Chyba gdzieś zabrakło balansu... Skoro większość scen jest fantastyczna to po co w ogóle silić się na powagę w dialogach. Po &*%^ w ogóle wątki z kolegą ochroniarza bossa, kowbojką, Quentinem, limuzyną, chłopcem z gitarą, Maczetą itd. skoro żaden nie jest rozwinięty, a oni wszyscy giną.
Bohater średnio na jednego przeciwnika wystrzelał co najmniej jeden magazynek. Dzwoni do przyjaciół, przyjaciele giną w przeciągu 5 minut, ale on zajmuje się rannym dzieckiem, wyrzuca gitarę, ale do niej wraca, chce zabić bossa, ale nie zabija. Takie zawracanie tyłka.
Pod względem durności scenę z wystrzeloną w niebo rakietą przebija tylko odbicie pocisku rakietowego tacą od herbaty przez Jasona Stathama w Transporterze.
Ten film traktuję raczej jako ciekawostkę, widać, że nauka na błędach nie poszła w las i Sin City/Kill Bill to już zupełnie inna klasa.

Z plusów fajna gra aktorska Buscemi i duetu oraz główny motyw.