwość jest dla mnie poza zasięgiem. Poza tym, przez cały film Nina była postrzegana jako osoba oschła, perfekcjonalistka bez uczuć. Być może właśnie tak się zachowywała, dlatego przetrwała, ale niszczyło to jej wrażliwą psychikę, o czym sama nie wiedziała.. Wolę aż tak się nie zagłębiać :)
Ale to, że na zewnątrz była postrzegana jako oschła i bez uczuć, nie zmienia faktu jej świadomości o tym że tak naprawdę jest wrażliwa. Znając siebie, mogła ocenić swoje możliwości, a jeśli nie to na pewno zorientowała się już na pierwszej, drugiej czy trzeciej próbie. Jeśli mimo to, zdecydowała się na poświęcenie całej siebie, zrujnowanie swojego zdrowia itd, dla roli, to czemu ja mam jej współczuć i wczuwać się w jej sytuację. Dla mnie jej postępowanie jest zwyczajnie głupie, autodestrukcja (z pełną świadomością swoich czynów) jest głupia. Nie wiem, ja nie jestem w stanie współczuć komuś kto podejmuje złe decyzje, znając ich konsekwencje. Ze sto razy miała wybór, matka ją chciała zamknąć w domu, bo widziała, że fiksuje, reżyser spektaklu znalazł jej dublerkę. Nikt jej nie zmuszał, nie było żadnej zewnętrznej presji.
No i właśnie dlatego to jest film o osobie chorej psychicznie, która nie postępuje zgodnie z logiką. Nie trzeba jej współczuć, ważne, że film dobrze oddaje zachowanie takiego "pacjenta" :)
Ale bzdura... Po pierwsze oczywistym jest, że Nina była wrażliwą dziewczyną zarówno z wierzchu jak i wewnątrz. Kolejną niedorzecznością jest stwierdzenie: "Nikt jej nie zmuszał, nie było żadnej zewnętrznej presji" Widać, że nigdy nie miałaś żadnej pasji, która polega na rywalizacji... Presja jest zawsze i nie tylko otoczenia ale i własnych ambicji. Nina była dziewczyną słabą psychicznie i tej presji na pewno by uległa gdyby nie jej przemiana. Film opowaida historię dziewczyny, która przekroczyła pewne granice "zdrowej ambicji" przez co straciła umiejętność racjonalizacji tego, co ją otacza. Im dalsza część spektaklu, tym ostrzejsze są "zwidy" naszej bohaterki. Przez pół filmu można by myśleć, że chodziło tylko o chorobę umysłową. Pod koniec jednak okazuje się, że Nina faktycznie miała coś z głową, ale chodziło jej o to, żeby przewyższyć poziom "dobrego tańczenia". Sama w sobie jest może postacią nudnawą, taką "charyzmatyczna miernotą" trzeba się z tym zgodzić. Jednak przeciwwagę stanowi wspaniała, płomienna charyzmatyczna Mila Kunis.
Przesłanie może i nie jest ponadczasową myślą uwikłaną w winorośl skomplikowanej fabuły, gdzie każdy pęd to osobny wątek. Nie jest to jednak historia podana na tacy ale nie w tym rzecz. Film od strony technicznej jest zrobiony rewelacyjnie. Zarówno zdjęcia jak i muzyka mogą zachwycić. Forma tej produkcji to kunsztowne cacko nie można obok niego przejść obojętnie. Starczy argumentów??
Jakoś specjalnie nie czuję się w obowiązku tłumaczenia się ze swojej oceny tego filmu. Może dlatego, że nie jestem z tych co piszą "kopara mi opadła, siedziałam cały film z wywalonym ozorem, a ten komu się nie podobało jest głupi i powinien oglądać Avatara".... Sporo tu takich i mało jest rzeczowych i konkretnych argumentacji, które przemawiają za rzeczywistą wartością filmu.
Dlaczego cenię sobie ten film aż tak wysoko? "Czarny łabędź" jest przede wszystkim dla mnie filmem wielowarstwowym, dającym widzowi możliwość bardzo różnorodnej interpretacji. Z wierzchu jest to rzeczywiście bardzo prosta historia. Tak jak sama fabuła baletu "Jezioro Łabędzie", do której zresztą ta pierwsza fabularna warstwa nawiązuje bardzo mocno. Mógłbym się nawet pokusić o stwierdzenie, że jest jego parafrazą. Ale jeśli zagłębić się dalej to jest w tym filmie mnóstwo pułapek, niejasnych momentów, dwuznaczności, szarości, "rozmytych" sytuacji, które pozwalają na to, żeby pojawiały się nowe interpretacyjne tropy. Już o tym pisałem kilka postów wcześniej. Chodzi mi m.in. o takie momenty jak: pierwszy sen, ogłoszenie obsady, wypadek, sceny w szpitalu...
"Czarny łabędź" jest bliski temu co zawsze lubiłem u Lyncha. To trochę jak koszmar senny, majaka, obłęd, schizofrenia... Ciężko jednoznacznie powiedzieć gdzie jedno się zaczyna a drugie kończy, co jest prawdziwe a co nie... A może to wszystko to wytwór chorego umysłu? Lubię takie kino, lubię takie rozwiązania. Lubię Darrena Aronofskiego, który po raz kolejny utwierdził mnie w tym, że jest jednym z najlepszych współczesnych twórców.
"Jak dla mnie mocno przereklamowany, bardzo się zawiodłam i samym filmem i grą Portman. Film można streścić w kilku słowach: Pani baletnica tańczy, na twarzy wyraz cierpienia, pani siedzi na podłodze, na twarzy wyraz cierpienia, pani tańczy, na twarzy wyraz cierpienia, pani jedzie metrem, na twarzy wyraz cieripienia, pani rozmawia z matką, na twarzy wyraz cierpienia, pani się masturbuje, o dziwo wyraz cierpienia na twarzy nie ustępuje, i tak w kółko, plus kilka dodatkowych scen, niestety wyraz cierpienia na twarzy ten sam, niezmienny. Kompletna nuda, a naprawdę film o człowieku chorym psychicznie, opętanym obsesją i za wszelką cenę dążącym do perfekcjonizmu dało się ciekawiej opowiedzieć. Sama Portman fatalna, koszmarna aż do bólu. Calusieńki film wygląda tak samo, z tą samą nieszczęśliwą miną. Przez dwie minuty da się na nią patrzeć, jak tańczy partię czarnego łabędzia w spektaklu, ale tylko dlatego, że ma mocny makijaż i nie widać jej twarzy. Patrząc na nią miałam ochotę nią potrząsnąć i krzyknąć do niej "ogarnij się dziewczyno". Dałam 5/10, bo na więcej nie zasługuje."
jakbys sobie lamala paznokcie codzien, miala dreczaca cie od zawsze matke, jakby chcial cie zerznac twoj dziekan guru od tanca, jakbys miala wpojone ze na szczyt wejdziesz przez dawanie dupy i po sezonie zmieni cie kolejna dziwka twojego szefa ... to czy twoja twarz wypelnialy by wyrazy szczescia czy cierpienia?
czy pani marcysia, wie co to stres?? :) ... bo tak powiem szczerze, ze tak nasilajacego sie stresu i obsesji, to dawno nie widzialem w zadnym filmie, bo mnie portman przekonala, ... mimo zebyt doslownego zakonczenia, bardzo sie ciesze ze moglem wziasc udzial w tym szalenstwie i upadku :)
Dziwne zatem, że wszystkie baletnice tego świata nie chodzą z minami cierpiętnic. A najwyraźniej powinny obnaszać je stale i niezależnie od sytuacji.
Mnie Portman też rozczarowywała i rozczarowywała przez mniej więcej 1,5 godziny. Zła nie była, ale po roli, która ma jej przynieść Oscara, spodziewałem się znacznie więcej. Potem jednak przyszła scena, w której tańczy partię Czarnego Łabędzia - i wreszcie mnie olśniła. Spora w tym zapewne zasługa makijażu, ale i jej, jak sądzę. W ogóle w ostatnich mniej więcej dziesięciu minutach filmu może wreszcie coś POKAZAĆ poza - jak to słusznie nazwałaś - "wyrazem cierpienia".
Treść filmu jest rzeczywiście skrajnie banalna. Baletnica, która chce być perfekcyjna w tym, co robi i odnosić sukcesy musi się stać ze swoją rolą "jednością". Ciężki jest jej los, kariera wymaga sporych nakładów pracy, połamanych paznokci, drakońskiej diety, która może prowadzić do bulimii. Ujmując rzecz jednym słowem - wymaga poświęceń. W sumie pomysł, żeby to pokazać w konwencji horroru był całkiem niezły, ale jego realizacja Aronofsky'emu niestety nie do końca wyszła. Pomysł z ranami na plecach, z których wyrosną skrzydła jest - niestety - już lekko "zużyty" (choćby przez Francois Ozona w "Rickym") - tak więc nie bardzo daje się na nim budować atmosferę "tajemniczości" (skąd te rany, drapie się? nie drapie? - i tak przecież od pierwszych minut filmu wiadomo, o co chodzi). Motyw z wyzwoleniem seksualnym też szybko robi się "nudnawy". Sny o lesbijskim seksie, masturbacja w pokoju z siedzącą obok matką - spoko, ale czy te sceny MIAŁY być zabawne, czy były takie w sposób totalnie niezamierzony? Generalnie film pozbawiony zaskoczeń i niebanalnych podtekstów (tzw. "głębi", którą trzeba by odkrywać), wszystko jest podane na tacy, zakończenie dopowiada przekaz ("Widziałam doskonałość", czy coś w tym stylu), klimat gubi się bardzo szybko, by na chwilę "powrócić" we wspomnianej już (pięknej) scenie tańca Czarnego Łabędzia, a sceny w rodzaju "Droga Winono Ryder, oddaję Ci rzeczy, które Ci ukradłam", na co Winona zaczyna się dźgać po twarzy jakimś pilnikiem są już totalnie rozwalające (i przezabawne). Podsumowując - zgadzam się, że można było zrobić znacznie lepszy film o baletnicy owładniętej obsesją.
Każdy ma inny gust i nie mi go oceniać. Ale niektórzy mnie zadziwiają jak można spłaszczyć dosłownie dowolny film. Z takim nastawieniem, przykładowo "Prostą historię" Lyncha można streścić: "Jedzie facet na kosiarce, jedzie, jedzie... jedzie", a powiedzmy "Pulp Fiction" króto: "bezmózga papka". Moim zdaniem to film o dążeniu do perfekcji (który to temat przewija się we wszystkich filmach Aronofsky'ego, a wiedząc o tym trudno być "Czarnym Łabędziem" zaskoczonym), zatracaniu się, odnajdywaniu swojej ciemnej strony, o granicy wytrzymałości ludzkiej psychiki - i jako taki jest naprawdę świetny.
A propos Requiem dla snu były podobne dyskusje - "film o niczym", "film gra na emocjach i nic nie wnosi" itp. Tak można powiedzieć chyba o każdym filmie, jeśli się komuś nie spodobał. Argument w stylu "beznadziejna mina" i "dałoby się to zrobić lepiej" jest trochę śmieszny a nazywać ten film "gniotem" to zdecydowana przesada.
Witam Wszystkich! W pierwszych słowach swojego postu chcę wyraźnie zaznaczyć, że film ten wywarł na mnie wielkie wrażenie, jestem nim zupełnie oczarowany. Zostawił we mnie pustkę-odpowiednią po filmie tak doskonałym.
Nie rozumiem najczęściej powtarzanego przez autorkę głównego postu -marcysię zarzutu dotyczącego mniemanego braku morału, bądź pouczenia. Przepraszam bardzo, ale czy ty masz 12 lat żeby oglądać bajki?, bo to właśnie takich przymiotem jest morał . Film niesie za sobą treść prostą, nieznaczną i powtarzalną. W dodatku jest to treść bardzo stara, bo (przynajmniej dla mnie ) jest jasne że fabuła "Czarnego łabędzia" jest mroczną wariacją na temat "Jeziora łabędziego " właśnie. Tak więc nie treść ma tu główną role, lecz forma.
Muszę przyznać, że bardzo rozśmieszyło mnie użycie słowa "pseudoartystyczne".... Naprawdę, nie wiem ilu jest obecnie większych artystów niż Darren Aronofsky , przynajmniej, tworzących filmy "podobne" do jego.
A co do treści "niejasnych" w filmie... No na tym polega tajemnica sztuki, że działa ona na kilku płaszczyznach . Treść jest odczytywana inaczej, przez każdego z nas. Jaką że byłoby rozrywką oglądanie czegoś bez zagadki, takiej którą zadaje nam twórca ( oczywiście nie mówię tu o sensacji, ale o niedomówieniach i innych "smaczkach: filmu). Dziękuje
Wielkie przeżycie? Matko, to czego ty potrzebujesz? Skocz sobie se spadochronem ,to będzie ,jak sądze wielkie przeżycie. Nie lubię opinii bez argumentów
Argument? Masz ich pełni u góry - napisałam "popieram autora", żeby nie powielać tego co zostało już napisane.
Wybacz, ale jeśli film okrzykują najciekawszym, najlepszym i co tam jeszcze naj, gra tam portman i tematyka (z trailera) bardzo mi się podoba, to spodziewam się, że film sam w sobie też mi się spodoba. A to było tak: pokazali co najlepsze z dwuminutowym trailerze (a może nawet nie) a reszta to totalna porażka, i te dwie minuty tego nie uratowały.
Tyle na ten temat.
Kwestia gustu. Dla mnie przereklamowana porażka.
Cóż , taka prawda. Kwestia gustu. Morał z tego taki - nie słuchajny nadmuchanych przez media wielkich informacji na temat filmów i nie nakręcajmy również siebie ;d Aczkolwiek mi film się podobał